Читать книгу Sekta powraca - Mariette Lindstein - Страница 8
ОглавлениеNotatki
Areszt, Göteborg
Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Feniks sam spala się na stosie, a z jego popiołów powstaje nowy ptak, młodszy i silniejszy. Żyje pięćset lat, po czym dokonuje samozniszczenia we wspaniałym rytuale. Powraca w coraz to potężniejszej postaci.
Szybuje wysoko po niebie.
Ostrym wzrokiem omiata surowy krajobraz Ziemi.
Swą oślepiającą pięknością wzbudza intensywne pożądanie i daje niekończącą się inspirację.
Właśnie niczym Feniks odrodzę się ja i to, co uosabiam.
Wszystko, czego poszukuje człowiek, jest tu, jest we mnie.
Grube ściany z betonu, woń środków czystości, brud na ścianach i muchy w kloszach lamp.
To mnie nie porusza.
Pozwala mi tylko dostrzec możliwości, których istnienia nie podejrzewałem w swoich najmroczniejszych wizjach.
Mogę przemieszczać się w czasie i przestrzeni poza to gówniane miejsce, oglądać wszystko z góry.
Ta krótka chwila w niewoli jest tylko uderzeniem serca w nieskończonym pulsie wieczności.
Tylko kilka miesięcy, a potem powrócę. Silniejszy. Mocniejszy.
Już za nią tęsknię.
Ta ulotna woń perfum z jej skóry. Kosmyki włosów, które wymykały się z warkocza i spływały po jej białym karku.
Miękka linia żuchwy.
Sposób, w jaki drgały kąciki ust, gdy coś wytrącało ją z równowagi. Burzowe chmury przepływające czasem przez jej spojrzenie.
Te lekkie ziewnięcia, których nie udawało jej się ukryć. I ten śmieszny sposób, w jaki mówiła „Tak, sir!”, nie chcąc wcale tego powiedzieć.
Cała ta pyskatość, której nie zdążyłem okiełznać.
Zawsze byłem mistrzem w dostrzeganiu szczegółów, a detalom tworzącym jej całość nie można było się oprzeć. Była tak czarująco nieskomplikowana.
Czuję, jak mi mocniej bije serce, gdy o niej myślę.
Jest też tlący się gniew, coś, z czym nie doszedłem jeszcze do ładu. Ale gdy zrozumiem, wyładuję na niej tamowaną moc. Zapadam się w tę myśl i przez chwilę jestem w bardzo ciemnym miejscu.
Tak jakbym znalazł się w jakimś złowieszczym cieniu.
Ale potem myślę o przyszłości rozpościerającej się niczym zroszona, migocząca pajęczyna w porannym słońcu.
Teraz słyszę kroki. Zbliża się stukot wysokich obcasów o betonową posadzkę.
Od razu wiem kto to.
Inna przelotna postać, która przejdzie przez moje bezkresne życie.
Anna-Maria Callini.
Och, Anno-Mario, nie masz najmniejszego pojęcia o moich planach wobec ciebie.
Niedługo staniesz w drzwiach. A ja obdarzę cię moim najlepszym uśmiechem.
Przedstawienie czas zacząć!