Читать книгу Przed zmierzchem - Нора Робертс - Страница 7
ROZDZIAŁ DRUGI
ОглавлениеJadąc konno, Bodine zastanawiała się, co trzeba zrobić, co można zrobić i co będzie miało najwięcej sensu. Utrata dwójki ważnych ludzi od koni, jednego do wiosny, drugiego na bite osiem miesięcy, stanowiła prawdziwą łamigłówkę. Miała kawałki – wystarczy znaleźć najlepszy sposób na dopasowanie ich do całości.
Śnieg padał powoli, na razie niewielki i z rzadka, ledwie zwiastun tego, co przyjdzie. Podobał się jej jego zapach, to, jak jastrząb szybował nad jej głową, jak tłusty królik podskoczył, zniknął i znowu podskoczył, pędząc przez szerokie białe pole.
Ponagliła Trzy Skarpety do szybkiego, żywego truchtu, żeby go wyczuć, a potem pozwoliła mu przejść w beztroski, kołyszący cwał. Dostrzegła jedną z ciężarówek serwisowych toczącą się po drodze z Domków Wysokich Drzew. Pozwoliła sobie i swojemu wierzchowcowi na przyjemność jazdy dłuższą trasą, skąd było widać białe góry wznoszące się na tle łagodnego, bladoszarego nieba.
Przez chwilę miała w głowie pustkę. Rozwiąże łamigłówkę, znajdzie wyjście, zrobi to, co trzeba.
Przejechała koło białych namiotów Miasteczka Zen, w górę koło wtulonych w zbocze domków, które nazywali Domkami Górskiej Panoramy, i skręciła na drogę wiodącą do domu jej babek.
Dom stał z dala od drogi, żeby było dość miejsca na ogród, który obie uwielbiały. Z tymi niebieskimi wykończeniami, wielkimi oknami pozwalającymi podziwiać widoki oraz zapraszającymi werandami z przodu i z tyłu przypominał biały domek dla lalek.
Bodine podjechała od tyłu i wprowadziła wałacha do niewielkiej stajni. Poklepała go z uznaniem i przywiązała do słupka.
Przeszła po cienkiej warstwie śniegu do tylnej werandy, gdzie starannie wytarła buty.
Jak tylko weszła do środka, poczuła wspaniały zapach czegoś perkoczącego na kuchni. Rozpięła kurtkę i od razu podeszła do garnka, żeby powąchać.
Kurczak i pory, rozmarzyła się, wdychając zapach potrawy. Coś, co Grammy nazywała porosołem.
Rozejrzała się. Kuchnia z dużym stołem wychodziła na salon z wygodną kanapą, kilkoma głębokimi fotelami i wielkim płaskoekranowym telewizorem.
Babcie uwielbiały oglądać programy telewizyjne.
Leciał właśnie jakiś serial obyczajowy z parą niemożliwie pięknych bohaterów. Dostrzegła koszyk z przyborami do haftowania – to Grammy – i drugi z szydełkowaniem – to Nany. Ale żadnej z kobiet nie było.
Sprawdziła sypialnię gościnną wykorzystywaną jako gabinet, ale była schludnie sprzątnięta i pusta.
Wróciła do salonu, z którego po obu stronach żarzącego się kominka prowadziły drzwi do pomieszczeń prywatnych.
Zaczęła wołać, a potem usłyszała głos babki dobiegający z prawej strony.
– Naprawiłam. Mówiłam ci, że naprawię.
Cora wyszła energicznym krokiem ze swojej sypialni z lśniącą różową skrzynką narzędziową w ręku. Stłumiła piśnięcie i przyłożyła dłoń do serca.
– Słodki Jezu, Bodine! Śmiertelnie mnie wystraszyłaś. Mamo! Bodine przyjechała!
Grzechocząc narzędziami, Cora pośpieszyła do Bodine, żeby ją przytulić.
Kapcie marki Ugg, zapach Chanel No 5, ciało tak szczupłe i zwinne, że nie zdradzało wieku, ubrane w levisy i miękki gruby sweter, zrobiony na drutach przez jej matkę.
Bodine wciągnęła aromat jej perfum.
– Co naprawiłaś?
– Och, umywalka w mojej łazience ciekła jak sito.
– Może zadzwonię po obsługę techniczną?
– Mówisz jak własna babka. Przez większość życia coś naprawiałam. Teraz poradziłam sobie z przeciekającą umywalką.
– Oczywiście, że tak. – Bodine ucałowała Corę w oba miękkie policzki i uśmiechnęła się do bystro patrzących niebieskich oczu.
– Masz coś, co wymaga naprawy?
– Zaraz będzie mi brakowało dwóch osób od koni, ale już się tym zajmuję.
– Taka już nasza rola, prawda? Mamo! Bodine przyjechała, na miłość boską!
– Przecież idę, tak? Nie musisz krzyczeć.
Podczas gdy Cora pozwoliła, żeby jej włosy – wysoko podcięty z tyłu asymetryczny bob – przyprószyła siwizna, Miss Fancy uparcie trzymała się rudości z dawnych lat.
Brakowało jej kilku miesięcy do dziewięćdziesiątych urodzin i może przyznałaby, że porusza się nieco wolniej niż kiedyś, ale była dumna, że wszystkie zęby ma własne, słyszy wszystko, co chce usłyszeć, a okularów potrzebuje wyłącznie do czytania.
Była niewysoka, bardziej okrągła niż pulchna. Najchętniej nosiła koszulki lub czapki z hasłami, które wyszukiwała i kupowała w internecie. Dzisiejszą zdobił napis:
TAK WYGLĄDA FEMINISTKA
– Za każdym razem, jak cię widzę, jesteś coraz ładniejsza – powiedziała Miss Fancy, gdy Bodine ją objęła.
– Widziałaś mnie dwa dni temu.
– Ale to nie znaczy, że nie mam racji. Chodź, usiądź. Muszę sprawdzić tę zupę.
– Fantastycznie pachnie.
– Będzie gotowa za godzinę albo i dłużej, jeżeli możesz zostać.
– Naprawdę nie mogę, muszę wracać. Wpadłam, żeby was zobaczyć. – Miss Fancy zamieszała zupę, a Cora odstawiła skrzynkę z narzędziami.
– Zatem herbata i ciastka – zarządziła. – Zawsze jest czas na herbatę i ciasteczka.
Bodine przypomniała sobie, że stara się zdrowiej jeść, unika podjadania słodkiego, nie pozwala sobie na puste węglowodany.
– Upiekłyśmy wczoraj wieczorem z Corą snickerdoodles. – Miss Fancy uśmiechnęła się, stawiając czajnik na palniku.
Och, dlaczego muszą być snickerdoodles? – Na ciasteczka mogę znaleźć chwilę. Usiądź, Grammy. Zajmę się herbatą.
Wyjęła dzbanek, filiżanki i sitka, ponieważ żadna z kobiet nie poniżyłaby się do trzymania w domu herbaty w torebkach.
– Przepadnie wam serial – powiedziała.
– Och, nagrywamy go. – Miss Fancy machnęła ręką. – Fajniej jest go oglądać wieczorami i przewijać reklamy.
– Próbowałam jej wytłumaczyć, że serial nie musi być widoczny na ekranie, żeby się nagrał, ale nie chce mi wierzyć.
– To nie ma za grosz sensu – odpowiedziała Miss Fancy córce. – I nie zamierzam ryzykować. Słyszałam, że ten chłopak Skinnera wrócił z Hollywood i pracuje na ranczu.
– Owszem.
– Zawsze go lubiłam. – Cora postawiła na stole talerz z ciastkami.
– Całkiem przystojny. – Miss Fancy wzięła jedno. – I tylko na tyle niegrzeczny, żeby był interesujący.
– Chase’owi, z jego powagą, dobrze to robiło. A ty się w nim durzyłaś – powiedziała Cora do Bodine.
– Nic podobnego.
Babcie spojrzały na siebie z niemal identycznym uśmieszkiem.
– Miałam dwanaście lat! I skąd w ogóle o tym wiecie?
– Rozmarzone oczy. – Miss Fancy poklepała się po sercu. – Do licha, też bym się w nim durzyła, gdybym była młodsza albo on starszy.
– Co by na to powiedział dziadek? – zastanowiła się Bodine.
– Że żonaty i martwy to nie to samo. Byliśmy małżeństwem sześćdziesiąt siedem lat, zanim zmarł, i oboje mogliśmy patrzeć na co tylko mieliśmy ochotę. Wzruszające, prawda? To wtedy żonaty i martwy to to samo.
Śmiejąc się, Bodine przyniosła herbatę do stołu.
– Powiedz temu chłopcu, żeby nas odwiedził – oznajmiła stanowczo Cora. – Przystojny mężczyzna ożywia dzień.
– Powiem. – Bodine przyjrzała się ciasteczkom. Później będzie się zdrowo odżywiać.
Zanim Bodine skończyła pracę, padał już gęsty śnieg. Była bardziej niż wdzięczna za popołudniowe ciasteczka, ponieważ nie znalazła czasu na lunch, a teraz była spóźniona na kolację.
Kiedy zaparkowała pikapa na ranczu, była gotowa zjeść wszystko – ale najpierw kieliszek wina.
Rozebrała się w przedsionku, zabrała teczkę i natknęła się w kuchni na Chase’a, który wyciągał piwo z lodówki.
– Gulasz wołowy na kuchence – przywitał ją. – Mama powiedziała, żeby go trzymać, dopóki nie przyjdziesz.
Czerwone mięso, pomyślała. Usiłowała ograniczyć jedzenie czerwonego mięsa. Och, trudno.
– Gdzie są wszyscy?
– Rory ma randkę. Mama powiedziała, że do końca życia nie wyjdzie z wanny, a tata pewnie jest tam z nią.
Bodine natychmiast stuknęła się w skroń nasadą dłoni. – Musiałeś mi to mówić? Teraz będę to sobie wyobrażała.
– Błysk w jego oku sprawił, że też to sobie wyobraziłem. Trzeba się dzielić z bliźnimi. – Pomachał trzymaną butelką. – Chcesz piwo?
– Napiję się wina. Kieliszek czerwonego wina dziennie jest dobry dla zdrowia. Sprawdź sobie – upierała się, widząc jego znaczący uśmiech.
Może trochę za dużo sobie nalała, ale to ciągle był jeden kieliszek.
– Zatem Maddie jest w ciąży.
– Skąd to, do cholery, wiesz? – Poirytowana upiła łyk wina z kieliszka trzymanego w jednej ręce, a drugą nałożyła gulasz do miski.
– Maddie wysłała Thadowi SMS-a, że powiedziała tobie, a potem praktycznie wszystkim w zasięgu głosu, tak mi przekazał. I tak się tego domyślałem.
– Domyślałeś się? Jak to?
– Wyraz twarzy, Bodine. Widać po oczach. No i kilka jakichś uwag na temat ojcostwa i tym podobnych.
– Jeżeli coś podejrzewałeś, dlaczego go nie przydusiłeś? – Rozdrażniona szturchnęła mocno brata. – Gdybym to wiedziała kilka tygodni temu, mogłabym zatrzymać któregoś z sezonowych pracowników. Ale z kim ja rozmawiam – fuknęła, wyciągając łyżkę z szuflady. – Pan Nigdy-O-Nic-Nie-Pytam Charles Samuel Longbow.
– Ktoś się znajdzie. Idę do kominka.
Bodine wepchnęła łyżkę do gulaszu i ruszyła za nim. Podobnie jak brat usiadła na dużej kanapie i położyła nogi na stoliku.
– Dzwoniłam do wszystkich sezonowych, którzy by sobie poradzili. Potrzebuję więcej niż jednego koniarza. Wszyscy już mają jakąś robotę na zimę. – Zjadła trochę gulaszu i zamyśliła się. – Mam kilka tygodni, zanim Abe pojedzie na tę cholerną pustynię, ale nie chcę dawać do kontaktów z klientami kogoś, kogo nie znam, kogo nie szkoliłam. Mam Bena i Carol i chociaż są dobrzy, to nie są od zarządzania.
– Weź Cala.
– Cala?
– No, bez problemu się przestawia. Równie dobrze radzi sobie z końmi jak z zarządzaniem. A jak będziesz miała za dużo ludzi, to tata i ja możemy się nimi zajmować. Rory też, czy mama. Do diabła, Nana może z nimi jeździć. I tak jeździ prawie codziennie.
– Byłam dziś u nich. Pojechałam na Trzech Skarpetach. Kiedy Nana się o tym dowiedziała, chciała go odstawić do Centrum Rozrywki. Trochę się obraziła, gdy powiedziałam, że nie pozwolę jej na to z powodu śniegu. Nie powinna jeździć zimą.
Chase z namysłem pokiwał głową i napił się piwa. – Może zajmować się lekcjami.
– Tak, myślałam o tym. To by się jej podobało. No, jeżeli mogłabym brać pracowników rancza, przynajmniej na czas nieobecności Abe’a, nie musiałabym nikogo szukać. Nie jesteś taki bezużyteczny, Chase.
– Ja? – Łyknął piwa. – Mam mnóstwo niewykorzystanych talentów.
– Masz może jakiś talent do piętnastu kilometrów czerwonego aksamitu, dziesiątek złotych świeczników, takich na półtora metra wysokości, i harfistki w czerwonej aksamitnej sukni?
– Dotychczas niczego takiego w sobie nie odkryłem.
– Wesele Lindy-Sue. Była dziś z matką i ta praktycznie we wszystkim wprowadziła jakieś aneksy albo zmiany.
– Sama chciałaś zarządzać tym miejscem.
– I uwielbiam to, nawet w takie dni. Poza tym, aksamit, harfistka i świeczniki? To problem Jessiki. Sam fakt, że nie kazała się Dolly Jackson zamknąć, dowodzi, że dobrze zrobiłam, przyjmując ją do pracy.
– Nie sądziłem, że tak długo wytrzyma. – Zadowolony, że może rozprostować nogi, patrzył na padający za oknem śnieg. – A jeszcze nie wie, co to zima w Montanie.
– Da radę. Dlaczego miałaby mieć z tym problem?
– Miastowa. Ze Wschodu.
– I najlepsza do organizacji wydarzeń od czasu, kiedy pięć lat temu Martha przeszła na emeryturę. Nie muszę dwa razy sprawdzać wszystkiego co robi.
– I tak to robisz.
– Ale nie tyle co kiedyś. – Popatrzyła w szerokie okno, tak jak Chase, na śnieg padający na tle ciemności. – Będzie ze trzydzieści centymetrów. Napiszę do Lena, czy na pewno będziemy mieli odśnieżone drogi.
– Sprawdź dwa razy.
– Na tym polega moja praca. – Bodine przeniosła wzrok na sufit. – Myślisz, że siedzą w wannie razem?
– Mogę się założyć.
– Chyba nie zdołam tam jeszcze pójść. Potrzebuję jeszcze jednego kieliszka.
– Przynieś mi w takim razie piwo. – Jego spojrzenie powędrowało za jej wzrokiem. – Wolałbym dać im jeszcze pół godziny, zanim pójdę na górę.
Bodine spędziła większość kolejnego dnia na sprawdzaniu wijących się po ośrodku dróg, akceptowaniu propozycji, przekładaniu innych spraw na później i przyśpieszeniu zakupu nowej pościeli do domków.
Właśnie zajęła się oceną zimowych promocji: katalogów, poczty, strony internetowej, Facebooka i Twittera, gdy do jej gabinetu wszedł Rory.
Rozsiadł się w jednym z foteli, jakby zamierzał zostać tu dłuższą chwilę.
– Właśnie kończę przeglądać zimowe promocje – zaczęła Bodine.
– Dobrze, ponieważ mamy coś nowego.
– Co takiego?
– Pomysł. – Zerknął za siebie z uśmiechem, gdy Jessica weszła do środka. – Oto i ona, moja wspólniczka. Mama jest zajęta, ale dołączy, jak będzie wolna.
– O co chodzi? Katalogi jutro idą do druku, a materiały będą na stronie w przyszłym tygodniu.
– Kilka dni nie będzie miało znaczenia.
Wiedząc dokładnie, że to jest sposób, w jaki nie należy zaczynać rozmowy z Bodine, Jessica klepnęła Rory’ego w ramię i lekko go uszczypnęła, nim usiadła na sąsiednim fotelu. – Myślę, że możemy oprzeć się na zainteresowaniu, jakie w ciągu ostatnich dwóch lat wzbudziła Kowbojska Kuchnia i Rodeo Bodine.
– Rodeo Bodine to nasze najlepiej sprzedające się wydarzenie w roku – dodał Rory. – Ale tylko około dwudziestu pięciu procent tych, którzy biorą w nim udział lub kupują bilety, zostaje z nami, je w naszych restauracjach, pije w naszym barze, korzysta z naszych usług.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Większość uczestników rodeo ma własne kampery lub przyczepy albo nocują w motelach. Dużo biletów sprzedajemy miejscowym. Czerwcowe Lasso nie przynosi takiego dochodu ze sprzedaży biletów, ale daje więcej rezerwacji domków. Po części to kwestia pory roku.
– Dokładnie. – Wskazał na nią palcem. – Zima. Co masz zimą? Masz śnieg. I jeszcze trochę śniegu. Ludzie przyjeżdżają tutaj ze Wschodu albo z Kalifornii, chcą poczuć się jak kowboje, chcą jeździć konno, chcą wozu kuchennego na prerii, burgerów z bizona i chcą tego w gęstym sosie luksusu.
Rory był w swoim żywiole, gdy przychodziło mu przekonywać do czegoś innych, więc skrzyżował nogi obute w wyszukane kowbojki marki Frye i przystąpił do dzieła.
– Masz tych, którzy przyjeżdżają zimą poszaleć na skuterach śnieżnych albo zaszyć się w domku, pójść na masaż, lecz metr śniegu ich zniechęca, więc tracimy ten potencjalny dochód. Dlaczego nie wykorzystać śniegu jako źródła dochodów?
Bodinie nauczyła się – chociaż musiała przyznać, że trochę to potrwało – żeby nie patrzeć na Rory’ego jak na młodszego braciszka, gdy chodziło o marketing.
– Słucham.
– Konkurs rzeźb śnieżnych. Weekendowe wydarzenie. Szczegóły? Powiedzmy, że cztery kategorie. Do dwunastego roku życia, dwanaście–szesnaście, dorośli oraz rodziny. Przyznajemy nagrody, ściągamy miejscowe media do relacjonowania. I oferujemy uczestnikom zniżki na dwudniowy pobyt w domkach.
– Chcesz, żeby ludzie robili bałwany?
– Nie bałwany – włączyła się Jessica. – Choć to może być opcja. Rzeźby śnieżne, sztuka, tak jak to robią w konkursach piaskowych na Florydzie. Grodzisz ze dwa hektary, masz odcinek dla dzieci, pod opieką. Podajesz gorącą czekoladę i zupę.
– Rożki lodowe.
– Rożki lodowe. – Rory pokręcił głową patrząc na siostrę. – Powinienem był o tym pomyśleć.
– Dostarczamy narzędzia: szufle, łopaty, szpachelki, tego typu rzeczy – ciągnęła Jessica – ale uczestnicy mogą przyjść z własnymi ozdobami, jeżeli chcą. Robimy powitalne spotkanie w piątkowy wieczór, rozdzielamy stanowiska, ruszamy punkt dziewiąta w sobotę rano.
– Będą potrzebne zajęcia dla młodszych dzieci – myślała na głos Bodine. – Nie potrafią się dłużej skoncentrować, prawda? I będą musiały zejść z dworu, mieć co robić, co zjeść, jakieś przekąski. Dorośli też, żadne zaplanowane zadania, ale wiele z nich może chcieć zrobić sobie przerwę.
– Ustawimy bufet w Worku z Obrokiem. Może ogrzewane namioty z masażem karku. Mogę opracować aktywności dla dzieci. – Jessica zmarszczyła brwi z namysłem. – Trzeba trzymać się tematu zimy. Możemy za dodatkową opłatą zorganizować kulig. Mamy imprezę, z rozrywką, sobotni wieczór, ogłoszenie zwycięzców, przyznanie nagród.
– Podoba mi się ten pomysł, ale będziecie musieli dopracować szczegóły, reklamę i ceny. I to dość szybko. Potrzebne będą zdjęcia. Święto Śniegu brzmi lepiej niż konkurs.
– Zdecydowanie – zgodził się Rory. – Chyba dlatego ty jesteś tu szefową.
– Nie zapominaj o tym.
– Zajmę się szczegółami. – Jessica wstała i wsunęła telefon do kieszeni. – Rory, może za godzinę zastanowimy się wspólnie i ustalimy konkrety?
– Nie ma problemu. – Przyglądał się, jak Jessica wychodzi, po czym odwrócił się do siostry ze swoim olśniewającym uśmiechem. – Ależ ona pięknie pachnie.
– Serio?
Rozpromieniony Rory poruszył brwiami.
– Serio, pięknie.
– Jest od ciebie starsza. I ma za dużo klasy dla ciebie.
– Wiek to stan umysłu, a ja mam mnóstwo klasy, gdy potrzeba. Nie żebym się pchał – dodał. – Po prostu mówię, jak jest. – Podniósł się. – Wiesz, mogę to tak zareklamować, że pół kraju przyjedzie.
Mógłby, pomyślała. I to zrobi. – Tylko tak, żeby się zwróciło – ostrzegła.
– Liczykrupa.
– Marzyciel. Sio! Mam robotę.
Teraz mam jej jeszcze więcej, pomyślała, patrząc na ekran komputera i aktualną makietę katalogu.
Będą musieli ją zmienić przy tym nowym dodatku do promocji oraz wydarzeń, i to z wystarczającym wyprzedzeniem, żeby wszystkie miejsca zostały zarezerwowane.
Podniosła telefon, żeby zadzwonić do projektanta.
Rory i Jessica – z pomocą Maureen – dotrzymali słowa. O piątej Bodine miała na biurku kompletny pakiet, projekt do katalogu, opis i ceny.
Ulepszanie, aprobowanie, przesłanie gotowej kopii do projektanta zajęło jej kolejną godzinę, ale nie żałowała poświęconego czasu.
Kiedy wychodziła z pracy, spojrzała na Jadalnię, zlustrowała wzrokiem samochody na parkingu. Kilka kii oraz sporo dżipów, pikapów i osobówek gości nienależących do klientów ośrodka.
Przyzwoicie.
Też chciała zjeść kolację i posiedzieć w spokoju, nie musząc znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Może położy się wcześnie spać.
Gdy zaparkowała przy ranczu, chwyciła teczkę i weszła do przedsionka, miała już gotowy plan na wieczór.
Kieliszek wina.
Kolacja.
Długi gorący prysznic.
Kilka godzin z książką.
Sen.
Idealnie.
Do jej nozdrzy doszedł zapach – jak nic – lazanii Clementine i uznała, że Bóg istnieje.
Gdy Bodine weszła do kuchni, Clementine – całe metr osiemdziesiąt wychudzonego „zjedz do ostatniego kęsa i mi tu nie gadaj tych bzdur” – śmiała się rechotliwie.
– Chłopcze, nawet na jotę się nie zmieniłeś.
– Nic na tym albo następnym świecie nie wpłynie na moją głęboką i niewzruszoną miłość do ciebie.
Bodine znała ten głos, jego gładki, uwodzicielski urok. Spojrzała w kąt, w którym Callen Skinner opierał się o blat i pił piwo, podczas gdy Clementine wstawiała naczynia do zmywarki.