Читать книгу Czarni - Paweł Reszka - Страница 12
ОглавлениеDzienniczek podrabianego księdza
Kiedy pierwszy raz zakładasz sutannę, czujesz się tak, jakbyś do miasta, między ludzi wyszedł w damskich ciuchach. Sutanna do kostek. Przeszkadza. Trzeba nauczyć się w niej chodzić. Krok nie za długi, ruchy dostojne.
I lepiej trzymać się środka trotuaru. Broń Boże jakieś skróty przez wydeptane na trawniku ścieżki. Sutanna zbiera wszystkie śmieci. Wznosi dookoła kurz. Jej dół pokrywa się pyłem. Albo chodzisz z godnością, albo po pięciu minutach wyglądasz jak kapłan z duszpasterstwa budowlańców. Cały czas patrzysz na buty – czy nogawki nie wychodzą za bardzo spod sukni. Wychodzą za bardzo. Wypadałoby podciągnąć spodnie albo podwinąć nogawki – ale nie można. Ten strój sprawia, że na ciebie patrzą. Nie da się stanąć z boku, zniknąć w tłumie.
Dziewczyna na rowerze. Zatrzymuje się na światłach. Fajna. Wysportowana. Uśmiecha się. Też się uśmiecham, zapominając, że ona uśmiecha się nie do mnie – ale do mojego stroju. Do tego kogoś, kogo interesy reprezentuję na Ziemi. Nie powinienem pewnie tak na nią patrzeć – ale ona chyba nie ma nic przeciwko temu.
– Szczęść Boże!
– Daj Boże!
– Piękna pogoda, proszę księdza!
– Piękna! Idealna na rower.
– No tak. – Znów się uśmiecha, światło się zmienia. – To pojadę!
– Z Panem Bogiem!
Nagle zaczynasz rozumieć konwencję. Nie jesteś sobą, ale przede wszystkim ambasadorem „tego z góry”. Potwierdzi to każda najprostsza czynność.
Facet męczy się z parkomatem.
– Niech pan nie wrzuca!
– Jak to?
– No, sobota!
– I co?
– Pan patrzy na napis: „Parkowanie płatne od poniedziałku do piątku, od 8 do 18”. Dziś sobota, dziś jest za darmochę.
– A, faktycznie! Dzięki!
Człowiek podnosi głowę. Dostrzega, z kim ma sprawę:
– O kurczę! Przepraszam, Bóg zapłać!
– Z Bogiem, Bogiem!
Przystaję przed Krzyżem Papieskim na placu Piłsudskiego. Wypada przystanąć, zadumać się. Nieruchomieję na chwilę. Widzę, że turyści, którzy przyszli obejrzeć Grób Nieznanego Żołnierza, robią mi zdjęcia. Idę pod pomnik Smoleński – w sumie widzę te schody z bliska pierwszy raz w życiu, jakoś wcześniej nie było okazji. Przyglądam się dziełu.
– …I co z tego, że to brzydkie. Czarnym się podoba…
Jakieś słowa dobiegają zza pleców. Ale to nie jest prowokacyjne. Raczej powiedziane niechcący zbyt głośno.
To jest tak, jakbyś był w szklanej bańce. Idziesz przez tłum turystów, a ludzie robią ci miejsce, uciekają ze wzrokiem. Nawet ci wierzący, którzy chcą ci okazać sympatię, nie wołają: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Raczej kłaniają ci się pokornie i witają bezgłośnie. Nie chcą być nietaktowni, szanują twoją prywatność.
Gdy siadam na ławce w parku Saskim, też jestem jak trędowaty. Nikt się nie dosiada. Wszyscy się gapią z ukosa na klechę, ale zachowują nabożny dystans.
– Paweł, Paweł! Poczekaj! – na placu Teatralnym dogania mnie dziewczyna.
To wyreżyserowane spotkanie. Ona to „moja siostra, która mieszka w Warszawie”. Będziemy spacerować. Oglądać ciekawe miejsca, zabytki.
Ona jest młoda, ładna, ubrana w elegancką, ale dość krótką sukienkę. Idziemy, rozmawiamy. Trudno nie zauważyć dwuznacznych uśmiechów. Długowłosy chłopak, którego mijamy koło wejścia do Teatru Wielkiego, puszcza do mnie oko. Przesłanie jest proste: „Fajnie to sobie ksiądz zorganizował”. Idziemy razem do samochodu zaparkowanego opodal. Jakaś kobieta podrywa się z ławki. Idzie kilkadziesiąt metrów za nami. Chce zobaczyć, czy rzeczywiście wsiądziemy razem do jednego auta.
Zaczynam rozumieć, jak to jest być na cenzurowanym.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.