Читать книгу Zmysłowa dziewczyna - Meredith Wild - Страница 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY MADISON
ОглавлениеPaf!
Strzela korek od szampana. Moje serce gwałtownie przyśpiesza na ten dźwięk. Strumień bąbelków wylewa się z butelki na moje ręce. Przeklinam w duchu i ścieram płyn z blatu. Nie zawracam sobie głowy kieliszkiem, tylko biorę całą butelkę, siadam na kanapie i nastawiam się na kolejny spokojny wieczór w domu. Przerzucam kanały, zatrzymuję się na filmie obyczajowym. Do dopełnienia obrazu nieszczęśliwej rozwódki brakuje mi tylko dużego opakowania lodów Ben&Jerry’s.
Myślałam, że dzisiaj, gdy już wszystko się sfinalizuje, coś się zmieni. Że ja się zmienię. Nie jestem już Madison Cleary, żoną wschodzącej gwiazdy. Oficjalnie znów stałam się Madison Atwood. Ta nowa Madison powinna czuć radość, ulgę i cieszyć się wolnością. Ale coś w całym tym świętowaniu wydaje mi się niewiarygodnie puste.
Zamykam oczy i wzdycham zmęczona.
Niech go szlag!
Bardzo się staram, ale nie potrafię uwolnić się od gniewu.
Odrzucenie. Nadzieja. Porażka. Determinacja. Tak. Determinacja wciąż jest. I wciąż zmusza do walki.
Odstawiam butelkę i sięgam po laptop. Przecież to nie jest koniec mnie, a internet zna wszystkie odpowiedzi. Porażka mojego małżeństwa była potwornym ciosem, to na pewno. Ale nie mogę pozwolić, by mój sławny i niesławnie niewierny mąż – były mąż – zrujnował moją przyszłość.
Czasami mam jednak wrażenie, że czai się wszędzie. Klienci, występy i przyjaciele – nadal obracamy się w tym samym kręgu. Jeśli mam kiedykolwiek poczuć się w pełni sobą, muszę sobie zrobić przerwę. Muszę uciec z LA, od plotek i od tego rozdziału mojego życia, który właśnie przypisałam do przeszłości.
Może wypad do Baja? Poznam seksownego, zamożnego producenta, a on wypchnie z branży tego kutasa, przy którym tak wiernie trwałam, gdy dochodził do sławy. Będziemy sączyć drogiego szampana i jadać dekadenckie potrawy, by mieć paliwo do naszych sekseskapad. A czas pomiędzy nimi będziemy oczywiście zabijać, pluskając się w czystym błękitnym oceanie.
Zanurzam się w tej fantazji na kilka minut, po czym wracam myślami do rzeczywistości albo przynajmniej do bardziej realnych możliwości wyjazdu. Ostatnie miesiące małżeństwa z Jeremym i negocjacje rozwodowe skutkowały u mnie najboleśniejszym okresem posuchy, jakiego doświadczyłam od czasów liceum. Poznaliśmy się z Jeremym jako naiwne, obmacujące się nastolatki. Od tamtej pory tworzyliśmy parę. Byłam w nim idiotycznie zakochana.
Uderza mnie wspomnienie i jeszcze mocniejszy ból – gdzieś w brzuchu, ale podchodzący wyżej, aż do przełyku i wywołujący bolesne pieczenie. Do diabła! Wszystkie te wspomnienia są teraz skażone. A ja nienawidzę go za to jeszcze bardziej.
Może nie zawsze tak będzie? Może pewnego dnia się wyleczę? On stanie się wyłącznie wspomnieniem, i to odległym. Może nie zawsze będę się tak czuła…
Na emocjonalnym haju zaczynam na nowo szukać sobie spa. Bardzo bym chciała, by wyleczyło mnie z tych uczuć pieprzenie się z pięknym nieznajomym na tropikalnej wyspie, ale wiem, że nic dobrego by z tego nie wynikło. Potrzebuję prawdziwej przerwy. Czegoś przywracającego siły. Czegoś, co pomoże zagoić wszystkie te rany w moim sercu.
Pierwsze kilka wyników wyszukiwania to miejsca w północnej Kalifornii. Dostatecznie daleko od LA, ale na tyle blisko, bym w razie konieczności mogła szybko wrócić do pracy. Klikam pomiędzy stronami. Opcje są albo zbyt staroświeckie, albo zbyt ekologiczne, albo trącą tym rodzajem duchowości, na który nie jestem gotowa. Nie chcę się nawracać. Potrzebuję odrobiny spokoju, może kilku masażów i świeżego górskiego powietrza.
Czysta determinacja przenosi mnie na drugą stronę wyników wyszukiwania. Otwieram witrynę Avalon Springs Retreat. W moim sercu budzi się nadzieja. Avalon Springs to w zasadzie definicja spa w górach: domowe posiłki, joga, piesze wycieczki i cała masa czasu przeznaczonego na odzyskanie równowagi. Właściciele wyglądają jak autentyczni hipisi. Pokoje wydają się czyste i wygodne. A całość nie przypomina lepu na pokręcone primadonny, od których mam nadzieję odpocząć.
Sprawdzam grafik, ignoruję cennik – bo zasługuję na to niezależnie od kosztów – i rezerwuję czterotygodniowy pobyt.
Dziś jestem Madison Atwood, a kolejny rozdział mojego życia zaczyna się w Avalon Springs.
– Oto klucz do pokoju. Zarezerwowała pani apartament królewski w Aneksie Oliwnym, czyli tam. To następny budynek, więc będzie pani miała blisko do jadalni i na zajęcia. – Dziewczyna o nieskazitelnej cerze i gęstych blond dredach wskazuje gestem na frontowe wejście. – W każdą sobotę organizujemy integrację tutaj, w głównym budynku. Kolejna zaczyna się za godzinę.
– Integracja? – Odrywam wzrok od plakietki z imieniem „Indigo”, naskrobanym niedbałym charakterem pisma, i patrzę w jasnoszare oczy.
Indigo uśmiecha się łagodnie, jakby nie doświadczyła ani grama stresu w życiu.
– Tak. To takie powitanie. Przedstawi się pani innym mieszkańcom, zrobi parę ćwiczeń oddechowych, porozciąga się. A Vi i Lou opowiedzą trochę o źródłach.
– Świetnie – mamroczę, nawet nie próbując ukryć braku entuzjazmu. Wątpię, by to wyluzowane dziecko kwiat w ogóle to zauważyło.
Wkładam chłodny metalowy klucz do tylnej kieszeni, drobny dowód mojego zobowiązania wobec tego miejsca, które już wydaje mi się kompletnym i bezdyskusyjnym błędem. W recepcji jest głośno, bo grupa osób czeka tam na zajęcia z jogi. A może to początek integracji? Znów opanowuje mnie zdenerwowanie, a zaraz po nim czuję znajome pieczenie w żołądku.
Żadnej ciszy. Żadnego odbudowywania. Jasne, to ewidentna odmiana po miejskiej scenerii, ale to nie są moje klimaty. Często zadaję się ze sławnymi i bogatymi ludźmi Hollywoodu, ale wystarcza pięć minut w tym oświeconym kolektywie, żebym całkiem straciła panowanie nad sobą.
Przerywam Indigo, zanim skończyła swoje przemówienie, chwytam papiery i pędzę ku frontowym drzwiom o wiele szybciej, niż przez nie weszłam. Podróż z mojej beemki do pokoju jest litościwie krótka, choć wcale nie cieszy mnie to, że zamieszkałam tak blisko epicentrum tego „cichego, górskiego resortu”.
Odmawiam krótką modlitwę dziękczynną, bo przynajmniej pokój się sprawdza. Wszystko wygląda tak, jak na zdjęciach – jest czysto, przytulnie i przestronnie. Po szybkim zwiedzaniu wyglądam przez okno, żeby sprawdzić, co lub kto robi taki hałas.
Strumień bardzo rozentuzjazmowanych „mieszkańców” płynie do głównego budynku. Na typowy mundurek składają się spodnie do jogi i opaska na włosy. Patrzę na swoje ciuchy: potargane dżinsy, obcisły podkoszulek i parę wytartych chucków.
To zdecydowanie nie moje klimaty, więc chwytam klucz i plan ośrodka, który niemal wyrwałam z dłoni Indigo, i wychodzę. Dziarskim krokiem mijam tłumek i idę dalej, dopóki hałas nie zamienia się w szept za moimi plecami.
Krajobraz zdecydowanie różni się od tego, do którego przywykłam. Jestem dziewczyną ze Wschodniego Wybrzeża, wiecznie pracowałam na swoją – a potem, gdy już przeprowadziliśmy się na Zachód, jego – karierę, więc rzadko miałam okazję zwiedzić co bardziej malownicze miejsca w Kalifornii.
Gdy idę szeroką wydeptaną ścieżką, która wije się ku gęstszym zaroślom, moje myśli stają się coraz głośniejsze. Zwątpienie. Żal. Poczucie beznadziei. Krzyczą i czepiają się mnie. Gdybym teraz poszła na integrację, to wszystko byłoby po mnie widać. Rzucałabym się w oczy jak latarnia, przez moje niedopasowanie. To ta zagubiona kobieta, którą zostawił mąż, ponieważ nie chciała odgrywać roli ślicznotki, jak uzgodnili kiedyś.
Wzgarda i ból są jak wielki brzydki tatuaż, który nie wyblaknie mimo upływu czasu.
Wędruję dalej, nie zwracając uwagi ani na podejście pod górę, ani na cienką warstwę potu, który skrapla się na mojej skórze. Może Avalon Springs to nie odskocznia, której potrzebowałam? Zaszłam już jednak tak daleko…
Pieką mnie łzy pod powiekami, ponieważ jestem sama. Tak beznadziejnie sama.
Szlak okalają kępy sosen. Niebo nad czubkami drzew przybiera majestatyczny odcień purpury. Moje myśli cichną na tyle, bym uświadomiła sobie, że dość znacząco oddaliłam się już od ośrodka, a tymczasem zapada noc, a ja nie mam pojęcia, gdzie jestem ani dokąd idę. Słaby odgłos szemrzącej wody popycha mnie jednak do przodu.
Za linią drzew jest polana z sadzawką pośrodku. Na tej wysokości temperatura jest niższa, ale nad turkusowym stawem unoszą się smugi pary. Okrążam gładki, okrągły kamień i sprawdzam temperaturę wody opuszkami palców. Idealna, jak właśnie zrobiona kąpiel.
To muszą być Avalon Springs. Imiennicy mojego ośrodka obiecują właściwości lecznicze dzięki złożom mineralnym w pobliskich górach. Strumienie wody spływają ze skał do najdoskonalszej, stworzonej przez naturę wanny.
Szybko rozglądam się wokół i zaczynam działać. Rozbieram się i wkładam do wody gołe palce. A potem ostrożnie zanurzam się cała, razem z głową. Moje włosy wirują wokół barków niczym tysiące jedwabistych nici. Mruczę z ulgi, a na wodzie pojawiają się bąbelki. Na zmianę to pływam, to głęboko nurkuję. Temperatura i woda, pozbycie się ciężaru ubrań i wszystkich tych myśli… Nigdy jeszcze nie czułam się tak dobrze.
Dotykam palcami dna, po czym odpycham się od niego ku powierzchni, gdy zaczyna mi brakować powietrza. Po chwili docieram do miejsca, w którym bez problemu mogę stanąć. Moje piersi unoszą się tuż nad wodą. Podciągam się na szeroki płaski kamień na brzegu i kładę się na nim, nie zwracając uwagi, że jest twardy i zimny. Po kąpieli w źródłach jest mi ciepło i czuję odprężenie.
Zamykam oczy, rozkoszując się zwykłymi odgłosami: wody, ptaków i tej samotni, do której wspinałam się tyle czasu. Wodzę dłońmi po skórze i po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna czuję słabe pulsowanie pomiędzy udami. Boże, jestem ostatnio taka spięta! Tak bardzo potrzebuję wytchnienia! Zachęcona tym, że moje ciało wciąż zwraca uwagę na swoje najbardziej podstawowe potrzeby, dotykam się i pieszczę, aż do podniecenia.
Zbliżając się do krawędzi, rozkładam nogi i zanurzam palec w cipce; drugim wodzę po łechtaczce jak smyczkiem. Minuty mijają, gdy sprawnie pobudzam miejsca, które domagają się uwagi mężczyzny. I to nie byle jakiego mężczyzny, a takiego, który mnie nie złamie. Nie mam żadnego pod ręką, więc na razie musi mi wystarczyć własny dotyk.
Mój oddech przyspiesza, podobnie jak moje tętno. Doprowadzałam się do tego punktu już tysiąc razy. Wiem, co robić. Choć zazwyczaj, niestety, ten akt pozostawia we mnie pustkę. Zaspokajam się fizycznie, ale nigdy emocjonalnie. Ale teraz mi na tym nie zależy. Po pięciogodzinnej podróży samochodem potrzebuję wytchnienia. Wkładam palce głębiej i opuszkami rytmicznie masuję szorstką poduszeczkę tkanki wewnątrz. Delikatna żołądź nabrzmiałego męskiego fiuta lepiej by tu pasowała, ale trudno.
Oblizuję wargi i wyobrażam sobie, że zadowala mnie teraz facet. Postawny i umięśniony, z namiętnością w oczach, wypełnia mnie, centymetr po centymetrze, swoim jedwabistym kutasem. Mówi mi, że jestem piękna, lepsza niż wszystkie, które do tej pory miał. Muska to magiczne miejsce raz po raz, raz po raz i…
Gwałtownie wciągam powietrze i wyginam się w łuk na skale, tak blisko, taka gotowa. Wciskam pięty i łopatki w kamień. Krzyczę z podniecenia i frustracji, ponieważ orgazm znajduje się tuż poza moim zasięgiem.
Otwieram oczy.
Gwiazdy znaczą atramentowe niebo niczym drobne szpileczki światła. Zerkam na szlak i próbuję zwalczyć strach, że nie zdołam odnaleźć drogi powrotnej.
Nagle dostrzegam go między drzewami i zaczynam wrzeszczeć.