Читать книгу Reguła zakonu - Piotr Górski - Страница 4
PROLOG
ОглавлениеPrzywykła do ciszy, a ten mężczyzna hałasował. Roztrącał gałęzie drzew, suche patyki pękały, gdy po nich deptał. Prawie wpadł w kałużę błota, która falowała pod poszyciem i groziła wessaniem. Zaklął, jakby nie obchodziło go wcale, gdzie niesie się jego głos.
Tana przemykała za nim jak zjawa, coraz bardziej zaciekawiona. Odkąd obserwowały tę okolicę, od ciągnących się w nieskończoność osiemnastu miesięcy, nikt się tu nie zapuścił, nikt nawet nie pojawił się w pobliżu. Ludzie o zdrowych zmysłach omijali jezioro i otaczający je las. Tana wyobrażała sobie do tej pory, że gdy ktoś wreszcie przyjdzie, będzie się snuć między drzewami, milczący i przerażony. Tymczasem ten człowiek przedzierał się przez gąszcz, robiąc hałas jak stado dzików.
Jego strój – czarne spodnie i biała lniana koszula – intrygował ją. Nieznajomy szedł boso, nie niósł broni, ręce miał puste. To nie był ekwipunek, z jakim chodzi się do lasu. Nie do takiego, gdzie paprocie raniły jak ostrza, złoty perz owijał się wokół kostek, spragniony krwi, a od muśnięcia pokrzyw dostawało się drgawek.
Kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać i mężczyzna stanął nad wodą, zapadał zmierzch. Trudno było sobie wyobrazić gorszą porę na wizytę nad Jeziorem Łabędzic, jednak przybysz nie zamierzał pozostawać na brzegu. Przystanął, popatrzył na błękitną otchłań, odetchnął głęboko, a potem wszedł do wody.
Tana przykucnęła za jednym z gęstych krzaków porastających krótką plażę. Rozejrzała się, ale Kyriie nigdzie nie było widać. Mężczyzna powoli zagłębiał się w jeziorze. Woda sięgała mu do pasa, a on parł dalej.
Pierwsza łabędzica wyłoniła się z jeziora, kiedy był już w wodzie po szyję. Miała delikatną, ale wcale nie piękną twarz. Za to piękne było jej ciało. Była naga, o skórze białej jak światło, wydatnych biodrach i piersiach tak obfitych, że ich ciężar ściągał je na dół, sprawiając, że były lekko obwisłe. Tana przyglądała się jej jak urzeczona, ale nawet poprzez to urzeczenie poczuła ukłucie zazdrości.
Łabędzica wydawała się stać na wodzie, zanurzona w niej jedynie do łydek. Pochyliła się i wyciągnęła białą dłoń do mężczyzny. Zawahał się i to wahanie nie uszło czujnym oczom Tany. Podał rękę łabędzicy i natychmiast wynurzył się z wody – jakby przekazała mu swoją moc. Zaczęli iść po powierzchni jeziora, trzymając się za ręce.
Gdy znaleźli się dalej od brzegu, z otchłani wyłoniły się trzy inne łabędzice. Wyglądały identycznie jak pierwsza, ich twarze były twarzami bliźniaczek, figury naśladowały jedna drugą. Woda spływała z ich włosów i oczu, a kiedy rozchylały wargi, błękitna woda wypływała z ich ust. Otoczyły idącą parę. Pierwsza kobieta stanęła i obróciła się do mężczyzny. Objęła go, przybliżając usta do jego warg.
Całowała go, podczas gdy inne zdarły z niego koszulę, spodnie, i stał pośród nich nagi, jak one. Skórę miał dużo ciemniejszą od skóry kobiet, włosy – choć nie tak długie – też ciemne. Na jego ramieniu widniał duży tatuaż o nieokreślonym kształcie. Łabędzice obejmowały mężczyznę, dotykały, całowały, a on nie pozostawał im dłużny. Jedną rękę bezskutecznie usiłował zamknąć na wielkiej piersi tej pierwszej łabędzicy, drugą wsadził między nogi innej. Trzecia uklękła i Tana nie miała żadnych wątpliwości co do jej zamiarów, a ostatnia przywarła do jego pleców i całowała w kark.
Tana patrzyła na to zafascynowana, starając się stłumić narastające podniecenie. Łabędzie kurwy – pomyślała. Wtedy poczuła przy sobie ciepło innej osoby. Kyriie potrafiła zbliżyć się cicho i niepostrzeżenie niczym polujący kot.
Tana starała się opanować, ale nie udało jej się zwieść zdziczałej twarzy, osłoniętej burzą włosów w strąkach, i tych wielkich, płonących oczu obwiedzionych kręgami z popiołu.
– Przecież one go utopią – dobiegł ją wściekły szept.
Tana wzruszyła ramionami. No to co, że go utopią? Głupcy często kończą tragicznie.
Zmrok zapadał coraz gęstszy, mężczyzna stawał się ledwo widoczny. Białe ciała łabędzic widziała lepiej. Woda, która do tej pory sięgała łabędzicom do łydek, teraz zakrywała kolana.
– Już go wciągają…
Czekały, obserwując scenę rozgrywającą się na jeziorze. Wkrótce mrok zgęstniał na tyle, że dostrzegały wyłącznie zarysy zanurzonych do pasa sylwetek.
Nagle dobiegł je krzyk, charczenie, plusk wody, odgłosy szamotaniny, jeszcze głośniejszy plusk i wszystko ucichło. Nad koronami drzew pojawił się księżyc, oświetlając nieskazitelną taflę jeziora.
– I tyle – rzekła Kyriie półgłosem.
– Mimo wszystko ciekawa jestem, czy zanim go wykończyły, zrobiły mu tak dobrze, jak legendy mówią, że robią…
Było coś magicznego w rozpoczynającej się właśnie nocy. Żadna z kobiet nie ruszyła się znad brzegu. Jezioro wydawało się majestatyczne i przerażające, a jednocześnie jego bliskość dawała ukojenie. Kyriie usiadła na ułamanym konarze, zwiesiła głowę. Wyglądała, jakby spała.
Tana nie czuła senności, ale w miarę upływu czasu głowa zaczęła jej ciążyć, oczy same się zamykały. Udzielił jej się spokój nocy.
Gdy tknięta przeczuciem uniosła powieki, zobaczyła mężczyznę wychodzącego z jeziora.
Był nagi, bo łabędzice zdarły z niego ubranie. Krztusił się, pluł wodą. Nawet w skąpym świetle księżyca dało się dostrzec, że jego szyja jest zniekształcona, a zasinienia sięgają ramion. Oczy miał szeroko otwarte, ręce mu drżały.
Tana w jednej chwili odzyskała jasność umysłu. Podniosła się i dotknęła ramienia towarzyszki, która obudziła się cicho, tak jak cicho spała. Obie, czujne i skupione, obserwowały, jak mężczyzna zagłębia się w las.
Kyriie wykonała gest mówiący, że idzie sama, i ruszyła za mężczyzną. Tana odczekała dłuższy czas, zanim poszła za nimi. Miała przeobrażone źrenice i gdy się przygarbiła, ślady odnajdowała z łatwością. Dotarła do miejsca, gdzie mężczyzna zatrzymał się na dłużej. Potem trop powiódł ją na skraj lasu od strony Woon Dart, małej i złej osady, którą za dnia można było dostrzec z tego miejsca.
Po wyjściu z lasu Tana pozostawiła ślad samemu sobie. Usiadła pod drzewem i czekała. Kyriie pojawiła się dopiero nad ranem. Rzuciła na ziemię bukłak pełen białego wina.
– Zatrzymał się w karczmie – powiedziała. – Pił do rana, a potem zaszył się w wynajętym pokoju.
– Poszedł tam na golasa?
– Na skraju lasu miał ukryte ubranie i broń, cały arsenał. To wojownik, i myślę, że miał świadomość, co one z nim tam zrobią.
– Jak przeżył?
– Nie wiem. Mam gęsią skórkę, gdy o tym myślę. Widziałaś, czy zabrał to z jeziora?
– Ręce miał puste. Ale nie jestem pewna.
– Ja też nie wiem. W karczmie po prostu pił.
Tana sięgnęła po bukłak i skosztowała wina, które wydało jej się zbyt słodkie. Kyriie potrząsnęła głową.
– Pójdę za nim. Ty przekaż informację mistrzyni Ataloe. Sądzę, że będzie chciała mnie zastąpić i sama go obserwować. Wcześniej powiadom siostry z zachodniego brzegu, żeby weszły na nasz teren.
– Strasznie to wszystko dziwne, prawda?
– Wiedziałyśmy, że będzie dziwne.
Gdy przejmowały straż, Etrasaoa Masteria Annae powiedziała im, że zobaczą rzeczy niezwykłe. Przez osiemnaście miesięcy widziały jedynie drzewa i dzikie zwierzęta. Do dziś sądziły, że Etrasaoa zwyczajnie kłamała, tak jak one tam wszystkie kłamały bez powodu.
Kyriie skierowała się z powrotem w stronę Woon Dart i karczmy, gdzie – jak miała nadzieję – mężczyzna znad jeziora jeszcze nie opuścił wynajętego pokoju.