Читать книгу Prowadź swój pług przez kości umarłych - Olga Tokarczuk - Страница 7
5. Światło w deszczu
Оглавление„Więzienia budowane są z kamieni Prawa, burdele z cegieł Religii”.
Uderzenie, dalekie puknięcie, jakby ktoś w sąsiednim pokoju walnął w nadmuchaną papierową torebkę.
Usiadłam na łóżku ze strasznym przeczuciem, że dzieje się coś złego i że ten dźwięk mógł być wyrokiem na czyjeś życie. Pojawiły się następne, więc zaczęłam ubierać się w pośpiechu, niezbyt przytomna. Zatrzymałam się na środku pokoju, zaplątana w sweter, nagle bezsilna – co robić? Jak zwykle w takie dni była piękna pogoda, bóg pogody widocznie sprzyja myśliwym. Słońce świeciło oślepiająco, dopiero wzeszło, jeszcze czerwone z wysiłku, i rzucało długie, senne cienie. Wyszłam przed dom i znowu wydawało mi się, że wyprzedzą mnie Dziewczynki, wybiegną prosto w śnieg, ciesząc się z dnia, że przyszedł, i będą tak jawnie i bezwstydnie pokazywać swoją radość, że zarażę się nią. Rzucę do nich śnieżną kulkę, a one potraktują to jako pozwolenie na wszelkie możliwe szaleństwa i ruszą zaraz w chaotyczne gonitwy, w których goniąca nagle zmienia się w uciekającą i z sekundy na sekundę inny staje się powód tego biegu, a ich radość w końcu robi się tak wielka, że nie ma innego sposobu, żeby ją wyrazić, tylko biegać naokoło domu – jak szalone.
Znowu poczułam na policzkach łzy – może powinnam iść z tym do lekarza Alego, który jest dermatologiem, ale zna się na wszystkim i wszystko rozumie. Moje oczy muszą być całkiem chore.
Gdy szybko szłam do Samuraja, zdjęłam ze śliwki reklamówkę pełną lodu i ważyłam teraz w ręku jej ciężar. „Die kalte Teufelshand”, przypomniało mi się z daleka, z przeszłości. To „Faust”? Zimna pięść diabła. Samuraj odpalił za pierwszym razem i pokornie, jakby znał mój stan, ruszył przez śnieg. Zaterkotały z tyłu szpadle i zapasowe koło. Trudno było zlokalizować, skąd dochodzą strzały; odbijały się od ściany lasu, zwielokrotniały. Pojechałam w kierunku przejścia i jakieś dwa kilometry za urwiskiem zobaczyłam ich samochody – wypasione dżipy i małą ciężarówkę. Jakiś Człowiek stał przy nich i palił papierosa. Dodałam gazu i przejechałam tuż obok tego obozu. Samuraj widocznie wiedział, o co mi chodzi, bo z entuzjazmem rozbryzgiwał naokoło mokry śnieg. Człowiek biegł za mną kilka metrów i machał rękami, pewnie próbował mnie zatrzymać. Ale nie zwracałam na niego uwagi.
Zobaczyłam ich, jak szli luźną tyralierą. Dwudziestu, trzydziestu mężczyzn w zielonych mundurach, w panterkach i tych idiotycznych kapeluszach z piórkiem. Zatrzymałam samochód i pobiegłam w ich kierunku. Po chwili rozpoznałam kilku z nich. I oni też mnie zobaczyli. Patrzyli na mnie zdziwieni i rzucali ku sobie rozbawione spojrzenia.
– Co się tu, do cholery, dzieje? – krzyknęłam.
Jeden z nich, pomocnik, podszedł do mnie. Był to ten sam wąsaty mężczyzna, który przyszedł po mnie z drugim w dniu śmierci Wielkiej Stopy.
– Pani Duszejko, niech się pani tu nie zbliża, to niebezpieczne. Proszę stąd odejść. Strzelamy.
Zamachałam mu rękami przed twarzą.
– To wy się stąd wynoście. Bo zadzwonię na Policję.
Podszedł do nas drugi, który odłączył się od tyraliery, jego nie znałam. Był ubrany w klasyczny myśliwski strój, z kapeluszem. Tyraliera ruszyła; trzymali przed sobą strzelby.