Читать книгу Życie podziemne mężczyzny - Michał W. Pistolet - Страница 3
ОглавлениеBiedactwa…
Większość mężczyzn jest właśnie
taka nieporadna życiowo.
Zakochaliby się nawet w owcy,
kozie lub kurze gdyby akurat
ją pierdolili.
lato rok wcześniej
nie myśl, tylko poczuj…
Wsunęła dłoń w moje spodnie tuż za zjazdem z obwodnicy. Nie było dużo samochodów i mogłem zwolnić. Lubiła zaczynać pieszczoty pierwsza, gdy ptak był jeszcze uśpiony. „Taki prawdziwie bezbronny” – mawiała. Ciepło jej ręki na moim chuju spowodowało, że bardzo szybko dopadła mnie ta dziwna słodka błogość, w ten sposób odczuwalna tylko przy pierwszym dotyku i tylko przez kilka pierwszych sekund. W takim momencie jestem tak zupełnie pozbawiony refleksu, że jakikolwiek manewr zmuszający mnie do zmiany kierunku czy sposobu jazdy jest niewykonalny.
Szybko urósł w jej ręku i zwilgotniał. Ściskała oślinioną główkę, delikatnie poruszając przy tym palcami. Momentami prostowała jeden, by zahaczyć paznokciem miejsce kilka centymetrów niżej. Po czym na powrót obejmowała go całą dłonią przesuwając ją tak, by jego czubek ledwie muskał aksamitną powierzchnię jej skóry. Uwielbiałem jej dotyk. Śmiem go nazwać czarodziejskim lub wręcz magicznym. Wielokrotnie się zastanawiałem, jak to możliwe, by zwykły dotyk dłoni powodował stan wręcz narkotycznych odczuć. A tak było zawsze ilekroć kładła na mnie swoją dłoń. Przymknąłem na moment oczy. Krajobraz za szybą płynął wraz ze mną. Po kilku chwilach takich pieszczot chuj stał wyprostowany, całkowicie posłuszny jej ruchom. W takim momencie niemożliwością było skupić się na drodze, chociaż i tak nie jechałem szybciej niż sześćdziesiąt na godzinę.
Ale przecież nigdzie się nie spieszyliśmy.
– Zdejmij spodnie Mysiu-Pysiu – szepnąłem. Niespiesznie wyjęła rękę z moich spodenek i przytknęła ją najpierw do ust.
– Mniam… – zlizała przezroczystą nitkę.
Powoli odpięła guzik od spodni. Chwyciła palcami zamek i przesunęła w dół. Powoli. Wiedziała, że chcę na to patrzeć. Zwolniłem do trzydziestu. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej rozsunięte teraz, granatowe spodnie odsłaniały białe, lśniące, jedwabiste stringi, ledwie opinające jej cudną, piękną i tyci tyci wznoszącą się nad poziom ud, fałdkę krocza… To, co miała pomiędzy udami… To miejsce, gdzie uda kończą się zgięciem… Można umrzeć z rozkoszy… A jeszcze tego dotknąć! Wsunąłem rękę między jej nogi. Ścisnąłem wzgórek i przywarłem do niego dłonią, jednocześnie wciskając wskazujący palec w zagłębienie. Poczułem ciepło i wilgoć. Masowałem, miętosiłem, tarłem jej krok, a ona wierciła pupą na wszystkie strony.
Jedną ręką trzymając kierownicę zjechałem na głęboko wcięte w las pobocze.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i odwróciłem się do niej. Opuściła fotel do pozycji leżącej. Uniosła biodra do góry i ściągnęła spodnie do wysokości kolan. Szeroko, jak najszerzej rozchyliła nogi. Moja kochana pipeczka! Moja jedyna, najwspanialsza na świecie! Jak ona pięknie w tym wyglądała! Rozchylone uda i białe wrzynające się w krok stringi! Jej skóra, zapach…
– Zrób mi to Misiu, proszę, zrób!
Przyciągnęła moją głowę. Palcem odchyliłem majtki na bok i zacząłem wodzić językiem po miejscu, gdzie materiał styka się ze skórą. Lizałem i jednocześnie rozchylałem jej uda rękami, rysując przy tym esy floresy tuż przy samym kroczu. Ściskałem ją i szczypałem, by w końcu zatopić jęzor w sam cudowny rowek, a wargami muskać nabrzmiałą skórę…
– Misiu… Misiu… – szeptała z zamkniętymi oczyma.
W kilkanaście minut później znowu byliśmy na drodze. Sara, moja najcudowniejsza dziewczyna, nie miała zamiaru na tym poprzestać. Od momentu, gdy zapaliłem ponownie silnik, gniotła i ściskała mi chuja, jakby nie chciała dać za wygraną. Nie przejechaliśmy więcej niż kilka kilometrów.
– Misiu! – skinęła głową w stronę leśnej przecinki.
Wjechałem w ledwie ubity trakt, wyżłobiony niezliczoną ilością dziur. Jechałem ostrożnie, ledwo naciskając pedał gazu.
– O tam! – niemalże krzyknęła.
Las graniczył z bezmiernie wielkim polem. Na jego skraju, w odległości około pięćdziesięciu metrów, stała wieżyczka obserwacyjna. Podjechałem tuż pod nią.
– Wchodzimy na górę? – zapytałem.
– Weźmy tylko coś…
Z bagażnika wyjąłem koc. Sara ostrożnie stąpała po drabinie. Wieżyczka mogła sięgać nawet i drugiego piętra. Wydawała się stabilna. Podszedłem do pierwszego szczebla i zadarłem głowę
– Jakąż ty masz dupę!
Po raz tysięczny patrzyłem na jej pośladki jak zahipnotyzowany. Zawsze robiły na mnie piorunujące wrażenie. Sara miała naprawdę najpiękniejszą, najbardziej ponętną, po prostu najgenialniejszą pupę na świecie!
Weszliśmy na szczyt. Obite deskami gniazdo obserwacyjne sięgało nam do piersi. Spojrzeliśmy w dal i oniemieliśmy z wrażenia. Przed nami rozpościerały się hektary pól i lasów. Żółć i złoto, zieleń i błękit po sam horyzont. Przez chwileczkę jakbyśmy zapomnieli po co tu jesteśmy. Jedynie przez chwileczkę.
– Oprzyj się – powiedziałem.
Sara zdjęła spodnie, lecz założyła z powrotem pantofle na obcasie. Została też w stringach i obcisłej białej bluzce.
Robiliśmy to prawie zawsze w ten sam sposób i jeszcze nigdy, przenigdy nam się to nie znudziło. Każde z nas znało doskonale swoją rolę i odgrywało ją z należytym przejęciem i starannością.
Oparła się dłońmi o brzeg wieżyczki. Mocno wypięła pośladki w górę, jednocześnie gnąc plecy do przodu w łuk. Stała tak niemalże nieruchomo, na lekko ugiętych nogach ze wspaniale, genialnie wypiętą, boską, kosmiczną, zupełnie nie z tej ziemi, dupą. Leciutko nią poruszając, zapraszała mnie, a właściwie jego, do środka. Moja tygrysica… Moja najlepsza i najukochańsza… Jedyna… Trwało to niewiele, może kilka, kilkanaście sekund. Nie opuszczając spodenek wyjąłem go bokiem. Jaki był już wielki! Jedną ręką chwyciłem ją mocno w pasie, drugą trzymając go u nasady, naprowadziłem jego całkowicie mokrą główkę w potwornie już spragnioną pizdę Sary.
I wszedłem…
– Och… – sapnęła i przymknęła oczy. Zwiesiła głowę i odchyliła w tył łopatki. Zaczęła głęboko oddychać. Zawsze robiłem to niemal tak samo: pierwszy ruch był mocny, szybki i do samego końca. Muszę ją wtedy ściskać w pasie. Palce rozczapierzam jak koszykarz na piłce tak, by swoim ściskiem chwycić jak największy obszar jej złocistej skóry. Moje dłonie wrzynają się w jej talię, ale na tym to właśnie polega. Wychodzę powoli, przesuwając dłonie na jej pośladki. I znowu w nią wchodzę. Lecz teraz wolniej. Tak, jakbym się w nią wślizgiwał. Pełznący po mokrym sitowiu wąż, w jedną i w drugą stronę, w jedną i w drugą… Na ugiętych nogach. Moje dłonie zajmują się wtedy jej pośladkami i udami. Zbieram nimi fałdki jej skóry, głaszczę po wewnętrznej stronie ud. Cały czas wchodząc w nią rytmicznie, ale jednak dalej wolno. Kładę się na nią, nie przestając poruszać biodrami. Wkładam i wyciągam… Wkładam i wyciągam… Prawym ramieniem oplatam jej pas, lewą ręką zsuwam opinającą plecy bluzkę. Całuję między łopatkami, a właściwie lizę całą powierzchnią języka jej śliczne mikroskopijne włoski. Cały jestem w niej. Moje uda stykają się z jej pośladkami.
– Kochanie moje… Kochanie… Saruniu moja… – szeptałem.
– Misiu… jak ja to lubię!
Przytulałem się do mojej dziewczynki jeszcze przez chwileczkę. A potem podniosłem się i jedną ręką chwyciłem ją mocno w pasie, a drugą za włosy.
– Och! Och? – słyszę. Wchodzę w nią coraz silniejszymi ruchami i coraz szybciej. Mocno, mocno.
– Ty suko! – krzyczę. Rżnę ją teraz z całej siły.
– Ach… ach… – czuję jaki jest nieprawdopodobnie twardy i wielki. Aż boli! Boli mnie i ją. Trzymam ją za talię jak w kleszczach… W imadle jakimś… I rżnę, i rżnę… Z całą zwierzęcą siłą wpycham chuja do końca i natychmiast wyciągam. I znowu, i znowu!
– Uhm! Uhm! Uhm! Oooo… Oooo… Sssss… – Sara skowycze, jęczy, a ja krzyczę na całe gardło.
– Ty suko! Suko jedna! Tyyy… Suuukooooooo!
Eksplodowałem. Wypaliłem całym potężnym ładunkiem gorącej spermy. To była powódź. Będąc dalej w środku, oparłem się brodą o jej plecy. Leżałem na niej i głęboko oddychałem. Opadłem zupełnie z sił.
I wtedy. I nagle. I wtedy stała się. Cisza. Tak, jakbym otworzył dopiero oczy i zobaczył zupełnie nieruchomą, gorącą letnią ciszę. I przestrzeń. I las. I pola. I drzewa po horyzont.
„Moja kochana Sarunia! Słoneczko moje! Dziewczyna najlepsza i najwspanialsza na świecie! Jezu, jak ją kocham!”.
Zostałem w niej jeszcze przez chwilę. Chuj powolutku wiotczał i czułem już tylko ciepło w tamtym miejscu.
– Kocham Cię – szepnąłem.
– Kocham Cię – odpowiedziała.
*
– Jest taki serial „Falcone”… widziałaś może? – zagadnąłem, gdy tylko wyjechaliśmy na ubitą drogę.
– Nie Misiu, a co?
Sara opierała głowę na moim ramieniu. Prowadziłem jedną ręką, a drugą zgiętą w pół, przyciskałem jej policzek.
– Jeden z głównych bohaterów, młody mafiozo, taki trochę osiołek, wchodzi to toalety i słyszy jęki i stękania… Jacyś ludzie kochali się w kabinie. Wszystko działo się na weselu. On elegancko ubrany i tak dalej. Podchodzi z uśmiechem bliżej… Patrzy przez szparę… Widzi najpierw pończochy i podwiązki i w sekundę jego uśmiech znika. To jego dziewczyna, z którą przyszedł na to wesele, dyma się z innym mafiosem.
– No i ? – zaciekawiła się Sara.
– No i dziewczyna wychodzi z tego kibla, on wtedy stoi za drzwiami, a potem rzuca się z nożem na tego palanta i dźga go z dziesięć razy.
– Zrobiłabym to samo.
Z powrotem położyła głowę na moim ramieniu.
– Wiesz… – odezwałem się po chwili. – Po raz pierwszy poczułem, oglądając to… – nie bardzo wiedziałem jakich słów użyć. – Pomyślałem, a właściwie poczułem… Wiesz jaki jest mój stosunek do seksu… Że, kurwa, jak zdrada boli!
– Ja bym zabiła ich oboje. A właściwie was oboje… Fu! Nie chcę o tym myśleć.
*
Godzinę później byliśmy już w naszych Kocurkach. Gdy wjeżdżaliśmy na podwórko, gospodyni, pani Malinowa stała już w drzwiach.
– Dzień dobry pani! – krzyknęła Sara przez otwarte okno samochodu.
– Dobry… Dobry… Mówili, że trzy dni będzie taki dobry – powiedziała Malinowa wycierając ręce w fartuch. Prawie dwa lata minęły od czasu, kiedy przyjechaliśmy tu z Sarą pierwszy raz. Malinowie dopiero rozkręcali interes pod szyldem „Gospodarstwo Agroturystyczne”. Jeszcze mieli świnie i kilka krów. Dla wczasowiczów było przygotowane jedynie mieszkanko na piętrze. Z osobną kuchnią, łazienką i wspaniałym małżeńskim łożem. Pierwszy raz, gdy tam byliśmy, zostawiłem na szafie paczkę kondomów, które jeszcze wtedy były nam potrzebne. Sara, osiemnastoletnia wówczas dziewczyna, była tym faktem straszliwie speszona. Gdy zawitaliśmy tam po raz drugi, natychmiast pobiegła sprawdzić, czy jeszcze tam są. Oczywiście już ich nie było. Bardzo ją to zawstydziło. Moja kochana dziewczynka!
– Przygotowaliśmy wasz pokój – odezwała się Malinowa, gdy wytaszczyliśmy bagaże z samochodu.– Już czeka od wczoraj – dodała z dumą.
– Super! – nigdy nie wiedziałem o czym mamy z nimi rozmawiać. Staliśmy tak przez chwilę.
– No to się tam rozgośćcie – powiedziała Malinowa i zniknęła w drzwiach.
Najpierw wzięliśmy prysznic, a potem bardzo dokładnie ogoliłem swoje genitalia i jej łono. Następnych kilkanaście godzin spędziliśmy już tylko w łóżku. Nie istniała noc, nie istniał dzień i czas przestał odgrywać jakiekolwiek znaczenie. Po kilku kolejnych szczytowaniach i kolejnej zjedzonej, jakby w nagrodę, puszce brzoskwiń w syropie, lodach lub jogurcie, zasypialiśmy jak dzieci, tuląc się do siebie. W trzy kwadranse później, a może po trzech godzinach, nie wiem, czas przecież stał w miejscu, powoli przywracały mnie do świadomości wilgotne i ciepłe usta Sary. Połykała go, ssała delikatnie, całowała brzuch i pośladki, lizała w kroku. Robiła to powoli, czule, z wielką, prawdziwie wielką miłością. Szczytowałem i zapadałem znowu w sen. I ponownie budziłem się czując, że trzyma go w buzi, a był to któryś już kwadrans jej pieszczot. Błogość jaką odczuwałem jest niemożliwa do opisania. Jeśli orgazm jest fizycznym dotarciem do szczytu rozkoszy, to ja przeżywałem nieustanną podróż po wszystkich ośmiotysięcznikach świata. Uczucie absolutu, trwającego przecież tylko chwilę, moment jedynie – przez jej dotyk i pieszczoty, dane mi było doświadczać godzinami i z niezmienną intensywnością. Najwspanialszym zaś uczuciem była świadomość, że potrafię odwzajemnić się jej tym samym. Moja Sara, moja miłość. Kochanie moje. Role się zmieniały, lecz odczuwanie rozkoszy było jedno. Następnym razem to ja w ten sposób ją usypiałem. Pieściłem, docierając językiem lub wilgotną brzoskwinią we wszystkie możliwe zakamarki. Albo wkładałem palec w jogurt, a potem w nią. W półśnie, leżąc na brzuchu podciągała wtedy jedno udo do góry, tak, by łatwiej mi było zostawiać strużkę śliny lub syropu w jej najbardziej wrażliwych miejscach. Delikatnie rozpychałem jej zagłębienia, znacząc mokrym śladem każdy milimetr jej krocza. Z wielkim namaszczeniem, bardzo powoli wcierałem w nią językiem spermę, krople jogurtu albo syropu z puszki. Zresztą oboje byliśmy mokrzy i lepcy, a im bardziej, tym intensywniej przeżywaliśmy miłość. Przyszło mi do głowy, że jeżeli mógłbym wybrać sposób umierania, to – Panie Boże – chciałbym właśnie tak.
Trzeciego dnia naszego pobytu odwiedził nas Bruno. Zazdrościł nam tego miejsca. Co prawda uroda owego zakątka miała dla niego mniejsze znaczenie niż świadomość, że było to nasze miejsce. Moje i Sary. Tego prześmiewcę i cynika autentycznie wzruszał romantyzm tej sytuacji. Nasze miejsce, do którego niezmiennie wracaliśmy od dwóch lat. Taka stałość. Mój Boże!
Ponadto sam fakt, że byłem z tą właśnie dziewczyną od tak dawna powodował, że w jego oczach nasz związek godzien był najwyższego szacunku, chociaż nie dziwił mi się – Sara była najpiękniejszą suką na tej planecie.
Przyjazd mojego przyjaciela otrząsnął nas z przepełnionego seksem letargu. Należało się ubrać, wrzucić do żołądka coś ciepłego, może się przejść. Powrócić do krainy żywych. Coś nam jednak mówiło, że nie mamy ochoty żegnać się całkowicie z klimatem cielesności. Nie chcieliśmy jeszcze wyrzekać się radości i siły, jaką daje unosząca się w powietrzu seksualna energia. Właściwie już po pięciu minutach od momentu, gdy w oknie pojawiła się potężna sylwetka Bruna, sygnalizując zmianę naszego sposobu spędzania czasu, przeżyliśmy z Sarą coś w rodzaju buntu. Nie, nie ma mowy, nie przestaniemy, chcemy to robić dalej. Chcemy się kochać, rżnąć, chcemy naszych ciał. I nie musieliśmy na ten temat wypowiadać ani jednego słowa. Między nami panowało pełne porozumienie.
I dlatego Sara założyła na siebie tylko zwiewną, krótką, czarną sukienkę na ramiączkach, która prócz stanowiących dosyć spory kontrast kremowych trampek, była jej jedynym odzieniem, a ja zrezygnowałem z majtek pod dżinsami.
W pół godziny później siedzieliśmy w klubowej restauracji, w zbudowanym w pruskim stylu budynku, oddalonym od domu naszych gospodarzy o niecałe pół kilometra. Byliśmy tam jedynymi gośćmi.
– A co tu macie najdroższego? – spytał obsługującą nas żonę właściciela Bruno, gdy usadowiliśmy się w wygodnych fotelach. Ja i Sara koło siebie, a Bruno naprzeciw.
– Mamy doskonałą kaczkę! – ochoczo odpowiedziała – chociaż będziecie musieli państwo trochę poczekać.
Znaliśmy to miejsce doskonale. Wiedzieliśmy z Sarą, że głównymi klientami tego przybytku byli okoliczni mieszkańcy, z których nikt nigdy, ani wcześniej, ani za 150 lat, nie pozwoliłby sobie na taką fanaberię jak kaczka. Flaczki i fasolka po bretońsku były hitem, zaś rekordy popularności biły niewiarygodnie tanie, ale niezwykle proste w przygotowaniu dla podchmielonej, czy wręcz kompletnie pijanej klienteli, paluszki rybne. Takiego rybiego paluszka można było spokojnie wziąć nawet w dygoczące paluszki i bez problemu trafić nim do ust.
– A co do picia? – pytała dalej uradowana kobieta. Spojrzeliśmy z trwogą na połyskujące flaszki.
– Bycza krew? – zaproponował Bruno wpatrując się w nas z uśmiechem.
– Fu! Już wolę to świństwo obok, a ty kochanie? – zwróciłem się do Sary.
– A ja chcę olbrzymiego drina z wódką.
Natychmiast zrobiło mi się ciepło.
– No to super! – mówię.
Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego alkohol plus kobieta równa się seks na męską modłę. Rżnięcie. Nie świece przy stole i patrzenie sobie w oczy, ale wyuzdanie i lubieżność. Po co im do tego alkohol? Albo jeszcze inaczej: czy znaczy to, że działanie alkoholu na korę mózgową wywołuje u kobiet większą otwartość i szczerość, czy też jest na odwrót? Może właśnie wtedy udają, by być bliżej nas, by nas – no, nie wiem – może zrozumieć lepiej?
W każdym razie Sara i alkohol to było już bardzo blisko spełnienia moich fantazji erotycznych.
Bruno, jak zwykle, zasypywał nas mnóstwem udziwnionych słów, wyrażeń í całych zdań, układających się w barwne i dowcipne historie. Co chwilę wybuchaliśmy śmiechem. Było tak niezwykle przyjacielsko, radośnie, że po pewnym czasie seks przestał odgrywać rolę przewodniego motywu. Nie miałem nic przeciwko temu. Dalej co prawda trzymałem jedną rękę na wewnętrznej stronie uda Sary, która raz po raz napierała krokiem na moje przedramię, ale po pół godzinie słuchania kawałów i rubasznych opowieści Bruna, zwyciężyła ochota na zwykłą zabawę. Co chwila podnosiliśmy do ust kieliszki z winem, a Sara wysysała pomarańczowe drinki z szybkością światła. Zanim podano główne danie, opróżniliśmy dwie butelki, a Sara co najmniej ćwiartkę wódki.
Wszystkie elementy składające się na udaną imprezę powoli się ze sobą zazębiały: poczucie humoru; Sara, która niezbyt często zdobywa się na to, by mówić, a nie tylko słuchać, też dała się opanować temu beztroskiemu nastrojowi; miejsce – puste przecież – tak jakby oddane nam do wyłącznej dyspozycji oraz menu wieczoru, z flagowym okrętem pod postacią kaczki, chrupiącej, doskonale przyprawionej i niezwykle wykwintnie, jak na takie miejsce, podanej. Bawiliśmy się znakomicie.
Po mniej więcej godzinie postanowiliśmy rozegrać partię bilarda. Oprócz nas nie było tam nikogo i wcześniejszy zamiar, by opuścić to miejsce jak najszybciej, by nie robić kłopotu właścicielom, pod wpływem nalegań gospodyni, która przekonywała nas, że możemy bawić się do upadłego, ustąpił chęci skorzystania ze wszystkich możliwych dobrodziejstw. Ze strzałek, z bilarda, z piłkarzyków i możliwości słuchania własnej muzyki. Właścicielka spytała tylko, czy to wszystko, czego potrzebujemy, bo „na dole nie ma już nikogo i ona idzie do siebie na górę i zostawia nas samych, a jak będziemy chcieli wyjść to mamy do niej zadzwonić domofonem”. Rewelacja!
Ponownie zrobiło się jakoś tak seksualnie.
Wstaliśmy z foteli. Bruno i Sara, ruszyli z dwóch różnych miejsc w kierunku ściany z kijami. Bruno szedł pierwszy, a Sara tuż za nim. Przypatrywałem się sukience, opinającej doskonale zarysowaną pupę Sary i przypomniałem sobie, że moja dziewczyna jest pod spodem naga i całkowicie wygolona. Czułem jak mi rośnie; przy czym fakt, że ja też nie mam gaci i chuj opiera się tylko o spodnie potęgował jeszcze moje podniecenie.
Dopadł mnie znowu ten sam stan błogości, który kręci mną zawsze na początku naszych pieszczot. Trwa to kilka sekund, ale owa błogość jest tak niesamowicie ostra i przejmująca, że nie jestem wtedy niemal w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu… Po chwili uczucie to ustępuje.
Ustawiłem bile i rozbiłem je. Bruno siedział w fotelu i paląc papierosa przyglądał się nam. Graliśmy jeden na jeden. Śmiech ustąpił pewnemu skupieniu. Daleko nam było do powagi, ale zdecydowanie się wyciszyliśmy. Jednym z objawów tej zmiany było inne niż wcześniej odczuwanie muzyki. Te same rytmy brzmiały teraz zupełnie inaczej. Drugi raz puszczona ta sama płyta wydała mi się historią z zupełnie innej bajki. Wcześniej słyszałem radosne i pełne sił witalnych walenia w bęben, jakby obwieszczające narodziny; natomiast teraz ten sam kawałek brzmiał dla mnie jak powolna, tłumiona napięciem modlitwa.
Zresztą po tych kilkunastu minutach od opuszczenia wygodnych siedzeń w sali jadalnej wszystko było inne.
Nie wiadomo jak to się stało, ale wszystko przybrało seksualny podtekst. Ja wiedziałem, że wie o tym Sara, a oboje wiedzieliśmy, że wie o tym także i Bruno. Siedział i wpatrywał się w nią. A właściwie w jej ciało. Stałem z boku, tuż za nią. A ona, gdy tylko przychodziła jej kolej, wyginała się niemiłosiernie, wypinała dupę. Po trzeciej kolejce spostrzegłem, że jej spontaniczność ustąpiła wyrachowaniu, a każdy jej gest był od jakiegoś czasu reżyserowany. Wyginała się z premedytacją. Jak mistrzyni baletu, partii solowych. Nie mówiliśmy wiele. Od czasu do czasu padały jakieś nic nie znaczące słowa, mniej lub bardziej celnie opisujące przebieg gry. Jedna rzecz była jednak niewątpliwa. Atmosfera robiła się coraz bardziej erotycznie naładowana. Gdy przymierzałem się do kolejnego trafienia i kładłem się na stół, Sara – jakby od niechcenia – łapała mnie za dupę, a wskazujący palec wkładała między pośladki. Gdy przychodziła jej kolej, układała się na stole wyginając się w iście akrobatycznych pozycjach, a ramiączko jej sukienki, zsuwając się w dół, odsłaniało całkowicie jej pierś. Bruno patrzył więc albo na jej falujący biust, albo na jej gołe nogi, na opięte krótką sukienką biodra, albo na jej pupę; może widział też, że nie ma na sobie majtek. Wlepiał w nią wzrok, a drugą ręką masował przez spodenki swojego chuja. W końcu w ogóle przestaliśmy się odzywać.
W pewnym momencie Sara stanęła tyłem, dokładnie naprzeciwko Bruna. Brzuchem przywarła do stołu i rozstawiła szeroko nogi. Podszedłem do niej z prawego boku. Jedną ręką trzymałem się przez spodnie za ptaka, a drugą zacząłem podciągać do góry jej sukienkę.
Jeszcze przecież nie wiedziałem. Nie byłem pewien jej reakcji. Równie dobrze mogła tego nie chcieć. Co innego atmosfera zalotów, przypuszczenia, że to, co było treścią moich fantazji może rzeczywiście dojść do skutku, ale zrobić to, to zupełnie inna sprawa. A wyglądało to wszystko tak, jakby to już, tu i teraz miało dojść do skutku. Oprócz niesamowitego podniecenia czułem walenie serca. Taka historia, chociaż wcześniej wielokrotnie przez nas omawiana, zdarzała się nam po raz pierwszy!
Podciągnięty do góry materiał odsłonił cały pośladek Sary, w sekundę później krok, wewnętrzną część uda i w końcu pizdę. Sara odłożyła kij i położyła się na stole, wygięta dokładnie pod kątem prostym. Podwinąłem jej sukienkę na talię, potem wyżej i stojąc nieco z boku w stosunku do Bruna, złapałem ją oburącz za tę jej nieprawdopodobnie piękną dupę. Zacząłem ją miętosić i gnieść, rozchylając skórę pośladków na zewnątrz, tak by wargi jej gładko wygolonej pizdy były jak najlepiej widoczne. Chciałem by czuła, że podnieca mnie najbardziej to, że patrzy na nią inny facet. Dwa moje palce wniknęły do środka jej cipy. Syknęła. Bruno wstał z fotela, podszedł i opuścił spodnie. Wyjął swoją pałę i zaczął się brandzlować. Jakaż ona była już mokra!
Ruchałem ją teraz trzema palcami. W sekundę później zaczęła być już bardzo głośna. Jęczała i skomlała. To było niesamowite. Ruszała przy tym dupą, wierciła nią we wszystkie strony. Była po prostu i zwyczajnie diabelsko spragniona seksu! Bruno w mig odczytał jej intencje. Ustawił się tuż za nią, nakierował swego sterczącego chuja i w nią wszedł.
– Ughhh!!! – jęknęła i aż zacisnęła pośladki.
Musiało to na niej zrobić wrażenie. Cofnąłem się krok do tyłu, by patrzeć na to zjawisko. Po raz pierwszy w życiu widziałem, jak inny facet pierdoli moją Sarę! Rżnął ją, trzymając jedną rękę na jej talii, a drugą na dupie. Stałem oniemiały. Mój chuj urósł do – miałem wrażenie – niebotycznych rozmiarów, a był przy tym tak nieprawdopodobnie mokry. Jeszcze jeden ruch, a się spuszczę!
*
Zmienialiśmy się dwu albo trzykrotnie. Obróciłem Sarę, by mogła jednego z nas ssać, podczas gdy drugi ją pierdolił. Potem znowu się zmieniliśmy. W końcu Bruno spuścił się jej na pośladki i plecy, a ja do ust.
*
To, że moja kochana dziewczynka i ja mieliśmy orgazm w tym samym momencie, było tylko potwierdzeniem tego, że ani na moment nie straciliśmy ze sobą kontaktu. Przez cały czas ruchania, niezależnie od tego, czy miała w sobie Bruna, czy mnie, czy skupiała swoją uwagę na obciąganiu jego pały czy mojej, przez ten cały czas, czułem niewiarygodną więź z nią! Tego drugiego nie było. Widziałem go, widziałem jak ją ruchał, ale on nie istniał. Była tylko Sara i ja. Boże! Jak ja ją wówczas kochałem!
*
Często, gdy staramy się opisać coś, co nami wstrząsnęło coś, na co nie ma określeń oddających temperaturę emocji, piszemy „nie ma słów, by to wyrazić” albo „tego się nie da określić słowami”, albo „to się po prostu nie mieści w głowie!”.
Nie ma więc słów, by opisać jak silne to było uczucie. Moja miłość do Sary. Jestem mężczyzną. Mój sposób wyrażania emocji jest ograniczony. Nie jestem więc w stanie bardziej opisowo przekazać, przelać na papier tego, co wówczas czułem do niej, mojej Lary Croft, mojej Claudii Shiffer i Naomi Campbell w jednym. Nie inaczej – mojej Sary. Ona była od nich lepsza… Po prostu czułem miłość. „I belong to you, you belong to me too, you make my life complete, you make my feel so sweet”. Saro, kocham Cię!
*
Następnego dnia rano Bruno nas opuścił. Potem czas zawirował. Popędził błyskawicznie, jak zawsze, kiedy musieliśmy się zbierać. Przez ostatnie dwie godziny, z tego smutku i żałości, z powodu zbliżającego się wyjazdu nie mówimy wiele. Bo i o czym tu mówić. Czujemy się tak, jakbyśmy mieli podświadomy żal do wszystkich, za to, że… Ale tak musi być.
*
Wsiadamy do samochodu, żegnamy się z Kocurkami i adieu. Do następnego razu.
Dobrze przynajmniej, że jazda do Gdańska trwała ponad godzinę, zaś to, że muszę skupić się na drodze, powoduje, że wróciłem do rzeczywistości nie tylko ciałem, ale też i umysłem, który przez tych kilka ostatnich dni był całkowicie poza realnym światem.
*
Lecz gdy już wrócę do świata żywych, to tam jestem…
*
Pod domem Sary poczułem lekkie zirytowanie. Sara, wysiadając, popatrzyła na mnie o kilka sekund za długo. Wpatrywała się tymi kochanymi (jasne, że tak!), półprzytomnymi oczami jakby chciała mnie zatrzymać, nie puścić… Jakby chciała te chwile szczęścia jeszcze przedłużyć, troszeczkę tylko, odrobinę. Ale niestety. Ja już byłem gdzie indziej i chciałem, by szybciej zabierała z tylnego siedzenia swoją torbę i znikła w drzwiach. Szybko!
– Pa… Zobaczymy się… Zadzwonię jutro… Będę pewnie zajęty. Wiesz, ojciec… Tak, tak… Też cię kocham do nieprzytomności.. No, to pa…
*
Podjechałem na stację benzynową. Najpierw opróżniłem popielniczkę i wyrzuciłem wszystkie pojemniki po jogurtach i puszki po piwie. Bardzo uważnie, badając każdy centymetr, zdjąłem z siedzeń włosy Sary. Przypomniałem sobie, że w aucie używała gumki do włosów. Rozejrzałem się dokładnie. Gdy odchylałem siedzenia, przypomniałem sobie ten moment: „Tak… Wychodząc z samochodu, zabrała gumkę ze sobą. Pamiętam…”. Odkurzyłem cały samochód. Następnie z bagażnika wyjąłem z torby na garnitury spodnie i białą koszulę. Od kasjera wziąłem klucz do toalety. Przebrałem się i umyłem zęby. Trzeba się było spieszyć. Dochodziła szesnasta. Przypuszczałem, że o tej właśnie porze na stół wjeżdżał obiad.
*
Jak zwykle w takich sytuacjach czułem mocne bicie serca. Nigdy przecież nie wiem, jak zareaguje na mój powrót.
Drzwi się otworzyły. Stała w nich Darni.
– Jesteś już? – uśmiechała się. Szczerze. „Uff… kamień z serca”.
– Tata! Tata przyjechał! – natychmiast przybiegły z pokoju dzieciaki.
Najpierw, jak zwykłe, rzuciła się na mnie Zosia. Uniosłem ją do góry.
– Moje ty kochanie! Moja Zosieńka… Chodź Igorku… Ty też.
Podniosłem Igora drugą ręką.
– A Igor to się ciągle bije i siedzi z Maćkiem na komputerze i nie chce się ze mną bawić i w ogóle – mówi Zosia ze śmiejącymi się oczyma i widać, że kompletnie się tym nie przejmuje.
– A my mamy nowy ekran! – krzyczy rozradowany Igor – z Bioniklami! Mama zrobiła!
– Trafiłeś idealnie – mówi Darni – właśnie siadamy do obiadu. A jak szkolenie? Nauczyli cię tam czegoś? Czy znowu jakieś bzdury, których nawet wymówić nie potrafisz? – pyta ze śmiechem moja żona.
Postawiłem dzieci na podłodze.
– Wyobraź sobie, że jeszcze do dwunastej były zajęcia. Ale skserowałem wszystkie materiały dla ciebie – mówię i czule obejmuję ją z tyłu. Odchylam jej włosy i całuję w szyję.
– Stęskniłeś się Misiu? – pyta Darni i przytula swój policzek do mego.
– Bardzo kochanie…