Читать книгу Reguła zakonu - Piotr Górski - Страница 6

ROZDZIAŁ II

Оглавление

Noc nadchodziła zimna i wilgotna. Sygnały magii groblinów zaniepokoiły Kestela, zmusił więc Aliję do szybszego marszu.

Z powrotem weszli na trakt. Nocne istoty budziły się do życia, zewsząd dochodziły szelesty i pochrząkiwania. Wschodzący księżyc oświetlił drogowskaz topornie wybity w cmentarnym marmurze.

– No to przynajmniej mamy przyzwoity nocleg.

– Ty popieprzony jesteś – odezwała się Alija. – Chyba nie chcesz się tam zatrzymać?

– Spodoba ci się.

Spojrzała na las, jakby szukając w nim ratunku. W oddali zamajaczył cień. Powiał wiatr i cień się rozpłynął. Kestel próbował przebić wzrokiem ciemność, ale niczego już nie dostrzegał. Może uległ złudzeniu. Na pewno uległ, bowiem cień przywiódł mu na myśl kogoś, kogo znał.

Nie ruszał się, wpatrzony w rozłożyste dęby. Pod korą drzemała potężna Magia Koron, którą zbudzić potrafili jedynie dawni mistrzowie. Może stąd ten cień. A może ktoś za nimi szedł. Czy też może była to jedna z prześladujących go wizji, których doświadczał coraz częściej.

Kestel spojrzał na Aliję, a ona odwróciła wzrok. Nie dał się zwieść. Też to widziała.

Chwycił za krępujący ją sznur i pchnął w kierunku wskazywanym przez drogowskaz.

Wąska ścieżka prowadziła do Czerwonej Karczmy, jednej z wielu dzikich karczm w tych lasach. Opiekę nad nimi sprawował ponoć sam Kościej. A w każdym razie tak przysięgali chłopi mieszkający pod lasem.

Budynek wyglądał, jakby miał się zawalić. Stary szyld zwisał pionowo uwieszony na jednym gwoździu. Wiatr poruszał szyldem, a stare deski zgrzytały.

Weszli do środka. Alija opierała się i Kestel niemal musiał ją przepchnąć przez drzwi. W pustej karczmie panował półmrok, ale niedawno rozpalono w kominku. Powietrze pachniało żywicą i popiołem. Kestel krzyknął, a jego głos zamarł między ścianami.

– Jak tu cicho – szepnęła Alija.

Miała rację. Wszystkie odgłosy lasu zostały za drzwiami. Kestel już za nimi tęsknił. Ciszę izby jadalnej zakłócał jedynie trzask płomieni. Weszli głębiej, między puste stoły. Od wypolerowanych blatów odbijały się refleksy ognia. Kestel rozglądał się wokół z dłonią na rękojeści miecza.

Stał tak, patrzył i czekał.

– Więc przychodzicie spełnić marzenia?

Niski głos o głębokim brzmieniu dobiegał z rogu izby. Stał tam olbrzymi mężczyzna, pochylając łysą głowę. Kestel nie dostrzegł go, bo do tej pory nikogo tam nie było. Olbrzym podniósł wzrok, ukazując bladą twarz pokrytą runami, na których tańczyły refleksy płomieni.

– Dajesz tu jeść?

Mężczyzna się uśmiechnął. Podszedł bezszelestnie. Nosił prosty strój, przynależny raczej mnichom ze świątyń leśnych bóstw niż karczmarzom. Na dłoniach także miał runy. Niewolnik, pomyślał Kestel. Człowiek bez woli i imienia.

– Mam pieczeń ze szczura z książęcych lochów. Jaszczurki wędzone na drewnie z szafotu. Bydlęce oczy w zalewie. Do picia miody z piwnic Popielitów. Samogon z czerwonych jagód. Spirytus z wiedźmiej jamy. Wodę ze studni na dworze.

– Jajecznica na boczku – rzekł Kestel – dla mnie i dla niej. I piwo. Zwykłe, świeże piwo z pszenicy i wody źródlanej. Ty jesteś karczmarzem?

Mężczyzna skinął głową. Z bliska widać było siatkę zmarszczek na jego twarzy. Runy zdawały się poruszać.

– Niskie wymagania. – W jego głosie zadźwięczała pogarda. – Rozczarowujesz mnie, panie.

– Rozczaruję cię bardziej, gdy pobędę tu dłużej.

– Z pewnością. Ja nie rozczaruję was na pewno.

Ukłonił się i zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Kestel wskazał Aliji miejsce pod ścianą. Usiedli, a on rozwiązał jej jedną rękę. W milczeniu kręciła nadgarstkiem, aby przywrócić krążenie.

Gruba kobieta w wydekoltowanym fartuchu przyniosła dzban. Nalała piwa do glinianych kufli i pchnęła je przez stół. Alija nie drgnęła. Kestel podniósł swój kufel do ust i odstawił, dopiero gdy go opróżnił. Piwo było zimne, najlepsze, jakiego w życiu próbował.

Kobieta ponownie napełniła mu kufel. Jej olbrzymi biust falował przy każdym ruchu. Poszła do kuchni i wróciła z dwoma talerzami parującej jajecznicy.

– Jestem Alha – powiedziała. – Zostaniecie na noc?

Alija pokręciła głową.

– Nie.

– Tak – odparł Kestel.

Uśmiech rozlał się na twarzy Alhy.

– Przygotuję pokój.

Odeszła. Kestel zabrał się do jedzenia. Alija siedziała blada i zamyślona.

– Zabiją nas.

– Tacy już są.

– Oberżną nam głowy, zabiorą, co mamy, i wrzucą nasze trupy do studni.

– Ja niewiele mam. A ty nie masz nic, bo wszystko, co twoje, należy teraz do mnie.

– Chcesz umrzeć?

Sięgnął po kufel.

– Lepiej też coś zjedz.

– Oszalałeś. We wszystkim, co tu dają, jest narkotyk. Przecież o tym wiesz. – Stwierdzała fakt, ale jej głos zdradzał wątpliwości.

Gdy siedziała tak blisko, mógł się jej znowu przyjrzeć. Było na co popatrzeć.

– Jak chcesz – skończył swoją jajecznicę i przysunął sobie jej talerz.

Alija obejrzała się. Za drzwiami zniknęła czyjaś głowa.

– To babsko patrzy na nas.

– Na pewno wyśmiewa twoje cycki.

– Sprawdza, czy piję.

– A nie pijesz.

– Nikt mnie do tego nie zmusi.

– Jak chcesz. Ja będę pił za nas dwoje.

Pokonał ją w walce i zmusił do wędrówki przez las, a ona przez cały ten czas wydawała się pewna siebie. Aż do teraz.

– Ty naprawdę jesteś popieprzony. Słuchaj, czy twój zleceniodawca kazał ci ukatrupić mnie w tym miejscu?

Roześmiał się.

– Że też dałam się tu zaciągnąć.

Dalej się śmiał. Słysząc swój śmiech, pomyślał, że brzmi jak rechoczący jaszczur. Głos też mu się zmieniał.

– Dużo miałaś do gadania. Mój zleceniodawca obdarłby mnie ze skóry, gdybyś zginęła tak piękną śmiercią. Narkotyk, który spełnia marzenia. Niekończące się wizje wiecznego szczęścia. Śmierć we śnie. Nie tak będziesz umierać, Alija.

Zamyśliła się. Obserwowała go, zdając się coś rozważać. Wypił do końca swoje piwo i sięgnął po jej kufel.

– Zostaw. – Wyjęła mu naczynie z dłoni. Jej oczy zalśniły, odbijając płomienie. – Niech będzie. Pożałuję, jeśli jesteś głupcem. Nie, nie będę żałować. Po prostu się nie obudzę, prawda?

Wbijając w niego wzrok, uniosła kufel do ust. Gdy go opuściła, wargi miała wilgotne, pokryte pianą. Ależ była piękna.

– Jeszcze piwa! – wrzasnął Kestel.

– Może wystarczy. – Alija niepewnie dotknęła jego zrytej żyłami dłoni. Gdy jednak spróbował ją objąć, strąciła jego rękę.

Gruba kobieta zabrała pusty dzban i w jego miejscu postawiła pełny. Kestel napełnił kufle po brzegi.

– Wiesz – powiedział do Aliji – ludziom się wydaje, że pragną różnych rzeczy. Ale dopiero tutaj, w Czerwonej Karczmie, dowiadują się, czego pragną naprawdę.

– Taaa. Dużo potem mogą zrobić z tą wiedzą.

– Większość zwyczajnie się oszukuje. Ludzie sądzą, że jeśli zdobędą skrzynię pełną złotych pierścieni, będą szczęśliwi. Że tego właśnie chcą: bogactwa i władzy, jaką daje. Przychodzą do Czerwonej Karczmy, sądząc, że gdy wypiją narkotyk i pójdą spać, w przedśmiertnych wizjach staną się książętami i będą przewodzić całym miastom. I co się okazuje?

– Skąd ty to wszystko wiesz?

– Mówił mi jeden guślarz, oni wiedzą takie rzeczy.

Alija wzruszyła ramionami. Guślarz mógł to wiedzieć, nie mogła zaprzeczyć. Przytknęła zimny kufel do czoła.

– No, co się okazuje?

Kestel zarechotał. Znów sobie dolał. Podobała mu się ta karczma, miły facet w dziarach, który tu rządził, jego uprzejma kobieta, gruba jak kamienica. Smakowała mu jajecznica. I piwo. Nie pił lepszego. Podobało mu się towarzystwo, w jakim je pił. Podobało mu się, że potrafi doświadczyć tych wszystkich odczuć.

– Człowiek nigdy nie może być pewien, co w nim siedzi – powiedział. – Niektóre rzeczy w nas są tajemnicą także dla nas samych.

– Ale co się okazuje?

– Tak więc, jak mówiłem – głos mu się załamał – ludzie sądzą na przykład, że…

– Tak, już to mówiłeś.

– …że chcą bogactwa i władzy. A co robią w swoich wizjach? W wizjach, które narkotyk uwalnia z najgłębszych zakamarków ich umysłów… które są tym, czego rzeczywiście pragną, nawet jeśli sami tego nie wiedzą, bo dostają te wizje w zamian za życie, które zostanie im odebrane, nim się obudzą…

Pokręcił głową. Już się nie śmiał.

– To żałosne – mruknął.

Alija milczała, czekając, aż wreszcie to z siebie wyrzuci. Spojrzał na nią poważnie i dokończył:

– Na przykład liżą stopy dziewki służebnej, którą widywali w gospodzie każdego wieczoru, bo dziewka podawała tam miód. A oni przez cały ten czas nie mieli śmiałości, by chwycić ją za tyłek.

Skinęła głową, ale nie skomentowała.

– A czego ty pragniesz, Kestel?

– Nie twoja rzecz.

Sięgnął po dzban i nie bawił się już w przelewanie. Pił bezpośrednio z naczynia, aż zobaczył dno. Odstawił gliniak i beknął. Alija skrzywiła się i odwróciła głowę. Wyglądała na senną.

Brzęk pustych naczyń zwabił karczmarza i Alhę. W blasku ognia płonącego w kominku ich twarze i ręce wydawały się czerwone od krwi.

– Zapraszam na górę – powiedział cicho mężczyzna z runami.

Wąskimi schodami weszli na piętro. Ich pokój był czysty i dobrze wyposażony. W sąsiednim pomieszczeniu, pełniącym funkcję łaźni, znajdowała się balia pełna gorącej wody. Przy łóżku stały nocniki.

– Tu jest tylko jedno łóżko – powiedziała Alija.

– Ale za to jakie duże – zauważył Kestel.

Karczmarz postawił na stole świecznik z trzema świecami, których blask był bardzo przyjemny. Gruba kobieta chrapliwym głosem życzyła dobrej nocy. Gdy odeszli, Kestel spojrzał na Aliję i zobaczył w jej oczach łzy. Zrobiło mu się jej żal.

– To w sumie bez znaczenia, póki będziesz się trzymać z daleka – stwierdziła. – I jeśli nie zgasisz światła przez całą noc. Obiecujesz?

Zaskoczyła go tym. Prosiła jak mała dziewczynka. Skinął głową, bo mógł jej to obiecać.

– Chcę się wykąpać – rzekła.

– Ja też.

– Wykąpiesz się po mnie.

Zamrugała, coraz bardziej senna. Podszedł do niej, rozwiązał jej drugą rękę. Narkotyk w piwie był pewniejszy niż sznury. Gestem wskazał małą łaźnię. Weszła tam, lekko się zataczając, i zamknęła za sobą drzwi.

Odłożył miecz na stół. Usiadł na łóżku i po prostu tak siedział. Słyszał, jak kobieta za ścianą wchodzi do wody, jak się w niej porusza. Słyszał, jak woda z niej ścieka, gdy podnosi ręce, gdy wstaje, siada. Pragnął jej. Mógł tam wejść, zrobić, co mu się podoba, i nikt by mu w tym nie przeszkodził. Mimo to po prostu siedział.

Po jakimś czasie odgłosy ucichły. Kestel wstał. Sięgnął po jeden z mieczy, pchnął stopą drzwi i cofnął się o krok. Ostrożnie zajrzał do środka.

Alija leżała w balii, z głową opartą o drewnianą krawędź. Ręce miała rozrzucone, z jej palców kapała woda, na posadzce tworzyły się małe kałuże.

Odłożył miecz. Stanął nad balią, pochylił się i ostrożnie wyjął kobietę z wody. Przeniósł ją na łóżko.

Szorstkim białym ręcznikiem po kolei wytarł jej włosy, twarz, piersi, brzuch i nogi. Powąchał ręcznik i przyjrzał się śpiącej, której rysy złagodniały. Wyglądała, jakby przez zamknięte oczy patrzyła na gwiazdy. Nie potrafiąc się powstrzymać, pocałował ją w usta, i starannie przykrył lekką jedwabną kołdrą.

Wykąpał się pośpiesznie, bowiem woda zdążyła wystygnąć, wytarł się i wciąż nagi położył obok Aliji. Nie gasił świec, bo jej to obiecał. Po zewnętrznej stronie łóżka położył swój miecz.

Leżał i patrzył w drewniany sufit. Słyszał równy oddech kobiety, który rwał się od czasu do czasu, gdy wzdychała przez sen. Poza tym panowała bolesna cisza. Czuł zmęczenie, ogromne zmęczenie, o którym wiedział, że nie ustąpi po nocy. Przed oczami przesuwały mu się obrazy, które nadymały się i pękały niczym powietrzne bańki. Widział oczy innej kobiety, jej nagie ciało, potem i to niknęło i znowu tylko leżał, patrząc. Miał wrażenie, że słyszy przy uchu szept. Uniósł głowę, ale prócz Aliji obok nie było nikogo.

Od dawna nie przespał całej nocy. Nie działały na niego zioła, napary ani śmierdzące szczynami wywary wiedźm żyjących w jaskiniach. Rozumiał, dlaczego tak jest i że to się nie zmieni, póki nie zakończy tego, co zaczął. Żadna magia, żaden narkotyk nie zdołają go uśpić dłużej niż na chwilę.

Alija odetchnęła głębiej i obróciła się w jego stronę. Wyciągnęła rękę przez sen. To była inna ręka, o delikatniejszych palcach, które nigdy nie trzymały miecza. Czarnowłosa Kladie leżała obok i uśmiechała się do niego.

Przeraził się. Wiedział, że to wizja. Przeliczył się. Zasnął. Narkotyk działa. Za chwilę wizja się pogłębi, wejdzie w nią całkowicie, zapomni… i umrze, a Alija umrze wraz z nim.

Zerwał się z łóżka. Alija spała tak, jak ją ułożył. Uspokoił oddech. Tej nocy w ogóle nie powinien się kłaść. Mimo wszystko lepiej nie kusić losu.

Ubrał się i usiadł przy stole.

Miecz wyjął z pochwy i położył przed sobą.

Czekał, aż przyjdą.

Czas mijał, a oni nie nadchodzili. Świece w końcu zgasły, wszystkie prócz jednej. W półmroku umysł, który nie chciał zanurzyć się w sen, popadał w płytkie odrętwienie, któremu towarzyszyły wspomnienia. Dobre i złe rzeczy przeplatały się ze sobą. Czasem nie mógł ich odróżnić.

Myślał o Kladie – o tym, co razem przeżyli, i o tym, co zamierzali przeżyć, ale się nie udało. Potem zaczął przypominać sobie inne kobiety, które znał. Wtedy pojawiły się niechciane, powracające wyobrażenia pełne krwi i jęków umierających ludzi, więc starał się je odegnać, a umarli i tak przychodzili, patrzyli na niego, więc znów usiłował myśleć o kobietach, choć nie udawało mu się to do końca.

Chciał dalej myśleć o Kladie. Na próżno – obok leżała Alija i czuł jej zapach, który bardzo mu się podobał. Chciał wrócić do łóżka, objąć ją, ale to nie wchodziło w grę.

Więc dalej tylko siedział, bo to była kolejna ciężka noc i nic nie mógł na to poradzić.

Jednego był pewien. Jeśli narkotyk w ogóle na niego działał, dawno przestał.

Wyciągnął dłoń i przesunął ją nad płonącą świecę. Płomień zawinął się wokół nadgarstka, zaskwierczał. Kestel zacisnął szczęki. Uderzył w niego ból, poczuł swąd palonej skóry i nagły impuls kazał mu cofnąć rękę. Opanował go. Wciąż zaciskając zęby, obserwował, jak płomień przeżera mu skórę. Zabrał rękę dopiero wtedy, kiedy się upewnił, że w pełni panuje nad bólem.

Obejrzał nadgarstek. Wyglądał paskudnie i jeszcze kilka miesięcy temu uznałby, że taką ranę należy opatrzyć. Przez te miesiące wiele się zmieniło. Przestał poświęcać uwagę drobiazgom. Do rana nie zostanie ślad po ogniu. Czuł w sobie siłę. Czuł się zmęczony, samotny i silny. Musiał wierzyć, że tyle wystarczy.

Około drugiej ktoś uchylił drzwi, wpuszczając do izby smugę światła. Zaczęła się rozszerzać i po chwili w pokoju zamajaczyły dwa cienie. Kestel uniósł głowę. Napotkał wzrok mężczyzny o łysej czaszce. Spokojny, zdecydowany wzrok kogoś, kto ma robotę do wykonania.

Kestel nie poruszył się. Jego prawa dłoń leżała tuż przy mieczu. Na cokolwiek poważą się ci, którzy przyszli, zdąży sięgnąć i rozwalić im łby. Mężczyzna przy drzwiach przyciskał do piersi rzeźnicki nóż o drewnianej rękojeści. Alha targała dwa brudne skórzane worki. Oczy miała wywrócone, a białka zmętniałe. Kestel wiedział, co to znaczy: była pod wpływem czaru.

Magia. Wszędzie magia.

– Idźcie stąd – poprosił cicho.

Mężczyzna patrzył w milczeniu, za to jego twarz ożyła. Przebiegł po niej robak, drugi wypełzł mu z ust i przepchnął się pod powieką. Kestel zmusił się, by nie odwracać wzroku. Niemal chciał, żeby weszli. Żeby wszedł ten łysy typ z rzeźnickim nożem i żeby Kestel mógł wyładować na nim swój smutek, swoją rozpacz, swoje cierpienie.

Mężczyzna powoli opuścił nóż. Wycofał się, a za nim podążyła Alha. Kestel słyszał, jak odchodzą, nie tłumiąc kroków. Odetchnął, spuszczając głowę. Tak jak sądził – mieli mordować, nie walczyć.

Ktoś pojawił się jeszcze tuż przed świtem. Drzwi uchyliły się cicho – Kestel nawet nie podniósł głowy, poruszył tylko palcami na blacie stołu – i wkrótce się zamknęły.

Nie pokazał się już nikt więcej.

Z nastaniem nocy Szeronowie odłożyli nieprzydatne w mroku tablice i rozpoczęli marsz. Dotarli do miejsca, gdzie wcześniej diamenty pozwoliły im zlokalizować tych, których szukali. Trwożliwie ominęli Czerwoną Karczmę, która odstraszała wszystkie istoty ciemności – sama będąc ciemnością czarniejszą od nich samych – i poszli dalej.

Spotkali dziwkę, stworzoną kilka godzin wcześniej. Skorzystali z jej usług, co przyjęła z wdzięcznością, bo nudziła się sama w lesie.

Nie wiedząc, dokąd Kestel poprowadził Aliję, ruszyli drogą, którą uznali za najbardziej prawdopodobną.

Nad ranem znaleźli się w Klookbloku. Rozczarowani wynajęli pokój w zajeździe i jako że wschodziło już słońce, przeszukali las przy użyciu tablic. Ściany Czerwonej Karczmy były nieprzeniknione dla diamentów.

Dziwka przez noc postarzała się i zgorzkniała. Rozwiała się, nim opadły poranne mgły.

Braci ogarnęło zmęczenie. Powoli tracili nadzieję, że odnajdą Aliję. Wszyscy trzej zapadli w sen.

Obudziła się późnym rankiem i leżała z otwartymi oczami, oszołomiona. Kestel stał przy oknie i patrzył na drzewo, którego gałęzie uginały się pod ciężarem wronich gniazd. Do izby docierało krakanie.

Oderwał wzrok od drzewa i chwilę przyglądał się Aliji Low w odbiciu w szybie.

– Chmurzy się – rzekł.

Odwrócił się do niej. Jeszcze nie doszła do siebie.

– To było piękne – powiedziała cicho.

– O czym śniłaś?

Uniosła ręce i zorientowała się, że są związane. Była naga. Zaklęła, jej twarz zmieniła się, zbrzydła. Włożyła dłonie między nogi, po czym wyjęła je i powąchała. To ją uspokoiło. Mocniej naciągnęła na siebie prześcieradło.

– Zasnęłam w balii, tak?

Wzruszył ramionami. Popatrzyła na niego z ciekawością i – niewiarygodne – ze słabo skrywanym szyderstwem.

– A o czym śniłam, nie twoja rzecz. Dlaczego żyjemy?

Znów odwrócił się do okna.

– Twój trup nie jest nic wart.

– Niech ci się nie wydaje, że niczego nie podejrzewałam. Przecież musiałeś mieć plan.

W milczeniu patrzył przez okno.

– No dobrze, jak zacząłeś pić, może trochę się wystraszyłam. Dlaczego nas nie zarąbali?

– To porządni ludzie.

– Tu jest Czerwona Karczma.

– Jak przeżyjesz Theatrum i będziesz miała wnuki, opowiesz im o noclegu tutaj.

Zmarszczyła brwi.

– Opowiem, jak cię zabijałam.

– Zbieraj się – rzekł, czując, że ogarnia go zniechęcenie. Wolał Aliję Low, gdy spała. Nie była pospolita. Teraz zaczynała go nudzić.

Podniosła się na łóżku. Zgarnęła prześcieradło, owinęła się nim i usiadła na nocniku. Chwilę później bosą stopą wsunęła nocnik pod łóżko.

– A teraz mnie rozwiąż. Muszę się ubrać.

Spełnił jej prośbę, bo nie miał wyboru, o ile nie chciał prowadzić jej nagiej. Nie bał się Aliji, póki był ostrożny. Miał ciężkie ręce, które skręciły niejeden kark.

Gdy skończyła się ubierać, ponownie założył jej sznury.

Zeszli na dół. Karczma była pusta. W sali jadalnej stały na wpół zmurszałe stoły, z sufitu zwieszały się pajęczyny, na klepisku leżało mnóstwo śmieci i zdychający szczur.

Kestel wyjął z sakwy dwie srebrne monety i położył na zakurzonym blacie. Były omszałe i brudne.

– Nie taką walutą mieliśmy tu zapłacić – powiedziała Alija.

Wyszli przed budynek.

– Studnia. – Wyciągnęła przed siebie związane ręce i mimowolnie zniżyła głos.

Kestel zbliżył się i z wahaniem spojrzał w głąb. Nisko w mroku zobaczył taflę wody, a płytko pod nią, już to było: głowy unosiły się oddzielnie, oddzielnie korpusy i kończyny, napuchnięte, poskręcane jak konary drzew. Twarze wydawały się sine i zamazane, szeroko otwarte oczy zszarzały.

Wszystko to było martwe, nieruchome, zastygłe.

Kestel zaczerpnął ciężkiego, wilgotnego powietrza.

Nadciągała burza.

Klęczała na brzegu rzeki i wpatrywała się w swoje odbicie. Z przejrzystej wody wyglądała starzejąca się twarz, na której blizn było równie wiele, co zmarszczek. Ale to nie blizny i zmarszczki czyniły z tej twarzy skorupę. Najgorsze były oczy. Małe, brzydkie, zapadnięte. Właśnie w oczach widziała dowód, jak wiele z tego, kim była, umarło.

Zmąciła wodę, by pozbyć się odbicia. Z drugiego brzegu dobiegał śpiew topielic. Dla niej brzmiał jak skrzek żab, ale i tak znajdą się tacy, którzy ulegną czarowi tego śpiewu. Podniosła się z kolan. Świat pełen jest głupców, którzy chcą widzieć piękno tam, gdzie kryją się pozór i zdrada. A potem następuje przebudzenie i już wszystko zaczyna brzmieć jak skrzek żab.

Ruszyła w poszukiwaniu brodu. Maskę dorsza zawiesiła na plecach. Rybie łuski na płaszczu ciążyły, a ona nie miała się komu poskarżyć, jak bardzo ciążą. Zresztą nie chciała się użalać. Miała dość rozpamiętywania, dość bólu. Teraz sama chciała zadawać ból.

Jej zamysł był prosty i szalony. Prosty dla niej. Szalony dla innych. Do diabła z innymi. Czekali na nią w Alsapoe, w jednym z tych miejsc, które kazano Hung nazywać domem, ale nikt ich tak nie nazywał. Przyjdzie, musi tylko załatwić sprawę w Klookbloku. Przez ten czas wszystko sobie przemyśli. Po raz kolejny. Aby się upewnić, że zna wszystkie niedociągnięcia swojego planu.

Uda się, jeśli będzie miała szczęście.

Wybrała drogę przez rzekę, aby nie natknąć się na Kestela. To byłoby zbyt niebezpieczne i mogłoby wszystko narazić. Na razie sprawy się układały. Układały się od momentu, gdy pojawiła się u władcy Argolan i zdjęła maskę, aby mógł poznać, kim jest.

I pan Argolan dał jej to, czego chciała.

Argolan było neutralne, ale i tak nazwą ją nierozważną. Powiedzą, że naraża dobro sprawy, którą obiecali doprowadzić do końca. Będą mieli rację, ale co z tego?

Alija Low. To imię zastygło na płaskich ustach Viany DaHan. Dopóki nie popłynie krew tej dziwki, nic nie odzyska znaczenia.

Reguła zakonu

Подняться наверх