Читать книгу Ziarna Ziemi - Michael Cobley - Страница 9
2
Teo
ОглавлениеTeodor Karlsson sprężystym krokiem szedł prywatną ścieżką w kierunku willi prezydenta. Wysokie bujne krzewy zasłaniały ją przed wzrokiem ciekawskich, a sięgające pasa słupki z latarniami rzucały kręgi przyćmionej poświaty na całej jej długości. Długi, uszyty z grubej tkaniny płaszcz Karlssona był zapięty w trzech czwartych, a robione na zamówienie podeszwy jego butów prawie nie wydawały dźwięku w zetknięciu z płytkami, którymi wyłożono ścieżkę. W ten chłodny wieczór otoczenie willi było pogrążone w mroku i ciche, ale Karlsson niemal wyczuwał węchem pozbawioną jakichkolwiek szczelin sieć środków bezpieczeństwa, która otaczała to miejsce. W dole, przy głównym murze i bramie, było widać patrole i kamery, a przy bocznych drzwiach, które miał przed sobą, stało dwóch strażników, ale Teo wiedział, że najskuteczniejsze zabezpieczenia rzadko kiedy są widoczne gołym okiem. Jednakże pytanie, które zaprzątało teraz jego myśli, brzmiało: przed kim to wszystko miało chronić?
Kiedy podchodził, strażnicy, obaj w ciemnych okularach wyświetlających obraz na wewnętrznym ekraniku, mamrotali do mikrofoników przypiętych do kołnierzy.
– Dobry wieczór, panie majorze – powiedział jeden z nich. – Gdyby był pan łaskaw spojrzeć prawym okiem w skaner.
Karlsson podszedł do prostych drewnianych drzwi, zastosował się do instrukcji i chwilę później usłyszał kilka stłumionych, głuchych uderzeń. Drzwi się otworzyły. Wewnątrz powitała go emanująca spokojem kobieta w średnim wieku, która zabrała jego płaszcz, a następnie poprowadziła go wąskim, pozbawionym okien korytarzem, obok kilku nijakich obrazów przedstawiających sielskie pejzażyki, potem zaś w górę po kiepsko oświetlonych krętych schodach, na piętro, gdzie znajdowało się dwoje drzwi. Nie zatrzymując się, przeszła przez te po lewej stronie i Karlsson znalazł się w dobrze ogrzanym gabinecie, gdzie na podłodze leżał dywan.
– Proszę się rozgościć, majorze Karlsson. Prezydent za chwilę pana przyjmie.
– Dziękuję... – zaczął mówić Teo, ale ona już wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Omiótł wzrokiem otoczenie; średniej wielkości pokój z półkami pełnymi książek, gdzie w kominku płonęły polana, a nad dużym biurkiem zwieszała się ozdobna lampa z ramieniem pozwalającym regulować jej położenie. Sięgający aż do sufitu regał z półkami częściowo przesłaniał znajdujące się w rogu drugie drzwi, wyposażone w zamek bezpieczeństwa sprawdzający odciski palców i siatkówkę oka.
Brzuch bestii, pomyślał Teo. Czy może raczej jaskinia lwa.
Ta sama atmosfera towarzyszyła wszystkim jego spotkaniom z Sundstromem, niezależnie od tego, gdzie się odbywały. Dlatego właśnie nabrał zwyczaju odwiedzania na krótko przedtem swojej siostry, Solvjeg, tylko po to, żeby jej dyskretnie dać do zrozumienia, gdzie zamierza spędzić kilka następnych godzin, przemycając też zawoalowaną aluzję co do tego, z kim się spotyka. Dziś jednak Solvjeg przede wszystkim chciała wiedzieć, czy pogłoski są prawdziwe, czy naprawdę przyszedł sygnał z Ziemi.
Teo uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie tę chwilę. Wiadomość odebrano ponoć tego ranka, a mimo to, już po południu usłyszał ją z szóstej ręki od starego przyjaciela z Korpusu, nic zatem dziwnego, że dotarła też do Solvjeg przez siatkę plotkujących matron. Teraz był wieczór, a pogłoski krążyły po całej kolonii. Nawet Kirkland, lider opozycji, wydał już oświadczenie, ale jak dotąd ani rada, ani kancelaria prezydenta nie ogłosiły jeszcze oficjalnego potwierdzenia.
Statek z Ziemi! – pomyślał Teo. Zatem już wiemy, że rasa ludzka przetrwała Wojnę z Rojem, ale czy pokonaliśmy najeźdźców, czy też innym udało się przeżyć i uciec z Ziemi? I co się stało z pozostałymi statkami kolonizacyjnymi, z Forrestalem i Tenebrosą?
Jego umysł aż kipiał od pytań będących efektem półtorarocznej nieopłacanej pracy przy Projekcie Odzysku Danych Hyperion. To jego własne doświadczenie ze służbą wojskową doprowadziło do tego, że zaczął pomagać jednemu z szefów projektu przy transkrypcji traktatu o wojskowości napisanego po szwedzku. Okazało się, że chodzi o szwedzki przekład dzieła O wojnie tego Prusaka, von Clausewitza – książki, którą Teo znał wcześniej tylko z cytowań. Pochłonięty jednostajną pracą, jaką było wydobywanie jej z Hyperionowych strumieni niesformatowanego tekstu, i zmuszony do zgadywania, w których miejscach występuje podział akapitów, uległ fascynacji Hyperionem i jego siostrzanymi statkami, w tym tymi, które nigdy nie wyruszyły w drogę...
Drzwi za półkami w rogu otwarły się i do pomieszczenia wjechał prezydent na wózku popychanym przez młodego człowieka w brązowoszarym jednoczęściowym kombinezonie.
– Dobry wieczór, Teodorze – powiedział Sundstrom, odprawiając pomocnika. Zręcznie manewrując wózkiem, przejechał przez pokój i zatrzymał się za biurkiem.
– Dobry wieczór, Holgerze – odrzekł Teo. – Ma pan interesujący gabinet i trochę ciekawych książek. – Wskazał oszkloną gablotę. – Czy tam stoi Rok 1984 w wydaniu Serowa?
– Owszem – odparł Sundstrom. – Kamień Księżycowy Collinsa jest rzadszy, ma się rozumieć, ale Orwell to pisarz o wiele odpowiedniejszy dla polityka.
Teo zaśmiał się pod nosem. Wasilij Serow był technikiem systemów na pokładzie statku kolonizacyjnego Hyperion i odegrał decydującą rolę w śmiertelnej walce przeciwko SI dowodzącej statku. W Latach Trudów, które nastąpiły potem, Serow zmajstrował prymitywną ręczną prasę drukarską i za pomocą ruchomych czcionek mozolnie wydrukował na papierze te kilka powieści, jakie tkwiły w datapadach, które nie były podłączone do pokładowego komnetu. Olbrzymie banki danych Hyperiona, pogrzebane pod kilkoma warstwami kodowania przez zbuntowaną SI, miały pozostać nieosiągalne przez całe dekady, więc dzieło rąk Serowa okazało się nieocenione dla tych kolonistów, którzy przeżyli.
Obaj mężczyźni chwilę milczeli, po czym Sunstrom przemówił:
– Zakładam, że słyszałeś.
– Jakieś dwie godziny przed tym, jak dostałem pańskie zaproszenie – odparł Teo, obserwując go. – A więc to prawda: Ziemia wysłała statek, który ma nas odnaleźć, co oznacza, że Rój został pokonany i nadszedł kres wszystkich naszych kłopotów, tak?
Sundstrom uśmiechnął się zaciśniętymi wargami.
– Gdyby sprawy były takie proste, Teo. Wojna z Rojem trwała dwa i pół roku, z tego co się dowiedziałem, i zakończyła się półtora wieku temu, a to długi okres w historii kultury czy społeczeństwa. Tylko pomyśl o wszystkich konfliktach i wrzeniach, jakie ma za sobą nasza mała enklawa: wojna z SI Hyperiona, Pierwsze Rodziny przeciwko Nowemu Pokoleniu, Konsolidatorzy versus Ekspansjoniści, secesja Nowych Miast, i przemnóż to przez skalę planetarną. – Potrząsnął głową. – Obawiam się, że egzystencja nas wszystkich lada chwila stanie się znacznie bardziej skomplikowana i, trzeba to powiedzieć, mało komfortowa.
Marszcząc brwi, Teo usiadł wygodniej i wrócił pamięcią do mniej więcej tuzina swoich spotkań z Sundstromem, jakie odbyły się na przestrzeni ostatnich dwóch lat.
– Mówi pan tak, jakby wiedział coś, o czym ja nie słyszałem... – Pochylił się. – Kiedy po raz pierwszy mnie pan poprosił, żebym się przyłączył do waszej małej koterii, powiedział pan, że przygotowujemy się na najgorsze, na przykład na możliwość okupacji przez nieprzyjazny gatunek. Teraz zdaje się, że statek z Ziemi ma tu przybyć za... ile?
– Czternaście godzin.
– Za mniej niż dobę, w porządku – ciągnął Teo. – Jednak pańskie zachowanie nie świadczy, tak to ujmijmy, o radosnym oczekiwaniu. – Zaśmiał się i pstryknął palcami. – A może od początku przygotowywaliśmy się właśnie na to, że Ziemia nawiąże z nami kontakt?
Sundstrom odchylił się na wózku; jego sękate ręce luźno obejmowały podłokietniki.
– Zawsze cechowała cię bystra intuicja, Teodorze – powiedział. – Gdybyś to ty był przywódcą Przewrotu Zimowego, a nie Wiktor Ingram...
– Gdybym wtedy dysponował tak bystrą intuicją, zastrzeliłbym drania, zamiast mu ufać – odrzekł cierpko Teo. – Ale uchyla się pan od odpowiedzi na moje pytanie, Holgerze.
– Czekam, aż dołączą do nas pozostali. Ach, zdaje się, że właśnie się zjawili. – Prezydent sięgnął do przodu i przesunął palcami po ostrokątnym wyświetlaczu osadzonym w blacie biurka.
Pozostali, pomyślał Teo. Sundstrom od czasu do czasu czynił aluzje, z których wynikało, że koteria liczy więcej członków, ale w ciągu dwóch lat Karlsson poznał tylko jednego z nich, barczystego, muskularnego Szkota, który został mu przedstawiony jako Boris. Nie było go wśród trojga ludzi, którzy teraz weszli do gabinetu. Dwojga z nich – mężczyzny i kobiety – Teo nigdy wcześniej nie widział. Trzeciego rozpoznał natychmiast – był to Witalij Piatkow, zastępca dyrektora w Biurze Doradczym, organizacji wywiadowczej, której założenie było jednym z następstw Przewrotu Zimowego. Karlssona ubawił wyraz zaskoczenia, niemal przerażenia, jaki przemknął przez twarz mężczyzny, gdy ten zobaczył, kto znajduje się w towarzystwie prezydenta, jak również pozbawiona emocji dyżurna mina, w której zastygły jego rysy sekundę później.
– Dziękuję wam wszystkim, że zechcieliście się tutaj zjawić dzisiejszego wieczoru – powiedział Sundstrom. – Wszyscy zgodziliście się zostać członkami mojego małego wewnętrznego kręgu doradczego, ale na tę chwilę zamierzam ograniczyć ujawnianie tożsamości do minimum.
Następnie przedstawił mężczyznę jako Donny’ego, a kobietę jako Tanię. Gdy już wszyscy zajęli miejsca, kontynuował.
– Przede wszystkim, jak zapewne zdajecie sobie sprawę, pogłoski są prawdziwe. Jeden z naszych satelitów komunikacyjnych odebrał wiadomość nadaną, jak głosiła jej treść, ze statku Herakles pochodzącego z Ziemiosfery, przekazującą życzliwe pozdrowienia i informującą nas, że ich statek znajdzie się na orbicie Dariena jutro rano, mniej więcej o godzinie dziesiątej. Simurg 2, nasz satelita orbitujący wokół Nieviesty, śledzi obiekt poruszający się po kursie przechwytującym względem Dariena; dalsza wymiana komunikatów potwierdziła, że ich źródłem jest ten właśnie obiekt.
– Dalsza wymiana komunikatów, panie prezydencie? – odezwała się kobieta imieniem Tania. – Czy doszło do dialogu? Czy mamy jakiekolwiek wskazówki, czego możemy się spodziewać?
– Na pokładzie okrętu znajduje się specjalny ambasador, który przedstawił się jako Robert Horst, ale jak dotąd wymieniliśmy niewiele więcej niż uprzejme dyplomatyczne formułki.
Sundstrom zrobił pauzę i zapadła pełna zaskoczenia cisza. Pozostali zerkali na ekran oraz na siebie nawzajem, podczas gdy rewelacje, które przedstawił prezydent, w pełni docierały do ich świadomości, i Teo omal nie roześmiał się w głos.
Skomplikowana i mało komfortowa?, pomyślał. To mało powiedziane.
Oficer wywiadu Piatkow przemówił:
– Panie prezydencie, z całym szacunkiem: wiem, że pańskie rozmowy z ambasadorem nie trwały długo, więc muszę spytać, na czym stoimy, gdy chodzi o legalność oraz niepodległość?
– Jeszcze w zasadzie nie tknęliśmy tego tematu, Witaliju, ale nie wątpię, że ta kwestia wkrótce wypłynie.
– Nie mogą się na serio spodziewać, że ich zaprosimy do przejęcia władzy nad kolonią, prawda? – odezwał się Teo.
– Po stu pięćdziesięciu latach – powiedział prezydent – wątpię, by brali pod uwagę taką możliwość. Konsekwencje polityczne byłyby porażające. Jednakże ta sytuacja ma jeszcze inne aspekty, które w praktyce okażą się zdecydowanie bardziej palące, jak na przykład nasze miejsce w galaktyce.
– Nasze miejsce w galaktyce? – powtórzył mężczyzna imieniem Donny. – Brzmi groźnie.
– Bardziej niż się panu zdaje – odparł Sundstrom. – Z moich rozmów z ambasadorem wynika, że jesteśmy bardzo daleko od Ziemi i że nasz świat leży w samym środku czegoś, co można byłoby określić mianem spornego terytorium. Ziemia ma co prawda sojuszników w tym rejonie, państwo międzygwiezdne znacznych rozmiarów, znane jako Hegemonia Sendrukańska...
Podczas gdy Sundstrom kontynuował, Teo zerknął na pozostałych. Kobieta imieniem Tania chłonęła każde słowo, wpatrując się w prezydenta, podczas gdy Piatkow zachowywał większą rezerwę; nieznacznie marszczył brwi, przetrawiając to wszystko. Drugi mężczyzna, Donny, słuchał, ale cechowała go spokojna czujność.
Służby specjalne, bez dwóch zdań, pomyślał Teo. Plus oficer wywiadu, ta pani to pewnie networkerka... może jest członkiem administracji rządowej albo wydziału komunikacji... i skompromitowany eksmajor. Muszą być jeszcze inni oprócz nas.
– Zatem, z kim toczy się spór o to terytorium, panie prezydencie? – zapytał Piatkow.
– Najbliżej nas znajduje się państwo narodowe zwane Jednością Brolturańską, fanatyczne odgałęzienie głównego nurtu cywilizacji sendrukańskiej. Ich żądania kwestionuje Wspólnota Imisil, konfederacja różnych ras, w większości niehumanoidalnych. Ponoć nie są nastawieni na ekspansję, lecz mimo to, roszczą sobie prawa do obszaru, w którym się znajdujemy, zwanego strefą głębinową Huvuun, żeby utrzymać swego rodzaju bufor między sobą a Brolturanami.
W tym momencie Donny uśmiechnął się i wyprostował plecy.
– To jak oni wyglądają, ci Sendrukanie?
– Są dość podobni do nas – odrzekł Sundstrom. – Bardzo przypominają ludzi, tyle że mierzą średnio trzy metry wzrostu.
– Opis robi wrażenie – powiedział Teo. – Coś jeszcze?
Prezydent uśmiechnął się jednym ze swoich łobuzerskich uśmiechów, którym towarzyszył błysk w oku.
– Tak, i to całkiem sporo. Ziemia, a raczej Ziemiosfera, jest sojusznikiem Hegemonii Sendrukańskiej już od półtora wieku, a dokładniej od czasu Wojny z Rojem. Widzicie, Hegemonia w ostatniej chwili włączyła się do tego konfliktu i pomogła Ludzkości pokonać Rój, wypierając ich ostatecznie z Układu Słonecznego. W efekcie narodził się długoterminowy sojusz, który ogromnie dopomógł Ziemi, bo najpierw udzielono jej wsparcia w sytuacji kryzysowej, a później pomagano w odbudowie. Sojusz ten miał również pewne konsekwencje kulturowe, które mogą się wam wydać zaskakujące czy nawet szokujące. Hegemonia to cywilizacja, która w znacznym stopniu polega na sztucznej inteligencji: SI występują tam powszechnie, a większość zgodnie z prawem ma status autonomicznych obywateli. Co więcej, kilka najstarszych i najbardziej złożonych piastuje wysokie stanowiska w rządzie. W kulturze Ziemi sztuczne inteligencje upowszechniły się na wszystkich poziomach i we wszystkich sektorach, wysycając tkankę społeczną do tego stopnia, że obecnie wielu ludzi nosi ze sobą spersonalizowane urządzenia tego typu, niekiedy w postaci implantów, i określa się je mianem „towarzyszy”, przenigdy SI.
Zapadło milczenie, a gdy do obecnych dotarło znaczenie jego słów, wszyscy wymienili między sobą przestraszone spojrzenia. Sto czterdzieści osiem lat wcześniej, krótko po wykryciu świata, który miał się stać ich nowym domem, załoga oraz koloniści z Hyperiona byli zmuszeni stoczyć szaleńczą i desperacką walkę z SI dowodzącą statku. Pod koniec zaczęła ona budzić innych kolonistów z kriosnu i wyposażać ich w implanty nerwowe, by wypełniali jej rozkazy. Chociaż minęło już tyle dekad, przerażające szczegóły owej walki nadal rozbrzmiewały niczym echo w świadomości kolonii, stając się silnie oddziałującym symbolem oraz powszechnie akceptowanym uzasadnieniem dla wprowadzenia zakazu wszelkich badań nad SI, upamiętnianym przez coroczne obchody Dnia Zwycięstwa Założycieli.
– Za parę godzin ogłoszę informację o przybyciu ziemskiego statku w widorędziu skierowanym do całej kolonii, a wcześniej złożę oświadczenie przed Zgromadzeniem – powiedział prezydent. – Oczywiście nie będzie żadnej wzmianki o szczegółach, które zrelacjonowałem tutaj, ale chciałem wam teraz przekazać te informacje osobiście, bo nawet nasze najbezpieczniejsze kanały komunikacji mogą w najbliższych dniach przestać być bezpieczne.
– Czy jest możliwe, że ambasador Ziemi będzie miał ze sobą jedną z tych SI? – zapytał Piatkow.
– Rozsądnie będzie założyć, że z dużym prawdopodobieństwem tak – odrzekł Sundstrom. – Może to sprawić, że w Dniu ZZ poczuje się urażony, ale zajmiemy się tym problemem, kiedy zaistnieje. – Rozłożył ręce. – Tymczasem nasze przygotowania stały się sprawą jeszcze większej wagi: zachowajcie aktualne spisy współpracowników i spodziewajcie się, że do jutrzejszego wieczoru zostaną wprowadzone nowe hasła.
Gdy Teo wstał razem z pozostałymi, Sundstrom gestem przywołał go z powrotem.
– Teodorze, gdybyś był uprzejmy chwilę zaczekać.
Kiedy pozostali pożegnali się już i wyszli, przy czym Piatkow miał ponurą minę, prezydent wyjechał wózkiem zza biurka i zbliżył się do dość nijako zaprojektowanego barku. Nalał sobie mały kieliszek czegoś ciemnoczerwonego, nie częstując Teo, wypił jednym haustem i wydał ochrypłe, pełne zadowolenia westchnienie.
– Bardzo się cieszę, że zgodziłeś się dołączyć do mojej małej konspiracji, Teodorze – powiedział. – Nawet jeśli nadal przestajesz z rozmaitymi łobuzami i nieprzystosowanymi społecznie typami, tymi twoimi Charakternymi.
– Ach, to po prostu grupa kolegów z czasów, gdy służyłem w armii, przyjaciół rodziny... – Teo wzruszył ramionami, uśmiechając się. – Ludzie o zbliżonych poglądach.
Uśmiech Sundstroma był znaczący.
– W każdym razie nadal cenię twoje doświadczenie oraz przenikliwość w kwestiach militarnych, a nawet twój punkt widzenia jako tego, który robi za dyżurny głos sprzeciwu. Ale jest jeszcze coś, co wnosisz do naszych potajemnych machinacji, coś, co być może będzie miało kluczową wagę.
Teo się zaśmiał.
– Coś mi mówi, że nie ma pan na myśli mojego uroku ani chłopięcej urody.
Sundstrom spojrzał na niego spod oka.
– Z tego co wiem, ty oraz twoi starzy przyjaciele z Korpusu nazywacie to „aktywami”.
Teo, który nadal stał, znieruchomiał, ale po chwili zmusił się, by rozluźnić mięśnie.
– Aktywami?
– Po Przewrocie Zimowym zniknęła znaczna liczba broni i amunicji, a także środki wybuchowe, sprzęt techniczny i pewna liczba pojazdów. Zakładając, że to wszystko zostało zgromadzone w różnych miejscach w pobliżu osad kolonii, nie można wykluczyć, że jakiś organ wywiadowczy rządu mógł się dowiedzieć o tych kryjówkach. W takim wypadku dane na ich temat mogą się znajdować w plikach, które, jak już wspomniałem, wkrótce staną się nie do końca bezpieczne. Oczywiście, gdyby te magazyny okazały się puste, wówczas takie pliki można byłoby bez zwłoki zamknąć i skasować. – Uśmiechnął się. – Nie wiem, czemu przechowaliście to wszystko; może nadal żywiliście długofalowe ambicje, a może po prostu pilnowaliście tej broni, żeby nie wpadła w cudze ręce. Tak czy owak cieszę się, że nadal jest ona w waszym posiadaniu.
Teo uśmiechnął się beznamiętnie.
– Holgerze, nie mam pojęcia, co mógłbym odpowiedzieć, ale starannie rozważę tę kwestię.
– To wszystko, o co proszę.
– Jest jedna mała przysługa, którą mógłby mi pan wyświadczyć – podjął Karlsson.
– To znaczy?
Teo nadal się uśmiechał.
– Czy w czasie pańskiej wymiany komunikatów z ziemskim statkiem dowiedział się pan czegoś na temat losów Forrestala i Tenebrosy?
– To było jedno z moich pierwszych pytań – odrzekł Sundstrom. – Ale wygląda na to, że nie natrafiono na ich ślad, że my mamy zaszczyt być pierwszymi, z którymi udało się nawiązać kontakt.
– W związku z czym, bez wątpienia, znajdziemy się pod lupą.
– A to dlaczego?
– Bo będą chcieli sprawdzić, jakie efekty dał ten eksperyment w dziedzinie mieszania się kultur – odparł Teo. – Kiedy na Ziemi przygotowywano pierwotny projekt kolonizacji, przeprowadzono komputerową symulację wielu różnorodnych kombinacji narodowo-kulturowych, próbując wyszukać te, które z największym prawdopodobieństwem będą w stanie przetrwać warunki panujące na obcych światach. I stworzyć wartościowe społeczeństwo.
Sundstrom uśmiechnął się smutno.
– Skandynawowie, Rosjanie i Szkoci – co też im przyszło do głowy?
Chwilę później do gabinetu weszła asystentka, niosąc płaszcz Teo. Karlsson włożył go, uścisnął dłoń prezydenta i wkrótce potem ponownie znalazł się w ciemności przed willą. Czuł w powietrzu wyraźny chłodek, gdy opuszczał teren willi przez skrytą w cieniu drzew dwuskrzydłową bramę, tak zaprojektowaną, by wyglądała jak wejście na ogród sąsiedniej posiadłości. Na poboczu drogi czekała zamówiona przez niego wcześniej krętaksówka. Szosa biegła w dół w stronę Hammergardu, a potem wzdłuż wąskiego przesmyku oddzielającego Loch Morwen od Morza Korzybskiego i rozciągającego się dalej oceanu. W obu zbiornikach wodnych migotały barwne odbicia snującej się po nocnym niebie gwiezdnej mgiełki. Jednakże Teo rozmyślał o ostatnich uwagach Sundstroma na temat Charakternych, nie wspominając już o aktywach – wzmianka o nich była cokolwiek wytrącającą z uwagi niespodzianką. Niemniej prezydent uznał za stosowne powiedzieć Teo, że aktywa są zagrożone – ta rewelacja mogła implikować jedynie ograniczoną liczbę rzeczy, a wszystkie one oznaczały kłopoty.
Teo polecił kierowcy, by ten wysadził go na szosie biegnącej wzdłuż brzegu Loch Morwen, w dzielnicy miasta noszącej nazwę Northvale. Podczas gdy pomruk krętaksówki stopniowo cichł, w miarę jak oddalała się z powrotem w stronę centrum, Karlsson wyjął swój kom, kierując się w górę bocznej drogi prowadzącej do jego domu. Był to starszy, masywniejszy model, z obudową wykonaną ze śpiewdrewna, podrapaną i pociemniałą od długiego używania, ale wygląd zewnętrzny nie szedł w parze ze specjalnie dobranymi, unowocześnionymi komponentami. Kilka naciśnięć kciukiem później na owalnym błękitnym ekranie pojawił się napis „Witajcie w Krypcie”, a kiedy Teo podniósł urządzenie do ucha, przez sekundę czy dwie słyszał zawadiacką melodię graną na dudach, zanim ktoś odebrał.
– Aye, co znowu?
Theo odchrząknął.
– Rory, to ja.
Chwila milczenia.
– Aj, przepraszam, majorze; dopiero co miałem Stefa na linii z Tangenbergu, dziamolił mi tu na grafik ćwiczeń, bo chce obejrzeć na widzie przylot tego ziemskiego ambasadora, i myślałem, że to znowuż on...
– Nie szkodzi, nic się nie stało – odparł Teo. – Słuchaj, będziemy musieli dzisiaj ruszyć parę ładówek i załóg.
– To nie bedzie łatwe, szefie. Po co?
– Sundstrom wie o aktywach.
– Rany, tylko nie to...
– A ściślej rzecz ujmując, wie, że rządowy wywiad o nich wie, więc musimy je wszystkie dzisiaj przetransportować gdzie indziej.
– Krucafuks, szefie, czy bedziemy musieli szczelać, żeby zwiać?
Teo zwolnił kroku, zbliżając się do obrośniętych liśćmi schodów, które prowadziły w górę do jego lokum.
– To właśnie jest w tym wszystkim najśmieszniejsze, Rory: nie sądzę, żeby ktokolwiek obserwował kryjówki, nie mówiąc już o zasadzaniu się na nas. Słuchaj, jestem teraz pod domem. Niech Iwanow albo Janssen przyjadą tu po mnie za kwadrans. I jeszcze jedno: zobacz, czego uda ci się dowiedzieć na temat gościa ze służb specjalnych imieniem Donny. – Podał z pamięci krótki opis.
– To musiało być niezłe spotkanie, co żeście na nim byli w pałacu – powiedział Rory. – Czy słusznie myślem, że całe to ambasadorskie przyjeżdżanko i witanko nie jest do końca tym, na co wyglunda?
– Rory, pojęcia nie masz.
A śpiesząc drewnianymi schodkami w górę, pomyślał: I zdaje się, że ja też nie.