Читать книгу Upadek - Michael Connelly - Страница 9

1

Оглавление

W Jednostce do spraw Przestępstw Niewyjaśnionych „Gwiazdka” wypadała raz w miesiącu. Wtedy właśnie porucznik wędrowała po sali odpraw jak Święty Mikołaj, rozdzielając zadania niczym prezenty sześciu zespołom śledczym. Celne trafienia stanowiły siłę napędową jednostki. Zespoły śledcze nie czekały na nowe wezwania i ostatnio dokonane zabójstwa. Czekały na celne trafienia.

Jednostka do spraw Przestępstw Niewyjaśnionych, w skrócie OU, badała zagadkowe morderstwa popełnione w Los Angeles, sięgając do pięćdziesięciu lat wstecz. W jej skład wchodziło dwudziestu detektywów, sekretarka, kierownik sali odpraw, nazywany batem, oraz dowodząca nimi porucznik. Mieli dziesięć tysięcy spraw do zbadania. Pięć zespołów śledczych podzieliło ten pięćdziesięcioletni okres i każda dwójka, z której składał się zespół, wzięła sprawy z wybranych losowo dziesięciu lat. Ich zadanie polegało na wydobyciu z archiwów akt wszystkich niewyjaśnionych zabójstw, przeanalizowaniu ich i poddaniu przechowywanego od dawna i zapomnianego materiału dowodowego ponownemu badaniu przy użyciu nowoczesnej techniki. Wszystkie próbki DNA trafiały do rąk pracowników nowego regionalnego laboratorium uniwersytetu stanowego. Gdy materiał DNA ze starej sprawy pasował do osoby, której profil genetyczny znajdował się w którejś z krajowych baz danych DNA, nazywali to celnym trafieniem. Pod koniec każdego miesiąca laboratorium zawiadamiało o nich w poczcie elektronicznej. Dzień lub dwa później zawiadomienia w wersji papierowej docierały do komendy w Police Administration Building w śródmieściu Los Angeles. W tym dniu porucznik otwierała o ósmej drzwi swojego gabinetu i wkraczała do sali odpraw. W dłoni niosła koperty. Każde zawiadomienie było przesyłane osobno w żółtej kopercie. Na ogół wręczano je tym samym śledczym, którzy przekazali do laboratorium dowody w postaci materiału DNA. Czasem jednak trafień było zbyt dużo, by jeden zespół mógł się nimi natychmiast zająć. Niekiedy śledczy przebywali w sądzie, na wakacjach bądź na zwolnieniu. Czasami też trafienia ujawniały okoliczności, których zbadanie wymagało finezji i doświadczenia. Wtedy właśnie do akcji wkraczał zespół szósty, pracownicy do zadań specjalnych. Tworzyli go Harry Bosch i David Chu. Zajmowali się nadprogramowymi sprawami i śledztwami o szczególnym znaczeniu.

W poniedziałkowy ranek 3 października porucznik Gail Duvall weszła do sali odpraw, niosąc tylko trzy żółte koperty. Harry Bosch omal nie westchnął na widok tak marnego odzewu na przekazane do analizy próbki materiału genetycznego. Wiedział, że wobec niewielkiej liczby kopert nie otrzyma do prowadzenia nowej sprawy.

Wrócił do jednostki prawie rok temu po dwuletnim oddelegowaniu do Wydziału Specjalnego do spraw Zabójstw. Szybko jednak dostosował się do panującego tu rytmu pracy. Nie była to lotna brygada. Nie wybiegali z biura, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce przestępstwa. Oni pracowali, grzebiąc w aktach i pudłach z archiwum. Na ogół pracowali od ósmej do szesnastej, tyle że podróżowali częściej niż inne brygady śledcze. Ludzie, którym morderstwo uszło płazem lub którzy sądzili, że się im upiekło, raczej nie zostawali w okolicy. Przeprowadzali się i śledczy OU często działali w terenie, żeby ich odnaleźć.

Ważną część tego rytmu stanowiło comiesięczne oczekiwanie na żółte koperty. Czasami w okresie poprzedzającym „Gwiazdkę” Harry’emu trudno było w nocy zasnąć. W pierwszym tygodniu miesiąca nigdy nie brał wolnego i nigdy nie spóźniał się do pracy, jeżeli była szansa, że przyślą koperty. Nawet jego nastoletnia córka zauważyła to comiesięczne nerwowe oczekiwanie i przyrównywała je do cyklu menstruacyjnego. Bosch nie dostrzegał w tej sytuacji komizmu i był zażenowany, ilekroć poruszała ten temat.

Teraz jego rozczarowanie na widok tylko trzech kopert w dłoni porucznik wywołało ucisk w gardle. Chciał otrzymać nową sprawę. Musiał ją otrzymać. Musiał widzieć wyraz twarzy zabójcy, gdy on, wcielenie sprawiedliwości pojawiającej się niespodziewanie po tylu latach, będzie pukał do drzwi i pokazywał odznakę. To było jak narkotyk i Bosch pragnął teraz zaspokoić narkotykowy głód.

Pierwszą kopertę porucznik wręczyła Rickowi Jacksonowi. Jackson i jego partner Rich Bengtson byli doświadczonymi śledczymi pracującymi w jednostce od momentu jej utworzenia. Bosch nie miał w tym przypadku zastrzeżeń. Następna koperta trafiła na puste biurko Teddy Baker. Teddy i jej partner Greg Kehoe wracali z aresztowanym w Tampie pilotem linii lotniczych, którego powiązano ze sprawą uduszenia stewardesy w Marina del Rey w 1991 roku na podstawie analizy linii papilarnych.

Bosch właśnie zamierzał zasugerować porucznik, że Baker i Kehoe mogą mieć pełne ręce roboty z tą sprawą i że koperta powinna trafić do innego zespołu, czyli do nich, gdy szefowa spojrzała na niego i gestem ręki zaprosiła do gabinetu.

– Możesz wejść na chwilę? Ty też, Tim.

Tim Marcia odgrywał w jednostce rolę bata, śledczego, który pełnił głównie obowiązki kierownika i zastępował nieobecnych kolegów. Był mentorem młodych śledczych i pilnował, by starsi się nie obijali. W sytuacji gdy Jackson i Bosch jako jedyni należeli do tej drugiej grupy, Marcia miał niewiele powodów do zmartwień. Zarówno Jackson, jak i Bosch znaleźli się w jednostce z uwagi na zapał, z jakim dążyli do zamykania spraw.

Bosch zerwał się z krzesła, zanim porucznik zadała pytanie. Ruszył w stronę jej gabinetu, a Tim i David podążyli za nim.

– Zamknijcie drzwi i usiądźcie – poleciła Duvall.

Zajmowała narożny gabinet, z którego okien widać było biurowiec „Los Angeles Times” po drugiej stronie Spring Street. W paranoicznej obawie, że reporterzy gazety obserwują ją z newsroomu naprzeciwko, nigdy nie podnosiła rolet, przez co pokój przypominał mroczną jaskinię. Bosch i Chu zajęli dwa krzesła ustawione przy biurku. Marcia wszedł za nimi do gabinetu i stanął z boku, opierając się o starą szafę pancerną, w której przechowywano dowody.

– Chcę, żebyście zajęli się tym trafieniem – powiedziała Duvall, podając Boschowi żółtą kopertę. – Coś tu nie gra, jednak dopóki nie odkryjecie co, macie utrzymywać sprawę w tajemnicy. Informujcie Tima na bieżąco, ale zachowujcie dyskrecję.

Koperta była otwarta. Chu pochylił się, żeby popatrzeć, gdy Harry uniósł skrzydełko i wyciągnął arkusz zawiadomienia. Widniał na nim numer sprawy, z której dowód w postaci materiału genetycznego oddano do analizy, oraz nazwisko, wiek, ostatni znany adres i przeszłość kryminalna osoby, której profil genetyczny pasował do próbki DNA. Bosch zauważył, że numer poprzedza liczba 89, co oznaczało, że sprawa pochodzi z 1989 roku. Nie podano żadnych szczegółów przestępstwa, jedynie rok. Sprawami z 1989 roku zajmował się zespół Rossa Shulera i Adriany Dolan. Wiedział o tym, ponieważ niedawno sprawdzał jedną ze swoich niewyjaśnionych spraw, z którymi w roku 1989 miał sporo pracy w zespole Wydziału Specjalnego do spraw Zabójstw. Rossa i Adrianę nazywano w jednostce „dzieciakami”. Byli młodymi, zapalczywymi i bardzo sprawnymi śledczymi, ale w pracy nad zabójstwami oboje mieli w sumie niespełna ośmioletnie doświadczenie. Jeżeli w tym trafieniu było coś niezwykłego, to nie dziwił fakt, że porucznik chciała, by zajął się nim Bosch. Harry prowadził więcej spraw o zabójstwo niż wszyscy w jednostce razem wzięci. Wyjąwszy, rzecz jasna, Jacksona, który pracował tu od zawsze.

Spojrzał na widniejące na arkuszu nazwisko. Clayton S. Pell. Nic mu ono nie mówiło. Kartoteka Pella zawierała jednak informacje o licznych aresztowaniach i trzech wyrokach skazujących za obnażanie się w miejscu publicznym, bezprawne uwięzienie i gwałt. Po tym ostatnim spędził sześć lat w więzieniu, z którego wypuszczono go półtora roku przed terminem. Został objęty czteroletnim nadzorem kuratorskim, a jego ostatni znany adres pochodził z dokumentacji komisji zwolnień warunkowych. Mieszkał w ośrodku resocjalizacyjnym dla przestępców seksualnych w Panorama City.

Na podstawie akt Pella Bosch sądził, że sprawa z 1989 roku dotyczyła najprawdopodobniej morderstwa na tle seksualnym. Poczuł skurcz w żołądku. Zamierzał schwytać Claytona Pella i postawić go przed sądem.

– Zauważyłeś? – zapytała Duvall.

– Co? To było zabójstwo na tle seksualnym? Ten gość ma klasyczną skłon…

– Datę urodzenia – wyjaśniła porucznik.

Bosch spojrzał znowu na zawiadomienie, a Chu pochylił się jeszcze bardziej.

– Tak, tutaj – potwierdził Bosch. – Dziewiąty listopada osiemdziesiątego pierwszego. Co to ma…

– Jest za młody – rzekł Chu.

Bosch spojrzał na niego, a potem znowu na kartkę. Nagle zrozumiał. Clayton Pell urodził się w 1981 roku. W momencie popełnienia morderstwa wskazanego w zawiadomieniu miał osiem lat.

– Właśnie – powiedziała Duvall. – Dlatego chcę, żebyś wziął księgę i pudło od Shulera i Dolan i bardzo dyskretnie dowiedział się, z czym mamy tutaj do czynienia. W Bogu nadzieja, że nie pomylili dwóch różnych spraw.

Bosch wiedział, że jeżeli młodzi śledczy jakimś cudem wysłali materiał genetyczny ze starej sprawy opatrzony numerem nowszej, to obie będą obciążone wadą prawną niweczącą wszelkie szanse na ewentualne dochodzenie sądowe.

– Jak chciałeś zasugerować – ciągnęła Duvall – ten gość z pewnością nie jest niewiniątkiem, ale nie sądzę, by dokonał zabójstwa w wieku ośmiu lat. Coś tu zatem nie pasuje. Ustalcie co i wróćcie do mnie, zanim cokolwiek zrobicie. Jeżeli oni spieprzyli sprawę i możemy to naprawić, nie będziemy musieli się przejmować IAD, Wydziałem Spraw Wewnętrznych, ani kimkolwiek innym. Wszystko zostanie między nami.

Mogło się wydawać, że porucznik próbuje uchronić Shulera i Dolan przed Wydziałem Spraw Wewnętrznych, ale chroniła również siebie i Bosch o tym wiedział. Dla Duvall, która była szefową pracowników zamieszanych w skandal z zabezpieczeniem dowodów rzeczowych, droga awansu w policji byłaby zamknięta.

– Jakie jeszcze lata przydzielono Shulerowi i Dolan? – zapytał.

– Ostatnio mieli rok dziewięćdziesiąty siódmy i dwutysięczny – odparł Marcia. – To mógł być materiał ze sprawy z jednego z tych dwóch okresów.

Bosch skinął głową. Wyobraził sobie scenariusz wydarzeń. Lekkomyślne potraktowanie dowodów w postaci materiału genetycznego z jednej sprawy rzutowała także na tę drugą. Skończy się dyskredytacją dwóch śledztw i skandalem, który skompromituje wszystkich mających z tym jakiś związek.

– Co mam powiedzieć Rossowi i Adrianie? – zapytał Chu. – Z jakiego powodu odbieramy im tę sprawę?

Duvall spojrzała na Marcię, oczekując odpowiedzi.

– Niebawem mają proces – zasugerował. – W czwartek zaczyna się wybieranie członków rady przysięgłych.

Duvall skinęła głową.

– Powiem, że chcę ich odciążyć.

– A jeśli oświadczą, że nadal chcą prowadzić tę sprawę? – zapytał Chu. – I że sobie poradzą?

– Wyjaśnię im sytuację – odparła porucznik. – Coś jeszcze, panowie?

Bosch popatrzył na nią.

– Zajmiemy się tym i zobaczymy, co jest grane. Ale nie prowadzę śledztw w sprawie innych policjantów.

– W porządku. Nie proszę cię o to. Poprowadź tę sprawę i poinformuj mnie, jakim cudem kod DNA wskazał na ośmioletniego chłopca, dobrze?

Bosch skinął głową i już miał wstać, gdy Duvall dodała:

– Pamiętaj tylko, że zanim cokolwiek zrobisz, kiedy się czegoś dowiesz, masz ze mną porozmawiać.

– Załatwione – odparł Bosch.

Szykowali się do wyjścia, gdy porucznik poprosiła:

– Zaczekaj chwilę, Harry.

Bosch spojrzał na Chu i zmarszczył brwi. Nie wiedział, o co chodzi. Porucznik wyszła zza biurka i zamknęła drzwi za Chu i Marcią. Stała z poważną miną.

– Chciałam cię tylko poinformować, że twoje podanie o odroczenie terminu przejścia na emeryturę zostało zatwierdzone. Dali ci cztery lata z mocą wsteczną.

Bosch spojrzał na nią, rachując w myślach. Skinął głową. Prosił o maksimum – pięć lat od momentu zatwierdzenia wniosku – ale przyjmie, co dają. To by go zatrzymało w pracy niewiele dłużej niż do matury córki, ale nie miał innego wyjścia.

– Cóż, cieszę się – powiedziała Duvall. – Dzięki temu spędzisz z nami trzydzieści dziewięć miesięcy.

Jej ton wskazywał, że wyczytała z twarzy Harry’ego rozczarowanie.

– Ja też się cieszę – odparł szybko. – Zastanawiałem się tylko, jak to się ma do wieku mojej córki. W porządku. Jestem szczęśliwy.

– To dobrze.

W taki właściwie sposób oznajmiła, że zebranie skończone. Bosch podziękował i wyszedł z gabinetu. Kiedy wszedł z powrotem do sali odpraw, potoczył spojrzeniem po rozległej przestrzeni pełnej biurek, segregatorów i szafek na akta. Wiedział, że to jego dom i że – na razie – tu zostanie.

Upadek

Подняться наверх