Читать книгу Bestia - Olga Sawicka - Страница 6

Rozdział 1

Оглавление

Winogrona bujnymi kiściami zwieszały się z gałązek. Widziała takie na plantacjach w Słonecznym Brzegu. Wielkie żółte głowy słoneczników, ogromne kolby kukurydzy i te bujne kiście drobnych winnych gron. Jak wiele zależy od klimatu – słońce i ciepło, lekki wiatr, błękitne niebo i życie rozkwita. Tu podobno już w październiku trzeba kożuch z szafy wyciągać. Wtedy urlop się kończył; początkowe zaczerwienienia zdążyły się już zmienić w karmelową opaleniznę; zostały tylko skromne białe paski pod skąpym dwuczęściowym opalaczem. Wiedziała, że wspólnie będą się z nich śmiać, kiedy on ściągnie z niej dżinsy i koszulkę i powie, jak bardzo za nią tęsknił, a potem wycałuje każdy kawałek jej ciała: opalonego i nieopalonego.

I tak było, kiedy się kochali w użyczonym przez kolegę domku letniskowym nad Zalewem Zegrzyńskim. Jeździli tam nawet jesienią i zimą, włączając w małym pokoju farelkę. Bujną wiosną, kiedy natura bardziej sprzyjała ich gorączkowemu romansowi, wszystko się zawaliło. Podobno żona dowiaduje się ostatnia; widać żony podpułkowników mają lepszy wywiad. Pani Rolska nie zrobiła afery na całą komendę, przeprowadziła to w białych rękawiczkach. „Ona jest pragmatyczna nie z wyboru, a z charakteru” – stwierdził Andrzej. I ma ojca w SB, pułkownika. To on załatwił Adzie ten „awans”. Nie wiedziała, co ją bardziej zabolało: czy to, że Andrzej postawił na rodzinę („Dzieci, trzy i pięć lat, wyobrażasz sobie, że je zostawiam?”), czy to, że została zesłana na koniec świata, do komendy, gdzie najbardziej spektakularne sprawy ostatniego roku to bimbrownia, przywłaszczenie mienia w zakładach maszynowych i pijacka burda.

„O Boże”– jęknęła w duchu.

– O kurwa – powtórzyła zduszonym szeptem.

Zaklęcia jednak nie pomagały. Nie tym razem. Głowa rozpadała się na kawałki, a wysuszone wargi bolały. Niepamięć wczorajszego dnia sączyła niepokój i niejasne poczucie winy. Poranek zapowiadał się fatalnie, a cały dzień pewnie będzie przypominać brudną szmatę.

Postanowiła przyjrzeć się winogronom na etykiecie z pozycji pionowej. Ostrożnie usiadła na tapczanie. Świat zawirował. Butelka była prawie pusta, na dnie została odrobina bursztynowego płynu. „Winiak luksusowy, ale kac zwyczajny” – pomyślała.

Przez chwilę po przebudzeniu nie wiedziała, gdzie się znajduje. Po to właśnie piła – żeby wieczorem paść w białą pościel ostemplowaną grantową pieczątką „MO KOM. MIEJ. SUWAŁKI” i stracić przytomność, a rano jeszcze przez moment nie przypominać sobie, co się wydarzyło przed trzema miesiącami.

„Chujoza” – mówili koledzy ze stołecznej, kiedy jakaś sprawa szła im wyjątkowo opornie.

„Chujnia” – mówiło się tu, w Suwałkach. Bliżej do ZSRR, to i rosyjski bliższy. Xуйня.

Chujnia to było najlepsze określenie dla jej sytuacji – tego mieszkanka jak w podrzędnym zajeździe, tej komendy z nalanym, często skacowanym i wszechwładnym komendantem Szkudłą, tego miasta, gdzie w centrum stare chałupy mieszały się z nowymi blokami, a na głównym skrzyżowaniu ścigały się furmanki. Takie miejsca są dobre na wakacje, jako egzotyczna odskocznia od życia w stolicy. Ona wylądowała tu na dłużej, może nawet na bardzo długo.

Porucznik Ada Krzesicka – warszawianka po szkole oficerskiej w Szczytnie, specjalizacja: zwalczanie przestępstw kryminalnych – która w nagrodę za dobre wyniki trafia do jednej z najlepszych stołecznych komend, pracuje przy sprawie Federa i Dębińskiego, ma perspektywy i szanse na szybkie wspięcie się po drabinie milicyjnej hierarchii, ląduje w komendzie miejskiej w Suwałkach. „Miasto wojewódzkie” – podkreśla Szkudła. Tak, od roku. „Powiat czy województwo, co za różnica” – myśli Ada. Mentalnie, ludzko, okolicznościowo – tak samo, jak było. Chujnia.

Rolski czasem dzwoni i mówi, że się o nią martwi. Niepotrzebnie. Ada przecież panuje nad sytuacją. Pije tylko w piątki, soboty i niedziele. W dni robocze jest trzeźwa. Niestety.

Wstała, przytrzymując się blatu stołu. Głowę miała jakby owiniętą szczelnie w koc. „Będzie pani zadowolona. Nowiutki blok, piękne mieszkanko – powiedział Szkudła, wręczając jej klucze do służbowego lokum. – Może to nie stolica, ale…”. Zawiesił wtedy głos, patrząc na nią tymi swoimi małymi oczkami zatopionymi w fałdach tłuszczu. To „ale” mogło znaczyć, że jest dumny, iż tak mu się pięknie miasto rozwija, że wyrównywanie szans w Polsce Ludowej to nie puste hasło, a rzeczywistość. A mogło też znaczyć: „…ale kiedy ktoś dostaje wilczy bilet z Warszawy za wchodzenie do łóżka przełożonemu, to nie powinien narzekać”.

Ada była przekonana, że Janusz Szkudła wiedział, co się kryło za tym jej przeniesieniem. Oficjalnie: „wsparcie działań Milicji Obywatelskiej na terenie województwa suwalskiego wykwalifikowaną kadrą z komendy stołecznej”. Nieoficjalnie: łatwa pani porucznik dostała karniaka z samej góry. A skoro Szkudła wiedział, to wiedziała i cała komenda. I pół Suwałk. Tu się żyło razem, jak w rodzinie. Wszystko zostawało w środku, nic nie wychodziło na zewnątrz, tego się Ada przez te trzy miesiące nauczyła.

Popatrzyła na bladożółte ściany („Kolor jak popłuczyny po tym bułgarskim słońcu” – pomyślała), marynistyczny obrazek w jasnobrązowych ramkach, meblościankę na wysoki połysk i smętne drzewko szczęścia na parapecie. Drzewko szczęścia ją ubawiło, taka niefortunna nazwa w tych okolicznościach, choć akurat ta roślinka stanowiła jedyny przyjemny akcent podczas jej bytności tutaj. Beata Morka, sekretarka Szkudły, rudawa dwudziestokilkulatka z zawsze wymalowanymi paznokciami, wsadziła do glinianej doniczki zaszczepkę, żeby pani porucznik z Warszawy milej się mieszkało. Sympatyczna dziewczyna, jedyna na komendzie. I chyba jedyna poza układem. No bo co mogła do niego wnieść? Niby swoje apetyczne ciało, ale skoro Ada już wiedziała, że Beata szuka męża, to na pewno wszyscy na komendzie też to wiedzieli. A tu zdatnych do żeniaczki nie było. Szkudła, po pięćdziesiątce, żonaty, pewnie niedługo wnuki mu się sypną. Kaczmarczyk, jego zastępca, od dwóch miesięcy na zwolnieniu, z którego ponoć bliżej na cmentarz niż z powrotem za biurko. Piotr Tomczycki, młody chłopak zaraz po wojsku, przydzielony Adzie do pary, który jeszcze mleko miał pod wąsem. Faceci z innych wydziałów niż kryminalny? To samo: albo żonaci, albo nieżonaci i powody tej bezżenności były widoczne gołym okiem.

Ada poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Alkohol bez jedzenia to kiepski pomysł, kiedy wreszcie się tego nauczy? Niestety, w chlebaku została tylko zeschnięta piętka, a w lodówce – kawałek twarogu. Myśl o tej nieforemnej kulce przetworzonego mleka zawiniętego w gazę wywołała u niej kolejną falę mdłości. Wyrównała oddech, jeszcze chwilę posiedziała. Nie znosiła rzygać. Jednym to przychodziło łatwo, jak śpiew ptakowi, inni, jak ona, starali się nie dopuścić do wymiotów. To podobno cecha tych, co nie umieją słuchać swojego ciała i są zbyt spięci. Może i była zbyt spięta. Trochę jej odpuściło przy Rolskim, ale to już przeszłość. Podeszła do szafy. Wyciągnęła dżinsy i bordową koszulę z kołnierzykiem. Nie lubiła wyglądać kobieco, to znaczy przesadnie kobieco. Trochę pewnie dlatego, że gdy dziewczyna dorasta bez matki, to nie ma skąd czerpać wzorców. Ojciec się starał, ale akurat w tej kwestii mu nie szło. W innych było całkiem dobrze, dopóki się ponownie nie ożenił. Aldona, nowa pani Krzesicka, była kobieca aż za bardzo, ale akurat na niej Ada nie chciałaby się w niczym wzorować. Nie to, żeby macocha świadomie robiła jej jakąś krzywdę, Ada nie lubiła jej całkiem bezinteresownie. Do braku wcześniejszych wzorców doszedł więc antywzorzec – Ada postanowiła być całkowitym przeciwieństwem macochy: żadnych dekoltów, miniówek, tapirów, trwałych, koturnów. Kontestacja trochę pomagała, ale nie na tyle, by zatrzymać Adę w domu. To dlatego wybrała Szczytno – leżało odpowiednio daleko. Nie był to, oczywiście, jedyny powód, chodziło też o tę sprawę z przeszłości, kiedy…

Nagłe pukanie do drzwi ją zdziwiło. Nie spodziewała się nikogo. Szybko dopięła ostatnie guziki w koszuli. Pukanie się powtórzyło. Teraz było głośniejsze, bardziej natarczywe, aż wyolejowana dykta się zatrzęsła. „Kurwa, czy oni tu w Suwałkach dzwonków nie używają, tylko jak do stodoły walą?” Głowa znowu zaczęła pulsować.

– Zaraz! – krzyknęła. Szybko podeszła do stołu i jednym haustem wypiła resztę winiaku. Powinno pomóc choć na chwilę.

Wróciła do miniaturowego przedpokoju i otworzyła drzwi. Przed nią stał zziajany Tomczycki. Zobaczyła, że po policzku cieknie mu strużka potu. Nawet dość lubiła tego chłopaka. Był młody, po szkole zawodowej i wojsku, bez matury jeszcze, którą chciał zrobić wieczorowo, ale za to miał w sobie coś ujmującego, jakieś – nie wiadomo skąd nabyte w tym mieście – kindersztubę i pokorę. Jakby był obcy. A może ta przemiana dopiero przed nim? W końcu pracował na komendzie tylko kilka miesięcy dłużej niż Ada. Może nie zdążył jeszcze przesiąknąć zwyczajami i klimatem Suwałk?

– Dzień dobry, pani porucznik – wysapał. Próbował uspokoić oddech. Musiał tu przybiec z komendy. Daleko nie było, ze czterysta metrów, więc skoro się tak zmachał, to musiał naprawdę zasuwać.

– Dzień dobry – odpowiedziała. Wciąż stała w progu. Nie zapraszała go, bo, oględnie mówiąc, stan pokoju nie był reprezentacyjny. Powinna zacząć regularnie sprzątać, ale do głowy by jej nie przyszło, że ktoś mógłby ją tu odwiedzić. Beata była. Raz. I tyle.

– Przepraszam, pani porucznik, że tak nachalnie, ale sprawa jest.

Winiak jednak nie pomógł. Dudnienie w głowie nie ustawało. Polopiryna się skończyła, Ada będzie musiała przed pracą pójść do apteki. No i kupić bułkę. Nieźle się nowy tydzień zaczyna. I jeszcze ten sierżancina przylatuje. Pewnie znowu z jakąś duperelą.

– No co tam, Tomczycki? W czym Milicja Obywatelska może pomóc? Ziemniaki komuś ukradli czy bójka na weselu była? – Nawet pomyślała, że nie powinna się tak wyżywać na tym chłopaku, ale kac ma swoje prawa – kogoś opieprzyć trzeba.

Tomczycki spojrzał na nią swoimi cielęcymi, dużymi oczami.

– Trupa mamy, pani porucznik.

Bestia

Подняться наверх