Читать книгу Jesienna miłość - Nicholas Sparks - Страница 10

Prolog

Оглавление

Kie­dy mia­łem sie­dem­na­ście lat, moje ży­cie od­mie­ni­ło się na za­wsze.

Wiem, że są lu­dzie, któ­rzy sły­sząc to, bar­dzo się dzi­wią. Pa­trzą na mnie ze zdu­mie­niem, jak­by pró­bo­wa­li zgad­nąć, co ta­kie­go mo­gło się wów­czas zda­rzyć, ja jed­nak rzad­ko kie­dy mam ocho­tę to wy­ja­śniać. Prze­ży­łem tu pra­wie całe ży­cie i na­praw­dę nie są­dzę, bym mu­siał to czy­nić – chy­ba że na mo­ich wła­snych wa­run­kach. To jed­nak za­ję­ło­by wię­cej cza­su, ani­że­li więk­szość lu­dzi go­to­wa by­ła­by mi po­świę­cić. Mo­jej hi­sto­rii nie spo­sób za­wrzeć w dwóch albo trzech zda­niach; nie spo­sób stre­ścić jej w pro­stych, ja­snych sło­wach, któ­re wszy­scy na­tych­miast by zro­zu­mie­li. Mimo że upły­nę­ło czter­dzie­ści lat, miej­sco­wi, któ­rzy mnie wte­dy zna­li, przyj­mu­ją bez za­strze­żeń to, że nie chcę ni­cze­go wy­ja­śniać. Moja hi­sto­ria jest pod pew­ny­mi wzglę­da­mi ich hi­sto­rią; jest czymś, co wszy­scy prze­ży­li­śmy.

Ja jed­nak prze­ży­łem ją naj­moc­niej.

Cho­ciaż mam pięć­dzie­siąt sie­dem lat, pa­mię­tam ze wszyst­ki­mi szcze­gó­ła­mi to, co wy­da­rzy­ło się tam­te­go roku. Prze­ży­wam ten rok na nowo, wskrze­sza­jąc prze­szłość i ro­biąc to, czu­ję za­wsze dziw­ne po­łą­cze­nie smut­ku i ra­do­ści. Są chwi­le, kie­dy chciał­bym cof­nąć wska­zów­ki ze­ga­ra i wy­zbyć się smut­ku, mam jed­nak wra­że­nie, że gdy­bym to uczy­nił, ulot­ni­ła­by się rów­nież cała ra­dość. Przyj­mu­ję więc wspo­mnie­nia z ca­łym do­bro­dziej­stwem in­wen­ta­rza, da­jąc im się po­rwać, gdy tyl­ko mogę. Zda­rza się to czę­ściej, niż skłon­ny je­stem przy­znać.

Jest dwu­na­sty kwiet­nia w ostat­nim roku po­prze­dza­ją­cym mi­le­nium i wy­cho­dząc z domu, roz­glą­dam się do­oko­ła. Nie­bo jest za­chmu­rzo­ne i sza­re, lecz idąc uli­cą, do­strze­gam kwit­ną­ce de­re­nie i aza­lie. Pod­cią­gam tro­chę w górę su­wak kurt­ki. Tem­pe­ra­tu­ra jest ni­ska, ale wiem, że już za kil­ka ty­go­dni zro­bi się cie­plej i sza­re chmu­ry ustą­pią dniom, któ­rym Ka­ro­li­na Pół­noc­na za­wdzię­cza to, że jest jed­nym z naj­pięk­niej­szych miejsc na zie­mi.

Na­bie­ram w płu­ca po­wie­trza i czu­ję, że wszyst­ko do mnie wra­ca. Za­my­kam oczy i lata za­czy­na­ją się co­fać, ty­ka­jąc po­wo­li ni­czym ob­ra­ca­ją­ce się w od­wrot­ną stro­nę wska­zów­ki ze­ga­ra. Oglą­da­jąc się jak­by cu­dzy­mi oczy­ma, wi­dzę, jak ro­bię się co­raz młod­szy; wi­dzę, jak moje wło­sy zmie­nia­ją ko­lor z si­we­go na brą­zo­wy; czu­ję, jak wy­gła­dza­ją się zmarszcz­ki wo­kół mo­ich oczu, a ręce i ra­mio­na na­bie­ra­ją siły. To, cze­go na­uczy­łem się z wie­kiem, za­cie­ra się i wraz z tym ob­fi­tu­ją­cym w wy­da­rze­nia ro­kiem po­wra­ca moja nie­win­ność.

A po­tem, po­dob­nie jak ja, za­czy­na się zmie­niać świat; zwę­ża­ją się dro­gi i na nie­któ­rych po­ja­wia się szu­ter; w miej­scu pod­miej­skich osie­dli roz­cią­ga­ją się pola, uli­ce wy­peł­nia tłum lu­dzi mi­ja­ją­cych wi­try­ny pie­kar­ni Swe­eneya i mię­sne­go skle­pu Pal­ki. Na wie­ży w bu­dyn­ku sądu bije dzwon.

Otwie­ram oczy i za­trzy­mu­ję się. Sto­ję przy ko­ście­le bap­ty­stów i spo­glą­da­jąc na jego fa­sa­dę, wiem do­kład­nie, kim je­stem.

Na­zy­wam się Lan­don Car­ter i mam sie­dem­na­ście lat.

Oto moja hi­sto­ria; przy­rze­kam, że ni­cze­go nie opusz­czę.

Naj­pierw bę­dzie­cie się uśmie­chać, po­tem za­pła­cze­cie… nie skarż­cie się póź­niej, że was nie ostrze­ga­łem.

Jesienna miłość

Подняться наверх