Читать книгу Na zakręcie - Nicholas Sparks - Страница 11
Rozdział 1
ОглавлениеRankiem dwudziestego dziewiątego sierpnia 1988 roku, nieco ponad dwa lata po śmierci żony, Miles Ryan stał na werandzie, na tyłach swego domu, paląc papierosa i przyglądając się, jak słońce powoli rozświetla pomarańczowym blaskiem szare niebo. Przed nim rozpościerała się rzeka Trent, jej słonawe wody częściowo przesłaniały rosnące na brzegu cyprysy.
Dym z papierosa Milesa unosił się spiralnie do góry. Mężczyzna czuł, jak rośnie wilgotność powietrza, robi się coraz bardziej duszno. Ptaki zaczęły swoje poranne trele, śpiewne dźwięki wypełniły powietrze. Przepłynęła łódź z drewna lipowego, wędkarz pomachał mu, Miles zaś zdobył się na to, by skinąć mu głową. Więcej energii nie potrafił z siebie wykrzesać.
Musiał napić się kawy. Filiżanka czarnej i zdoła stawić czoło codziennym obowiązkom – wyprawi Jonaha do szkoły, przykróci miejscowych rozrabiaków, którzy złamią prawo, roześle po hrabstwie zawiadomienia o eksmisji, poradzi sobie z innymi sprawami, które nieuchronnie wynikną z biegiem dnia, na przykład spotka się po południu z nauczycielką Jonaha. A to tylko preludium. Wieczorami czekało go chyba jeszcze więcej zajęć. Zawsze znalazło się coś do roboty, jeśli chciał, żeby wszystko w domu szło gładko – płacenie rachunków, zakupy, sprzątanie, naprawa różnych domowych rzeczy. Nawet gdy Miles niekiedy miał dla siebie wolną chwilę, odnosił wrażenie, że musi wykorzystać ją natychmiast, w przeciwnym razie straci okazję. Szybko, znajdź sobie coś do czytania. Pośpiesz się, masz zaledwie kilka minut na relaks. Zamknij oczy, zaraz nie będziesz miał na to czasu. Każdemu dałoby to prędko w kość, cóż jednak mógł poradzić?
Naprawdę musi napić się kawy. Nikotyna już mu nie pomagała i myślał o tym, by rzucić papierosy, ale właściwie nie miało wielkiego znaczenia, czy to zrobi, czy nie. Uważał, że tych kilka papierosów w ciągu dnia trudno nazwać paleniem. Nie wypalał przecież paczki dziennie ani też nie palił przez całe życie. Zaczął dopiero po śmierci Missy i mógł w każdej chwili przestać. Ale czym tu się przejmować? Do licha, płuca ma w dobrym stanie – nie dalej jak w zeszłym tygodniu musiał gonić złodziejaszka sklepowego i nie miał najmniejszego problemu z dopadnięciem chłopaka. Palaczowi by się to nie udało.
Oczywiście, nie było to takie łatwe jak wtedy, gdy miał dwadzieścia dwa lata. Ale od tamtego czasu upłynęło już kolejnych dziesięć i choć w wieku trzydziestu dwóch lat jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by rozglądać się za miejscem w domu opieki, to jednak robił się coraz starszy. Czuł to – kiedyś, w czasach college’u, rozpoczynał z kolegami wieczór o jedenastej i bawili się przez całą noc. W ciągu ostatnich kilku lat – o ile nie pracował – jedenasta stała się dla niego późną porą i kładł się do łóżka także wtedy, gdy miał kłopoty z zaśnięciem. Nie potrafił wyobrazić sobie na tyle ważnego powodu, który skłoniłby go do pozostania na nogach. Znużenie wkradło się jako stały element do jego życia. Nawet w te noce, kiedy nie dręczyły go koszmary senne – co zdarzało się bardzo często od śmierci Missy – Miles budził się wciąż z uczuciem… zmęczenia. Nie potrafił się na niczym skoncentrować. Był ociężały, jak gdyby poruszał się pod wodą. Składał to na karb gorączkowego życia, jakie prowadził, czasami jednak zastanawiał się, czy nie dolega mu coś znacznie poważniejszego. Przeczytał kiedyś, że jednym z symptomów klinicznej depresji jest „nadmierna apatia, bez konkretnego powodu czy przyczyny”. Oczywiście, on miał powód…
Tym, czego naprawdę potrzebował, był krótki odpoczynek w domku nad brzegiem morza w Key West, gdzie mógłby spróbować złowić turbota lub po prostu odpoczywać w łagodnie kołyszącym się hamaku, popijając zimne piwo, nie stając w obliczu decyzji poważniejszych od tej, czy włożyć sandały, czy nie, gdy wybierze się na spacer po plaży z miłą kobietą u boku.
No właśnie, częściowo i o to chodziło. Samotność. Obrzydła mu samotność, budzenie się w pustym łóżku, choć to uczucie wciąż go zaskakiwało. Pojawiło się dopiero niedawno. Przez pierwszy rok po śmierci Missy Milesowi nie przeszło w ogóle przez myśl, że mógłby kiedykolwiek pokochać inną kobietę. Nigdy. Tak jak gdyby pragnienie kobiecego towarzystwa w ogóle nie istniało, jak gdyby pożądanie i miłość były jedynie teoretycznymi ewentualnościami, które nie mają związku z rzeczywistym światem. Nawet gdy wstrząs i smutek tak ogromny, że płakał po nocach, trochę przygasły, jego życie toczyło się niewłaściwym torem – jak gdyby zboczyło z niego chwilowo, ale wkrótce miało znowu nań powrócić, a zatem nie ma powodu, by czymkolwiek się denerwować.
Przecież po pogrzebie większość rzeczy nie uległa zmianie. Rachunki nadal nadchodziły, Jonah musiał jeść, trawa wymagała koszenia. Wciąż miał pracę. Pewnego razu Charlie, jego szef i jednocześnie najbliższy przyjaciel, spytał po kilku dużych piwach, jak to jest, stracić żonę. Miles odpowiedział mu na to, że ma wrażenie, iż Missy wcale nie odeszła na zawsze. Wydaje mu się raczej, że wyjechała na weekend z przyjaciółką, zostawiając go z Jonahem na czas swej nieobecności.
Czas mijał, a wraz z nim ustąpiło odrętwienie, do którego tak przywykł. Wyparła je rzeczywistość. Choć Miles bardzo pragnął się otrząsnąć, myślami nadal był przy Missy. Wszystko mu ją przypominało. Zwłaszcza Jonah, który z biegiem czasu stawał się coraz podobniejszy do matki. Bywało, że gdy Miles zatrzymał się w drzwiach, otuliwszy już synka do snu, widział w rysach dziecka twarz swojej żony i musiał się odwracać, żeby Jonah nie zauważył jego łez. Ale jej obraz zostawał przy nim na wiele godzin. Uwielbiał patrzeć na Missy, gdy spała, z długimi ciemnymi włosami rozsypanymi na poduszce. Jedna ręka spoczywała zawsze nad głową, usta miała lekko rozchylone, pierś unosiła jej się i opadała delikatnie w równomiernym oddechu. I jej zapach – to coś, czego Miles nigdy nie zapomni. W pierwsze Boże Narodzenie po śmierci żony, siedząc w kościele na porannej mszy, Miles poczuł zapach perfum, których używała Missy, i jeszcze długo po skończonym nabożeństwie trzymał się tego bolesnego wspomnienia jak tonący koła ratunkowego.
Podobnie było z innymi sprawami. W początkowym okresie małżeństwa zwykli jadać lunch u „Freda i Clary”. Była to mała restauracyjka, oddalona zaledwie o jedną przecznicę od banku, w którym pracowała Missy. Znajdowała się trochę na uboczu, była cicha i spokojna, w jej przytulnej salce czuli się wspaniale, mieli wrażenie, że nic się nigdy między nimi nie zmieni. Po przyjściu na świat Jonaha nie bywali tam często, teraz jednak, po śmierci żony, Miles zaczął chodzić tam znowu, jak gdyby w nadziei, że znajdzie na wyłożonych boazerią ścianach pozostałości tamtych uczuć. W domu również podporządkował życie przyzwyczajeniom Missy. Ponieważ Missy robiła zakupy w sklepie spożywczym w czwartek wieczorem, Miles przejął ten zwyczaj. Ponieważ Missy hodowała pomidory pod ścianą domu, Miles również je tam posadził. Missy uważała lizol za najlepszy kuchenny środek czyszczący, on też nie widział powodu, żeby używać czegoś innego. Missy zawsze była obecna we wszystkim, co robił.
Jednakże minionej wiosny od pewnego momentu to uczucie zaczęło się zmieniać. Zmiana przyszła bez ostrzeżenia i Miles zrozumiał natychmiast, co się stało. Jadąc do śródmieścia, przyłapał się na tym, że nie odrywa wzroku od dwojga młodych ludzi, którzy szli chodnikiem, trzymając się za ręce. Przez chwilę Miles wyobrażał sobie, że jest tamtym mężczyzną, że kobieta jest z nim. A jeśli nie ona, to ktoś… ktoś, kto pokocha nie tylko jego, lecz również Jonaha. Ktoś, kto wywoła uśmiech na jego twarzy, z kim będzie mógł napić się wina przy spokojnym obiedzie, kogo przytuli, dotknie i komu będzie szeptał do ucha ciche słowa, gdy zgasi światło. Ktoś taki jak Missy, pomyślał, i natychmiast ogarnęło go takie poczucie winy i zdrady, że na zawsze wygnał młodą parę ze swych myśli.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Gdy później, tego samego wieczoru, leżał już w łóżku, znowu ich wspomniał. I choć nadal dręczyło go poczucie winy i zdrady, nie było już tak silne jak kilka godzin wcześniej. I właśnie w tej chwili Miles zrozumiał, że uczynił pierwszy, aczkolwiek bardzo mały, krok w kierunku ostatecznego pogodzenia się ze swoją stratą.
Zaczął uzasadniać swoją nową rzeczywistość, tłumacząc sobie, że jest teraz wdowcem, że jego uczucia są czymś absolutnie normalnym, i wiedział, że wszyscy się z nim zgodzą. Nikt nie oczekiwał, że spędzi resztę życia sam. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przyjaciele proponowali mu nawet kilkakrotnie, że umówią go na randkę. Poza tym wiedział, że Missy chciałaby, żeby ponownie się ożenił. Mówiła mu to niejeden raz, gdy jak większość małżeństw bawili się w „co by było, gdyby”. Aczkolwiek żadne z nich nie zakładało nigdy, że zdarzy się coś strasznego, oboje zgadzali się, iż dla Jonaha nie byłoby wskazane, gdyby dorastał tylko z jednym z rodziców, dla którego też nie byłoby dobre samotne życie. Mimo to wydawało się, że jest jeszcze trochę za wcześnie.
Z upływem lata myśli o znalezieniu kogoś zaczęły pojawiać się coraz częściej i z coraz większą intensywnością. Missy wciąż tu była, Missy zawsze tu będzie… mimo to jednak Miles zaczął poważniej myśleć o znalezieniu kogoś, z kim mógłby dzielić życie. Późno w nocy, gdy pocieszał synka, siedząc z nim na bujanym fotelu na tylnej werandzie – był to jedyny sposób na odpędzenie nocnych koszmarów – te myśli nawiedzały go ze zdwojoną siłą i zawsze szły tym samym torem. Prawdopodobnie mógłby znaleźć kogoś zmieniało się na prawdopodobnie znalazłby, by ostatecznie dojść do prawdopodobnie znajdzie. Jednakże w tym punkcie – bez względu na to, jak bardzo pragnął, żeby było inaczej – jego myśli wykonywały zwrot ku prawdopodobnie nie znajdzie nikogo.
Przyczyna takiego stanu rzeczy tkwiła w jego sypialni. Na półce stała gruba szara teczka z aktami dotyczącymi śmierci Missy, które zebrał dla siebie w ciągu miesięcy po jej pogrzebie. Trzymał je po to, by nie pozwoliły mu zapomnieć, co się stało, by pamiętał o pracy, którą musi jeszcze wykonać.
By przypominały mu o jego klęsce.
* * *
W kilka minut później Miles zgasił papierosa o balustradę werandy i wszedł do domu. Nalał sobie kawy, której tak bardzo potrzebował, i ruszył korytarzem do pokoju synka. Uchylił drzwi i zobaczył, że Jonah jeszcze śpi. To dobrze, ma zatem trochę czasu. Skierował się do łazienki.
Gdy odkręcił kran, prysznic jęczał i syczał przez chwilę, zanim wreszcie popłynęła woda. Wykąpał się, ogolił i umył zęby. Przejechał grzebieniem po włosach, czyniąc znów obserwację, że jest ich chyba mniej niż kiedyś. Śpiesznie włożył mundur szeryfa, następnie wyjął kaburę ze skrytki nad drzwiami sypialni i przypiął ją. Usłyszał z korytarza skrzypienie łóżka syna. Gdy wszedł do pokoju, Jonah podniósł na niego spojrzenie podpuchniętych oczu. Siedział wciąż jeszcze na łóżku, z potarganymi włosami. Nie spał od co najmniej kilku minut.
– Witaj, mistrzu – rzekł Miles z uśmiechem.
Jonah podniósł głowę leniwym ruchem, jak na zwolnionym filmie.
– Cześć, tato.
– Jesteś gotów do śniadania?
– Mogę dostać naleśniki? – mruknął cichutko Jonah, przeciągając się.
– A co powiesz na tosty? Jesteśmy trochę spóźnieni.
Jonah nachylił się, sięgając po spodnie. Miles złożył je porządnie wczoraj wieczorem.
– Mówisz to codziennie.
– A ty codziennie jesteś spóźniony – wzruszył ramionami Miles.
– No to budź mnie wcześniej.
– Mam lepszy pomysł – kładź się spać wtedy, kiedy ci mówię.
– Ale wtedy nie jestem zmęczony. Odczuwam zmęczenie tylko rano.
– Wstąp do klubu.
– Co?
– Nieważne – odparł Miles. Pokazał palcem na łazienkę. – Nie zapomnij się uczesać, kiedy się już ubierzesz.
– Nie zapomnę – obiecał Jonah.
Większość ranków wyglądała tak samo. Miles wrzucał kromki do opiekacza i nalewał sobie kolejną filiżankę kawy. Tymczasem Jonah ubierał się i przychodził do kuchni, gdzie czekały już na niego tosty i szklanka mleka. Miles smarował pieczywo masłem, ale Jonah lubił sam dodawać syropu. Miles zaczynał jeść swój tost i przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Jonah wyglądał nadal, jak gdyby przebywał we własnym małym świecie, i choć Miles musiał z nim porozmawiać, czekał, żeby syn przynajmniej sprawiał wrażenie, że coś do niego dociera.
Po kilku minutach obopólnego milczenia Miles odchrząknął.
– Jak ci idzie w szkole? – spytał.
– Chyba w porządku – wzruszył ramionami Jonah.
To pytanie było również częścią codziennej rutyny. Miles zawsze pytał o szkołę, a Jonah zawsze odpowiadał, że wszystko w porządku. Ale wcześniej tego ranka, pakując plecak Jonaha, Miles znalazł list od jego nauczycielki, w którym prosiła o spotkanie. Coś w sposobie sformułowania tego listu nasunęło mu wrażenie, że chodzi o sprawę poważniejszą niż zwykła rozmowa nauczyciela z opiekunem dziecka.
– Radzisz sobie na lekcjach?
– Uhum – mruknął Jonah.
– Lubisz swoją nauczycielkę?
Jonah kiwnął głową między kolejnymi kęsami.
– Uhum – odpowiedział znowu.
Miles czekał, chcąc się przekonać, czy Jonah coś doda, syn jednak milczał. Miles pochylił się ku niemu bliżej.
– To dlaczego nie powiedziałeś nic o liście, który przysłała mi twoja nauczycielka?
– Jakim liście? – spytał niewinnie Jonah.
– Tym, który znalazłem w twoim plecaku. Twojej nauczycielce najwyraźniej zależało, żebym go przeczytał.
Jonah znowu wzruszył ramionami, które podskoczyły i opadły niczym grzanki w tosterze.
– Chyba po prostu zapomniałem.
– Jak mogłeś zapomnieć o czymś tak ważnym?
– Nie wiem.
– A wiesz, dlaczego nauczycielka chce się ze mną spotkać?
– Nie… – zawahał się Jonah i Miles zorientował się natychmiast, że syn nie mówi prawdy.
– Synu, masz kłopoty w szkole?
Chłopiec zamrugał szybko powiekami i podniósł wzrok. Ojciec zwracał się do niego „synu” tylko wtedy, gdy Jonah coś zmalował.
– Nie, tato. Nigdy nie rozrabiam. Przysięgam.
– Wobec tego, o co chodzi?
– Nie wiem.
– Zastanów się.
Jonah wiercił się na krześle, wiedząc, że wyczerpał limit ojcowskiej cierpliwości.
– No, może miałem trochę problemów z niektórymi lekcjami.
– Przecież zapewniłeś mnie, że w szkole wszystko w porządku.
– Bo w szkole jest w porządku. Panna Andrews to naprawdę miła osoba i bardzo mi się tam podoba. – Jonah milczał przez chwilę, po czym dodał: – Po prostu czasami rozumiem nie wszystko, co się dzieje na lekcjach.
– Po to chodzisz do szkoły. Żeby się nauczyć.
– Wiem – odpowiedział chłopiec – ale jest inaczej niż u pani Hayes w zeszłym roku. Domowe zadania są trudne. Nie wszystkie potrafię odrobić.
Jonah sprawiał wrażenie przestraszonego i jednocześnie zawstydzonego. Miles położył dłoń na ramieniu syna.
– Czemu nie zwierzyłeś mi się ze swoich kłopotów?
Minęła długa chwila, zanim Jonah odpowiedział na pytanie ojca.
– Bo nie chciałem – rzekł w końcu – żebyś był na mnie wściekły.
* * *
Po śniadaniu, upewniwszy się, że Jonah jest gotów do wyjścia, Miles pomógł synkowi włożyć plecak i odprowadził go do drzwi. Od śniadania Jonah prawie się nie odzywał. Przykucnąwszy, Miles pocałował go w policzek.
– Nie martw się o popołudnie. Wszystko będzie dobrze, tak?
– Tak – wymamrotał Jonah.
– I nie zapomnij, że przyjadę po ciebie, nie wsiadaj więc do autobusu.
– Tak – powtórzył mały.
– Kocham cię, mistrzu.
– Ja też cię kocham, tatusiu.
Miles patrzył za synkiem, który ruszył wolno w stronę przystanku autobusowego na rogu ulicy. Wiedział, że w przeciwieństwie do niego, Missy nie byłaby zaskoczona wydarzeniami dzisiejszego poranka. Bez wątpienia orientowałaby się, że Jonah ma kłopoty w szkole. Zawsze była na bieżąco w takich sprawach. Zawsze czuwała nad wszystkim.