Читать книгу Wszystkie śmierci dziadka Jurka - Matthias Nawrat - Страница 8
Stara Kuźnia
ОглавлениеTo, jak ważne są opowieści dziadka Jurka, dało się zauważyć najpóźniej na jego pogrzebie. Na tym pogrzebie, na który przyjechaliśmy z Niemiec z mamą, obecne były wszystkie osobistości z Opola: prezydent miasta, redaktorki i redaktorzy „Trybuny Opolskiej”, dobry przyjaciel dziadka i prezes klubu piłkarskiego OKS Odra Edek Baumann, ale także pan Meisner ze stowarzyszenia Dzieło im. Maksymiliana Kolbego, który w ostatnich latach często zapraszał dziadka do Niemiec, aby wygłaszał w szkołach pogadanki o tak zwanych ciężkich czasach.
W kościele, gdzie jako rodzina mogliśmy siedzieć na samym przedzie, płakały nawet stare kobiety w morzu głów sięgającym wielkich organów z tyłu. Nawet jeśli wujek Wojtek, brat naszej mamy, twierdził, że stare kobiety płaczą zawsze, obojętnie kto umarł, są tu codziennie i dziś mają szczęście. Szczęście w nieszczęściu, że się tak wyrażę, powiedział wujek. Śmiał się, ale kropelka potu spłynęła mu po skroni.
Przed cmentarnym murem stały drewniane budki z kwiatami, bezpośrednio pod wejściem parkowała stara niebieska nyska z wystawionymi wieńcami. Babcia Zofia w pięknej, czarnej sukni wspierała się na ramieniu naszej mamy. Kiedy procesja kroczyła aleją F, a potem drogą D, ksiądz, który w swoich białych szatach wyglądał jak Jan Paweł II we własnej osobie, kołysał, postukując, srebrną kadzielnicą na srebrnym łańcuchu, i nad wszystkimi głowami unosił się dym kadzidła.
Większość grobów na cmentarzu przykrywają płyty z szarego kamienia, ale nie ten, do którego po kilku przemowach opuszczono urnę dziadka Jurka. Znajduje się on na peryferiach cmentarza, gdzie wiele parceli jest jeszcze niezabudowanych, z dala od cygańskich mauzoleów, właściwie już w polach. Procesja długo stała przed podwójnym grobem z marmurowym pomnikiem, na którym widnieje napis „Rodzina Mrożków”. To najpiękniejszy marmurowy pomnik, lśniąco czarny, każdy może pojechać go obejrzeć, i się przekonać.
Prezydent, który miał na szyi ciężki żelazny łańcuch z kluczem do miasta, zacytował na koniec wiersz wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza, pod tytułem W imionniku* (Nad morzem Baltyckiem):
Błogo temu, kto w twojej pamięci utonie,
Jak ten koral, lub owa jagoda perłowa,
Co ją woda baltycka w swem przeczystem łonie
Pod lazurową barwą na wieki przechowa[1].
Staliśmy jeszcze wokół grobu, kiedy otwór z urną został ponownie zakryty, a ksiądz z ministrantami się pożegnali. I staliśmy jeszcze wtedy, kiedy odeszli już prezydent, Edek Baumann, pan Meisner, liczni dyrektorzy-przyjaciele dziadka, redaktorki i redaktorzy. A nawet wtedy, gdy poszły stare płaczki i zostaliśmy sami, babcia Zofia, nasza mama, wujek Wojtek, warszawiacy, krakowiacy, gdańszczanie, poznaniacy i my. Staliśmy w milczeniu wokół grobu, a wiatr szumiał na łące za płotem. Można było patrzeć nad polami w dal, gdzie zaczynały się lasy i jeziora.
Później, przy stole w Starej Kuźni, wspominaliśmy wszyscy razem dziadka Jurka i jego żarty. Na przykład nasz przyszywany wujek Gustaw zapytał starego kowala i jego córkę, gdy wreszcie wnieśli dania główne, czy to wszystko. Wygląda to bowiem na pierwszą przystawkę lub zaledwie przedsmak pierwszej przystawki.
Dostaliśmy nawet stół w wykuszu, w którym mieściło się dwadzieścia osób, a obok okien wisiały na ścianach drewniane koła i różne miechy.
Teraz, wieczorem, leżymy jeszcze długo w dawnym gabinecie dziadka, gdzie w gablotce stoją jego puchary i odznaczenia dyrektorskie obok zielonej meblościanki z rozkładanym blatem. Przypominamy sobie ostatnią rozmowę, już przy łóżku w jego ostatnim pokoju przy ulicy Katowickiej.
Ta wizyta w Opolu odbyła się trzy miesiące temu. Od trzech lat można jeździć do Polski ot tak, dzięki wielkiej zmianie tak zwanej sytuacji międzynarodowej, dlatego kiedy dziadek musiał się przeprowadzić do swojego ostatniego pokoju przy Katowickiej, mogliśmy z mamą pojechać do Opola, nie czekając zbyt długo na granicy, najwyżej godzinę.
Podczas wizyty zapytał, kiedy zatrzyma się pod oknem najbliższy tramwaj numer 9, abyśmy mogli razem pojechać do domu na wielodaniowy obiad babci Zofii, który oby się składał z żurku albo przynajmniej flaczków, a w najgorszym razie tylko z pierogów. Gdy powiedzieliśmy, że w Opolu nie jeżdżą tramwaje, a już na pewno nie pod oknem jego obecnego pokoju przy Katowickiej, odparł, że doskonale o tym wie.
Potem poprosił nas, abyśmy sprawdzili coś w szafie na ubrania. Ukrył w niej trzydzieści tysięcy złotych, które oszczędzał przez całe życie, a zeszłej nocy przyszedł do jego pokoju ordynator, by go okraść. Kiedy jednak w szafie znaleźliśmy tylko ubrania dziadka, skinął głową i powiedział: Aha. I następnie wyraził przypuszczenie, że być może tych wszystkich ludzi – kuzynki Janki z opaską na oku, młodego niemieckiego żołnierza o raczej nieniemieckim nazwisku Adam, który swego czasu pilnował go w Oświęcimiu, a także dowódcy Oświęcimia pana Hößa, późniejszych kolegów dyrektorów i babci Zofii z naszą mamą i wujkiem Wojtkiem jako dziećmi, i, niestety, także licznych Rosjan, zarówno żołnierzy, jak i całej drużyny piłkarskiej RD Oryol razem z człowiekiem w pięknym czarnym garniturze i z dziwnym zagranicznym akcentem, ba, nawet wielkiego wroga naszego dziadka, którego do dziś znamy tylko pod nazwiskiem T. – wcale nie było ani minionej nocy, ani wcześniej w jego ostatnim pokoju, przy jego łóżku.
A potem mieliśmy stanąć przy łóżku i dziadek każdemu z nas położył na przedramieniu dłoń, której skóra była chłodna i jakby zdrewniała. Powiedział, że jest nam bardzo wdzięczny, ponieważ zawsze go słuchaliśmy. I że nas bardzo kocha. A my powiedzieliśmy, że też bardzo go kochamy, i objęliśmy go, ponieważ płakał. Ale płakał, nie wydając z siebie żadnego dźwięku i nie zamykając oczu, po prostu tylko płakał i patrzył na nas. A później powiedział, że mamy zapamiętać, co nam opowiadał. Że mamy od czasu do czasu o nim myśleć, zachować w pamięci zarówno jego, jak i jego życie, że mamy niczego nie zapomnieć.
1 Adam Mickiewicz, W imionniku (Nad morzem Baltyckiem), [w:] Poezye Adama Mickiewicza, t. 1, Księgarnia G. Gebethnera, Kraków 1899, s. 8.