Читать книгу Reguła zakonu - Piotr Górski - Страница 3

Michał Cetnarowski prezentuje:
Fantastycznie nieobliczalni

Оглавление

W zakonie miałyśmy regułę: trzeba mieć dobry powód, aby zrezygnować z okrucieństwa. Może i uciekłam z zakonu, ale nie wyzwoliłam się do końca od jego zasad. Nie jest łatwo pozbyć się nawyków wpajanych ci batem przez lata.

– Opiekowali się tobą. To nie był powód?

Podniosła głowę, musnęła wargę koniuszkiem języka. W jej oczach pojawił się błysk, który szybko zniknął.

– Tak w praktyce, cóż… dobre powody nie istnieją. Nie wystarczy zwyciężyć: jeszcze muszą cierpieć inni. – Przesunęła dłonią po twarzy, dotykając drobnych blizn na prawej skroni, i dodała w zamyśleniu: – Litość zawsze jest zbrodnią.

*

Niewielu jest prawdziwych władców fantasy. Wojna o rząd czytelniczych dusz trwa nieustannie i zastęp rębajłów na przodku zmienia się z każdą dekadą. Nie narażając się jednak na wielki błąd, można powiedzieć, że dziś karty rozdają tacy warlockowie nieistniejących krain jak George R.R. Martin, Joe Abercrombie, K.J. Parker, Naomi Novik, Catherynne M. Valente, Peter V. Brett i jeszcze kilkoro innych, najciekawszych i najpopularniejszych, choć wiadomo nie od dziś, że to nie zawsze idzie w parze. Po tej stronie Wisły do mojej prywatnej listy dodałbym Roberta M. Wegnera, wskrzeszającego najlepsze tradycje fantastycznej epiki; Łukasza Malinowskiego, z fantasy historyczną na najwyższym poziomie; Martę Krajewską, umiejętnie odświeżającą tradycję „fantastyki słowiańskiej”; niepokornego Michała Gołkowskiego, który na kartach swoich książek potrafi przywołać zarówno odpowiednio ufantastycznioną starożytność, jak i czasy I wojny światowej; czy Annę Brzezińską, która wprawdzie jakiś czas temu odeszła od fantastyki, ale nie na tyle, żeby w Wodzie na sicie nie wejść ponownie do tej samej rzeki.

Teraz do tej grupy ma szansę dołączyć kolejny autor.

Tak, wiem, co mówią – „nowych Martinów” czy „nowych Wegnerów” można spotkać w blurbach co drugiej debiutanckiej książki, pleni się toto jak pisarze przy darmowym bufecie na literackim raucie, więc podobne porównania łatwo się dewaluują i szybko przestają cokolwiek znaczyć. Tyle że Górski to w sumie nikt „nowy”. Co nie zmienia faktu, że to wciąż autor osobny i oryginalny, którego warto śledzić, bo – kto wie – być może kiedyś to do niego będą równać inni.

Ale uważaj. Do takich neverlandów wchodzi się na własną odpowiedzialność.

*

Trudno też powiedzieć, że Reguła zakonu to debiut. Autor – wówczas student polonistyki – debiutował wszak jeszcze w zamierzchłych latach 90. zeszłego stulecia, kapitalnymi opowiadaniami publikowanymi głównie w „Nowej Fantastyce” i „Fenixie”. Horda, Melomani czy Wycieczka – ukazujące zdewastowany, odhumanizowany świat po globalnej zapaści – szokowały brutalnością i dosadnością, punkowym językiem i surowym klimatem. Maciej Parowski, ówczesny redaktor „Nowej Fantastyki”, określał te teksty mianem „dark future”. Dziś nazwalibyśmy je po prostu historiami postapo, trudno jednak o lepsze sformułowanie w świecie, w którym niewielu kojarzyło Mad Maxa, a Dmitry Glukhovsky chodził wciąż do podstawówki i dopiero patrzył, jak na jego oczach kończy się dawny sowiecki świat. Później Górski zniknął z literatury – wciągnęła go praca w finansach – i wraca dopiero dziś, od razu zresztą w kilku odsłonach (prawie równolegle ukazały się pierwsze tomy jego cyklu kryminalnego o Sławomirze Kruku).

Trudno więc mówić o powieści debiutanta. Jeśli już, Reguła zakonu to powrót do ciemnych, fantastycznych źródeł.

*

No dobrze, ale co takiego wyróżnia tekst Górskiego, że od razu miałby atakować fantastyczny parnas?

Fakt, powieść zaczyna się nietypowo – Kestel Netsa, główny bohater, ginie utopiony na uroczysku przez łabędzice, syreniczne rusałki w orgiastycznym transie zabijające wszystkich pielgrzymujących do nich wędrowców. A to dopiero początek niezwykłych zajść i kapitalnych zwrotów akcji, w których będzie się musiała odnaleźć plejada przedziwnych bohaterów, zdolnych zapełnić galerię osobliwości w niejednym wędrownym teatrze wyobraźni.

Pamiętała, co mówili ludzie, którzy znaleźli jego ciało. Specjalnie zostawiły trupa w lesie, taka była ich reguła. Reguła zakonu. Budzić grozę. Torn wyglądał jak rzeźne mięso.

Czytelnik z choćby niewielkim doświadczeniem w fantasy szybko zorientuje się, że kolejne pojawiające się motywy szczodrze czerpią z bogatego rekwizytorium konwencji. Czego tu nie ma: kraj po wyniszczającej wojnie, w której prawie zupełnie wybito pradawną rasę?; magiczne utensylium, o które toczy się gra?; wojowniczy zakon, przed którym drżą sojusznicy i wrogowie?; smok i branka, więziona przez niego w magicznej wieży? A jakże, jest tutaj nawet „smok i księżniczka” – i tak jak wszystkie przykłady powyżej, również tę kliszę rozgrywa Górski w sposób brawurowy i oderwany od pierwotnych skojarzeń. Znajdzie się tu nawet scena w karczmie – oczywiście, jakby mogło jej nie być – umieszczona zaraz na początku i zresztą jedna z moich ulubionych: straszna, fascynująca, zdumiewająca – i w tym zdumieniu zapowiadająca korowód upiornych cudów, które zgotował swoim bohaterom (i czytelnikom) autor.

Plotkarz zastrzygł uszami, obejrzał się i skulił. Jego futro zjeżyło się, oczy szukały drogi ucieczki. Zaczynał rozumieć, że go mają. Mimo to ani na chwilę nie przestawał gadać.

Dziwna istota, pomyślał Hawarasz. Jedna z najdziwniejszych.

– No, dalej, jechać z nim – rozkazał.

Gamron nie miał u boku miecza, więc sięgnął po belkę opartą o kamienie. Z belki wystawał gwóźdź gruby na kciuk. Najmłodszy brat splunął sobie pod nogi. Urahat podniósł się, rozpostarł ramiona. Hawarasz w zamyśleniu uniósł kubek do ust. Miód był gorący, parzył wargi. Plotkarz cofnął się o dwa kroki. Był przerażony, podwijał uszy. I nadal gadał.

Urahat ruszył na plotkarza, który rzucił się w panice do wyjścia. Usiłował przemknąć bokiem, ale Gamron wziął zamach i uderzył go z półobrotu. Gwóźdź wszedł w mały łepek miękko jak w sosnowe drewno, czaszka rozprysnęła się w zetknięciu z belką.

– Kurwa – zaklął Urahat, który za bardzo się zbliżył. Zaczął ścierać z twarzy krew i mózg. Z wściekłością spojrzał na brata. – Pół świata ujebałeś.

Całość pisana jest oszczędnym, precyzyjnym, czasem nawet oschłym językiem, potrafiącym znienacka przywalić frazą w samo serducho, i już po kilku pierwszych scenach wiesz, że to najlepszy język do opowiadania takiego świata. To bowiem właśnie on wychodzi tu szybko na plan pierwszy, mapa staje się terytorium, cały czas skryty w cieniu i cały czas obecny, ten najstraszniejszy ze światów, to znaczy neverlandów fantasy. Kiedyś podobny krok próbował wykonać Tomasz Piątek, w Ukochanych poddanych Cesarza kreśląc krainę kuriozalnie okrutną, kreskówkowo przerysowaną, sadystycznie groteskową. Kreacja Górskiego jest jak najdalsza od tego wzorca: tu ludzie nie tylko cierpią, ale jeszcze wiesz, że nie jest to cierpienie udawane, każda śmierć ma swoją wagę, a kolejny odruch serca nie może przejść nieukarany.

Co jednak nie znaczy, że autor nie umie pisać o swoich bohaterach z czułością, oddaniem i delikatnością, które zawstydziłyby wielu starych wyjadaczy.

*

Paradoksalnie, mimo nagromadzenia znanych klisz, najbliżej tym tekstom nie do żadnych z klasyków fantasy, ale egzystencjalno-szpiegowskich moralitetów Johna le Carrégo. Tak tam, jak i tutaj bohaterowie-pionki muszą się poruszać po strzaskanej szachownicy, w którą zmienił się ich dawny, oswojony świat; tak tam, jak i tu na pierwszy plan wychodzą gorycz, rezygnacja i znużenie, które pojawiają się, kiedy obnażone zostają dawne ideały. Jakie mogą być atraktory lojalności, gdy załamały się współrzędne, do których je przyporządkowano? Gdzie szukać ocalenia, gdy można odnieść wrażenie, że wiara, nadzieja i miłość zostały podmienione przez cynizm, rozpacz i nienawiść? Jak w serialu Doktor House, wszyscy tu kłamią – tylko że u Górskiego robią to świadomie i z premedytacją, nawet gdy okłamują samych siebie.

Czas mijał, a oni nie nadchodzili. Świece w końcu zgasły, wszystkie prócz jednej. W półmroku umysł, który nie chciał zanurzyć się w sen, popadał w płytkie odrętwienie, któremu towarzyszyły wspomnienia. Dobre i złe rzeczy przeplatały się ze sobą. Czasem nie mógł ich odróżnić.

To le Carré powiedział, że zwycięzcy nie pamiętają nic, a przegrani pamiętają wszystko. W Regule zakonu nic nie zostało zapomniane, a tym bardziej wybaczone, łącznie z tym, że to świat, w którym pamięć jest równie zimna jak zemsta – i tak jak ona nie niesie ukojenia.

*

Kluczem do takich tekstów jest często to, o czym się w nich nie mówi: puste miejsce, wypierana osobliwość, wokół której orbitują myśli, czyny i wybory bohaterów, ale nigdy nie zostaje ona nazwana, często nawet sami protagoniści nie uświadamiają sobie, co tak naprawdę napędza ich działania, na jakie paliwo chodzi maszyneria ich pragnień. Co w tym tekście jest taką ślepą plamką, czarną dziurą, wokół której orbitują sny i wydarzenia? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że na pierwszy i drugi rzut oka nikt nie jest tu bez winy i za wszystko trzeba przepłacić.

– To nie do końca tak – odparł Duntell. – Liczy się, jak znosi to pan, pani Alija i jak znoszę to ja. Wybory mają znaczenie, po prostu nie wszystkie. W tym śmietniku wyborów jest kilka takich, które decydują o powodzeniu. Wybieramy kierunek marszu, wybieramy rozwiązania postawionych przed nami problemów, wybieramy, jak traktować siebie nawzajem… Nigdy do końca nie zrozumiałem Labiryntów, choć podróżuję pod ziemią od lat.

Oczywiście zawieszam tutaj tę kwestię; frajda z lektury polega przecież także na tym, żeby samemu udzielić sobie w tym miejscu poszczególnych odpowiedzi, które będą miały moc ponownego zespolenia roztrzaskanego, umęczonego świata. Pytanie tylko, czy dla takich jak zdradzający i zdradzany Kestel Netsa, uciekinierka z zakonu wojowniczych sióstr Alija Low czy Viana DaHan, ostatnia przywódczyni dogorywającego ludu Hung, jest jeszcze jakaś droga do ocalenia. Ale jeśli nie, to po co oszukiwać, zabijać i umierać? Po co dalej walczyć?

Obejrzał nadgarstek. Wyglądał paskudnie i jeszcze kilka miesięcy temu uznałby, że taką ranę należy opatrzyć. Przez te miesiące wiele się zmieniło. Przestał poświęcać uwagę drobiazgom. Do rana nie zostanie ślad po ogniu. Czuł w sobie siłę. Czuł się zmęczony, samotny i silny. Musiał wierzyć, że tyle wystarczy.

Michał Cetnarowski

Reguła zakonu

Подняться наверх