Читать книгу Doskonałe dziedzictwo - Penny Vincenzi - Страница 10
Podziękowania
ОглавлениеKsiążkę pisało mi się wspaniale, a ja zawsze się cieszę, składając podziękowania, ponieważ przywołuje to wspomnienia.
Z pewnością nie poradziłabym sobie sama, ponieważ wymagało to wiedzy z zakresu najróżniejszych dziedzin; wiedzą tą podzieliło się ze mną wiele osób, które nie szczędziły mi uwagi i czasu. Większość z nich nie przekazywała mi po prostu informacji. Podeszły do sprawy z zaangażowaniem i podsuwały mi sugestie o możliwych zwrotach akcji w dziedzinach, którymi się zajmowały.
Ogromnie pomogło mi wielu ludzi z branży kosmetycznej: Robin Vincent, wieloletni szef Clarins UK, tchnął życie w House of Farrell; Charlotte Alexander pokazała mi, jak działa dziś PR w świecie urody – a działa zupełnie inaczej niż w czasach, gdy byłam redaktorką działu urody – i wprowadziła mnie w środowisko blogerów; Emily Warburton opowiedziała mi o swoich piętnastu latach w branży kosmetycznej; dzięki Beverly Bayne dowiedziałam się zdumiewających, przekraczających moją wyobraźnię rzeczy o perfumach i pracy nad nimi; Ella Bradley, wspaniała wizażystka, pokazała mi cuda, których codziennie dokonuje, i dała mi pojęcie o tym, jak robi się makijaż podczas London Fashion Week, zaś Julia Cruttenden, niestety, niedawno zmarła, pozwoliła mi uczęszczać na zajęcia w swej świetnej szkole makijażu.
Mattowi Frenchmanowi z londyńskiego City udało się sprawić, że zrozumiałe stały się dla mnie, dotąd zupełnie niepojęte, zasady działania funduszy hedgingowych. Wielkie dzięki dla Bena Noakesa, który dał mi pojęcie o pracy tradera walutowego i nawet pozwolił mi siedzieć przy swoim biurku przez jedno zaskakujące (i bardzo głośne) popołudnie.
Edward Harris, błyskotliwy prawnik, oraz jego żona wysunęli niezwykle pomysłową koncepcję tontyny – bez niej akcja nie mogłaby się w pełni rozwinąć.
Ed Chilcott, spec od reklamy, nie tylko wytłumaczył mi, jak funkcjonuje dziś reklama, ale pracował wraz ze mną w czasie wyczerpujących rozmów telefonicznych nad kampanią reklamową, która miała sprawić, że House of Farrell przyciągnie powszechną uwagę.
Anthony Beerbohm niezmordowanie oprowadzał mnie najpierw po Paryżu, a potem po Grasse, wykazując nie tylko niezwykłą erudycję, ale też znajomość świetnych restauracji i barów.
Moja wnuczka, Honor Cornish, przekazała mi niezbędną wiedzę o ubiorach, nawykach zakupowych, obyczajach i języku swych rówieśników.
Druga wnuczka, Jemima Harding, wspaniałomyślnie zgodziła się użyczyć swego (miło brzmiącego) nazwiska jednej z (bardzo miłych) postaci.
Peter Mayer, wieloletni przyjaciel i nadzwyczajny redaktor, pokazał mi pewnego słonecznego dnia w porze lunchu i po południu cuda nowojorskiego SoHo i pomógł mi znaleźć doskonalą lokalizację dla tamtejszego sklepu House of Farrell. Jemima Barton prowadziła dla mnie podobne poszukiwania w Singapurze, a Polly Harding w Sydney.
Jeśli chodzi o bliższe rejony, ogromną przyjemnością była praca z Imogen Taylor, która po raz pierwszy redagowała moją książkę. Imogen okazała się nie tylko życzliwa, pomysłowa i z poczuciem humoru, ale ma również nadzwyczajny talent do wydobywania tego, co najlepsze, ze mnie i z mojego tekstu. Jej asystentka, Emma Holtz, jest nie tylko niezwykle kompetentna, lecz także przeprowadzała mnie cierpliwie przez niekończące się kłopoty z komputerem.
Gorąco dziękuję też Yeti Lambregts za jedną z najpiękniejszych okładek, jakie kiedykolwiek dostała moja książka!
Podziękowania dla Jo Liddiard za błyskotliwy pomysł marketingu. I wyrazy wdzięczności dla niezrównanej Georginy Moore za niezwykłą kampanię promocyjną.
Bardzo dużo zawdzięczam również Kati Nicholls, najlepszej adiustatorce – udało się jej usunąć z tekstu zbędne słowa w taki sposób, że nie potrafię znaleźć miejsc, z których zniknęły, i raz po raz wszystko bardzo dokładnie sprawdzała.
Życie byłoby trudne do wyobrażenia bez Clare Alexander, wspaniałej agentki i przyjaciółki, która mi doradzała i podtrzymywała na duchu podczas pracy nad wieloma książkami, zapraszała mnie na cudowne kolacje i, co może najważniejsze, potrafiła sprawić, że się śmiałam. Dużo.
I wreszcie, naturalnie, moja cierpiąca w milczeniu rodzina, córki, zięciowie i wnuki – na rozmaite sposoby utrzymywali mnie przy zdrowych zmysłach, odpowiadali na pytania w sprawach, na których się znali – od wina do najmodniejszych zegarków, od samochodów po kamery – zapewniali mnie, że nie mam racji, gdy upierałam się, że ta książka nigdy, przenigdy nie zostanie ukończona, i ogromnie mnie wspierali przez długi, trudny rok.