Читать книгу Zamrożona - Natasza Socha - Страница 7

Rozdział drugi

Оглавление

To jest Aleksander

Funkcjonowanie rodziny jest dość schematyczne. Schematy są oczywiście różne, ale tak naprawdę można je policzyć na palcach jednej ręki. Ten, w którym zagnieździł się Aleksander, należał do konstelacji: „jestem uprzywilejowany”. Polegał na późniejszym wstawaniu niż reszta rodziny i nieuczestniczeniu w tym wszystkim, co mogło wywołać stres. Julia zgodziła się na taki układ, a nawet często podkreślała, że jest idealny. W końcu Aleksander naprawdę dużo pracował i musiał się zregenerować, śpiąc o godzinę dłużej niż pozostali domownicy. Lubił wchodzić do czystej i sprzątniętej kuchni i lubił, gdy panowała w niej cisza. Kiedy słychać było tylko tykanie zegara oraz szum pracującej zmywarki. Włączał ulubioną stację radiową i przeglądał w komórce wiadomości.

To były jego rytuały.

Początek dnia niezmącony szumem, dialogiem i niepotrzebnymi dyskusjami, z których i tak niewiele rozumiał.

Było jeszcze poranne stawanie przed lustrem i spoglądanie na siebie wzrokiem triumfalnym. Mężczyźni często to robią, tylko nieczęsto się do tego przyznają.

– Cześć! – Aleksander puścił do siebie oko i wciągnął brzuch. Wydął też usta w klasyczny dzióbek i gdyby ktokolwiek to zobaczył, pomyślałby, że ma do czynienia z dojrzałym okazem narcyza.

Aleksander ma czterdzieści siedem lat. Jest dentystą protetykiem, ma własny gabinet i satysfakcję, że odniósł sukces. Mieszkanie bez kredytu, samochód kupiony za gotówkę, wakacje dwa razy w roku i niewielkie, ale przyzwoite oszczędności. Wiele osób marzyło o takim życiu, a on stworzył je sobie i rodzinie sam, bez pomocy rodziców czy też jakiegoś spadku po ciotce, bez uruchamiania procedur kredytowych i bez zadłużania się u kogokolwiek. Wstawał codziennie o siódmej dwadzieścia i spokojnie przygotowywał się do wyjścia z domu. Wracał późno, co Julia doskonale rozumiała, chociaż zimą było jej trudniej, bo widywali się wyłącznie, gdy było już ciemno. To w zasadzie nie miało większego znaczenia, ale Julia była typem melancholiczki i ciemność wpływała na nią destrukcyjnie. A jeśli padał jeszcze deszcz i dmuchał wiatr, czuła się naprawdę smutna.

Nikt tego nie wiedział poza nią, bo Julia była doskonałą matką i żoną.

„Człowiek nie jest robotem. Ma swoje granice wytrzymałości, odporność psychiczną, wreszcie próg zwyczajnego zmęczenia. Pora uświadomić sobie, że bycie niedoskonałym nie jest wadą. Jest naszą naturą”, wyczytała to kiedyś w jakimś kobiecym piśmie i wtedy parsknęła śmiechem.

Kobiety bardzo szybko stają się robotami, ale ona wcale nie traktowała tego jako wady. Wręcz przeciwnie, była dumna, że role, które rzeczywistość nadaje poszczególnym ludziom, potrafi zagrać na najwyższym poziomie. Owszem, bywała zmęczona, czasem nawet chciało jej się płakać, ale następnego dnia wszystko znowu wracało do normy. Zawahania są czymś naturalnym, nawet zegarki starej daty trzeba od czasu do czasu nakręcić, żeby nadal pokazywały idealną godzinę. Najważniejsze, że nikt o tym nie wiedział, że nikt nie dostrzegał rys i pęknięć, a codzienność płynęła spokojnym rytmem.

Wróćmy jednak do Aleksandra.

Jest w nim coś, co wiele kobiet może fascynować. Postawny i męski. I ma czarujący uśmiech, co oczywiście jest naturalne u kogoś, kto sam jest protetykiem i tworzy takie uśmiechy niemal każdego dnia. Jest uprzejmy i sprawia wrażenie człowieka opanowanego. To kobiety również lubią, bo daje im poczucie bezpieczeństwa. Nawet najsilniejsze osobowości chcą, by czasem ktoś je otulił wielkim skrzydłem i pogłaskał po głowie. Aleksander miał takie umowne skrzydło, co automatycznie stawiało go w rzędzie mężczyzn pożądanych. Miał również gęste, ciemne włosy, ciemnobrązowe spojrzenie i zadbaną skórę, którą nawilżał balsamem z dodatkiem aloesu.

– Musi pan wiedzieć, że aloes ma cudowną zdolność do syntezy elastyny i kolagenu. Jeśli nałożymy na skórę krem z aloesem, automatycznie poprawiamy jej elastyczność i jędrność – powiedziała mu urocza dziewczyna w sklepie z kosmetykami i Aleksander nie miał żadnych podstaw, żeby jej nie uwierzyć.

– Pani zatem cała składa się z aloesu – oznajmił swoim niskim męskim tonem i dorzucił efektowne ciemnoczekoladowe spojrzenie, które miało cechy wybitnie zmiękczające.

Dziewczyna zareagowała typowo – uśmiechem, rumieńcem oraz rabatem dwudziestoprocentowym na wszystko z aloesem.

– Gdybym jeszcze w jakikolwiek sposób mogła pomóc… – dodała niskim tonem, a Aleksander podziękował jej serdecznie i obiecał, że jak tylko zużyje balsam, z pewnością tu wróci.

W zasadzie mógł przebierać wśród kobiet, ale podświadomość kazała mu zwrócić się ku Julii, która była jego pacjentką. Wybór partnera zawsze pozostaje zagadką, choć w przypadku Aleksandra duże znaczenie miała tu jego dalekowzroczność. Julia wydała mu się krucha, delikatna i nieroszczeniowo nastawiona do życia. To, wbrew pozorom, niezwykle ważne, zwłaszcza dla kogoś, kto woli decydować nawet o tym, po której stronie leżą widelce w kuchennej szufladzie. Ten typ ludzi wybiera na partnera kogoś słabszego, kogoś, kto łatwo ulega i nie buntuje się przy byle okazji. Nie robi tego z wyrachowania, po prostu podświadomie czuje, że życie z taką osobą nie będzie zbyt skomplikowane.

– Zanim przejdziemy do piaskowania, muszę wiedzieć, czy umówi się pani ze mną na kawę. – Dokładnie w ten sposób Aleksander zaczepił Julię, która na wszelki wypadek szybko skinęła głową.

Osobowość zależna, choć oczywiście nie całkowicie stłamszona. Taka była Julia. Nie lubiła podejmować decyzji i była wdzięczna, kiedy ktoś ją w tym wyręczał. Wierzyła, że mężczyzna został stworzony, by ocalić kobietę, nawet jeśli miałaby to być decyzja o zakupie nowej lampy. Nie przeszkadzało jej też to, że zawsze sprawdzał, czy dobrze doprawiła zupę, i za każdym razem dorzucał przynajmniej jedno ziarenko pieprzu.

Czasem właśnie na tym polega harmonia.

Czasem na czymś zupełnie innym, ale to już kwestia osobowości.

Małżeństwo spełniało oczekiwania Aleksandra, ale czy Julii również?

Nic nie jest pewne, dopóki człowiek nie stanie przed lustrem lub ktoś nie podsunie mu go pod nos.

Już za parę dni wydarzy się coś, co postawi ten ułożony świat na głowie, zburzy sielankowy obrazek i doprowadzi do małej rewolucji. Ale jeszcze nie teraz.

– Dzień dobry, panie doktorze! – Recepcjonistka ucieszyła się na widok Aleksandra, co od razu wprawiło go w dobry nastrój.

Naprawdę lubił swoją pracę. Jasnozielone ściany gabinetu i ta jedna ogromna, na którą nakleił fototapetę z lasem. Popielate fotele i drewniane podłogi wyciszone specjalną izolacją akustyczną, która likwiduje odgłosy kroków oraz tak zwany efekt pudła rezonansowego. Tak przynajmniej zapewniał producent i miał absolutną rację. Gabinet był przytulny, estetycznie urządzony i nawet dźwięk wiertła nie psuł panującej w nim miłej atmosfery. Zresztą znieczulenia Aleksander potrafił robić jak mało kto, pacjenci otrzymywali zatem minimalną dawkę bólu.

– Dzień dobry – odpowiedział. I był przekonany, że taki właśnie będzie.

Kolejny dobry dzień, bez żadnych nawałnic, burz i większych uniesień.

Na osiedle Zielone przeprowadzili się cztery lata temu, kiedy ich status materialny poprawił się na tyle, że mogli kupić mieszkanie bez zaciągania żadnego kredytu. Sprzedali stare, a Aleksander z dumą dołożył resztę ze swoich protetycznych oszczędności.

Julia, co prawda, wolałaby nadal mieszkać w starej kamienicy, w której wszystko wydawało jej się bardziej swojskie i przytulne, ale sama musiała przyznać, że dla pięcioosobowej rodziny mieszkanie jest zbyt ciasne. Trzy pokoje, nastolatek, dorastająca córka i mała syrenka oraz pies. Coraz częściej na siebie wpadali, coraz częściej potykali się o własne nogi i nogi domowników i złościli, że mieszkają jak Cyganie. Trochę w tym było racji, choć Julia wychowała się w mieszkaniu dwupokojowym, z czego jeden był wielkości lisiej jamy, i jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Jednak w dzisiejszych czasach wszystko musiało być większe. Tyle że Julia nie lubiła nowego budownictwa. Do tej pory nie udało jej się nawiązać bliższej znajomości z sąsiadami, nigdy nie wiedziała, o co zapytać, żeby nie wyjść na zbyt nachalną, a jednocześnie wydać się wystarczająco interesującą dla rozmówcy. Aleksander miał z tym zdecydowanie mniej problemów, bo było mu wszystko jedno. I tak nie miał czasu na żadne dłuższe pogawędki. Wystarczyło mu, że wreszcie mają wygodne duże mieszkanie, na osiedlu wszystkie niezbędne sklepy i punkty usługowe (nawet szewc, co było wyjątkowo oldschoolowe), a on ma dość blisko do pracy. Sąsiedzi byli mu w zasadzie obojętni.

Julia bardzo chciała kogoś poznać, ale zazwyczaj tylko się uśmiechała i ograniczała do „dzień dobry” na przemian z „dobry wieczór”. Kilka razy spotkała kobietę z mieszkania piętro wyżej i chociaż miała ochotę do niej zagadać, słowa jakoś więzły jej w gardle. Najgorzej było w windzie, bo krępująca cisza wypełniała ją po brzegi i Julia za każdym razem odnosiła wrażenie, że zaczyna się dusić. Dlatego z czasem przestała jeździć windą, co było kompletnie niezrozumiałe dla Neli, w miarę akceptowalne dla Jonasza i tragiczne dla Amelki, która uwielbiała wciskać guziki, najlepiej wszystkie naraz, włącznie z alarmem. W końcu uzgodniła z dziećmi, że w dni parzyste jeżdżą windą, a w pozostałe wspinają się dzielnie schodami, co naprawdę nie było aż takim wyczynem, kiedy mieszkało się na drugim piętrze.

– Rozumiem tych z szóstego, ale dla nas to chyba żadna przeszkoda, prawda? – powtarzała, ale Nela za każdym razem patrzyła na nią wzrokiem bazyliszka sugerującego, że drugie piętro to prawie wieża Eiffla, po czym dorzucała przyspieszony oddech, wybałuszała oczy i przystawała niemal na każdym stopniu.

Ostatecznie stanęło na tym, że Julia wybierała schody tylko i wyłącznie wtedy, gdy była sama, ewentualnie z Konfiturą. Skończyło się zatem jak zwykle – wszyscy postawili na swoim i byli zadowoleni, a ona po raz kolejny poczuła, że niewiele ma do powiedzenia.

– Ja wszystko rozumiem, ale po co te dyskusje, skoro mieszkamy w bloku z windą? – dobił ją ostatecznie Aleksander.

Julia doszła do wniosku, że faktycznie nie ma o czym rozmawiać.

Człowiek tak naprawdę najbardziej potrzebuje w życiu komfortu psychicznego, a czasem nawet wewnętrznego bezruchu. Wszystko, co wytrąca z równowagi, jest równie niepotrzebne jak robak w śliwce.

Kto lubi zmiany?

Kto lubi ciągle od nowa oswajać lęki?

A jednak czasem tak bardzo chce się wyjść z klatki.

Zamrożona

Подняться наверх