Читать книгу Zamrożona - Natasza Socha - Страница 6
Rozdział pierwszy
ОглавлениеTo jest Julia
Piegi na czole Julii układają się w konstelację Wielkiego Wozu. Wiele osób to widzi, oczywiście tych, którzy mają pojęcie o gwiazdozbiorach. Jej oczy są zielone, choć gdyby dokładnie im się przyjrzeć, można dostrzec bursztynowe punkciki, które mienią się, kiedy pada na nie światło. Julia ma kasztanowe włosy, zazwyczaj spięte w kitkę. Trochę szkoda, bo rozpuszczone spływają miękko na ramiona i tworzą ciekawe obramowanie dla jej delikatnej twarzy.
– W takiej fryzurze jest pani najładniej – potwierdza fryzjerka, do której Julia przychodzi dość rzadko, bo zaledwie trzy razy w roku. Mogłaby częściej, ale jakoś nigdy nie może znaleźć czasu albo po prostu zapomina.
Kasztanowa farba wypłukuje się oczywiście po paru tygodniach i wtedy włosy Julii wydają się zakurzone, przydymione i matowe. Być może właśnie dlatego upina je w kitkę.
Siedzi jeszcze chwilę przed lustrem, dopija herbatę i patrzy na swoje odbicie.
Bardzo trudno odnaleźć sens życia, jeśli życie jest równie atrakcyjne jak wypicie herbaty rumiankowej. Julia tak naprawdę nie przepadała za jej smakiem, ale wyczytała kiedyś, że rumianek neutralizuje toksyny bakteryjne, i wyobraziła sobie, że dzięki niemu będzie zdrowsza. Ludzie miewają różne przyzwyczajenia, nawyki, a nawet nerwice, dzięki którym codzienność wydaje im się w jakimś sensie łatwiejsza. To pewnie kwestia powtarzalności dająca poczucie stabilności. Jeśli jest godzina szósta trzydzieści siedem – piję herbatę rumiankową. Jeśli jest piątek – kąpię się w wannie. A kiedy wychodzę z domu, zawsze trzykrotnie sprawdzam, czy drzwi są zamknięte.
Julia ma czterdzieści dwa lata i jest zlepkiem powtarzalności. Kumulacją drobnych rytuałów, dzięki którym czuje się pewnie i nie boi żadnych niespodzianek. Jest żoną, matką, nauczycielką, kobietą bardzo zwyczajną, choć pewnie niechętnie tak by o sobie powiedziała. Z drugiej strony doskonale wie, że nigdy nie wychyli się poza pewien poziom własnych możliwości. Są ludzie, którzy zawsze wspinają się na kolejne piętra, i tacy, którzy odnaleźli już swoje i niechętnie ruszaliby się z miejsca. Czy należy to potępiać?
– Pójdę już. – Podnosi się z fotela i strzepuje włosy z bluzki. Nawet jej samej podoba się ten odświeżony kolor i miękkie loki, które można nawinąć na palec i bawić się nimi jak w przedszkolu, kiedy wszystko sprowadzało się do tego, by być królewną.
– W co się bawimy? – padało pytanie.
– W królewny! – odpowiadała żeńska część grupy.
I trwało to latami, aż w końcu wszystkim tym małym dziewczynkom otworzyły się oczy.
Julia wychodzi na ulicę. Cieszy się, że ma jeszcze wolną godzinę. Lubi wykradać takie okruchy codzienności, rozciągać w czasie i bawić się minutami, które są tylko dla niej. Ktoś kiedyś powiedział, że w książkach wystarczy przewrócić kartkę, by minęło kilka tygodni. W życiu dorosłych ludzi bywało identycznie i za każdym razem wszyscy dziwili się, jak to możliwe, że lata mijają równie szybko jak mrugnięcie powiekami. Julia ma na to jednak swój sposób. Umie bawić się czasem, a może raczej go oszukiwać i łapać momenty w niewidzialne bańki. Wystarczyło nigdzie się nie spieszyć i wybrać sobie za punkt obserwacyjny coś, co z założenia mogłoby wydawać się kompletnie pozbawione sensu.
Przykład?
Niemal każdy widział klucz odlatujących ptaków. Patrzył na niego przez chwilę, a potem szybko zapominał. Julia tymczasem próbowała zabrnąć nieco dalej. Obserwując dzikie gęsi, układała w głowie algorytmy ich zachowań. Każdy ptak dopasowuje swoją prędkość do pozostałych. Przewodnik klucza zajmuje tę pozycję tylko przez kilkadziesiąt sekund, a potem ją oddaje. Co do minuty. Dzieje się to tak sprawnie i płynnie, że czasem ciężko dostrzec te zmiany.
– Czy pani widzi coś szczególnego tam w górze? – spytała ją kiedyś starsza kobieta.
Julia oderwała wzrok od nieba i zobaczyła, że wokół niej stoi dość spora grupka osób i z zaciekawieniem patrzy w górę.
– Patrzyłam na ptaki.
– Akurat – odezwał się mężczyzna w czarnym płaszczu.
Julia trochę się przestraszyła.
– Naprawdę. – Machnęła ręką w stronę nieba. – Klucz dzikich gęsi.
A potem uśmiechnęła się przepraszająco i chyba nawet uciekła, jakby ze strachu, że zaczną ją przesłuchiwać i dopytywać się o szczegóły. Poza tym nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Nawet we własnym domu. Chociaż czasem jest jej przykro, że za każdym razem, kiedy włącza swoją ulubioną stację radiową z muzyką filmową, niemal natychmiast ktoś z domowników zmienia ją na inną, mówiąc:
– Tego się nie da słuchać. Smęcenie. I ogólnie jakieś takie nudne.
Julia czasem chciałaby się zbuntować, tylko że zupełnie nie wie jak. W dzieciństwie też była uległa i nie przewodziła żadnej grupie. Najczęściej w ogóle stała po prostu z boku, nie mając wystarczająco odwagi, by otworzyć usta. Tak było w przedszkolu, w szkole podstawowej i na studiach również. Najgorzej wspomina, kiedy koleżanki wybierały kogoś do zabawy i zawsze czekała, aż padnie jej imię. Niestety, często padało dopiero na końcu, a czasem w ogóle. Zupełnie jakby była przezroczysta lub zbyt mało interesująca, żeby się z nią bawić. Trochę było w tym jej winy, bo często chowała się za plecami innych i chociaż nie lubiła tych swoich lęków, nigdy tak naprawdę nie chciała być liderem.
Kiedy jednak w domowej garderobie stało kilkanaście par butów, z których jej była tylko jedna („Mamo, schowaj swoje do szafy, bo przeszkadzają”), wtedy przez głowę przelatywała jej myśl, że nie tylko nadal chowa się za plecami innych, ale niemal w ogóle znika. I wtedy trochę się tego bała. Co innego stać z tyłu, co innego być niewidzialnym.
Julia widoczna jest tylko wtedy, gdy ma zadanie do wykonania.
– Mamo, nigdzie nie ma moich niebieskich spodni! – mówi córka Natalia, do której trzeba zwracać się Nela, inaczej nie reaguje. Lat trzynaście, wyjątkowo agresywny stopień dojrzewania z naciskiem na „nikt mnie nie rozumie”. Zbuntowana niemal od urodzenia, co bardzo zaskoczyło Julię, bo córka okazała się jej całkowitym przeciwieństwem. Już w wieku dwóch lat potrafiła wrzaskiem wymusić malinową kaszkę, a pogardliwie spluwać kleikiem.
Na to wspomnienie Julia uśmiecha się pod nosem, idzie do pokoju Neli i otwiera szafę. Spokojnie zerka na drugą półkę od góry, a potem wyciąga niebieskie spodnie, wepchnięte między dwie inne pary.
– Szukałam tam i nie było – mówi Nela.
Oczywiście. Nagle same przyleciały z pralki i ułożyły się miękko na półce. Spodnie zawsze tak robią. Podobnie zresztą jak inne rzeczy Neli. Córka tylko wzrusza ramionami i śmiesznie wydyma te swoje trzynastoletnie usteczka.
– Co zjesz na śniadanie? Płatki czy grzankę z miodem? – pyta Julia.
To pytanie też w jakimś sensie jest rytuałem. Od kilku miesięcy Nela zjada wyłącznie te dwie rzeczy i Julia w końcu daje za wygraną. Próby urozmaicenia śniadań kończyły się podobnie – wygrywała grzanka z miodem lub płatki z zimnym mlekiem. Wszelkiego rodzaju dyskusje o zdrowym odżywianiu i konieczności jedzenia różnych rzeczy były z góry skazane na niepowodzenie.
– Ja zawsze jadłam z ciepłym – powtarza Julia.
– A ja wolę zimne – odpowiada Nela.
Chwilę później w kuchni pojawia się Jonasz, piętnastolatek, który jako jedyny w całej klasie nie ma na twarzy żadnego pryszcza. I wie wszystko. O ociepleniu klimatu, o tym, że guma do żucia rozkłada się pięć lat, papieros z filtrem do dwóch, a torebka foliowa od stu do czterystu. Wie, że cukier szkodzi i powoduje spustoszenie w organizmie i że nie powinno się kupować pieczywa w marketach, bo jest nafaszerowane chemią. Nie używa plastikowych butelek i nie kupuje niepotrzebnych rzeczy. W przeciwieństwie do szafy Neli jego jest purystyczna i rygorystycznie skromna: siedem podkoszulków z krótkim rękawkiem, cztery z długim oraz sześć par spodni, dwa swetry, trzy bluzy. Policzalna jest również ilość skarpetek (dziewięć par) oraz majtek (osiem). Koszulki nosi tak długo, aż Julia zaproponuje mu, żeby w końcu je wyrzucił.
– Dobrze – zgadza się Jonasz. – Wyrzucę dwie najbardziej sprane i zniszczone.
Chłopak jest zaskakująco spokojnym i zrównoważonym nastolatkiem, ale również wie, czego chce.
– W przyszłości będę architektem projektującym budynki energooszczędne.
– Brzmi strasznie nudno – komentuje Nela, ale Jonasza to nie wzrusza.
– Będę dokonywał zawiłych obliczeń hydraulicznych niezbędnych dla rozwiązań technicznych, bardzo korzystnych dla zużycia energii do celów ogrzewczych. – Jonasz naprawdę rozumiał, co mówi, choć nawet dla Julii brzmiało to bardziej niż magicznie. No ale ona była humanistką.
Jest jeszcze Amelka. Sześciolatka, która kocha wszystko, co niebieskie i turkusowe. I która na każdej części ubrania musi mieć naszytą muszelkę, w przeciwnym razie nie pójdzie do przedszkola i Julia boi się, że faktycznie tak właśnie może się stać. A przecież nie może spóźnić się do pracy, bo jeśli pierwsza lekcja w szkole zaczyna się o godzinie ósmej, to ona powinna być co najmniej kwadrans wcześniej. To również pewien rytuał i chociaż Julia doskonale wie, że gdyby przyszła nawet pięć minut po dzwonku, świat z pewnością by na tym nie ucierpiał, ale jej poczucie odpowiedzialności jak najbardziej. I potem cały dzień czułaby się nieswojo.
I właśnie dlatego wstaje codziennie punktualnie o szóstej, a na każdym nowym ubraniu Amelki naszywa muszelkę. Kolejne dziecko, które wie, czego chce, i nie pozwoli sobie tego odebrać. Zupełnie jakby cała trójka zabrała Julii jej pewność siebie i sprawiedliwie rozdzieliła między sobą. Jej samej nie zostało już nic.
I właśnie dlatego na śniadanie są zawsze płatki, zimne mleko oraz grzanki i miód. Jest szklana butelka dla Jonasza oraz papierowe torebki na śniadanie. Jest plastikowy talerzyk w muszelki i szklanka z podobnym wzorem. Dzięki temu rytm dnia codziennego nie zostaje w żaden sposób zaburzony i każdy czuje się bezpiecznie.
Czy nie na tym właśnie powinno polegać udane życie?
Na poczuciu bezpieczeństwa?
Na przekonaniu, że jest dobrze, nawet jeśli czasem korci, by zamiast obiadu zjeść kawałek tortu i popić go lodowatą colą?
Julia nigdy nie zastanawiała się, czy lubi swoje życie, a to już był duży sukces. Nic jej nie kłuło, nie uwierało, nie powodowało, że cierpiała na bezsenność. Nie wstawała ze ściśniętym żołądkiem i nie miała poczucia, że coś jej umyka, że każdy kolejny rok traci na ważności, a ona sama za chwilę odejdzie w smugę cienia. Możliwe, że tak bardzo odsuwała od siebie te myśli, że faktycznie nauczyła się od nich odgradzać.
Julia jest kalką tysiąca podobnych jej kobiet. Być może nie są szczęśliwe, ale nie są również nieszczęśliwe. Być może ich codzienność nie ma koloru purpury, ale czy popielaty faktycznie jest aż tak nudny?
Codzienność jest zamknięta w czterech pokojach z balkonem i całkiem sporej łazience jak na mieszkanie w bloku. Oswojona, podobnie jak Konfitura – pies wielu ras, znaleziony pewnego dnia na ulicy.
Konfitura Wielosmakowa. Tak nazwała ją Julia i, o dziwo, wszystkim się spodobało. Nawet ją samą zdumiał fakt, że nie wytrącono jej argumentów, nie skrytykowano i nie wybrano innego imienia dla psa. A przecież na pewno by się zgodziła.
Konfitura została znaleziona tylko dzięki umiejętnościom Julii w zatrzymywaniu czasu. To był jeden z tych dni, kiedy lato powoli przechodziło w jesień, jeszcze niezdecydowane, ale już nie upalne i gubiące coraz więcej liści. Julia siedziała na ławce w parku i próbowała z zamkniętymi oczami odgadywać poszczególne odgłosy. Ciężko było przebić się przez normalne rozmowy, krzyki dzieci i ujadanie psów, ale koniec końców usłyszała nawoływania ptaków, kilka siarczystych przekleństw gdzieś w oddali, kogoś, kto grał na gitarze i wreszcie… ciche pojękiwanie. Skupiła się na nim jakoś odruchowo, a potem nagle wstała i poszła w tym kierunku, zatrzymując się co chwila i nasłuchując. Pół godziny później trafiła na ogródki działkowe, gdzie już od lat nikt nie mieszkał i które czekały na ostateczną rozbiórkę zdewastowanych domków.
I wtedy go zobaczyła.
Pies siedział przywiązany do jakiegoś metalowego pręta. Obok stała miska z wodą, dwa słoiki po konfiturach doszczętnie wylizane i kawałek kości. Julia pomyślała, że chociaż tyle ktoś dla niego zrobił. Nie rozglądała się za właścicielem, w ogóle nikogo nie szukała, tylko odwiązała psa i przyprowadziła do domu.
– To jest Konfitura i z nami zostanie. – Jeden jedyny raz powiedziała to takim tonem, że nikt nie próbował jej tego wyperswadować. Zresztą dzieci zawsze chciały mieć psa, a jej mąż doszedł do wniosku, że i tak nie będzie się nim zajmował.
Julia bardzo szybko ogarnia kuchnię, chowa naczynia do zmywarki, przeciera szmatką blaty i starannie zamyka lodówkę. Pakuje śniadaniówki, klepie Konfiturę trzy razy po prawym boku, a potem jest już ten moment, kiedy wszyscy muszą wyjść z domu, bez pośpiechu, bez złości, bez wzajemnych pretensji, przez kogo kto się spóźni.
O siódmej dwadzieścia dzwoni budzik i wtedy oczy otwiera Aleksander. W domu panuje przyjemna cisza, śniadanie czeka na niego na stole, przykryte lnianą ściereczką, ekspres do kawy jest włączony, radio jeszcze nie.
Kim jest Aleksander?