Читать книгу Doskonałe dziedzictwo - Penny Vincenzi - Страница 7
Prolog
ОглавлениеA więc stało się.
W pewnym sensie to już koniec. House of Farrell, firma, której poświęciła życie, największa miłość jej życia, choć odnowiona, miała przestać istnieć.
Ta wspaniała, barwna, radosna firma, która narodziła się w roku koronacji, stworzona przez nią i Corneliusa, miała wymknąć się spod jej kontroli. Nie ma już jej skarbu, pociechy, czegoś, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach. Przede wszystkim to ostatnie było ważne. W pierwszych miesiącach po śmierci Corneliusa to tam koiła swój straszny, daremny żal. Ludzie mówili, że jest cudowna, wciąż pracując cały boży dzień, że to zdumiewające, iż nie przestała pracować. Tak naprawdę niezwykłe byłoby jednak to, gdyby rzuciła pracę, gdyby się poddała, ponieważ wówczas żal i poczucie osamotnienia pochłonęłyby ją całkowicie i nic by jej w życiu nie pozostało. Nie miała już Corneliusa, który powściągałby jej ekscesy, pozostała jednak spuścizna po nim, House of Farrell, najwspanialsze świadectwo tego, co razem stworzyli.
To wspaniale, że masz dzieci tak blisko siebie, mówili ludzie, a ona uśmiechała się uprzejmie i odpowiadała, że tak, rzeczywiście – lecz to, co mogły dać jej dzieci, było niczym w porównaniu z pracą. Tego, co do niej czuły, raczej nie można by nazwać miłością – była matką wiecznie zdenerwowaną, zaniedbującą swe obowiązki, przesadnie krytyczną wobec niezbyt bystrej dziewczynki, jaką była Caroline, i nieśmiałego chłopca, Bertiego. Podobnie jak wszystkie dzieci odnoszących sukcesy małżonków Caro i Bertie byli outsiderami, a nawet intruzami, ponieważ ich rodzice byliby równie szczęśliwi bez nich, choć raczej by się do tego nie przyznali. Czymś godnym tak znakomitej pary była firma House of Farrell. Nigdy ich nie zawiodła, była ich dumą i radością.
Ona, Athina, i Cornelius od początku błyszczeli w towarzystwie, uchodzili za zdolnych, odważnych, pomysłowych, mieli pieniądze, styl i wdzięk. Ludzie z ich kręgu, obejmującego zarówno starą, jak i nową twórczą arystokrację przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, byli zabawni, barwni, interesujący. Farrellowie mieli dom w Knightsbridge i mieszkanie na weekendy w szeregowcu w Hove i przemieszczali się z jednego do drugiego, wyprawiali się także do Paryża i Nowego Jorku w poszukiwaniu inspiracji, zostawiając dzieci pod opieką niań, a potem w szkołach z internatem.
Pobrali się bardzo młodo – Cornelius miał dwadzieścia trzy lata, ona dwadzieścia jeden – lecz małżeństwo okazało się bardzo udane, a powstanie House of Farrell było naturalną, niemal nieuchronną tego konsekwencją.
Była to zasługa Corneliusa. Zafascynowany nowymi dziedzinami, czyli marketingiem i reklamą, odziedziczywszy po swym ojcu chrzestnym, bankierze, fortunę i niezbyt absorbującą posadę w jego banku, szukał nowego pomysłu na życie. I los mu go podsunął w postaci rady udzielonej przez matkę, ekscentryczną byłą aktorkę, która przygotowywała dla siebie własną mieszankę kremów do twarzy i spędzała każdego rana godzinę, a każdego wieczoru następną, przemieniając nijaką twarz w oblicze niezwykłej urody. To ona zasugerowała uroczej żonie swego syna, że mogliby zainwestować spadek w firmę kosmetyczną i razem ją prowadzić.
– Możecie ją rozwinąć, moja droga, a ja pomogę wam finansowo, na ile będę mogła.
Żadne z nich nigdy nie wątpiło w sukces firmy – i mieli rację.
Kupili podstawową recepturę kremów od byłej już pani Farrell, która porzuciła swego męża naukowca, i rozpoczęli produkcję w małym laboratorium. Zatrudnili świetnego chemika, który szkolił się u Coty’ego w Paryżu i odtworzył nie tylko Krem (tak właśnie go nazwano) będący – jak głosiła jedna z pierwszych reklam – „jedyną rzeczą, jakiej naprawdę potrzebuje skóra”, ale też szminki i lakiery do paznokci, a po kilku miesiącach puder do twarzy i podkład pod makijaż, nazwany po prostu Podkładem.
Zdając sobie sprawę, że nie zdołają pobić dużych graczy – takich jak Revlon, Coty czy Yardley – na ich własnych boiskach i że muszą prowadzić swój biznes na zupełnie innych zasadach, przerobili zwykły sklepik papierniczy w Berkeley Arcade w jeden z najpiękniejszych salonów w pasażu, urządzili na pierwszym piętrze mały gabinet kosmetyczny i dosłownie otworzyli drzwi swego sklepu na świat. Dopisało im szczęście, przykuli uwagę i pobudzili wyobraźnię prasy; pochwały przeszły najśmielsze wyobrażenia. „Tatler” uznał sklep za „miejsce, gdzie można znaleźć prawdziwe piękno”, „Vogue” za „pierwszy przystanek w drodze do wdzięku i pielęgnacji urody”, a „Harper’s Bazaar” ogłosił „miejscem, gdzie znajdziecie swą nową twarz”. Cornelius, genialny, jeśli chodziło o promocję, obsypawszy pochlebstwami redaktorkę działu urody tego ostatniego magazynu podczas bardzo drogiego lunchu w Le Caprice, zrobił z tych słów slogan reklamowy firmy. Reklamował także sklep na plakatach oraz, co było bardziej kontrowersyjne, wysłał na West End ludzi z kolorowymi tablicami na piersiach i na plecach, zachwalającymi sklep jako „Piękny klejnot w koronie Londynu”; wokół tych żywych reklam gromadziły się tłumy. Doskonale wpisywało się to w panującą tamtego lata atmosferę optymizmu i ożywienia wywołaną koronacją młodej, pięknej królowej i długo wyczekiwanym końcem gospodarki wojennej. Hasło pierwszej wielkiej kampanii promocyjnej kosmetyków do makijażu, „Przepyszna pomadka”, weszło na kilka przyprawiających o zawrót głowy miesięcy do języka potocznego, a reszta poszła już szybko.
W latach osiemdziesiątych firma straciła mocną pozycję, przytłoczona istnym zalewem kosmetyków kolorowych i środków do pielęgnacji skóry, które pojawiły się dzięki badaniom finansowanym przez wielkie koncerny. Ożywiła się na krótko w latach dziewięćdziesiątych, a w roku śmierci Corneliusa, dwa tysiące szóstym, bliska wypadnięcia z rynku, trwała tylko dzięki jej, Athiny, nieustępliwości.
Teraz, gdy firma pozostawała w ogonie napędzanego pieniędzmi wyścigu, jakim stał się biznes kosmetyczny, nawet ona, Athina, zdawała sobie sprawę, że House of Farrell desperacko potrzebuje pomocy – przede wszystkim finansowej, ale także nowych pomysłów. Ona sama raczej położyłaby się w grobie obok Corneliusa, niż przyznała, że jej koncepcje już się nie sprawdzają. Nie lubiła pseudonauki uprawianej w wielkich laboratoriach gigantów branży kosmetycznej – pewien dziennikarz porównał je do General Motors – ani jej nie rozumiała. Zdawała sobie sprawę, że nieco oszołomiona szybkością zmian nie nadąża za nimi, lecz choć nieprzyjaźnie nastawiona do nowych kolegów (odmawiała uznania ich za mistrzów), czuła też mimowolną ulgę, gdy się pojawili.
Postęp będzie jednak bolesny. Tych ludzi nie obchodziło to, co uczyniło House of Farrell wspaniałą firmą, to, co ta firma sobą reprezentowała. Dla nich liczył się tylko bilans zysków i strat. A ona, Athina, będzie musiała im ustępować – do pewnego stopnia.
Ale jeszcze nie zrezygnuje z walki, pozostanie wierna firmie, nie podda się. Firma zrobiła dla niej wszystko – ona nie zawiedzie jej bardziej, niż musiała zrobić to teraz.