Читать книгу Łuska w cieniu - Rachel Hartman - Страница 9

3

Оглавление

Do rana ból głowy ustąpił, za to odzyskałam entuzjazm. Być może wcale się nie liczyło, czy mój ogień umysłu jest ukryty ani czy mogłam stać się częścią niewidzialnego muru. Z rozrzuconymi po całym świecie braćmi i siostrami łączyły mnie więzi, których Abdo, pani Okra i Lars nie mieli. Moim zadaniem – a właściwie zaszczytem – było ich odnalezienie i zabranie do domu.

Przed pójściem spać napisałam do Glisseldy wiadomość o sukcesie Abdo i Larsa. Śniadanie przerwał mi paź z zaproszeniem do komnat królowej. Włożyłam ładniejszą suknię niż zazwyczaj i udałam się do skrzydła pałacu należącego do rodziny królewskiej. Strażnicy, którzy się mnie spodziewali, wpuścili mnie do przestronnego salonu o wysokich sklepieniach, fotelach ustawionych wokół kominka i złoto-biało-niebieskich draperiach. Na tyłach komnaty, pod wysokimi oknami stał okrągły stół, a na nim śniadanie. Za nim w fotelu na kółkach siedziała babka Glisseldy, królowa Lavonda. Przygarbiła się, a jej skóra wydawała się blada i krucha, jak pomięty papier. Wnuki siedziały po obu jej stronach, mówiąc do niej zachęcająco. Glisselda wlewała owsiankę do ust babki, otwartych jak dziób pisklaka, a później Kiggs łagodnie ocierał jej brodę.

Stara królowa nie wróciła do siebie po wydarzeniach zimowego przesilenia. Zdaniem najlepszych smoczych lekarzy, jakich mógł zapewnić Comonot, trucizna Imlanna została zneutralizowana. Nie widzieli innych przyczyn dla jej ciągłego niedomagania, choć jeden z nich postawił hipotezę serii niewielkich udarów głęboko w mózgu. Jako smoki, od razu odrzucili pomysł, że przyczyną mógł być smutek, jednak ludzcy mieszkańcy Goreddu mieli na ten temat inne zdanie. Królowa Lavonda straciła wszystkie swoje dzieci – matka Kiggsa, księżniczka Laurel, zginęła przed laty, ale książę Rufus i księżniczka Dionne zostali zamordowani jedno po drugim w ciągu zimy, przy czym księżniczka zginęła od tej samej trucizny, którą królowa przeżyła.

Stara królowa miała mnóstwo służby i pielęgniarek, ale słyszałam, że Kiggs i Glisselda nalegają, by codziennie osobiście podawać babce śniadanie. Widziałam to po raz pierwszy i poczułam głęboki smutek, jak również podziw dla ich miłości i szacunku wobec staruszki, nawet kiedy nie była już w pełni sobą.

Podeszłam i ukłoniłam się głęboko.

– Serafino! – wykrzyknęła Glisselda, przekazując łyżkę kuzynowi. Wytarła ręce. – Twój raport był tak zachęcający, że wraz z Lucianem zaczęliśmy planować. Wyjedziesz dzień po wiosennej równonocy, jeśli nagle nie chwyci mróz.

Otworzyłam usta i znów je zamknęłam. Zostało sześć dni.

– Próbowaliśmy ocenić, ile czasu zajmie ci podróż – powiedział Kiggs, nie spuszczając wzroku z babki. Spojrzała w jego stronę brązowymi oczyma, a jej wargi zadrżały niepewnie. Poklepał ją po dłoni. – Gdybyś spędziła sześć tygodni w Ninysie i kolejne sześć w Samsamie, mogłabyś przybyć do Porfirii tuż po letnim przesileniu.

– Oficjalnie byłabyś wysłanniczką Goreddu, uprawnioną do zwracania się z prośbą o zapasy i wsparcie militarne, jak również przyjmowania obietnic – dodała Glisselda, poprawiając serwetkę pod brodą babki. – Nie, żebyśmy nie ufali drogiemu hrabiemu Pesavolcie i regentowi Samsamu, że zrobią, co konieczne. Jednak osobisty kontakt jest o wiele bardziej uprzejmy.

– Twoim głównym celem jest odnalezienie ityasaari – powiedział Kiggs.

– A jeśli mi się to nie uda? – spytałam. – Albo nie znajdę ich dość szybko? Czy ważniejsze jest trzymanie się harmonogramu, czy sprowadzenie ich tutaj?

Krewniacy popatrzyli po sobie.

– Będziemy oceniać każdy przypadek z osobna – stwierdził Kiggs. – Seldo, musimy poprosić Comonota, by zezwolił na użycie thnika dla Serafiny.

– A kiedy mówisz „my”, masz na myśli mnie – powiedziała z irytacją Glisselda, kładąc dłonie na biodrach. – Ten saar! Po tej wczorajszej kłótni o pomysł Eskar...

Stara królowa zaczęła cicho łkać. Glisselda natychmiast się poderwała i objęła kruche ramiona babki.

– Babciu, nie! – powiedziała, całując jej siwe włosy. – Jestem zła na tego irytującego starego smoka, nie na ciebie. Ani nie na Luciana, widzisz?

Podeszła do Kiggsa i jego też uścisnęła.

– Naprawdę, Lucian, powinniśmy jutro wziąć ślub – mruknęła pod nosem Glisselda. – Niech by miała choć jedną radość w życiu, zanim umrze.

– Hm – mruknął Kiggs, wybierając resztki owsianki z miski. Starannie nie patrzył w moją stronę.

Królowa Lavonda była jednak niepocieszona.

– Porozmawiamy później, Serafino – powiedziała Glisselda przepraszającym tonem i odprowadziła mnie do drzwi.

Znów złożyłam pełen ukłon, żałując, że nic nie mogę zrobić.

Skupiłam się na tym, co mi powiedzieli. Sześć dni to wcześniej niż przewidywałam. Ruszyłam w stronę swoich komnat, w myślach robiąc spis ubrań podróżnych. Nie miałam żadnych. Miałam nadzieję, że został czas na ich uszycie.

Poszłam do szwaczki Glisseldy, która skierowała mnie do szwaczek dla mniej ważnych dworzan.

– Jest ich osiem, panienko, więc mogą uszyć osiem sukni jednocześnie.

Udałam się do skrzydła rzemieślników, ale im bardziej zbliżałam się do warsztatu szwaczek, tym wolniej szłam. Nie potrzebowałam ośmiu sukien, nie, jeśli miałam jechać konno przez całe Krainy Południa. Cofnęłam się i po chwili wahania zapukałam do innych drzwi.

Otworzył mi drobny, łysiejący mężczyzna w okularach na wąskim nosie. Na szyi, niczym szal, nosił miarkę.

– Damy... – zaczął mówić, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Jak szybko możesz uszyć spodnie do konnej jazdy? – spytałam. – Chcę, żeby były dobrze watowane.

Krawiec uśmiechnął się lekko i przepuścił mnie do środka.

* * *

Abdo i Lars przez kolejne dni ćwiczyli łączenie umysłów na zewnątrz, a ćwiczyli dużo, zafascynowani własną mocą. Królowa Glisselda, książę Lucian i nawet Ardmagar Comonot stawali czasem na pokrytym mokrym śniegiem dziedzińcu i patrzyli na nich. Abdo szybko nauczył się poruszać siecią umysłu (jak ją nazwałam) w bardziej kontrolowany sposób – aby rozbawić królową, tworzył szerokie, przypominające misę wgłębienia w topniejącym śniegu, zrzucał sople z okapów i sprawiał, że gołębie podrywały się przerażone z dachu. Zauważyłam, że bardzo starał się nie uderzać w gołębie.

Glisselda podeszła do mnie bliżej, kiedy się im przyglądałam.

– Choćbyś nie odnalazła innych ityasaari – powiedziała, biorąc mnie pod rękę – to nawet ta dwójka może zrobić coś dobrego.

– Ta sieć umysłu nie ochroniłaby zamku, nie mówiąc już o mieście – rzucił Ardmagar Comonot, który stał w odległości kilku stóp od nas. W postaci saarantrasa był niskim, krępym mężczyzną o orlim nosie i obwisłych policzkach. Ciemne włosy zaczesał gładko do tyłu. – Wgłębienie w śniegu wskazuje, że to sfera o średnicy co najwyżej piętnastu stóp. Mieliby szczęście, gdyby udało im się ściągnąć choć jednego smoka.

– Każdy drobiazg może być pomocny – powiedziała Glisselda z irytacją. – W miarę ćwiczeń nauczą się skutecznie nią poruszać, a smoki jej nie zobaczą.

– Z pewnością nie widzę jej tymi oczyma – mruknął Comonot – ale nie mogę ręczyć za swoją naturalną postać. Smoki mają o wiele bystrzejszy wzrok, widzimy nawet ultrafiolet...

– Na litość Niebios! – wykrzyknęła królowa i odwróciła się do niego plecami. – Jeśli ja mówię, że niebo jest niebieskie, on tłumaczy mi, że wcale nie jest.

– Zamierzałam wam powiedzieć, Wasza Wysokość – powiedziałam, czując, że nadszedł czas, bym stanęła między tą dwójką. – Chciałabym, by Abdo wyruszył w podróż ze mną. Widzi ogień umysłu innych półsmoków, co byłoby dla mnie wielką pomocą.

Glisselda spojrzała na mnie z dołu – była ode mnie o dobre pół głowy niższa.

– Już wysyłamy z tobą panią Okrę, byś mogła wykorzystać jej ninyski dom jako bazę. Ona nie wystarczy? – Nim zdążyłam odpowiedzieć, wskazała na Abdo i Larsa, dodając: – Czułabym się lepiej z tą dwójką tutaj, w naszym arsenale.

– Moi Lojaliści nie pozwolą, by wojna dotarła do Goreddu – wtrącił Comonot. – Nie lekceważ nas.

Glisselda poczerwieniała na twarzy.

– Ardmagarze – powiedziała – wybacz mi, ale utraciłam nieco wiarę w ciebie.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do pałacu. Comonot odprowadzał ją wzrokiem, jego twarz była nieprzenikniona, a grube palce w roztargnieniu trącały złote medaliony, które wisiały na jego szyi.

Posłałam spojrzenie Abdo i Larsowi, którzy wciąż trzymali się za ręce i śmiali ze skonsternowanych gołębi. Nie zauważą naszej nieobecności. Wzięłam Ardmagara pod rękę – wzdrygnął się, ale nie cofnął. Razem weszliśmy do pałacu.

W zimie Ardmagar Comonot nazwał mnie swoim nauczycielem, co wśród smoków było niezmiernie zaszczytnym tytułem. Oznaczało, że dawał mi pewną władzę nad sobą – a dokładniej, w kwestii zrozumienia ludzi. Gdybym powiedziała mu, że się myli, miał mnie potraktować poważnie. W ciągu tej długiej zimy kilka razy się ze mną konsultował, ale czasami nie zauważał, że potrzebuje pomocy. Czasami to ja musiałam zwracać na to uwagę.

Nie przeszkadzało mi to, wiele razy byłam pośredniczką wuja Ormy i ten obowiązek mi go przypominał.

Comonot musiał mieć jakieś pojęcie, o czym chciałam z nim porozmawiać, gdyż w milczeniu szedł korytarzem, a nasze kroki odbijały się echem od marmurowej posadzki. Poprowadziłam go do południowego solarium, w którym udzielałam królowej lekcji gry na klawesynie. Nikt nie korzystał z tej komnaty w żadnym innym celu, a długi spacer pozwolił mi zastanowić się nad tym, co zamierzałam powiedzieć. Usiadłam na sofie pokrytej zieloną satyną, a Comonot ustawił się przy oknie i wyjrzał na zewnątrz.

Odezwał się jako pierwszy:

– Tak, królowa złości się na mnie bardziej niż zwykle.

– Utrata wiary to coś więcej niż złość. Wiesz, dlaczego tak się stało? – spytałam.

Stary saar założył ręce za plecami i bez ustanku kręcił upierścienionymi palcami.

– Odesłałem Eskar i jej szalony plan z powrotem do Porfirii – odparł.

Poczułam ukłucie, miałam nadzieję, że porozmawiam z nią o Ormie.

– To był zły plan?

Przestąpił z nogi na nogę, założył ręce na beczułkowatej piersi.

– Zapomnijmy na chwilę, że chodzi tu o starożytny traktat, na którego punkcie Porfirianie są bardzo drażliwi. Eskar nie zauważyła, że próba prześlizgnięcia się przez dolinę Omiga na nic się nie zda, jeśli większość Starego Ardu nie będzie walczyć gdzie indziej. Jej plan wymaga jednoczesnego pozorowanego ataku moich Lojalistów na południu, by odciągnąć wrogie oddziały od Keramy.

– Na południu, to znaczy aż po Goredd? – spytałam.

– Zgadza się. Koszmarnie trudno skoordynować ataki na odległość, nawet przy pomocy thników. – Dla podkreślenia swoich słów zabrzęczał medalionami. Były urządzeniami służącymi do porozumiewania się na odległość, stworzonymi przez quigutle, pomniejszą odmianę smoków. – Goredd musiałby stawiać opór przez całe tygodnie. Widziałaś zniszczenia, do jakich doprowadził jeden zdeterminowany smok.

Nad tą dzielnicą miasta nawet po tygodniu wznosił się dym. Ale słowa Comonota nie uzasadniały reakcji Glisseldy.

– Jeśli jedynie wykazałeś błąd w planie, mając przy tym na uwadze bezpieczeństwo Goreddu, to nie powinno rozzłościć królowej.

Opuścił ramiona i oparł czoło o szybę.

– Eskar w czasie kłótni poruszyła kwestię pewnych... porażek, o których nie wspomniałem wcześniej królowej.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze.

– Poważne?

– A bywają niepoważne? Stary Ard ma nowego stratega, generała Dammę... jakiś karierowicz, nigdy wcześniej o nim nie słyszałem... a on oszukuje w wyjątkowo oburzający sposób. Atakuje z zasadzki z wylęgarni, nie przejmując się, że zniszczy młode. Jego ardy udają, że się poddają, a później tego nie robią. Nawet nasze zwycięstwa są niemal stratami, gdyż siły Dammy walczą nawet po tym, jak zostaną pokonane, by maksymalnie zwiększyć liczbę ofiar. – Comonot popatrzył na mnie, wyraźnie zakłopotany. – Co to w ogóle za strategia?

Mnie bardziej niepokoiła strategia, jaką przyjął Comonot w kontaktach z Glisseldą.

– Dlaczego ukrywałeś ważne informacje przed królową?

– Jest błyskotliwa i zdolna, ale również bardzo młoda. Robi się... – Zrobił gest, jakby chciał pokazać wznoszący się dym.

– Zdenerwowana?

Pokiwał energicznie głową.

– To dla niej coś zupełnie nowego. Nie krytykuję jej, sam jestem w podobnej sytuacji. Ale o to właśnie chodzi, i tak mam dość problemów, nie potrzebuję do tego jeszcze jej emocji.

Znów zaczął spacerować.

– Musisz odzyskać zaufanie Glisseldy – powiedziałam. – Czy mogę coś zaproponować, Ardmagarze?

Zatrzymał się z wyraźnym oczekiwaniem, a jego czarne oczy były równie wnikliwe, jak u kruka.

– Po pierwsze, bądź bardziej szczery. Może twoje straty ją zdenerwują, ale emocje przemijają. Później będzie myśleć jaśniej i logiczniej, ale najpierw musi to poczuć. Przypomina to kolejność działań matematycznych.

Comonot wydął grube wargi.

– Nie może pominąć tego kroku?

– Tak samo, jak ty nie możesz przestać spać, choć sen sprawia, że przez wiele godzin każdego dnia jesteś bezradny i podatny na cios – powiedziałam.

– Nie jestem pewien, czy akceptuję tę analogię – powiedział, ale widziałam, że dałam mu do myślenia.

– Druga rzecz, którą powinieneś zrobić, być może ważniejsza: zrób gest dobrej woli, by znów wzbudzić zaufanie królowej. Najlepiej duży gest.

Krzaczaste brwi Comonota uniosły się gwałtownie do góry.

– Tur?

Gapiłam się na niego przez kilka uderzeń serca zanim zaświtało mi, że chodziło mu nie tylko o ogromne bydło, ale jedzenie. Chciał pogodzić się z Glisseldą, wyprawiając ucztę.

– To jedna z możliwości – powiedziałam, powoli kiwając głową, a w mojej głowie kłębiły się myśli. – Myślałam o czymś jeszcze większym. Twoja strategia wojenna wykracza poza moje kompetencje i nie śmiałabym ci doradzać, ale sądzę, że twój gest powinien mieć taką skalę. Może udałbyś się na jakiś czas na front albo... albo skierował jeden ard do ochrony Lavondaville, jeśli możesz sobie na to pozwolić. Cokolwiek, co przekona królową Glisseldę, że troszczysz się o bezpieczeństwo Goreddu.

Podrapał się po policzkach.

– „Troska” to być może zbyt mocne słowo...

– Ardmagarze! – wykrzyknęłam, zirytowana na niego. – Udawaj.

Westchnął.

– Gdybym opuścił miasto, zmniejszyłoby to szkody wyrządzane przez niekompetentnych skrytobójców. Z pewnością z chęcią stanąłbym twarzą w twarz z tym generałem Dammą i rozszarpał mu gardło. – Przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń, po czym znów skupił się na mnie. – Twoje słowa są rozsądne. Rozważę najlepsze posunięcie.

W ten sposób zostałam odprawiona. Wstałam i złożyłam pełen ukłon. Przyglądał mi się z powagą, po czym wziął moją dłoń i położył ją na swoim karku. W ten sposób okazywał mi posłuszeństwo – prawdziwy smoczy nauczyciel by go ugryzł.

* * *

Kiedy Abdo skończył ćwiczenia z Larsem, zwróciłam się do niego z prośbą, by towarzyszył mi w podróży. Zareagował z entuzjazmem, ale ostrzegł mnie: Musisz poprosić moją rodzinę o pozwolenie. Trzy lata dzielą mnie od Dnia Decyzji. Pokiwałam głową, udając, że rozumiem, o co chodzi, ale on zauważył moje zmieszanie i dodał: Dorosłości. Kiedy każdy z nas decyduje, jak inni mają się do niego zwracać i wybiera swoją ścieżkę w świecie.

Gdy w zimowe przesilenie poznałam Abdo, wędrował na południe z trupą taneczną, w której byli jego ciotka i dziadek. To dziadka, jako najstarszego członka rodziny, musiałam poprosić. Abdo następnego ranka przyprowadził starszego mężczyznę do moich komnat, a ja zapewniłam im herbatę, ciastka serowe i improwizowany koncert na oud. Dziadek, Tython, jadł ciastka jedną ręką, drugą trzymał Abdo za rękę.

– Obiecuję, że zaopiekuję się twoim wnukiem – powiedziałam w końcu, wstając i stawiając oud na swoim siedzeniu.

Tython poważnie pokiwał głową. Siwe włosy miał zaplecione w równe warkoczyki. Pogłaskał węzełki włosów Abdo i powiedział powoli po goredzku:

– Muszę zwrócić się do ciebie po porfiriańsku. Wybacz mi.

Powiedział coś do Abdo, który pokiwał głową.

Będę tłumaczył, powiedział chłopak, jednocześnie robiąc znaki palcami. Musiałam mieć skonsternowaną minę, ponieważ Abdo wyjaśnił: Nie wie, że mogę mówić w twojej głowie. Sądzę, że byłby zazdrosny. Do niego nie umiem tak mówić.

Rozumiem trochę po porfiriańsku, odparłam. Abdo zrobił sceptyczną minę.

Tython odchrząknął.

– Abdo należy do boga Chakhona, nie na jeden, ale na dwa sposoby – powiedział, a Abdo tłumaczył. – Po pierwsze, wszyscy ityasaari należą do Chakhona.

Nawet wy, cudzoziemscy głupcy, powiedział Abdo. Niezbyt dobrze rozumiałam porfiriański, ale wiedziałam, że jego dziadek tego nie powiedział.

– Po drugie, jego matka jest kapłanką Chakhona. Każdy jego fragment, ciała i duszy, należy do boga – mówił dalej Tython. – Abdo narodził się, by zostać następcą Paulosa Pendego, naszego najbardziej szanowanego kapłana ityasaari. Jednak – mężczyzna pochylił głowę, jakby zawstydzony – Abdo drażniły obowiązki i nie chciał traktować ich poważnie. Kłócił się z Pendem, gardził matką i uciekał.

To nie wszystko, powiedział Abdo, marszcząc czoło.

Choć byłam ciekawa, jak wyglądała cała historia z punktu widzenia Abdo, jeszcze bardziej zaciekawiło mnie, że w Porfirii byli kapłani ityasaari. Zupełnie inaczej niż w Krainach Południa, gdzie musieliśmy się ukrywać.

– Troszczyłem się o bezpieczeństwo Abdo z nadzieją, że pewnego dnia weźmie na swoje barki ciężar, do którego się narodził. Musisz zrozumieć, jak poważny to obowiązek.

Trata-ta-ta, powiedział Abdo, wydymając wargi. Jestem poważną odpowiedzialnością. Chakhon patrzy. Sarkazm z trudem maskował jego zawstydzenie.

– Chakhon to... bóg przypadku? – zapytałam ostrożnie, wpatrując się w twarz Abdo.

Starszy mężczyzna tak gwałtownie podniósł się z miejsca, że bałam się, że go uraziłam. On jednak objął mnie i ucałował w oba policzki.

Spojrzałam na Abdo, który wyjaśnił ponuro: Cieszy się, że wiesz, kim jest Chakhon.

Szanse miałam pół na pół, ale lepiej, żebym się do tego nie przyznawała ani nie powiedziała: „Zdam się więc na łaskę przypadku”, które to słowa przyszły mi na myśl jako pierwsze.

Tython cofnął się z poważną miną i powiedział niepewnie po goredzku:

– Pamiętaj. Obowiązek.

– Abdo jest moim przyjacielem – powiedziałam i złożyłam Tythonowi pełen ukłon. – Zatroszczę się o jego bezpieczeństwo.

Starszy mężczyzna z niejakim rozbawieniem przyglądał się moim skomplikowanym gestom. Powiedział coś po porfiriańsku. Abdo wstał i ruszył za nim do drzwi. Poszłam za nimi i powiedziałam w ich języku:

– Dziękuję. Do widzenia.

Oszołomione spojrzenie Abdo dało mi do zrozumienia, że powinnam popracować nad wymową, jednak na twarzy Tythona pojawił się uśmiech, jakby uważał mnie za uroczo dziwaczną.

Zamknęłam za nimi drzwi, skonsternowana całą tą rozmową o bogach. Opieka nad dwunastolatkiem wymagała z pewnością sporego wysiłku, niezależnie od jego pochodzenia. Dwunastolatek, który należał do boga... a co to właściwie oznaczało? Gdyby miał ochotę na słodycze na kolację, a ja bym się sprzeciwiła, czy Chakhon by się o tym dowiedział? Czy Chakhon był bogiem, który powalał ludzi? W Goreddzie mieliśmy tego rodzaju Świętych.

Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że aż podskoczyłam. Abdo albo Tython musieli o czymś zapomnieć. Otworzyłam drzwi.

A za nimi stał książę Lucian Kiggs w swoim szkarłatnym dublecie, pod pachą miał płaską skórzaną sakiewkę. Jego ciemne włosy kręciły się uroczo, moje serce zabiło niepewnie. Niewiele z nim rozmawiałam od czasu zimowego przesilenia, kiedy oboje przyznaliśmy, że coś do siebie czujemy, i postanowiliśmy za obopólną zgodą unikać się nawzajem. On był narzeczonym księżniczki Glisseldy, a ja jej przyjaciółką. Nie była to jedyna przeszkoda, ale usuwała w cień wszystkie pozostałe.

– Książę. Proszę, wejdź – powiedziałam, zbyt zaskoczona, by pomyśleć.

Oczywiście nie zamierzał tego zrobić. Wiedziałam, że nie powinnam prosić, ale mnie zaskoczył.

Rozejrzał się po pustym korytarzu, po czym zwrócił wzrok na mnie.

– Mogę? – spytał ze smutną miną. – Tylko na chwilę.

Zamaskowałam zmieszanie dygnięciem i wprowadziłam go do salonu, w którym na stole wciąż stały ciastka i herbata. Po raz pierwszy widział moje komnaty i żałowałam, że nie miałam czasu na posprzątanie. Przyjrzał się zapchanym regałom na książki, ekscentrycznej kolekcji quigutlowych figurek i zasypanemu nutami szpinetowi. Oud wciąż zajmował krzesło przy kominku, jak dżentelmen o długiej szyi.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział Kiggs z uśmiechem. – Często zapraszasz swoje instrumenty na herbatę?

– Tylko kiedy mam ciastka serowe – odparłam i podałam mu jedno.

Odmówił. Zdjęłam oud i usiadłam na innym krześle, by między nami znalazł się stół.

– Przyszedłem z prezentami – wyjaśnił Kiggs i sięgnął za pazuchę.

Wyciągnął cienki łańcuszek, na którym wisiały dwa thniki – okrągły brązowy medalion i srebrna plecionka, cicho brzęczące o siebie.

– Zakładaliśmy, że będziemy musieli się o nie wykłócać z Comonotem – dodał Kiggs – ale był pod wrażeniem, że ostatnio wyświadczyłaś mu przysługę.

– Dobrze – odparłam. – To znaczy, mam nadzieję, że mu pomogłam. Trudno to ocenić.

Książę uśmiechnął się smutno.

– Przeżyłem to. Któregoś dnia musimy porównać notatki. – Zabrzęczał thnikami, powracając do teraźniejszości. – Brązowy łączy się z tym, który daliśmy pani Okrze, więc będziecie pozostawać w kontakcie, gdy znajdziecie się w Ninysie. Ona zakłada, że ty będziesz podróżować, ona zaś dzielnie pozostanie w domu w Segoshu.

– Ależ oczywiście – stwierdziłam.

Znów się uśmiechnął. Podsycanie tych uśmiechów wywoływało we mnie niejakie poczucie winy – nie powinnam tego robić.

– Plecionka – uniósł skomplikowany srebrny węzeł – łączy się z główną skrzynią w gabinecie Seldy. Ona chce, żebyś odzywała się do niej dwa razy w tygodniu, niezależnie od tego, jak ci będzie szło. Stwierdziła, że jeśli się do niej nie odezwiesz, będzie się niepokoić, a jej niepokój ma teraz konsekwencje na skalę międzynarodową.

Wyciągnęłam rękę, uśmiechając się na myśl o tym, jak nieświadomie naśladował jej akcent. Położył thniki na mojej dłoni i zacisnął wokół nich moje palce. Zaparło mi dech w piersiach.

Szybko mnie puścił, odchrząknął i sięgnął do sakiewki pod pachą.

– Kolejna sprawa: dokumenty. Masz tu listy dłużne królowej, gdybyś potrzebowała pieniędzy; listę składników pyrii do zamówienia w imieniu korony; kolejną z ninyskimi baronetami i samsamskimi hrabiami, którzy nas szczególnie interesują, wraz z listami polecającymi. Odnalezienie ityasaari to priorytet, ale w czasie podróży będziesz się zatrzymywać u miejscowych ziemian. Równie dobrze możesz ich zachęcać do udzielania pomocy.

– Mam wzbudzać we wszystkich poczucie winy, by nam pomogli? – zażartowałam.

– Masz im delikatnie przypomnieć – odparł – o tym, co hrabia Pesavolta i regent już obiecali w ich imieniu. Pomniejsi szlachetnie urodzeni będą bardziej skłonni pomóc, jeśli uwierzą, że to zauważymy.

Podał mi teczkę. Wzięłam ją i zajrzałam do sterty pergaminów.

– Miło zyskać prawowitość.

Kiggs się zaśmiał, na co liczyłam. Był bękartem i miał dziwne poczucie humoru. Jego ciemne oczy błyszczały w blasku ognia.

– Będę za tobą tęsknić, Fino.

Bawiłam się teczką na kolanach.

– Ja już za tobą tęsknię – odparłam. – Tęskniłam przez te trzy miesiące.

– Ty też? – Zacisnął dłonie na oparciach fotela. – Tak mi przykro.

Próbowałam się uśmiechnąć, jednak uśmiech wydawał mi się sztuczny.

Kiggs postukał palcami w oparcie fotela.

– Nie spodziewałem się, że unikanie kontaktów z tobą będzie tak trudne. Nie możemy zapanować nad sercami, ale sądziłem, że moglibyśmy chociaż zapanować nad czynami i ograniczyć kłamstwa...

– Nie musisz usprawiedliwiać się przede mną – powiedziałam cicho. – Zgadzałam się z tobą.

– Zgodziłaś się... czas przeszły? – spytał, zauważając coś, czego nie chciałam ujawnić.

Książę był zbyt przenikliwy. Kochałam go za to.

Szybko podeszłam do regału i bez trudno znalazłam wśród bałaganu pewną książkę. Pomachałam cienkim egzemplarzem „Miłości i pracy” Pontheusa, który mi dał.

– Czy to wyrzuty? – spytał, pochylając się. – Wiem, co zamierzasz zacytować. „W prawdzie nie ma cierpienia, a w kłamstwach pocieszenia”. Wszystko się zgadza, pomijając sytuację, gdy wiesz, że prawda zrani kogoś, kogo kochasz, i wiesz również, jaki ból musi już znosić ta osoba: jej matka umarła, babka umiera, a ona sama została wrzucona na głęboki ocean królowania zanim była do tego gotowa. – Podniósł się i stwierdził: – Przeprowadzę ją przez to, Serafino. Zniosę ten ból, wycierpię wszystko za nią, aż przepłynie przez ten sztorm.

– Kiedy mówisz w ten sposób, wydaje się to takie szlachetne – powiedziałam ostrzej niż zamierzałam.

Zgarbił się.

– Nie próbuję być szlachetny, tylko dobry.

Podeszłam do niego, aż znaleźliśmy się twarzą w twarz i dzieliła nas tylko książka.

– Wiem, że tak jest – powiedziałam cicho. Postukałam go w pierś tomem Pontheusa. – Nadejdzie dzień.

Uśmiechnął się smutno i objął moje dłonie tak, że razem trzymaliśmy księgę.

– Wierzę w to, z całego serca – powiedział, patrząc mi w oczy.

Pocałował brzeg książki, ponieważ nie mógł pocałować mnie.

Puścił moje dłonie – i dobrze, bo musiałam w końcu zaczerpnąć powietrza – i znów sięgnął do ukrytej kieszeni w dublecie.

– Ostatnia rzecz – powiedział, wyciągając kolejny medalion, tym razem złoty. – Nie jest to thnik – dodał szybko, podając mi go.

Był to medal Świętego ze starannie wygrawerowaną sylwetką kobiety trzymającej swoją głowę na tacy – święta Capiti, moja patronka.

To znaczy moja oficjalna patronka. Kiedy byłam dzieckiem, psałterz wybrał świętą Yirtrudis, heretyczkę. Bystry kapłan zastąpił ją świętą Capiti. Cieszyłam się, że to zrobił, byłam i tak dość przerażająca bez powiązania ze świętą Yirtrudis. Nigdy się nie dowiedziałam, na czym polegała jej herezja, ale miano „heretyczki” plugawiło wszystko, co się z nią wiązało. Jej kapliczki zostały zniszczone, a obrazy zamazane.

Nigdy nikomu o niej nie powiedziałam, nawet Kiggsowi.

– Niech Niebiosa patrzą na ciebie przychylnie – powiedział książę. – Wiem, że nie jesteś pobożna. To bardziej dla spokoju mojego umysłu niż twojego. A pomijając kwestię wiary, chcę, żebyś coś wiedziała. – Przełknął ślinę. – Cokolwiek napotkasz na drodze, masz dom i przyjaciół, do których możesz wrócić.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Owszem, miałam przyjaciół, więcej niż kiedykolwiek. Czułam się tu jak u siebie w domu. Jaką lukę próbowałam wciąż zapełnić przez zgromadzenie ityasaari? Czy tę pustkę w ogóle da się zapełnić?

Kiggs ruszył do drzwi, a ja poszłam za nim, cicha jak cień. Zatrzymał się z dłonią na klamce, jeszcze raz na mnie spojrzał, odwrócił się i odszedł.

Zamknęłam za nim drzwi i ruszyłam w stronę sypialni. Na łóżku leżała sterta ubrań, które zamierzałam zabrać, i torby, w których się nie do końca mieściły. Uniosłam tom Pontheusa do serca, przycisnęłam medalion Świętej do warg i wepchnęłam je głęboko w jedną z toreb, pod lniane koszulki.

Zabierałam swój dom ze sobą, w świat, szukając innych, których chciałam do niego sprowadzić.

Łuska w cieniu

Подняться наверх