Читать книгу Krzyże na rozstajach - Rafał Dębski - Страница 7
3
ОглавлениеDzień zaczął się koszmarnie. Budzik nie zadzwonił. Oczywiście była to wina samego Michała, który zapomniał go wieczorem włączyć. Był tak zamyślony, że przeoczył nawet ulubiony serial kryminalny Morderstwa w Midsomer. W zasadzie był to jedyny film ukazujący pracę policji, który oglądał z zainteresowaniem i bez obrzydzenia. Może dlatego, że nieśpiesznie prowadzona akcja dziejąca się na angielskiej prowincji nie wymagała gonitwy myśli, urzekała prostotą, a zarazem zaskakującymi rozwiązaniami. No i te widoki – urocze domki, stare kościoły i pałacyki, wszechobecna zieleń. Patrząc na zmagania inspektora Barnaby’ego, starał się wczuć w psychikę prowincjonalnego gliniarza, który dochodzi do rozwiązania spraw nie błyskiem geniuszu, ale za pomocą mozolnych metod śledczych i długotrwałych przemyśleń. Nawet chwile olśnienia, kiedy łamigłówka zaczynała się układać w spójną całość, poprzedzone były ciężką pracą.
Klął, goląc się w pośpiechu. Spóźnienie mogło skończyć się kolejnym dywanikiem u pułkownika. Wroński miał już tego powoli dosyć. Manke nikogo nie czepiał się tak jak jego. Codziennie żądał raportów, kontrolował każdy krok porucznika. Michał zauważył nawet kilka razy podejrzane indywidua, podążające jego śladem. Potrafił się uwolnić od niechcianego towarzystwa, ale świadomość bycia obserwowanym była przykra i niepokojąca. Tylko dlatego, że przyjaźnił się z zatrzymanym majorem, trzeba było dawać mu do zrozumienia, że i on jest podejrzany?
Jechał samochodem jak wariat, łamiąc wszystkie możliwe przepisy. Oczywiście miał pecha – natknął się na patrol. Zanim wytłumaczył co i jak, błyskając legitymacją, zanim zniechęcił sierżanta do wypisywania mandatu, minęło kolejnych kilka minut. W efekcie wpadł do wydziału dobry kwadrans po czasie. To wystarczyło.
– Pan najwyraźniej lekceważy obowiązki – powiedział Manke zamiast „dzień dobry”. – O której przychodzi się do biura? To nie sowiecki kołchoz, ale poważna państwowa instytucja.
Michał słuchał tej gadki z zaciśniętymi szczękami. Przecież już po jego wejściu przyszło do pracy spóźnionych jeszcze dwóch innych kolegów, a jednak pułkownik się nimi nie zainteresował. Najwyraźniej gnojenie przyjaciela byłego dyrektora sprawiało mu niewysłowioną radość.
– Mam tego dość – oznajmił Wroński. W palarni poza nim byli jeszcze Maciek i Szczepan, zajmujący pokój naprzeciwko. – Pierdolę, jeszcze raz urządzi mi taki pokaz, a rzucam legitymację.
– Daj spokój – mruknął Szczepan. – Przecież nie będzie cię męczył wiecznie. Wszyscy mamy przesrane, nie tylko ty.
– Ale ja w szczególności.
– Nie da się ukryć – rzucił Maciek. – Tak to jest, kiedy zmienia się władza. Ci, co byli najbliżej koryta, dostają największe cięgi. – Ostatnim słowom towarzyszył złośliwy uśmieszek.
Michał spojrzał na kolegę jak pies na muchę. Maciek zmieszał się trochę, ale wytrzymał wzrok porucznika. Tak, Wroński zdawał sobie sprawę, że jego zażyłość z Bzowskim wywoływała u niektórych zazdrość. Nikt jednak nie chciał przyjąć do wiadomości, że Jacek wcale nie oszczędza przyjaciela. Wręcz przeciwnie, jeśli trzeba było wykonać jakieś wyjątkowo niewdzięczne zadanie, zlecał je właśnie jemu. Niewątpliwie także po to, żeby uniknąć podejrzeń o kumoterstwo. Premii Michał też nie dostawał wyższych niż inni, zawsze w miarę zasług, ale także i możliwości firmy, z tymi bywało zaś różnie. Departament Spraw Archiwalnych był gorzej finansowany niż agendy zajmujące się typową działalnością wywiadowczą i kontrwywiadowczą. Niestety, jak do tej pory żaden rząd należycie nie docenił pracy tych, którzy mieli za zadanie grzebać się w prawie zapomnianych sprawach, choć nader często właśnie te dochodzenia wiązały się z nowymi zadaniami, odsłaniały kulisy aktualnych dochodzeń. Przywoływanie przeszłości nie było zwyczajnym wycieraniem kurzu z pożółkłych teczek.
– Co chciałeś przez to powiedzieć? – spytał groźnie Wroński.
– Tylko tyle, że trzeba zbierać, co się zasiało. – Maciek znów uśmiechnął się złośliwie. – Jak się człowiek zadaje z przestępcą, musi się liczyć z tym, że sam się stanie podejrzany.
Michał patrzył na wykrzywioną szyderstwem twarz współpracownika. Stała się podobna do oblicza paskudnego gnoma z książeczki dla dzieci. Porucznik powstrzymał się ostatkiem sił, żeby nie trzasnąć pięścią w tę zadowoloną, rozpromienioną gębę. Maciej jednak nie zamierzał przestać.
– W dodatku istnieje duże prawdopodobieństwo, że kumpel kryminalisty sam jest nieźle umoczony.
– Wyłazi z ciebie mały, płytki, zazdrosny gnojek – wycedził Wroński. – Taki kurdupelkowaty Maciuś, który grzebie łopatką w piaskownicy i zazdrości koledze, bo tamten ma odwagę huśtać się bardzo wysoko, pod samą belkę. Mógłby też spróbować, ale boi się ryzyka. Bo co będzie, jak się okaże, że nie umie? Albo zacznie płakać ze strachu? Siedź ty lepiej i rób babeczki, bo poza piaskownicą może być niebezpiecznie. O tym już chyba zdążyłeś się przekonać?
Maciek zagryzł wargi. Wiedział, do czego Michał pije. Każdy w firmie by się zresztą domyślił. Kiedyś zgłosił się na akcję. Był niedoświadczonym, świeżym pracownikiem, a rzecz dotyczyła schwytania wielokrotnego mordercy, który działał na terenie Niemiec, Francji i Polski. To też była dawna sprawa, którą odgrzał zresztą sam Jacek Bzowski. Podczas akcji Maciek załamał się. Nie było żadnego większego niebezpieczeństwa, bo facet nie spodziewał się zupełnie, że ktoś jeszcze może grzebać w dawno zamkniętym śledztwie. Ale sama świadomość stanięcia oko w oko z bezwzględnym typem okazała się zbyt wielkim wyzwaniem dla młodego, wrażliwego człowieka. Potem Maciek spędził ponad rok, przekładając papiery, zanim dano mu następną szansę. Michał wiedział, że przy następnej podobnej okazji chłopak wykazał się odwagą, ale czuł, że wspomnienie upokorzenia tkwi głęboko w jego duszy. Przez chwilę zdawało się, że rzuci się na Wrońskiego. Zamiast tego wypalił:
– Ja przynajmniej umiem chronić moich bliskich. Nie wystawiam ich na strzał.