Читать книгу Dzieci sekty - Mariette Lindstein - Страница 7

1

Оглавление

Dźwięk telewizora był ogłuszający. Wiatry mogą osiągnąć ponad pięćdziesiąt metrów na sekundę, największą prędkość wiatru, jaką zmierzono w zachodniej Szwecji…

Sofia postawiła w kuchni siatki z zakupami, weszła do salonu, wyszarpnęła Benjaminowi z ręki pilota i wyłączyła telewizor.

– Hej, o co chodzi? – zapytał Benjamin.

– Nie siedź tak, tylko zrób coś.

– Ale to było ciekawe. Wyjaśniali, jak się przygotować.

– Chyba nie tak trudno dojść do tego samemu. Idź do ogrodu i pochowaj do środka ogrodowe meble, zabezpiecz wszystko, co nie jest przymocowane. Kupiłam tyle jedzenia, że wystarczy nam na kilka dni. Musimy też wyciągnąć świeczki, latarki i tym podobne rzeczy. Czy wiesz, gdzie Julia się podziewa?

– Nie mam pojęcia. Chyba wróci na kolację.

Wstał, podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.

– Kochanie, nie denerwuj się tą wichurą. Wszystko będzie dobrze. Ci synoptycy tylko się boją, że na nich spadnie wina, jeżeli nie ostrzegą ludzi. Zapewne nie będzie tak strasznie, jak mówią. Za bardzo się martwisz.

– Zobaczymy – odpowiedziała i odsunęła się od niego.

To prawda, że denerwowała się wichurą. Nie tylko dlatego, że meteorolodzy zdawali się niepokoić. Coś się skradało. Nieprzyjemne przeczucie, z którego nie potrafiła się otrząsnąć.

Wyszła do ogrodu i stanęła na trawniku, by obserwować morze. Cisza była tak nienaturalna, że aż wpełzała pod jej cieniutką bluzkę. Nie śpiewał żaden ptak. Za drzewami połyskiwało czarne lustro wody. Jedyny ruch pochodził od opadającego z gałęzi liścia osiki, który szaleńczo drżał. Niebo było niemal całkiem przejrzyste. Wędrowne ptaki sunęły po nim bezdźwięcznie niczym szybowce. Wokół panowała taka cisza, że słyszała lekki szum w uszach. Ten, który zawsze jej towarzyszył.

Jesienne powietrze było ostre i zimne. Gdzieś palono liście. Zazwyczaj uwielbiała ten zapach, ale teraz wprawił ją w przygnębienie. Ponad nią rozległ się dźwięk, niczym przeciągłe westchnięcie. Ale to były tylko lekkie podmuchy wiatru, pieszczące listowie drzew. Znowu zaległa cisza. Kiedy tak stała, ściskało ją za gardło.

Teraz mam wszystko, myślała. Mojego cudownego męża i cudowną córkę, mój piękny dom. A jednak stoję tu z bardzo ciężkim sercem.

Było jej wstyd, że ofukała Benjamina. W ostatnim czasie czuła się niespokojna i podenerwowana. Wiedziała, dlaczego, ale nie chciała się do tego przyznać przed sobą, a tym bardziej przed Benjaminem. Znowu zaczął jej się śnić Franz Oswald, przywódca sekty. Po piętnastu latach nieoczekiwanie powrócił do niej w snach. Gwałt, który przepracowała, roztrząsając go tak, że czuła się całkiem wypruta z emocji i wyżęta aż do głębi duszy, rozgrywał się znowu przed jej oczami wyobraźni. Obrazy nabrały nowej ostrości. Przypomniała sobie nagle kolejne elementy zdarzenia, widziała je znów przed sobą, wyraźniej i mocniej.

Rozsądek podpowiadał jej, że Franz Oswald zszedł do podziemia. Nie pokazywał się publicznie przez prawie dziesięć lat i mówiono, że trzyma się dworu sekty ViaTerra, znajdującego się na Wyspie Mgieł. Tam ponoć opracowywał nowe tezy. Krążyły też pogłoski, że postradał rozum. Sofia żywiła inną, mroczniejszą nadzieję. Że zmarł na jakąś niezmiernie dolegliwą chorobę, a tamci idioci z ViaTerra siedzą teraz w nędzy i trzęsą się bez elektryczności w tym odludnym dworze.

Wciąż mówiło się o Franzu Oswaldzie. Tak jakby legenda o charyzmatycznym przywódcy sekty była nieśmiertelna. Mimo iż siedział w więzieniu za wykorzystanie nieletniej dziewczynki piętnaście lat temu, wielbiło go wielu ludzi. Sofia usiłowała wmówić sobie, że wycofał się na dobre, może nawet zmarł. Jednak intuicja podpowiadała jej coś całkiem innego. Że naprawdę żył.

Dostrzegła, że palce jej lekko drżą. Na pewno z powodu zimna. Wróciła do domu, poszła do łazienki i spłukała dłonie gorącą wodą.

W lustrze nad umywalką wciąż widziała dziewczynę, która uciekła z ViaTerra. Dwa razy. Przybyły jedynie kurze łapki wokół oczu i zmarszczki śmiechu okalające usta. Parę siwych włosów na grzywce. Czy miała choć minimalnie zniszczoną twarz? Czy tak naprawdę istniała jakakolwiek przyczyna, że nadciągająca wichura i sny o Franzu Oswaldzie w takim stopniu wytrąciły ją z równowagi?

Komórka zatrzepotała jej w kieszeni. Kiedy ją wyjęła, zobaczyła, jak SMS od Julii rozświetla ekran. Wrócę do domu późnym wieczorem. Jak gdyby nigdy nic. Jakby była całkowicie nieświadoma wichury. Sofię przeszyła paniczna myśl, że może Julia nie wie o załamaniu pogody. Spróbowała zadzwonić, ale dodzwoniła się tylko do poczty głosowej z przekorną wiadomością: Cześć mamo, ponieważ jesteś jedyną osobą, która zostawia tu wiadomości, chcę ci tylko powiedzieć, że wszystko w porządku. Odezwę się. Nara!

Kiedy Julia przyszła na świat, Sofia szybko zrozumiała, że dała życie wichrowi. Zawierusze, która szybko przybierała na sile, by osiągnąć moc orkanu. Julia miała energię, której Sofia, a tym bardziej Benjamin nie potrafili okiełznać.

Nie było w niej ani śladu Benjamina. Odziedziczyła po Sofii kolor włosów, ciemne oczy, rysy twarzy, ale było w niej coś innego, intensywniejszego, co migotało pod powierzchnią. Julia brała garściami życie z niezmiernym zachwytem, zadziorna i całkowicie pozbawiona hamulców. Jak wtedy, kiedy wiosną wygrała konkurs piosenki w telewizji i stała się maskotką całej Szwecji, by potem tylko wzruszyć ramionami i powiedzieć: „E tam, to całe śpiewanie to chyba nie dla mnie”. Stwierdziła, że chce spokojnie poczekać, aż trafi w życiu na swoje „powołanie”. Z jakiegoś powodu Sofia drżała na myśl o tym, czym mogłoby się ono okazać.

Julię wyróżniał z tłumu nie tylko wygląd. Była bardziej tu. Bardziej obecna. Spośród setki osób znajdujących się w jakimś pomieszczeniu Julia zostałaby zauważona jako pierwsza. Była zdecydowanie nieprzeciętna.

A w życiu Sofii istniał oprócz córki tylko jeden człowiek o takich cechach.

Sofia wysłała SMS-a: Odbieraj, kiedy dzwonię. Odczekała chwilę. Wybrała numer Julii raz, drugi, trzeci, aż ta odebrała z opryskliwym: „Co znowu?”.

– Musisz wracać do domu, natychmiast.

– Dlaczego?

– Przygotujemy się do wichury. Nadciąga w tę stronę.

– Czy nie możecie załatwić tego z tatą?

– Nie, wracaj do domu. Nie możesz prowadzić skutera w nawałnicy.

– E tam, przesadzają.

– Nie bądź taka pewna. Meteorolodzy w telewizji sprawiają wrażenie przestraszonych. Nawet nadali wichurze groźną nazwę. Herkules.

– Dobra, zaraz wracam.

Benjamin stał w przedpokoju. Sofię przepełnił żal i wtuliła się w jego ramiona.

– Przepraszam, że tak przedtem wybuchnęłam. Dostaję kręćka, kiedy gadają o nawałnicy.

– Nic nie szkodzi. Wyglądasz na zmęczoną, kochanie. Trochę smutną.

Nie wiedziała, że widać po niej smutek.

– Nie lubię, kiedy coś się zmienia – odpowiedziała i spojrzała na niego. – Ale ty nigdy. Ty jesteś zawsze taki sam.

Dzieci sekty

Подняться наверх