Читать книгу Sekta z Wyspy Mgieł - Mariette Lindstein - Страница 9

1

Оглавление

Niewielki statek przechylał się na martwych falach ciemnej wody. Znajdowali się już blisko, ale jeszcze nie było widać wyspy, poranna mgła rozpościerała się gęstą kołdrą ponad morzem. Horyzont zanikł.

Sofia poczuła ulgę, kiedy stały ląd po drugiej stronie schował się za kotarą mgły. Odległość od Ellisa się zwiększyła. Dobrze było oderwać się od niego choćby na chwilę.

Związek z nim miał zawsze w sobie coś gorączkowego i dzikiego, pewną intensywność, która tak naprawdę mogła się skończyć jedynie katastrofą. Jego okropne usposobienie powinno było uruchomić w niej system ostrzegawczy, jednak początkowo uważała, że raczej czyniło go interesującym. Kłócili się dosłownie o wszystko i skończyło się tym, że Ellis pomiatał nią w Internecie. Tak była przez to rozkojarzona, że omal nie oblała ostatniego kolokwium na uniwersytecie. Ledwo co zdała.

Właśnie w samym środku tej katastrofy pojawiło się w jej skrzynce mailowej zaproszenie na odczyt Franza Oswalda. I to z powodu odczytu znajdowała się teraz na statku, w drodze na nieznaną wyspę na krańcach archipelagu.

Wilma, najlepsza przyjaciółka Sofii, siedziała obok i spoglądała we mgłę. Było między nimi lekkie napięcie. Niewielkie odczucie niepokoju przed tym, co je czeka na wyspie.

*

Poranek, w którym pojawiło się zaproszenie na odczyt, Sofia spędzała przed komputerem, guglując słowa takie jak „wizje przyszłości” czy „wybór kariery”, i zrozumiała, że to wcale jej nie pomoże w podjęciu decyzji, co ma zrobić ze swoim życiem. Kiedy przeczytała e-mail, przyszło jej od razu na myśl, iż to dziwne, że nie wylądował w spamie.

Odczyt Franza Oswalda na temat ViaTerra. Dla ciebie, jeśli chcesz się dowiedzieć, jak wędrować drogą ziemi – brzmiało zaproszenie.

Jak to się, kurde, robi? Sofia uważała, że tekst był nieco dziwaczny, ale słyszała o Franzu Oswaldzie. Mówiono o nim na uniwerku. Pojawił się znikąd i prowadził prelekcje na temat swojej nauki o życiu w czystości, nazywał ją ViaTerra. Dziewczyńskie plotki o Oswaldzie głosiły przede wszystkim, że był przystojny i nieco mistyczny.

Jeszcze raz przeczytała e-mail. Upewniła się, że wstęp był wolny. Pomyślała, że nie zaszkodzi posłuchać, co ten Oswald ma do powiedzenia. Wysłała SMS-a do Wilmy, której wcale nie trzeba było namawiać. W tym czasie robiły prawie wszystko razem.

Na odczyt przyszły późno i siadły w pierwszym rzędzie w wypełnionej po brzegi sali. Nad sceną wisiał wielki baner z napisem ViaTerra: wędrujemy drogą ziemi! dużymi, zielonymi literami. Poza tym sala była surowa i sterylna, silnie pachniała środkiem do szorowania.

Szmer zdziwienia przebiegł przez publiczność, kiedy Oswald wszedł na scenę z taczką wypełnioną po brzegi czymś białym. Mąką albo cukrem. Nie widziała, co to jest, bo światło skierowane było na podium i dużo słabsze tam, gdzie stał. Kobieta siedząca obok Sofii stęknęła. Ktoś za nią szepnął: „Co jest, kurna?”.

Oswald odstawił taczkę i przez moment stał nieruchomo, zanim podszedł do podium i oparł się o pulpit.

– Cukier – powiedział. – Tyle właśnie przeciętna rodzina pakuje go w siebie przez trzy miesiące.

Nagle Sofia pożałowała, że przyszły, i poczuła impuls, żeby wstać i wyjść. Uczucie było tak silne, że drgnęły jej nogi. Pomyślała, że w zasadzie powinna szukać pracy, nie słuchać prelekcji, a Oswald sprawia, że czuje się nieswojo.

Był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w szarą marynarkę i czarny T-shirt. Ciemne włosy miał zaczesane do tyłu w koński ogon. Opalenizna na pewno sztuczna, ale było mu w niej do twarzy. Sprawiał wrażenie schludnego i wymuskanego, a jednocześnie biło od niego coś prymitywnego, niemal zwierzęcego. Ale przede wszystkim czuło się wyraźny autorytet, od którego powietrze drgało w gorączkowym wyczekiwaniu.

Stał przez chwilę w milczeniu. Wśród publiczności zapanowała spokojniejsza, wyczekująca atmosfera. Wtedy zaczął mówić, narzucając zawrotne tempo, które tylko rosło w czasie prelekcji. Głosem strzelał jak z karabinu. Pokazywał prezentację w PowerPoincie – mózgi, układy nerwowe, płuca i ciała z ukrytą otyłością, które padły ofiarą trucizn i stresu.

Sofia zaczynała rozumieć, co prezentował. Swoistą filozofię „wróćmy-do-Matki-Ziemi”, w świetle której sztuczne substancje są przyczyną całego zła.

– Zróbmy przerwę – powiedział nagle. – Potem przedstawię wam rozwiązanie.

W drugiej części wykładał powoli i spokojnie. Teraz mówił o takich rzeczach jak spanie w całkowitej ciemności, picie czystej wody i jedzenie ekologicznej żywności. Nic nowego czy sensacyjnego. A jednak brzmiało to w jego ustach jak coś całkowicie przełomowego.

– Mamy też w naszym programie część duchową – powiedział – ale to nie tak, jak myślicie, więc słuchajcie teraz uważnie.

Zrobił pauzę, a Sofia pomyślała, że się jej przygląda, i poruszyła się na krześle. Wbił w nią wzrok, mówiąc dalej.

– Czy nie męczy was słuchanie o tym, że trzeba być uważnym i żyć w teraźniejszości? Musimy skończyć ze słuchaniem tych wszystkich religijnych odmieńców prawiących kazania, że liczy się tylko tu i teraz. Z kupowaniem ich książek i płaceniem za kursy, dzięki którym nauczymy się siedzieć, gapiąc się i oddychając głęboko. W ViaTerra nie negujemy przeszłości. Czerpiemy z niej siłę.

Ręka Sofii wystrzeliła w górę automatycznie.

– Ale jak to robicie?

Oswald uśmiechnął się protekcjonalnie.

– Jak masz na imię?

– Sofia.

– Sofio, dobrze, że pytasz, odpowiedź jest w naszych tezach. Program fizyczny zajmuje się ciałem. Tezy są dla sfery duchowej. Ale w dużym skrócie – uczysz się czerpać siłę ze wszystkiego, co ci się przydarzyło w życiu. Nawet ze złych wspomnień.

– Ale jak?

– Zrozumienie przychodzi po przeczytaniu tez. Jest to powiązane z intuicją. Kiedy przestaje się negować swoją przeszłość, znika cała masa zahamowań. Uwalniają się predyspozycje i znów można ufać swojej intuicji.

– Czy można przeczytać te tezy?

– Oczywiście, można, ale trzeba uczestniczyć w całym programie. Mamy ośrodek na Zachodniej Wyspie Mgieł na wysokości Bohuslän[1], to azyl, w którym pomagamy naszym gościom odnaleźć równowagę w życiu. Tezy można przyswoić jedynie w otoczeniu pozbawionym zakłóceń zewnętrznych. Dlatego nasz ośrodek leży na wyspie.

Mężczyzna siedzący za Sofią podniósł rękę.

– Czy jesteście religią?

– Nie, tak naprawdę jesteśmy pierwszą antyreligią.

– Antyreligią? Co to jest?

– To znaczy, że czegokolwiek nie znosisz we wszelakich religiach, my jesteśmy tego całkowitym przeciwieństwem – odpowiedział Oswald.

– Nienawidzę tego, że w większości religii trzeba się modlić do Boga – stwierdził mężczyzna.

– W ViaTerra nie modlimy się do Boga. Jesteśmy realistami stąpającymi mocno po ziemi.

Korpulentna ruda kobieta podniosła się z pierwszego rzędu.

– Nie znoszę tych cholernych ksiąg i tekstów, które trzeba czytać. I jeszcze wierzyć w ten szajs.

Teraz prawie wszyscy się roześmiali.

– U nas w ViaTerra nie ma żadnych ksiąg. Jedynie kilka prostych tez, z których korzystamy, ale to jest dobrowolne.

Dyskusja trwała jakiś czas. Oswald umiejętnie radził sobie z pytaniami. Był teraz w swoim żywiole.

W końcu wstał mężczyzna w schludnym czarnym garniturze i okrągłych okularach.

– Czy macie na to wszystko dowody naukowe? Czy jesteście uznaną nauką, czy tylko sektą?

– Wszystko, co robimy, bazuje na zdrowym rozsądku. Nie ma to nic wspólnego z nauką ani religią. Przecież najważniejsze, że działa, czyż nie?

– A skąd wiadomo, że ta twoja filozofia działa?

– Przyjedź i przekonaj się sam. Albo nie.

– Nie, sądzę, że podziękuję.

Mężczyzna przecisnął się pomiędzy rzędami krzeseł i opuścił salę.

– No cóż – rzekł Oswald, wzruszając ramionami. – To porozmawiamy dalej z wami, którzy jesteście naprawdę zainteresowani.

*

Po zakończonej prelekcji zostali wyprowadzeni z sali przez młodych ludzi w szarych garniturach. Zaprowadzono ich do obszernego holu, gdzie pod ścianami ustawiono rząd stołów. Rozdano długopisy i ankiety. Szczupły chłopak z przylizanymi do tyłu włosami i kozią bródką stał nad Sofią i Wilmą, dopóki nie wypełniły swoich ankiet, które zachłannie wyciągnął im z rąk, kiedy były gotowe. Dziewczyny pokrążyły po holu, zamieniając parę słów z ludźmi. Trochę pogadały z parą rówieśniczek.

Nagle pojawił się on. Wyrósł za Sofią. Wilma zauważyła go pierwsza i drgnęła. Kiedy Sofia się odwróciła, stał tuż za nią. Dopiero z bliska zobaczyła, że jest bardzo młody. Dwadzieścia pięć, góra trzydzieści lat. Miał gładką cerę, poza zalążkiem może ze dwóch bruzd na czole. Szeroka żuchwa i ten rodzaj zarostu, który nigdy nie znika całkiem, dodawały męskości łagodnym rysom. To oraz gęste, czarne brwi. Ale w pierwszej kolejności zwróciła uwagę na oczy. Jego spojrzenie było tak intensywne, że czuła się nieswojo. I ten wyrazisty zapach wody po goleniu, cytrusy i las iglasty. Był osobą wykraczającą poza przeciętność, nie dawało się tego nie odczuć, stojąc tak blisko.

Z początku nic nie mówił, aż cisza stała się niezręczna. Zwróciła uwagę na jego dłonie. Długie, smukłe palce z krótko przyciętymi paznokciami. Nie miał żadnej obrączki. Wyraz jego oczu był nie do odczytania. Przełknęła ślinę i szukała w myślach, co powiedzieć, ale zauważyła, że język odmówił jej posłuszeństwa.

– Sofio, odniosłem wrażenie, że masz więcej pytań? – odezwał się w końcu, akcentując jej imię.

– W zasadzie nie. Jesteśmy tylko zaciekawione. – Jej głos zabrzmiał ochryple.

Uniósł i opuścił brwi, lekko się uśmiechając, tak jakby dzielili jakąś tajemnicę. Miał doskonałą, taką irytującą, świadomość swojego świetnego wyglądu.

– Przyjedźcie w odwiedziny. Chętnie pokażę wam nasz ośrodek. Żadnych zobowiązań, tylko zwiedzanie posiadłości.

Podał jej swoją wizytówkę. Zieleń i biel, wypukłe litery.

– To jest numer do Madeleine, mojej sekretarki. Zadzwońcie do niej, by się umówić.

Przytrzymał przez chwilę wizytówkę tak, że Sofia nie mog­ła mu jej wyjąć z dłoni. Jakiś blask przebiegł po jego twarzy, po czym puścił kartonik. Sofia miała mu właśnie odpowiedzieć, ale już zdążył się odwrócić i ruszyć w kierunku tłumu. Wilma pociągnęła Sofię za rękaw koszuli.

– Przestań się tak gapić. Pojedziemy na tę całą wyspę obejrzeć sobie miejsce. To chyba nie zaszkodzi?

1 Bohuslän – kraina w Szwecji, położona na południowym zachodzie kraju nad Morzem Północnym (przyp. tłum.).

Sekta z Wyspy Mgieł

Подняться наверх