Читать книгу Dzieci sekty - Mariette Lindstein - Страница 6
Prolog
ОглавлениеKrzyk dziewczyny przedziera się przez wiatr. Vic trzyma ją w żelaznym uścisku za nadgarstki i niesie na plecach przez surowy teren. Chcę go zatrzymać, ale kiedy Vic taki się staje, prawie nic nie można zrobić. Pulsuje w nim ta energia, tak dobrze przeze mnie rozpoznawana. Kompletnie się zatracił w napadzie złości i przejawia niemal nadludzką siłę, spotęgowaną przez nienawiść.
Od pierwszego momentu, gdy zobaczyłem dziewczynę, wiedziałem, że jest niezwykła. Wyróżniała się z otoczenia, błyszczała jak Wenus w mroźną zimową noc. Jej skrzące się oczy. Włosy, udrapowane na ramionach i spływające aż do talii. Rumiane policzki, rozochocenie i cudowne szelmostwo, którego nie dostrzegałem u nikogo innego. Była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem.
Teraz jednak wściekle wrzeszczy. Kopie i próbuje wyrwać ręce. Ale Vic jest zbyt silny. Jesteśmy na zboczu przy Diabelskim Bloku. Ciągnie ją pod górę po kamieniach i wiem, dokąd zmierza. Hin Håle, najwyższa ze skał, szczerzy się nad nami swoim szczerbatym uśmiechem, niezgrabnie wystaje nad morzem i muska nosem popielate chmury.
Krzyczę: „Nie tam!”, ale on nie słucha.
Niecierpliwie szarpie jej ręce, dziewczyna jednak się opiera, a on niemal traci równowagę. Szybko obejmuje ją ramieniem za gardło i przyciska, żeby zamilkła. Jej ręce i nogi drżą spazmatycznie, nim bezwładnie opadną ku skalnym blokom.
Wciąga ją na górę, wspina się pewnie, jak kozica górska, która wyczuwa każdy kamyk i wyłom, coraz wyżej ku Hin Håle.
Krzyczę: „Przestań! Puść ją!”, ale mój głos porywa wiatr.
Wokół mnie rozbrzmiewają tylko dźwięki wiatru i morza, zimnego i pustego. Dzikie fale wzbijają pianę wysoko w powietrze. Mewy latają w różne strony. Wieje wszędzie i nie wiadomo, skąd. Zmierzcha. Na niebie blady półksiężyc płynie za pasiastymi obłokami. Ustawione na konkretną godzinę oświetlenie we dworze uruchamia się i migoce niespokojnie nad wrzosowiskiem za nami.
Mój wzrok cały czas jak strzała leci ku dziewczynie. Jeśli spróbuję mocować się z Vikiem, zrzuci ją z urwiska. Muszę do niego dotrzeć, przedrzeć się przez jego szaleństwo.
Są już na Hin Håle, dokładnie w miejscu, gdzie występ skalny zwisa nad morzem. Widzę ruchy Vica, gorączkowe, niecierpliwe, gdy ciągnie ją ku urwisku.
– Pomożesz, czy jak? – woła do mnie. – Wrzucimy ją do morza i będziemy mieli ją z głowy. Nie bądź taki przerażony. Nikt się nigdy o tym nie dowie.
Nogi już mnie nie niosą. Padam na kolana na zboczu i wrzeszczę do niego, by przestał, ale on tylko zuchwale i wyzywająco patrzy na mnie.
Gdy napotykam jego spojrzenie, nie widzę Vica. To twarz ojca, pełna zamętu i szyderstwa. Jego oczy są jak czarne robaki, wpełzające w moją duszę.
Dudni mi w głowie. Coś chce z niej wyjść. Dudnienie przechodzi w coś innego, gorszego, bardziej uporczywego. Jakby piła spalinowa wbijała się w mój zamarzły mózg.
Wykrzykuję jedyne, co przychodzi mi do głowy.
– Ojciec będzie potwornie wściekły!
I z tymi słowami przychodzi świadomość, że to prawda.
Vic wpatruje się we mnie z otwartymi ustami i wygląda na spanikowanego. Chwila ulgi z powodu tego, że udało mi się do niego dotrzeć, przechodzi w strach, gdy zdaję sobie sprawę, że dostrzegł coś za mną. Nie muszę się odwracać; wiem, kto to jest. Cień pada na mnie niczym nieoczekiwane zaćmienie słońca. Od razu trafiam w środek czegoś mrocznego i złowróżbnego. Szum morza i wiatru milknie. Powietrze wydaje się inne, surowsze i zimniejsze.
Napotykam oczy Vica. Przez krótką chwilę nasze spojrzenia się krzyżują. Coś zachodzi między nami. Wiemy, że istnieje ktoś, kto w tym momencie stoi ponad nami.
Że życie obrało całkiem inny kierunek i już nigdy nie będzie takie samo.