Читать книгу Krzyże na rozstajach - Rafał Dębski - Страница 4

Prolog

Оглавление

Ledwie zdążył zasnąć, kiedy obudził go delikatny szmer. Czujność, wyostrzona przez lata pracy, nie pozwoliła zlekceważyć podobnego sygnału. Zapalił więc światło i odetchnął z ulgą. Nikogo, nie zauważył żadnych podejrzanych zmian w pomieszczeniu. Położył się z powrotem, zamknął oczy i wtedy na równe nogi poderwał go kobiecy głos.

– Pozdrowienia, skurwielu.

Błysnęło światło – zapaliła się lampa obok fotela. Natychmiast sięgnął tam, gdzie położył pistolet – tuż obok zagłówka, na starannie rozłożonej lnianej ściereczce. Zawsze bawiło go, kiedy obserwował na filmach sensacyjnych, jak bohater wyciąga broń spod poduszki. Po pierwsze trudno sobie wyobrazić, żeby się w nocy nie poruszać. Przecież człowiek poprawia przez sen poduszkę, zmienia pozycję, a wtedy każdy ukryty przedmiot gdzieś się przesunie, po drugie plamy smaru na pościeli byłyby praktycznie niemożliwe do usunięcia. No i kwestia wygody, szczególnie w wypadku pękatego rewolweru. Kiedyś próbował tego filmowego sposobu, ale kilka razy wstał z bolącą głową, bo twardy przedmiot miał przykry zwyczaj wędrować właśnie tam, gdzie poduszka okazywała się najcieńsza albo wcale jej nie było. Dlatego zmienił sposób postępowania. Położenie broni na szmatce obok zagłówka okazało się najlepszym pomysłem.

– Odradzam – powiedziała kobieta. – Mam cię na muszce. Pozdrowienia, skurwielu – powtórzyła.

– Od kogo?

– Nie domyślasz się?

– To jakaś pomyłka – odparł drżącym głosem.

– Co ty powiesz! – zadrwiła. – A teraz spokojnie i bez numerów. Najpierw delikatnie podniesiesz spluwę i rzucisz ją na podłogę. Dwoma paluszkami. Zaraz, zaraz, nie tak! Kciukiem i małym za lufę, nie za kolbę. A pozostałe trzy mają być ładnie rozczapierzone i doskonale widoczne. Myślisz, że nie znam takich sztuczek?

Zaklął w myślach. Suka! Najwyraźniej specjalistka od mokrej roboty! Doskonale wiedziała, że jeśli podnosi się broń kciukiem i palcem wskazującym, dość łatwo zawinąć nią, przerzucić do dłoni. Prawdziwi mistrzowie czynią to w ułamku sekundy, a potem oddają błyskawiczny, celny strzał. On też nie był najgorszy, jeśli chodziło o podobne umiejętności. Umieszczenie zaś lufy broni między pierwszym i ostatnim palcem uniemożliwiało podjęcie jakiejkolwiek akcji. Posłusznie wykonał więc polecenie. Zaraz potem jakiś błyszczący przedmiot pofrunął w jego stronę, brzęknął, spadając na kołdrę.

– Załóż to.

Wyciągnął rękę, wymacał kajdanki. Nie miał wyjścia, zatrzasnął bransoletkę na prawym nadgarstku.

– Nie, znowu nie tak – zaprotestowała nieznajoma, kiedy chciał to samo uczynić z drugą ręką. – Nie próbuj być za cwany. Teraz lewa kostka. No już! Chyba że wolisz mieć przestrzelone biodro albo kolanko!

Manipulując przy stopie, próbował przyjrzeć się kobiecie. Nie był w stanie dostrzec jej twarzy – skrywała się w półmroku, w dodatku z kapelusza zwieszała się woalka – delikatna i zwiewna, ale w tych warunkach doskonale maskująca rysy.

– Kto cię przysłał, suko? – warknął.

– Grzeczniej proszę. Domyśl się, komu tak bardzo zalazleś za skórę.

– On? – zdumiał się. – Przecież to niemożliwe. Jemu nie wolno...

– Wszystko jest możliwe. – W jej głosie usłyszał śmiech. – Trzeba było nie wracać do kraju. Myślałeś, że jeśli się ukryjesz na jakimś zadupiu, nikt z dawnych przyjaciół nie zacznie cię szukać?

– Myślałem, że jesteś od Łazarza...

– Myśleć możesz, co chcesz. Jest paru ludzi, którzy chętnie by cię dopadli. Namieszałeś, utrudniłeś nam pracę. A potem doszedłeś do wniosku, że trochę tego za dużo. Nie zaprzeczaj, bo to nie ma sensu! Kto zabił niemiecką agentkę? Komu palił się grunt pod nogami, kiedy zaczęło go szukać całe europejskie FSB do spółki z BND oraz MI6? Masz wielu wielbicieli.

– Podobnie jak Łazarz. Jego też zamierzasz zlikwidować?

– Nie twój interes. Gadaj teraz, gdzie to ukryłeś?

– Co?

– Nie udawaj! Potrafimy wydobyć z ciebie prawdę. Noc jest długa, a jeśli jej nie starczy, zostaniemy tu, ile będzie trzeba.

– Zostaniecie? O kim mówisz?

– O tych, którzy przyjdą tutaj, jeśli nie dogadasz się teraz ze mną. Oni też zapytają, gdzie to jest. Wroński nie zabił cię wtedy w kościele, choć miał znakomitą okazję, nie szukał po akcji w Budapeszcie. Przekonałeś go, że po wpadce jesteś niczym, przestałeś się liczyć. Inni zlekceważyli cię, bo uznali, że jedyne, czego pragniesz, to zaszyć się gdzieś i żyć z pieniędzy, które zdołałeś wyrwać. Nie docenili twojej chciwości. Ale właśnie przyszedł czas zwrócić długi. Gdzie to masz? A jeśli nie ty, gdzie i u kogo mam tego szukać?

Splunął w jej kierunku, rzucił mocne słowo.

– Sam tego chciałeś, kochasiu.

Minister spraw wewnętrznych zamknął teczkę z aktami. Pracował w resorcie od lat, przedtem był prokuratorem, widział więc różne rzeczy. Jednak zdjęcia z miejsca zbrodni, które obejrzał przed chwilą, mogły przyprawić o mdłości nawet najbardziej doświadczonego i najtwardszego stróża prawa. Spojrzał na oficera, który dostarczył materiał.

– Czego pan ode mnie oczekuje, generale?

– Decyzji. Denat tuż przed śmiercią własną krwią na ścianie napisał nazwisko...

– Widziałem – wpadł mu w słowo minister, wskazując zdjęcia niecierpliwym gestem. – Co z tego? Poza tym skąd wiecie, że pisał to jakiś tam denat, skoro na miejscu nie znaleziono ciała?

– Krew, panie ministrze. Mnóstwo krwi, w dodatku jednej grupy. Grupy właśnie tego człowieka...

– Więc jesteście pewni, że to wasz były agent?

– Nasz. Był kiedyś podwładnym oficera, którego nazwisko wypisał na ścianie. Ale sprawa dotyczy nie tylko jednego biura czy wydziału. To rzecz interesu narodowego.

– Bezpieczeństwem narodowym zajmuje się...

– Nie chodzi tylko o samo bezpieczeństwo, ale także o interes państwa. Facet mógł mieć powiązania z naszym pracownikiem, który ułatwił mu ucieczkę za granicę przy okazji sprawy Łazarza. Właśnie tym, którego nazwisko nam wskazał. Akurat byliśmy w trakcie ustalania pewnych faktów i wpadliśmy na dobry trop. Jak widać, ktoś był od nas szybszy. To zabójstwo miało miejsce dwa tygodnie temu. A wczoraj część poszukiwanych przez nas papierów nabył pewien amerykański milioner. Podejrzewamy, że kupił je na prośbę kogoś innego, nie mamy pojęcia, kto to był. Może człowiek podstawiony przez FSB, a może przez Niemców. Tak czy inaczej wszystkie ślady prowadzą do jednej osoby. Dlatego przyszedłem z tym do pana.

Minister znów otworzył teczkę, rzucił okiem na krwawe fotografie i raporty.

– Co pan proponuje? – spytał.

– To zaszło już za daleko. Proponuję przerwać obserwację obiektu i podjąć działania bezpośrednie.

– Zatrzymać go? Jest pan pewien, że to najlepsze wyjście?

– Jestem pewien.

– Zgoda. Żądam jednak maksymalnej dyskrecji. W obecnej sytuacji politycznej jakikolwiek przeciek w podobnej sprawie może się okazać zgubny nie tylko ze względu na moje stanowisko, ale także dalszą karierę wielu ludzi.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jedno jest pewne: musimy to wszystko wyjaśnić. Przecież nie wolno pozostawić czegoś podobnego w sferze nieokreślonych zarzutów i domysłów.

Minister z niesmakiem spojrzał na akta. Nie cierpiał takich sytuacji. W resortach siłowych zawsze należy się liczyć z podobnymi trudnościami, ze śmierdzącymi sprawami, których rozwiązanie może się okazać równie ryzykowne jak zaniechanie. Ale dlaczego musiało to spotkać właśnie jego?

– Ma pan wolną rękę, choć podczas podejmowania działań i decyzji proszę się liczyć z polityczną rzeczywistością.

Oficer skrzywił się. Dla takich ministrów jak ten karierowicz jedyną rzeczywistością jest polityka. Reszta stanowi jedynie dodatek do sytuacji w sejmie, senacie i rządzie oraz utarczek w resortach.

– Oczywiście – powiedział wbrew sobie. – Będę o tym pamiętał.

Wojskowa ciężarówka skręciła na leśną drogę, zatrzymała się. Do granicy pozostało jeszcze około dwóch kilometrów. Kierowca skinął na towarzysza, wysiedli i stanęli w blasku samochodowych reflektorów. Mieli na sobie polowe mundury w maskujących barwach, charakterystycznych dla oddziałów górskich.

– Powinni już być – zauważył kierowca. – Stiepan, na pewno wszystko wytłumaczyłeś, jak należy?

– A jak myślisz? Wyobrażasz sobie, że ciągnąłbym nas przez pół nocy, żeby sobie zrobić wycieczkę? Spokojnie, mogli złapać opóźnienie.

Kierowca splunął.

– Opóźnienie – powtórzył ponuro. – A mnie aż parzy pod dupskiem to, co przewozimy.

– Co ty, Łoma, masz pietra? – spytał drwiąco Stiepan.

– Daj spokój – żachnął się żołnierz. – Co innego przewozić normalną partię prochów, a co innego to gówno.

– Ale za to jaki zarobek! Przez pół roku tyle się nie nachapiesz przy herze i opium. Konkurencja za duża. My, wywiad, Gruzini, Czeczeńcy, Osetyńcy, Afgańczycy, gnojki z Pakistanu. Cholernie ciasno się zrobiło. A na handel koką trzeba mieć lepsze dojścia niż nasze.

Łoma pociągnął nosem, znów splunął.

– Sram na to. Więcej mnie nie namówisz. Ostatni raz zgodziłem się na coś takiego. Już wolę lewą forsę, prochy czy inną kontrabandę. Ale to? Nie dość, że ryzyko jak jasna cholera, bo mogą nas wyśledzić z satelity, to jeszcze później ci, do których trafi to gówno, podłożą bombę pod tyłek być może właśnie nam. To już przesada.

– Strach cię dopadł czy sumienie? – spytał drwiąco Stiepan. – Zdecyduj się.

– Może jedno i drugie – mruknął kierowca.

Jego kolega chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej chwili rozległ się warkot silnika. Z drogi zjechała limuzyna. Łoma natychmiast ocenił wysoką klasę wozu. Takimi jeżdżą albo dyplomaci, albo Nowi Ruscy. W tym rejonie Federacji obie możliwości były równie prawdopodobne.

– Otwieraj klapę – mruknął Stiepan.

Kierowca natychmiast pobiegł na tył wozu, załomotał metal. Klapa bagażnika eleganckiego samochodu także odskoczyła. Wysiadło z niego dwóch potężnych mężczyzn. Podążyli za Łomą. Stiepan dołączył do nich. Stękając z wysiłku, wysunęli ciężką skrzynkę, po czym zanieśli ją do limuzyny. Tył auta osiadł pod ciężarem.

– Zrobione, szefie. – Jeden z goryli otworzył drzwi samochodu.

Łoma rzucił okiem do środka, ciekaw wnętrza. Zobaczył eleganckie skórzane fotele, otwarty barek i kieliszki, a także starszego siwego mężczyznę w towarzystwie ładnej kobiety. Oczy żołnierza i pasażera spotkały się.

– Kretynie! – warknął stary. Przez chwilę nie było wiadomo, do kogo właściwie mówi. Dopiero wściekłe machnięcie ręką uświadomiło obecnym, że epitet dotyczy ochroniarza.

Mężczyzna wysiadł z auta, stanął twarzą w twarz z Łomą i przywołał Stiepana.

– Premia specjalna – powiedział. – Za dobrą robotę.

Sięgnął do kieszeni marynarki. Żołnierze uśmiechnęli się do siebie, oczyma duszy widząc już wypchany portfel. Jednak ręka mężczyzny powędrowała dalej. Zanim któryś z wojskowych zdążył zareagować, padły dwa szybkie strzały. W jednej chwili obaj osunęli się na ziemię.

– Ciebie też powinienem rozwalić – powiedział spokojnie siwy, patrząc na goryla, który otworzył drzwi. – Żaden z nich nie miał prawa zobaczyć mojej twarzy!

Skarcony człowiek skulił się odruchowo, niczym pies oczekujący na uderzenie.

– Daruję ci pierwszy i ostatni raz. A teraz dokończ ich. Ten niższy chyba się poruszył.

Ochroniarz podszedł do leżących i każdemu wypalił w głowę, przykładając lufę do skroni. Jego szef patrzył na to z kamienną twarzą.

– Pochlapałeś się krwią – zauważył. – Jak tylko wrócimy, umyjesz się, a ciuchy spalisz. Zrozumiałeś?

– Tak jest. – Goryl wyprężył się odruchowo.

– Wyluzuj trochę – mruknął siwy. – Nie jesteś już w armii.

Krzyże na rozstajach

Подняться наверх