Читать книгу Ktoś kto mnie kocha - Mari Jungstedt - Страница 9
ОглавлениеTo była długa, bezsenna noc. Nawet wtedy, gdy nastał już ranek, Julia Ramberg ani trochę nie przestała się bać. Otworzyła oczy i od razu sobie przypomniała, co dziś ma do zrobienia. Ma się spotkać z rodzeństwem, aby po raz pierwszy od pogrzebu ojca porozmawiać na temat przyszłości ich rodzinnej posiadłości. Wiedziała doskonale, jakie plany ma jej rodzeństwo. Aż nazbyt dobrze znała ich zdanie. Dlatego gdy tylko o tym pomyślała, od razu się skuliła. Najchętniej znowu by zasnęła, aby śnić o czymś pięknym, dającym spokój i ukojenie. W pokoju było zimno, więc przykryła się kołdrą aż po sam nos. Wiosny na Gotlandii bywały na ogół chłodne, a wilgoć wdzierała się przez grube kamienne ściany ich domu. Kilka godzin leżała w łóżku, przewracając się z boku na bok i bezskutecznie próbując zasnąć. Przyglądała się tapecie malowanej w letnie kwiaty na cieniutkich łodyżkach: dzwonki, jaskry, maki i bratki. Staromodna tapeta była na tych ścianach od niepamiętnych czasów. Do pokoju ukradkiem wbiegł pies, usiadł przy łóżku i patrzył na swoją panią błagalnym wzrokiem. Border collie był jej najlepszym przyjacielem i największym wsparciem.
– No, chodź tu, Mio – powiedziała, klepiąc dłonią w kołdrę.
W okamgnieniu pies wskoczył na łóżko i ułożył się wygodnie w jej nogach. Serce zaczęło ją mocniej boleć, gdy pomyślała o czekającym ją spotkaniu z rodzeństwem. Daniel i Maria jasno oznajmili, że zamierzają sprzedać ich rodzinny dom, okazałą osiemnastowieczną posiadłość. I to jak najszybciej, jeszcze przed nadejściem lata i „sezonem ogórkowym na rynku nieruchomości”, jak to określił Daniel podczas ich wczorajszej wieczornej rozmowy telefonicznej. Głos starszego brata brzmiał bardzo oficjalnie i urzędowo. Nie poznawała go, miała wrażenie, że rozmawia z jakąś zupełnie obcą osobą.
Gaustäde należała do najpiękniejszych posiadłości na Gotlandii. Była wpisana na listę zabytków i miała pozostać w ich rodzinie także przez kolejne pokolenia. Od dzieciństwa wychowywali się tu wszyscy razem z rodzicami. Na tutejszej ziemi zapisana była cała historia ich rodziny. Rozwinęli tu hodowlę owiec, a ich gospodarstwo uchodziło za tak wzorcowe, że nawet zostało opisane w książkach na temat historii i tradycyjnego budownictwa Gotlandii. Nie rozumiała toku myślenia rodzeństwa. Ma się zatem stąd wyprowadzić już przed jesienią i tak po prostu zostawić to wszystko?
Zatrzęsła się z zimna i skuliła pod cienką kołdrą. Rankiem powietrze było tu rześkie i trzeba było rozpalać ogień w wielu kominkach. Od samego początku były tu one jedynym źródłem ciepła i tak zostało do dziś. Chyba to właśnie podobało jej się w tym domu najbardziej. Tak bardzo, że chciała tu nadal mieszkać. Lubiła to poczucie stałości, to że wszystko może tu być takie, jakie było przez lata. Nadal zajmowała się hodowlą owiec, przy której od najmłodszych lat pomagała rodzicom. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby robić coś innego.
Popatrzyła na belki sufitowe, na głębokie nisze okienne i drewnianą podłogę, poszarzałą ze starości i błyszczącą, bo tak już schodzoną przez lata.
Ciężko jej się zrobiło na sercu, miała ochotę rzucić czymś w ścianę, aby rozładować tę złość, jaka w niej narastała. Co się teraz z nią stanie? Skończyła trzydzieści pięć lat i nie miała własnej rodziny: ani męża, ani dzieci. Spotykała się wprawdzie z kimś w Visby, ale Bóg jeden wie, jak długo jeszcze przetrwa ten związek? A o przeprowadzce do miasta nawet nie myślała. Tak mocno przywiązana była do życia na wsi, do pracy w gospodarstwie, do obecności zwierząt. To tu właśnie było jej miejsce na ziemi. Prowadziła niekończące się rozmowy telefoniczne ze swoim rodzeństwem, ale niestety, nic to nie dało. Nieodwołalnie zamierzali sprzedać rodzinną posiadłość, a ona nie miała możliwości spłacenia ich części, aby móc zatrzymać ją dla siebie. Musiała się więc poddać i pozwolić im powierzyć dom handlarzowi nieruchomości.
Julia obróciła się na bok i spojrzała w stronę okna. Dostrzegła pola i łąki, owce pasące się na pastwisku, nadal bezlistne drzewa, bo wiosna na Gotlandii zaczyna się dość późno. Wszędzie tu były ślady ich rodzinnej historii. To tu biegała między budynkami, gdy tylko, będąc dzieckiem, nauczyła się biegać. Była tak szczęśliwa, jak szczęśliwe może być dziecko.
Gdyby chociaż żył Elias. Pewnie sprzeciwiłby się tej sprzedaży. Młodszy brat był najbliższą jej sercu osobą. Od najmłodszych lat trzymali się razem i wszystkim się ze sobą dzielili. Elias był od niej o rok młodszy i miałby teraz trzydzieści cztery lata. Mogła ślepo na nim polegać. Wiedziała, że zawsze będzie po jej stronie, cokolwiek by się działo. Elias, ten delikatny wrażliwiec, dla którego w dzieciństwie była wsparciem, gdy miał jakieś problemy. Nacięli sobie skórę na nadgarstkach i złożyli przysięgę krwi. Wymieszali swoją krew na znak, że są nie tylko rodzeństwem, lecz także najlepszymi przyjaciółmi, takimi na śmierć i życie. Elias – jej bratnia dusza. Nic nigdy nie będzie w stanie ich rozdzielić, tak sobie przysięgli. Mogła to zrobić jedynie śmierć.
Dopóki śmierć nas nie rozłączy, pomyślała podczas stypy, dotykając palcami blizny po nacięciu sprzed lat i patrząc na kwiaty i kartki z kondolencjami.
Rodzina pochowała Eliasa, a Julia pochowała wraz z nim cząstkę samej siebie.
Elias nigdy nie zgodziłby się na sprzedaż ich rodzinnej posiadłości. Kochał swoją kryjówkę w małym domku na terenie gospodarstwa, gdzie czytał książki, rysował i słuchał muzyki. Był inny niż wszyscy wokół: zamknięty w sobie marzyciel, żyjący we własnym świecie, który sobie stworzył. Matka nawet tego nie kryła, że Elias jest jej pupilkiem. A może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo było widoczne, że go faworyzuje. Starała się, żeby zawsze był blisko niej i chciała, by jak najczęściej przebywał w domu. Jednak Elias chodził swoimi drogami. Był niczym motyl, którego nie da się schwytać ani kontrolować. Gdy więc ukończył szkołę średnią, poszedł do pracy i przez kilka lat zbierał pieniądze, po czym oznajmił, że wybiera się do Chile, aby pochodzić po górach. Nikogo to nie zdziwiło. Już jako dziecko wspinał się wszędzie i marzył, aby uciec od tego, co sprawia mu ból i trudność. Spakował więc plecak i po prostu wyjechał.
Po trzech miesiącach otrzymali wiadomość o wypadku Eliasa w Chile. Tragedia pogrążyła całą rodzinę w głębokiej żałobie, a szczególnie mamę, która odtąd zupełnie się zmieniła.
Elias trzymałby moją stronę, pomyślała Julia. Razem bylibyśmy nie do pokonania. Tak jak to zresztą zawsze bywało w dzieciństwie.
Westchnęła i z trudem zwlokła się z łóżka. Włożyła kapcie z owczej skóry i okryła się szlafrokiem. Stanęła przy oknie, by zobaczyć, co się dzieje na dworze.
Owce miały ciągle jeszcze swoje grube, ciemnoszare zimowe futro, co sprawiało, że wyglądały na dwa razy grubsze, niż rzeczywiście były. Niedługo trzeba je będzie ostrzyc, może już po raz ostatni. Na samą myśl o tym zakłuło ją w sercu. Spojrzała w stronę małego, kamiennego budynku na skraju ogrodu. Była to dawna szopa, w której kiedyś suszono skoszony len. Ścieżka wiodąca do drzwi szopy była zarośnięta. Muszę coś z tym zrobić, pomyślała Julia.
Nagle zadrżała. Za budynkiem dostrzegła jakiś ruch. Zza rogu wyłonił się cień. Któż to się tam, na Boga, plącze? Rzadko ktoś zjawia się tu, na tym odludziu. A już na pewno nie od strony szopy. Czyżby miała jakieś zwidy? A może to była tylko zabłąkana owca? Całkiem możliwe.