Читать книгу Paweł Fajdek. Petarda - historie z młotem w tle - Paweł Fajdek - Страница 7
Norbert Gałązka, przyjaciel Pawła
ОглавлениеZnamy się właściwie przez całe życie i ani moja wyprowadzka, ani wyprowadzka Pawła do Poznania, ani jego późniejsze sukcesy, które łączą się przecież z ciągłymi wyjazdami z Żarowa, nie zniszczyły naszej przyjaźni. Można powiedzieć, że w dzieciństwie spędzaliśmy wspólnie czas niemal bez przerwy. Teraz z oczywistych powodów widujemy się rzadziej niż dawniej, ale wbrew pozorom i tak często. Przed laty nasi rodzice doskonale wiedzieli, że najgorszą karą dla nas mogło być tylko ograniczenie naszych kontaktów. Kiedyś przy grze w piłkę trafiłem – ale naprawdę kompletnie przypadkowo, tak jak Paweł lata później trenera Czesława Cybulskiego młotem – sąsiada, który naprawiał motor. Piłka walnęła go mocno w głowę, że aż mu okulary spadły. Poszedł do moich rodziców, zrobił awanturę, więc została nałożona na mnie kara – zakaz wychodzenia na podwórko. Siedziałem załamany, sąsiad z motorem mógł triumfować, chociaż przecież nie zrobiłem nic złego, bo to był przypadek. Od czego jednak byli koledzy. Błyskawicznie przyszli mnie odbijać, a negocjatorem był Paweł. Tak urobił moją mamę, że po pięciu minutach już biegaliśmy wszyscy po podwórku, a sąsiad z motorem mógł znowu czuć niepokój. Z sąsiadami zresztą często toczyliśmy walki, bo nie podobały im się nasze zabawy, jak choćby gra w piłkę czy robienie ślizgawki. Cóż, takie to były czasy, że dorosłym dzieci przeszkadzały.
A ze ślizgawką było tak: jednej zimy postanowiliśmy zrobić sobie lodowisko pod blokiem. Paweł przyciągnął wąż i wylaliśmy wodę, dzięki czemu nasza ślizgawka była absolutnie najdłuższa w mieście i w miarę równa. Sąsiedzi co jakiś czas walczyli z tym naszym lodowiskiem – czemu w sumie się nie dziwię – i wysypywali je popiołem. Działało krótko, bo co oni popiół, to my kolejną warstwę lodu. W końcu się poddali.
Były też grubsze zabawy, jak choćby wypalanie trawy w sąsiedztwie rozdzielni gazu. Zrobiliśmy ognisko, które w pewnym momencie przerodziło się w pożar. Jakoś udało nam się go ugasić, ale gdy kończyliśmy, przyjechała straż pożarna i zrobiła się mała chryja.
Pomysłów w dzieciństwie nam nie brakowało. Z drzwi pralni zrobiliśmy sobie kiedyś stół do ping-ponga, a mecze graliśmy deskami do krojenia. To naprawdę doskonale ćwiczyło technikę. Później z kolei, gdy już byliśmy starsi, chodziliśmy do nowo otwartego klubu Secret. To była typowa imprezownia, spotykali się tam kompletnie różni ludzie. Pewnie dlatego niemal codziennie dochodziło do bójek. W końcu właściciel uznał, że ma dosyć użerania się z klientami, i zamknął klub. Dla nas zakończył się wtedy pewien etap.
Jako się rzekło, byliśmy przedsiębiorczy – na przykład za dychę czy dwie zrzucaliśmy sąsiadom węgiel do piwnicy – ale żaden z nas nie dorastał w tym względzie do pięt Michałowi. Zdobywał najlepsze zlecenia i najwięcej na tym korzystał. Jedna z sąsiadek miała psa, ale że była w podeszłym wieku, to trudno jej było chodzić z nim na spacery. Michał tak się zakręcił, że nie dość, że brał po kilka złotych za każdy spacer – a wychodził trzy razy dziennie – to jeszcze po południu zjadał u niej obiad, a wieczorem oglądał Ligę Mistrzów, bo miała kablówkę! On się nie tykał takich robót jak węgiel. Był wśród nas jak biznesmen, który miał jedno, ale za to bardzo dobre źródło dochodów. Ja nie miałem aż takiej głowy do interesów i machałem łopatą. Co zrobić.
Kuzyni, którzy mieszkali nad nami, mieli atari. Ten komputer to było moje marzenie. Wiele razy myślałem sobie, jak byłoby pięknie mieć taką zabawkę. Aż wreszcie, na komunię, dostałem to atari po kuzynach. Niepomny na prośby mamy, żebym chociaż się przebrał, otworzyłem pudełko, ale okazało się, że brakuje kabli.
– A, są widocznie w piwnicy, zapomnieliśmy zapakować. Chodź, to ci dam – powiedziała ciotka.
Poleciałem natychmiast, ale to była tylko podpucha, bo czekał tam na mnie drugi prezent – rower, pierwszy w życiu tylko mój! Niestety, długo się nim nie nacieszyłem, bo ze dwa tygodnie później jakieś łebki obrobiły nam piwnicę. Sąsiadka później mówiła, że gdzieś go widziała, ale bała się podejść. Szkoda, bo nowy rower to było coś. Widać kariera kolarza nie była mi pisana, nie tylko przez tę cholerną górkę, na której się ostatecznie poddałem.