Читать книгу Krzyże na rozstajach - Rafał Dębski - Страница 6
2
ОглавлениеMichał tkwił nad stosem papierów. Było tam wszystko – kopie starych dokumentów, poszarzałe i pożółkłe teczki z archiwum, zdjęcia lotnicze i satelitarne terenu wokół Kostrzyna, a nawet wyniki badań geofizycznych. Miał to jakoś posklejać do kupy, wyciągnąć wnioski. Gdzieś w okolicy – podobno – powinien się znajdować supertajny, do tej pory nieodkryty bunkier Hitlera. Według ostatnich ustaleń istniało spore prawdopodobieństwo, że to właśnie tam zbrodniarza wszech czasów zastał koniec wojny. W Berlinie miał przebywać w tym czasie sobowtór wodza Trzeciej Rzeszy. O czymś tak idiotycznym Wroński nie słyszał od początku pracy w Departamencie Spraw Archiwalnych kontrwywiadu. Wszystko, co dotyczyło tajemniczego bunkra, było oczywiście ściśle tajne, spec-znaczenia, a logiki w tym znalazł jak na lekarstwo. Poza Wilczym Szańcem w Kętrzynie nie można było stwierdzić obecności żadnych innych pasujących do tej historii bunkrów, zabudowań czy chociażby śladów prac inżynieryjnych. To była czysta złośliwość ze strony pułkownika. Można oczywiście nakazać człowiekowi rozwiązywanie spraw nie do rozwiązania, ale – na Boga Ojca – niech mają one chociaż cechy prawdopodobieństwa. W tę historię nie uwierzyłby nawet bezkrytyczny wyznawca wielkich odkryć Ericha von Dänikena czy zagorzały widz telewizyjnych programów o zjawiskach paranormalnych. Hitlera na początku maja czterdziestego piątego roku mogło – rzecz jasna – nie być w Berlinie. Można nawet przypuszczać, iż został ewakuowany, otrzymał watykański paszport i wyfrunął, aby w końcu umrzeć w Ameryce Południowej. Ale przyjąć, jakoby siedział na terenie dawno zajętym przez Armię Czerwoną i krył się tam na podobieństwo borsuka w jakiejś wcześniej przygotowanej norze – po prostu czyste szaleństwo i ostatnia głupota.
– To bardzo istotna sprawa – oznajmił ze śmiertelną powagą Manke. – Jeśli zdołamy odnaleźć tajny schron, nagłośnimy ją. To będzie karta przetargowa w naszych stosunkach z Niemcami i Rosją. Sprawa kryjówki Hitlera kompromituje służby wywiadowcze obu tych krajów, od zakończenia drugiej wojny począwszy aż do dzisiaj.
Kolejna bzdura, ocenił natychmiast Michał. Jaka karta przetargowa? Co najwyżej ciekawostka historyczna, pozbawiona innych walorów niż poznawcze. Tak czy inaczej, przywódca faszystowskich Niemiec nigdy po wojnie już nie zaistniał. Ani w Berlinie, ani gdzieś w Argentynie czy Brazylii. Zresztą nic nie wskazywało, by karkołomna hipoteza o bunkrze miała się potwierdzić. Dlatego porucznik jakoś nie mógł zabrać się do wytężonej pracy. Poza tym, naprawdę miał już dość rozpracowywania tajemnic związanych z ulubionym zajęciem hitlerowców – ryciem pod ziemią.
– Kurde mol – powiedział na głos. – Ale syf. Nie mogliby chociaż raz schować czegoś gdzieś wyżej? W kościelnej wieży czy chociaż na poziomie gruntu?
Spojrzał z nienawiścią na biurko, odsunął stos papierów. Pod pleksiglasową płytą, zabezpieczającą blat przed porysowaniem, tkwiła kartka z wykaligrafowaną sentencją: „Aby poznać cokolwiek, trzeba najpierw poznać tego przyczynę”. Myśl Awicenny. Dostał ten wydruk od Jacka na samym początku pracy. Właściwie zapomniał już o nim. Nie tyle nawet zapomniał, co przestał go zauważać, podobnie jak człowiek nie dostrzega na co dzień wielu przedmiotów w swoim otoczeniu. Oko może rejestruje ich obecność, ale mózg nie przyjmuje informacji, bo nie jest ona do niczego potrzebna. Dzisiaj jednak dostrzegł na nowo cytat z wielkiego filozofa. Bzowski siedział teraz w celi i pewnie zastanawiał się, co go czeka w niedalekiej przyszłości. Musiał się czuć osaczony. Wroński doskonale wiedział, jakie to uczucie. „Aby poznać cokolwiek, trzeba najpierw poznać tego przyczynę”. To jest sentencja, którą każdy porządny pracownik kontrwywiadu powinien mieć wyrytą w sercu i rozumie. Czy major dokładnie zna przyczynę aresztowania? Czy rzeczywiście ma na sumieniu aż takie brudy, że trzeba było go zatrzymać? W to Michał nie był jakoś w stanie uwierzyć. Cuchnąca sprawa. Każda zresztą afera z udziałem funkcjonariuszy resortów siłowych śmierdzi na kilometr. Cóż takiego musiał przeskrobać, że został odizolowany, a na jego miejsce przysłano starego wyjadacza z wydziału kontroli?
Telefon na biurku nagle zadzwonił. Porucznik za każdym razem postanawiał, że trzeba zmienić denerwujący sygnał, i wciąż tego nie robił. Są takie czynności, które odkłada się w nieskończoność, a potem się o nich zapomina. Za rządów Bzowskiego linia wewnętrzna była wykorzystywana rzadko, bo major miał zwyczaj chodzić do pracowników, a nie wzywać ich przed swoje oblicze, aby rozliczać z postępów w pracy. Z kolei w telefonie zewnętrznym ustawiony został o wiele przyjemniejszy sygnał.
– Słucham. – Wroński skrzywił się, podnosząc słuchawkę.
– Dlaczego znowu nie melduje się pan, jak należy?
– A skąd mam wiedzieć, kto dzwoni?
– Nie czytał pan zarządzenia numer siedemdziesiąt dwa? – spytał surowo pułkownik.
– Nie czytałem.
– A powinien pan. Pracownicy biura nie mogą wykorzystywać telefonów wewnętrznych. Ta linia zarezerwowana jest jedynie dla łączności z kierownictwem. Wy macie po prostu do siebie chodzić i rozmawiać osobiście. Tak ze względów bezpieczeństwa, jak i w celu integracji zespołu.
Co za idiotyzm. Absurd tej decyzji wywołał na twarzy Michała mimowolny uśmiech.
– Ma pan coś do powiedzenia w tej kwestii, poruczniku?
– Ależ skąd, panie pułkowniku.
– Za niedostateczne wypełnianie obowiązków zostanie pan pozbawiony najbliższej premii. Czy to jasne?
Michał nie odpowiedział. Manke czekał przez chwilę, po czym zapytał:
– Jak postępy w pracy nad materiałami? Jak tam pana sławne zdolności koncepcyjne?
Michał westchnął. Jego zdolności analityczne zwykły się ujawniać nie przy grzebaniu w papierach, ałe podczas prawdziwej dochodzeniowej roboty, kiedy miał dostęp nie tylko do suchych danych, ale także do ludzi, mógł się swobodnie poruszać, prowadzić rozmowy, zadawać pytania. Bzowski nieraz śmiał się, że jego podkomendny nie jest geniuszem permanentnym, ale dorywczym, to znaczy miewa napady, podczas których potrafi połączyć w logiczny ciąg pozornie sprzeczne informacje. Podkreślał też, że trzeba mieć do porucznika mnóstwo cierpliwości i zachować zimną krew. Efekt pojawia się zawsze, ale różnie bywa z czasem. Pułkownik na pewno doskonale o tym wiedział. Tym większą przyjemność musiało mu sprawiać znęcanie się nad podwładnym.
– Na razie zapoznaję się dogłębnie z dokumentacją.
– Na pewno już wyrobił pan sobie jakieś zdanie.
– Tak, wyrobiłem sobie – wypalił Michał. – To wszystko się kupy nie trzyma. Dał mi pan kawałek sprawy, z której można wykroić powieść fantastyczną, a nie przeprowadzać dochodzenie! To beznadziejne.
– I o to chodzi – zahuczał radośnie Manke. – Nasze biuro zajmuje się w końcu głównie takimi fantastycznymi, beznadziejnymi sprawami, które przerosły możliwości innych! Za dwa dni chcę widzieć na biurku raport z pierwszymi sensownymi analizami. Albo nie. Ma pan dwadzieścia cztery godziny! Do usłyszenia.
– Chwileczkę! – zawołał Michał.
– Tak? Uprzedzam, że nie chcę w tej kwestii słyszeć żadnych wymówek.
– Ależ skąd – odparł zjadliwym tonem Wroński. – Chciałem się tylko odmeldować i poprosić o pozwolenie odłożenia słuchawki.
Po drugiej stronie zapadła martwa cisza. Wreszcie, po dłuższej chwili odezwał się zduszony głos:
– Stąpa pan po bardzo kruchym lodzie, poruczniku. Radzę się dobrze zastanowić nad swoją postawą.
W Michała, jak zwykle w podobnych sytuacjach, wstąpił diabeł.
– Moja postawa nie pozostawia nic do życzenia. Siedzę prosto, odbywam regularne treningi, nie mam problemów z kręgosłupem.
– Pewnego dnia – teraz Manke mówił bardzo spokojnie, wręcz flegmatycznie – podetnie pan sobie żyły swoim ostrym jęzorem. Zegnam.
Michał przez chwilę siedział nieruchomo, ze słuchawką w ręce. Odłożył ją powolnym ruchem. „Podetnie pan sobie żyły swoim ostrym jęzorem”. Kilka lat temu, kiedy był jeszcze zwyczajnym komisarzem podrzędnej komendy w Oleśnicy, usłyszał dokładnie to samo. Pułkownik powiedział to przypadkiem, od siebie, czy celowo? Czyżby chciał przypomnieć pyskatemu oficerowi, że kontrwywiad nigdy nie zapomina? Chciał dać do zrozumienia więcej, niż zawierały rzucone lekko słowa?
– Kurde mol, ale syf. – Michał zdawał sobie sprawę, że się powtarza, ale w tej chwili nic więcej nie przychodziło mu do głowy.
– O, Panie nasz! – Człowiek w białych szatach, lamowanych purpurowym wzorem, szeroko rozłożył ręce i wzniósł w górę oczy. – Ześlij na nas swoją siłę, napełnij mocą i obdarz zaufaniem swoje niegodne sługi. Błagamy cię!
– Błagamy cię – odpowiedzieli zgromadzeni.
Niewielka kaplica wypełniona była wiernymi. Wszyscy z uwielbieniem wpatrywali się w prowadzącego modły.
– Dziś we śnie przyszedł do mnie Pan – oświadczył kapłan. – Stanął przede mną w świetlistej postaci, a jednocześnie widziałem jego istotę w niebie, otoczoną przez naszych braci i nasze siostry. Widziałem Pana!
Wśród zgromadzonych rozległ się szmer podziwu.
– Tak! Ukazał mi swoje zagniewane oblicze. Czas sądu jest już bliski.
Tym razem do szmeru dołączyły się przestraszone okrzyki.
– „Módlcie się, pracujcie i pokutujcie w dwójnasób”. – Ubrany na biało mężczyzna obrzucił wiernych groźnym spojrzeniem. – Tak mi powiedział. Musicie odkupić winy świata, przyjąć na siebie cierpienie niepoprawnych grzeszników. Możecie uratować miliony dusz, ale tylko wtedy, kiedy sami będziecie zupełnie czyści. „Bo Syn mój przyniósł wam tę prawdę, abyście się nie tylko wzajem miłowali, ale także uczył miłować nieprzyjacioły swoje. Kto porzuci ojca, matkę i pójdzie za Nim, zostanie zbawiony. Kto pozbędzie się majątku swego, aby obrócić go na dobro innych, dostąpi szczęścia w raju”. Tak rzekł Pan.
Zamilkł, czekając, aż ludzie ucichną.
– Możemy zbawić świat, czy to rozumiecie?
– Rozumiemy – padła chóralna odpowiedź.
– Możemy uczynić Ziemię szczęśliwą, czy to rozumiecie?
– Rozumiemy.
– Możemy pomóc Bogu w jego dziele, czy i to rozumiecie?
– Rozumiemy.
Kapłan uśmiechnął się promiennie. Jego twarz przypominała w tej chwili oblicze anioła, jakie można zobaczyć na sztychach dawnych mistrzów. Był natchniony, a duchowa siła zdawała się wypełniać przestrzeń, udzielała się wpatrzonym weń wyznawcom.
– Dzisiejszego wieczoru będziemy się umartwiać. Przygotujcie ciała i dusze na pokutę. Czy jest coś godniejszego, niż złożyć w ofierze za ludzkość samego siebie? Czy można postąpić lepiej, niż naśladować Pana naszego Jezusa Chrystusa w dziele odkupienia?
W zupełnej ciszy słychać było dochodzące zza okna odgłosy pracy tych, którzy mieli przydzielone na ten ranek zadania.
– A teraz uklęknijcie.
Zgromadzeni runęli na kolana.
– Przyjmujemy dzisiaj do naszej wspólnoty nowego członka. Brat Robert przybył tu miesiąc temu. Odbywał kwarantannę w skrzydle dla nowicjuszy. Wykazał się wielkim hartem ducha podczas prób. Stał się przez to miły Panu, a zatem i nam wszystkim. Witamy cię, bracie Robercie.
– Witamy cię – odpowiedzieli.
Z umiejscowionego przy ołtarzu bocznego wejścia wyszła wysoka postać odziana w szary habit z kapturem.
– Podejdź, bracie, stań przy mnie.
Zgromadzeni zastygli, nasłuchując w ciszy. To było coś wyjątkowego. Ich duchowy przewodnik nakazywał nowo przyjętym leżeć krzyżem co najmniej pół dnia, a czasem nawet całą noc. Tymczasem tego członka zgromadzenia traktował jak równego sobie.
– Nie dziwcie się – zawołał kapłan. – Ten człowiek jest wyjątkowo miły Bogu, a zatem powinien być miły także nam wszystkim. To nie jest zwyczajny przybysz z zewnątrz, który musi poznać dogłębnie zasady, ale w pełni ukształtowany, doskonały świadek potęgi Pańskiej. Wie, co znaczy bojaźń Boża, i wie, co znaczy poświęcenie w imię Jezusa Chrystusa!
W tej chwili człowiek w habicie zatrząsł się, potem skulił i przycisnął ręce do twarzy, chowając je w czeluści kaptura.
– Spójrzcie – wskazał dłonią kapłan – na sam dźwięk imienia naszego Pana zaczyna przez niego płynąć Boża energia. Wystarczy już, bracie, uspokój się. Ukaż oblicze swoim braciom i siostrom.
Przybyły posłusznie zdjął kaptur. Oczom wiernych ukazała się twarz gładka, pozbawiona zmarszczek, przywodząca na myśl zarazem oblicze młodzieńca, jak i starca. Sprawiała wrażenie nieco opuchniętej, jakby pod skórą goiły się jakieś rany. Trudno by było określić, ile mężczyzna ma lat. Prawdopodobnie był już doświadczony życiowo, o czym świadczyły żylaste dłonie i przenikliwe, twarde spojrzenie brązowych oczu, które zdawało się wdzierać w głąb duszy.
– Witaj, bracie Robercie. – Kapłan obrócił się ku niemu i objął przyjacielskim uściskiem. – Bądź nam rad, jak i my tobie jesteśmy.
Na znak prowadzącego modlitwę ludzie wstali.
– Dzisiejszej nocy siostry Weronika, Magdalena i Zofia zostały wyznaczone do czuwania w małej kaplicy przy wiecznym ogniu oznajmił kapłan. – Jak zawsze przyjdzie po was siostra Marietta, która przeprowadzi ablucje, przygotowanie do posługi i zaprowadzi was do głównej świątyni.
Siedzieli w Ogrodzie Saskim. Michał lubił to miejsce. Wolał je nawet od bardziej zacisznych, intymnych zakątków Łazienek. Może dlatego, że tutaj po wyjściu z oazy zieleni można było od razu wskoczyć w rytm wielkomiejskiego życia. Blisko stąd było i do placu Bankowego, i do centrum. Wprawdzie odgłosy samochodów, klaksonów, łoskot tramwajów docierały bez większego trudu do samego serca parku, ale przefiltrowane przez liście, przytłumione kępami krzewów nie były dokuczliwe, nie zakłócały myśli.
– Patrz, jaka babeczka. – Michał poczuł lekkie szturchnięcie.
Paweł wskazał brodą idącą alejką kobietę. Była dość wysoka, solidnie zbudowana, ale przy tym bardzo zgrabna. Może nie w typie Wrońskiego, jednak miała sporo uroku.
– Takiej bym z łóżka nie wyrzucił – mruknął Paweł. A po chwili dodał: – Powiem więcej: takiej bym z łóżka nie wypuścił. Po Warszawie kręci się tyle szprych, że czasem się zastanawiam, kto je wszystkie obrabia.
– Możesz się skupić na temacie? – spytał niecierpliwie Michał.
– Daj spokój, życie to coś więcej niż praca.
– Ta sprawa to też coś więcej! Nie mam czasu do stracenia.
Paweł machnął ręką.
– Czas to pojęcie względne – powiedział leniwie. – Ja znajduję go zawsze dosyć.
– Gratuluję – warknął Wroński. – Też bym tak chciał. Jak na razie, niestety, nie mogę się wyluzować, idąc za twoim przykładem. Jesteś w stanie się czegoś dowiedzieć czy nie?
– Jazawsze jestem w stanie zdobyć informacje – burknął Paweł z urazą. – To powinieneś wiedzieć.
– Tak mówił mi Jacek, dając twój namiar. Ale nie mogę mieć pewności, czy się nie mylił. Chcesz gadać, proszę bardzo, ale jeśli masz zamiar opowiadać o warszawskich laseczkach, podeślę ci tu jakiegoś niewyżytego emeryta, z nim łatwiej się dogadasz.
– Ostry jesteś – uśmiechnął się Paweł. – Bzowski miał rację. Właśnie tak sobie ciebie wyobrażałem, kiedy mi o tobie opowiadał.
– Gówno tam ci o mnie opowiadał – szarpnął się niecierpliwie Michał. – To nie jest plotkarz, tylko rzetelny oficer. Nawet jeśli go spijesz do nieprzytomności, nie wypuści pół słowa o poufnych sprawach. Nie próbuj ze mną tak durnowato pogrywać. Po prostu przed spotkaniem zebrałeś o mnie informacje.
Paweł uśmiechnął się, kiwnął z uznaniem głową.
– Nerwowy jesteś, ale bystry.
Kiedyś Jacek podał Michałowi numer telefonu tego człowieka. „Ten gość wie o naszej pracy wszystko”, powiedział, „a jeśli czegoś nie wie od razu, jest w stanie uzyskać każdą informację”. Wroński, rzecz jasna, zapytał od razu, dlaczego w takim razie nie pracuje w firmie. „Bo jego wiedza jest swoistego rodzaju. Nie odpowie na pytanie o typowe szpiegowskie sprawy. To ktoś, kto zbiera informacje w ściśle określonym wycinku wywiadowczej rzeczywistości”. Wtedy porucznik wziął numer i schował go głęboko. Nie zastanawiał się nad uwagami przyjaciela, bo nie miał ku temu najmniejszego powodu. Po prostu wyrzucił rozmowę z pamięci. Dopiero wczorajszego wieczoru, tuż przed zaśnięciem, kiedy umysł wyciszył się i uspokoił, pojawiła się scena z tamtego dnia. Zerwał się natychmiast z łóżka i przewrócił szuflady do góry nogami. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, pożądany karteluszek znalazł dopiero, kiedy przejrzał już prawie wszystko. Nie bacząc też na późną porę, wybrał numer. Paweł nie wydawał się zdziwiony telefonem. Sprawiał wrażenie, jakby już dawno przywykł do takich rozmów. Natychmiast podał czas i miejsce spotkania, po czym rozłączył się. Michał domyślał się, dlaczego był taki lakoniczny. Na pewno dysponował kodowanym łączem. Im dłużej prowadziłby rozmowę, tym łatwiej byłoby go namierzyć komuś z zewnątrz.
– Możesz mi pomóc czy nie?
– Mogę się postarać. Ale chyba nie oczekujesz, że zrobię to za bezdurno?
Michał wzruszył ramionami.
– Jeśli tylko mnie stać, zapłacę.
– Daj spokój – odparł pogodnie Paweł z beztroskim uśmiechem. – Forsy mam dość. Ale jest inny towar: przysługa za przysługę.
– Jeśli tylko będę mógł. Gadaj.
– Nie teraz. Kiedyś mogę mieć do ciebie sprawę. Tak się kręci ten interes. Biorę pieniądze tylko od tych, od których nie spodziewam się niczego poza golą wdzięcznością. Takim jak ty załatwiam sprawy za piękne oczy. Ale pewnego dnia mogę się zgłosić i zażądać spłaty długu. Albo i nie, to zależy od okoliczności. Nie obawiaj się – zamachał rękami – nie będziesz musiał łamać prawa. A nawet jeśli, to tylko trochę. To jak, zgoda?
Michał kiwnął głową, zamyślił się. Czym ten gość się właściwie zajmuje? Dostęp do informacji tak poufnych, że nie mogą wyjść poza wydział kontroli, to nie w kij dmuchał, to wymaga naprawdę szerokich kontaktów i znajomości niedostępnych dla zwykłego pracownika kontrwywiadu.
– Dla kogo pracujesz naprawdę? – spytał. – Jakaś utajniona agenda MSW albo MON? A może dla kancelarii prezydenta? Nie – odpowiedział natychmiast sam sobie. – W resortach siłowych i Pałacu Prezydenckim zmiany są zbyt szybkie i niespodziewane. To coś innego. – Zmrużył oczy, uważnie obserwując twarz rozmówcy. – To musi być coś innego, może organizacja międzynarodowa? Europol, Interpol?
– Dosyć – uciął sucho Paweł. – Jesteś bystry, ale nie kombinuj za dużo. Chcesz wiadomości, dobrze, ale bez zbytecznego obwąchiwania źródeł.
– Dobra. Tak tylko głośno myślałem.
– W takim razie w przyszłości myśl cicho. Nie obchodzi mnie, co sądzisz. Jednak to, dla kogo pracuję, powinno być dla ciebie bez znaczenia. Rozumiemy się?
Tym razem to Michał uśmiechnął się beztrosko. Był zadowolony, że udało mu się rozdrażnić tego ostentacyjnie wyluzowanego, pewnego siebie osobnika.
– Pewnie, że się rozumiemy. Przynajmniej w tej sprawie.
Paweł spojrzał w niebo, potem znów skierował wzrok na porucznika.
– Dobry jesteś – mruknął. – Może kiedyś zaproponuję ci zajęcie ciekawsze niż uganianie się za szpiegami i grzebanie w pokręconych, nierozwiązywalnych dochodzeniach.