Читать книгу Pruska zagadka - Piotr Schmandt - Страница 6
2
Niespokojne miasto
ОглавлениеSiedziba szefa policji wejherowskiej mieściła się w dolnej części budynku ratusza przy Rynku. Inspektor stanął przed frontem ratusza, spojrzał na kolumny strzegące wejścia do siedziby władz miejskich i pomyślał, że za jakiś czas właśnie tutaj będzie musiał zdać pierwszą oficjalną relację z wyników śledztwa. Wyobraził sobie burmistrza, który z wyrazem twarzy Bardzo Ważnej Osoby będzie się wsłuchiwał w końcowe konkluzje. Braun porzucił jednak szybko żartobliwe myśli i w postawie właściwej swojej funkcji przekroczył próg ratusza.
– Witam, witam uniżenie gościa z Berlina! – wykrzyknął niski szpakowaty mężczyzna o twarzy zapaśnika. – Jakże się cieszę, że pan inspektor przybył do naszego zacnego miasta! Szczęśliwy ten wtorek!
– Mam nadzieję, że jeszcze bardziej ucieszy się pan z mojego wyjazdu.
– Dlaczegóż to, jeśli wolno zapytać? – szepnął zbity z tropu komisarz Rüdiger Rensch, szef wejherowskiej policji.
– Ponieważ będzie to znaczyło, że zbrodniarz został ujęty... – ze szczerą prostotą odpowiedział Braun i usiadł we wskazanym sobie fotelu.
– Widzi pan – zaczął nieco uspokojony komisarz – tutaj rzeczy mają się coraz gorzej. Interwencję z Berlina, powiem panu szczerze, traktowalibyśmy w każdym innym wypadku jako brak zaufania oraz dowód pewnej bezradności z naszej strony. Tak. Ale miasto wrze. Mnożą się donosy, posądzenia, ludzie patrzą na siebie wzajemnie jak na morderców, kobiety starają się nie wychodzić po zmroku z domu. Wie pan, świat stanął na głowie.
Rensch wstał z fotela, oparł dłonie na blacie ciężkiego dębowego biurka i zaczął stukać palcami w drewno. Przybyły jednym spojrzeniem spowodował cofnięcie rozbieganych dłoni urzędnika.
– Ależ nie chciałem panu przeszkadzać w koncercie – przepraszająco zauważył Braun. – Wyznam, że Wydział Zabójstw w Berlinie szczególnie zajęła ta historia z nieszczęsnym Wendersem, która z punktu, proszę mnie źle nie zrozumieć, zawodowego stanowi atrakcyjny przykład przestępstwa. Czuję się wyróżniony i ze swej strony postaram się zrobić wszystko, aby morderca nie uciekł przed prawem.
– Heinz! Dwie kawy i koniak! – wykrzyknął w stronę zamkniętych drzwi gabinetu komisarz Rensch i już po chwili w drzwiach pojawił się umundurowany otyły blondyn w średnim wieku z posrebrzaną tacą. – Niech pan uwierzy – kontynuował wejherowski policjant po wyjściu Heinza – że staraliśmy się zrobić wiele. Nakłady na policję w tak spokojnym mieście nie są zbyt duże. Tak. Robimy co możemy, ale muszę pracować z takim Heinzem i innymi. Oni dobrze parzą kawę, potrafią jeździć bicyklem, ale...
– Wenders? – krótko rzucił berliński inspektor.
– Ach tak, słusznie, przystępuję do rzeczy. – Rensch wygodnie usadowił się w fotelu i zaczął starannie ważyć słowa. – W małym skupisku ludzkim znajduje się potencjalnie mniej kandydatów na morderców. Ale to tylko jedna strona medalu. Tak. Ludzie są tutaj zamknięci. Mało wylewności, wzajemna lojalność posunięta do przesady, pan rozumie... Mur milczenia, a jeśli ktoś mówi, to niezbyt mądrze. Wiele donosów, pochopnych sądów, bajek. Czy pan uwierzy, że kilka dni temu na policję zgłosiła się sześcioletnia dziewczynka i powiedziała, że Wendersa zabił jej rodzony ojciec, a potem cała rodzina zjadła ciało na obiad? Tak. Pieczeń, marchewka, ziemniaki... Kilkadziesiąt dobrowolnych zeznań, wiele z nich sprawdziliśmy, jedno bardziej niedorzeczne od drugiego. Ci zaś, którzy mogliby coś wyjaśnić, milczą jak zaklęci.
Inspektor postanowił przerwać wywód Renscha. Wstał, podszedł do biurka i z uprzejmym uśmiechem zwrócił się do gospodarza:
– Jeśli dobrze pojąłem pańskie słowa, mamy do czynienia z psychozą strachu powiązaną z obawą przed odpowiedzialnością za własne słowa. Z kolei ta niewyszukana rozrywka polegająca na wymyślaniu i przekazywaniu niestworzonych historii...
– Genialna synteza, panie inspektorze! Trudna sprawa. Kiedy dowiedziałem się o pana przyjeździe, odetchnąłem z ulgą. Tak. Nie żebym bał się ciężaru śledztwa, ale... sytuacja jest trudna. Prowincjonalni policjanci, zdeterminowany przestępca... może jeszcze kawy?
– Raczej koniaku, potwornie zmarzłem po wyjściu z pociągu. Tutejszy klimat jest stanowczo zbyt surowy – wzdrygnął się Braun.
Długo jeszcze inspektor bawił w gabinecie komisarza Renscha. Po dwóch koniakach krew zaczęła żywiej płynąć w ciele wrażliwego na chłód policjanta. Umysł Ignaza z wolna zaczynał segregować informacje uzyskane od życzliwego i zakłopotanego funkcjonariusza. Piętra i pokoiki mózgu zapełniały się faktami, lektura stenogramów zeznań i relacji z miejsc istotnych dla sprawy dostarczała berlińskiemu policjantowi dreszczy emocji. Wiedział już, że morderca jest oryginałem. Braun zatęsknił za pozostałymi częściami ciała ofiary. Miał to być priorytet i równoległy do przesłuchań wątek śledztwa. Ku swemu zadowoleniu stwierdził, że dokumentacja jawi się bardziej uporządkowana, niż wskazywałyby słowa sympatycznego człowieka siedzącego za olbrzymim biurkiem.
– Pozostaje mi wyrazić nadzieję, że fachowość stołecznego Wydziału Zabójstw uosobiona w łaskawym panu inspektorze wniesie do śledztwa ożywczy powiew – wyczerpany długą relacją Rüdiger Rensch zakończył, jak mógł najlepiej, i padł w przepastny fotel.
– Ależ drogi panie, bez pańskiej pomocy nie dokonam wiele... – Braun jednym pochlebnym wyznaniem potrafił zdobyć życzliwość i zaufanie niejednego urzędnika średniego szczebla.
– Dla pana wszystko! – wykrzyknął zadowolony Rensch. – Tak. O każdej porze dnia i nocy będę gotów ująć w pana towarzystwie sprawcę nieszczęścia. Koniaczku?
Ignaz, wiedząc, że komisarz sam wypił już pięć koniaczków, kategorycznie odmówił. Sam uraczył się dwoma kieliszkami, stanowczo nie potrzebował więcej. Odkąd pamiętał, alkohol napawał go zabobonnym lękiem i rozsądny młody człowiek nigdy nie pozwolił sobie na wprowadzenie się w stan określany mianem rauszu.
– Oczywiście władze miasta zobowiązane są do udzielenia szanownemu panu inspektorowi pełnej pomocy. Czy mogę zapytać o najbliższe plany?
– Pana już przesłuchałem – kostyczny uśmiech przebiegł po twarzy Brauna – czas na rodzinę Wendersa, przyjaciół, znajomych, może wrogów. Niewielkie miasto, prawda, ale zaręczam panu, że w Berlinie kolejka delikwentów do przesłuchania nie byłaby większa.
– Tak. Pracy nam nie zabraknie – filozoficznie zauważył Rensch. – A teraz coś przyjemniejszego, drogi inspektorze. Mam honor zakomunikować, że pozwoliłem sobie dokonać wyboru lokum na czas pańskiego pobytu w Wejherowie. Hotel nazywa się „Königlicher Hof”. Ulica Gdańska. Właścicielem jest pan Alsleben, bardzo przyzwoity obywatel. Tak. Obfita kuchnia, dobre trunki, grzeczna i dyskretna obsługa. Pan inspektor trafi?
– Pan żartuje...
– Przepraszam. Od jutra do pańskiej dyspozycji, oprócz mojej skromnej osoby, będzie najlepszy z moich posterunkowych. Stosunki w mieście, ludzie, zdarzenia, konkrety, wszystko będzie potrzebne – Rensch wyczekująco zawiesił głos.
– Jestem niewymownie wdzięczny panu komisarzowi i chętnie poznam jego człowieka. – Braun podniósł się z fotela. – Dziękuję za życzliwe przyjęcie. Przybędę do łaskawego pana wkrótce.
Inspektor został odprowadzony przez zażywnego policjanta aż do drzwi frontowych. Rensch przywiązywał dużą wagę do relacji z ludźmi, od których mogły zależeć jego dalsze losy. Czuł się zagubiony wobec młodego inspektora przybyłego ze stolicy, o którym po długiej rozmowie nie mógł powiedzieć niczego konkretnego. Gość źle reagował na zimno i nie należał do szczególnych miłośników alkoholu. To wszystko. Słabe strony inspektora, jeśli istniały, były starannie maskowane. Uprzejmość, zjadliwy humor, nieśmiałe gesty, wszystko to mogły być zawodowe środki konieczne w pracy śledczej. Rüdiger Rensch odprowadzał uważnym wzrokiem postać berlińskiego policjanta oglądającego kamieniczki i szukał w myślach sposobu pozyskania człowieka, od którego wiele miało zależeć.
Popołudnie przyniosło znacznie lepszą pogodę. Posterunkowy oddelegowany przez Renscha miał zgłosić się do „Königlicher Hof „ dopiero następnego ranka. Kości inspektora, mającego do dyspozycji kilkanaście wolnych godzin, domagały się rozprostowania. Od najmłodszych lat Ignaz należał do wielkich zwolenników ćwiczeń gimnastycznych, tymczasem w pociągu kolei żelaznej i później, u komisarza, bezruch dal mu się mocno we znaki. Rozejrzawszy się po Rynku, młody policjant szybkim krokiem podążył w kierunku hotelu. Tam zameldował się tylko, oddał walizkę, przemył twarz w recepcyjnej toalecie i wyruszył na miasto.
Rynek przykryła już zasłona mroku. Jeden po drugim znikali przechodnie. Ignaz zauważył, że ludzie przemykali pod murami domów szybkim krokiem, kłaniali się nieznacznym dotknięciem dłonią kapelusza czy czapki, oglądali się, słysząc za sobą szybsze kroki. Nie tylko przejmujący chłód był przyczyną takiego zachowania. „Więc tak wygląda pruskie miasto przejęte strachem...” – skonstatował przybysz i zadziwił się swoim banalnym spostrzeżeniem.
Braunowi zdarzało się prowadzić śledztwa na prowincji. Przybywał wtedy szybko i zaraz zabierał się do pracy. Gniew obywateli dominował nad przerażeniem, wstyd za zdarzenie zaistniałe w rodzinnej miejscowości wprawiał dzielnych mieszkańców w furię. Gotowi byli do amatorskich poszukiwań na własną rękę, ale też pomagali policji, na ile tylko potrafili.
Wejherowo zdawało się inne. Dziwaczność zbrodni przytłoczyła miasteczko. Bezradna policja przestała wzbudzać szacunek i zaufanie. Potem sprawy potoczyły się szybko. Gniew zamienił się w strach, rosło przeświadczenie, że szaleniec może zaatakować raz jeszcze. Absurdalne podejrzenia były konsekwencją bezsilności. Ludzie zaczęli zamykać się w swoich domach, nie wierzyli już sąsiadom i znajomym.
Spacer po opustoszałym Rynku oraz ulicach Lęborskiej i Gdańskiej nie przyniósł szczególnie istotnych spostrzeżeń. Zamknięte sklepy, martwe jeszcze drzewa, okna świecące nikłym blaskiem lamp naftowych przywitały policjanta chłodem. Młody człowiek miał jednak rzadką swojemu pokoleniu cechę. Umiał czekać. Wiedział, że rankiem miasto zatętni życiem. Stukot końskich kopyt wyznaczy rytm dnia budzącemu się światu urzędników, kupców i rzemieślników. Wystawy sklepowe zaczną kusić wszystkimi kolorami tęczy, kościelne dzwony oznajmią miastu, że życie toczy się dalej, szkoły zaroją się od falujących ławic uczniów.
Za kilka godzin cesarstwo obudzi kolejny świt przedwiośnia. Przed inspektorem Braunem miały się wtedy otworzyć nieograniczone możliwości. Policjant założył koszulę nocną i nie zapomniawszy o kilku ćwiczeniach gimnastycznych, z lubością wpadł pod puchową kołdrę. Należał do ludzi zdyscyplinowanych, uporządkowanych i dbających o higienę psychiczną, postanowił więc zasnąć niezwłocznie. Tak też uczynił.