Читать книгу Kameleon - Rafał Kosik - Страница 5

I

Оглавление

Noan stał, potrą­cany przez spie­szą­cych gdzieś ludzi, i patrzył w niebo. W gwiaz­do­zbio­rze Lisa przy­była nowa gwiazda! To nie­ocze­ki­wane odkry­cie wpra­wiło go w takie osłu­pie­nie, że zapo­mniał o wszyst­kim wokoło. Torba wypa­dła mu z ręki i pac­nęła o chod­nik. Zadźwię­czały kupione dziś gwoź­dzie. Gwiazda była jaśniej­sza od pozo­sta­łych. Nowa dziura w sfe­rze nie­bie­skiej, prze­pusz­cza­jąca blask z zaświa­tów. Noan obser­wo­wał niebo od kilku lat, ale ni­gdy nie spo­tkał się z poja­wia­jącą się nagle gwiazdą.

Rozej­rzał się. Świa­tło gazo­wych latarni wydo­by­wało odra­pane, krzywe domki przed­mie­ścia. Setki butów dep­czą­cych bruk, stu­kot kół zaprzę­gów, jed­no­stajny szum roz­mów. I ani jed­nego spoj­rze­nia w niebo. Jakby nic się nie wyda­rzyło.

Ock­nął się z zamy­śle­nia. Pod­niósł torbę i skar­cił się za tę chwilę nie­uwagi. Szczę­ście, że nie został okra­dziony! Ojciec byłby wście­kły. Szyb­kim kro­kiem dotarł do stajni, zapła­cił koniu­szemu i wypro­wa­dził na zewnątrz konia. Noan znów spoj­rzał w niebo. Gwiazda na­dal tam była.

Nowa gwiazda…

Wsiadł na konia i wolno ruszył. Cze­kały go nie­mal dwie godziny drogi do domu. Czas na prze­my­śle­nia. Nowa gwiazda… Wszy­scy mówili, że gwiazdy są dziu­rami w sfe­rze nie­bie­skiej. Więc nowa gwiazda to nowa dziura. Jeśli tak, to czemu na nie­bo­skło­nie nie ma roz­pruć, prze­tarć jak w płót­nie czy skó­rze? Czemu są tam tylko świe­tli­ste punkty? Noan nie dawał wiary temu gada­niu. Wyobra­żał sobie gwiazdy jako pło­myki odle­głych lamp. Skoro Słońce jest wielką ogni­stą kulą roz­świe­tla­jącą zie­mię i niebo, to czemu gwiazdy nie mogły być małymi pło­my­kami? Dzieci, które nie usły­szały jesz­cze o dziu­rach, wpa­dały czę­sto na roz­ma­ite pomy­sły. Noan, gdy był mały, sły­szał wiele takich opo­wie­ści. Naj­bar­dziej podo­bała mu się ta, mówiąca, że gwiazdy to robaczki świę­to­jań­skie, które przy­sia­dły na chwilę na noc­nym nie­bie. Wie­rzył w to do czasu, aż zauwa­żył, że układ gwiazd, z wyjąt­kiem kilku naj­ja­śniej­szych, jest nie­zmienny. Ale nie zdra­dzał się przed nikim ze swo­imi prze­my­śle­niami. I tak mieli go za dzi­waka.

Droga z mia­sta na farmę była pokryta ubitą gliną, po obu stro­nach rosły topole. Gdy przez wiele dni padały desz­cze, zamie­niała się w grzę­za­wi­sko. A że jesień zado­mo­wiła się na dobre, teraz Noan odwie­dzał mia­sto nawet dwa razy w tygo­dniu. Cza­sem, jeśli ładu­nek miał być ciężki, brał wóz. Musiał zdą­żyć ze spra­wun­kami, nim droga sta­nie się cał­kiem nie­prze­jezdna.

Pło­myki odle­głych lamp – to roz­bu­dzało wyobraź­nię. Ktoś musiał te lampy zapa­lać, cze­muś musiały słu­żyć. Cze­muś musiała słu­żyć rów­nież ta nowa lampa.

Pogrą­żony w roz­my­śla­niach dotarł do farmy. Odpro­wa­dził konia do stajni i roz­kul­ba­czył go. Wszedł do sieni na pal­cach – wszy­scy już spali. Noan sam pod­jął się zada­nia wypraw na targ. Nie­które spra­wunki zała­twiał jesz­cze póź­nym wie­czo­rem. I choć szcze­rze nie­na­wi­dził kup­cze­nia, to jed­nak dzięki temu nie musiał wsta­wać skoro świt i mógł spę­dzać noce na obser­wa­cji nieba. Miał prze­sta­wiony rytm dnia i był z tego zado­wo­lony.

Na pal­cach wspiął się na pod­da­sze, gdzie pozwo­lono mu miesz­kać (ojciec nawet się ucie­szył, że zwol­niła się jedna izba). Zapa­lił lampę naf­tową, naj­ci­szej jak potra­fił, otwo­rzył klapę w dachu i wsta­wił na pod­wyż­sze­nie trój­nóg z tele­sko­pem. Wyce­lo­wał w zna­jomy frag­ment nieba i usta­wił ostrość. Nowa gwiazda była zde­cy­do­wa­nie jaśniej­sza od pozo­sta­łych. Się­gnął pod łóżko po księgę, w któ­rej, odkąd skoń­czył trzy­na­ście lat, szki­co­wał mapy noc­nego nieba. Otwo­rzył opra­wioną w skórę okładkę i prze­kła­dał sztywne kartki, aż zna­lazł odpo­wied­nią stronę. Prze­je­chał pal­cami po szorst­kim papie­rze. Wyjął korek z kała­ma­rza, umo­czył pióro w nie­bie­skim atra­men­cie i posta­wił kropkę mię­dzy zaschłymi rok wcze­śniej krop­kami, z boku pozo­sta­wia­jąc miej­sce na współ­rzędne i opis.

Wpa­try­wał się w oko tele­skopu jesz­cze długo, pró­bu­jąc prze­bić wzro­kiem tajem­nicę skrytą za mało pre­cy­zyjną optyką. Prze­rwał dopiero, gdy ból ple­ców był już nie do wytrzy­ma­nia. Jęk­nął i wypro­sto­wał się. Prze­tarł oczy, zmę­czone od wpa­try­wa­nia się w jeden punkt. Zamknął je, ale wciąż pod powie­kami miał powi­dok nowej gwiazdy.

Nowa gwiazda! Chciał wybiec na dzie­dzi­niec i krzy­czeć o swoim odkry­ciu! Nie… nie było komu opo­wie­dzieć. Wyśmia­liby go i zbesz­tali. Gwiazdy, też coś! Zaczę­łaby się awan­tura. Noan wie­dział, że tej nocy długo nie zaśnie. Będzie się gapił w poczer­niałe kro­kwie i roz­my­ślał do brza­sku.

Nowa gwiazda…

* * *

Obu­dziło go słońce, wpa­da­jące przez małe okienko. Na dole trwała praca. Od dwóch albo trzech godzin.

Ubrał się i zszedł do izby kuchen­nej. Hanni krzą­tała się przy stole, nad któ­rym zwi­sały wiązki suszo­nych ziół, czosnku i papryki. Kro­iła owoce na zimowe prze­twory. Dłu­gie, złote włosy koły­sały się, gdy małą rączką wkła­dała do wiel­kiego słoja równe czą­steczki jabłka. Pokro­iła ostatni owoc i odwró­ciła się, się­ga­jąc po następny kosz, sto­jący obok sta­rego kre­densu.

— Zoba­czy­łeś wczo­raj coś cie­ka­wego? — zapy­tała.

Do kuchni wszedł Pach­zan, star­szy brat Noana. Obrzu­cił chło­paka nie­chęt­nym spoj­rze­niem i zaczął szpe­rać w szaf­kach.

— Na nie­bie poja­wiła się nowa gwiazda — odpo­wie­dział cicho Noan.

— A w pło­tach kilka nowych dziur — wark­nął Pach­zan. — Dziś wsta­łeś jesz­cze póź­niej, dar­mo­zja­dzie. Poga­dam z ojcem o tym twoim świe­ci­dełku.

Wyszedł, trza­ska­jąc drzwiami. Hanni uśmiech­nęła się prze­pra­sza­jąco, jakby to była jej wina, i się­gnęła po kolejne rumiane jabłko.

Na stole leżał przy­kryty lnianą ser­wetą kozi ser, a obok chleb, który od śnia­da­nia zdą­żył się nieco zeschnąć. Noan nalał sobie z dzbana kom­potu z gru­szek, usiadł za sto­łem i zaczął żuć chleb. Patrzył w okno, na koły­szące się wolno konary sta­rego orze­cha. Dziś nie musiał jechać do mia­sta, co ozna­czało koniecz­ność wyko­ny­wa­nia jakiejś pracy w gospo­dar­stwie. Poli­czył, ile godzin pozo­stało do zmierz­chu, i jego myśli znów powę­dro­wały do nowej gwiazdy.

Wepchnął do ust ostatni kęs, pod­szedł do okna. Oparł się o para­pet i zmru­żył oczy od bla­sku słońca. Ciemne włosy opa­dały mu na czoło. Widział konary orze­cha, wzgó­rza pokryte łąkami i stado kóz. Gdzieś dalej był płot, a nawet kilka pło­tów, które zagra­dzały zwie­rzę­tom drogę do wol­no­ści. Noan nie pamię­tał, by mimo cią­gle poja­wia­ją­cych się dziur, kie­dy­kol­wiek jakaś koza pró­bo­wała ucieczki. Po co mia­łyby ucie­kać? Tu było im dobrze, a nie wie­działy prze­cież, że i tak osta­tecz­nym sen­sem ich ist­nie­nia jest nakar­mie­nie ludzi wła­snym cia­łem.

Dziś nie miał zamiaru narze­kać, chciał pra­co­wać aż do zmierz­chu, by ojciec nie miał oka­zji do pre­ten­sji. Nawet wolał obejść te wszyst­kie płoty i nie być nara­żo­nym na niczyje towa­rzy­stwo. Wolał roz­my­ślać i zająć jakoś czas pozo­stały do kolej­nej obser­wa­cji.

Nowa gwiazda, nowa gwiazda…

Na podwó­rzu parob­ko­wie roz­ma­wiali swoim pro­stym języ­kiem o zbli­ża­ją­cej się linii frontu. Noan słu­chał bez zain­te­re­so­wa­nia – pomimo zacię­tego oporu Ena­goru armia Sine­varu posu­wała się na połu­dnie i już oble­gała twier­dzę Mida­ron. To było mie­siąc temu. Od tego czasu twier­dza mogła już paść. Król roz­wa­żał wpro­wa­dze­nie poboru powszech­nego. Zna­czyło to mniej wię­cej tyle, że każda rodzina będzie musiała oddać armii jed­nego syna. Noan nie miał wąt­pli­wo­ści, kto to będzie w przy­padku rodziny Rama­chów. Pach­zan we wszyst­kim poma­gał ojcu, przej­mo­wał powoli jego obo­wiązki. Noan za to był nie­udacz­ni­kiem i leniem. Przy­naj­mniej w prze­świad­cze­niu ojca.

Chło­pak wziął z szopy nowe żer­dzie, narzę­dzia i zała­do­wał to wszystko na dwu­ko­łowy wózek. Wymknął się chył­kiem, nim kto­kol­wiek zdo­łał przy­dzie­lić mu dodat­kowe bzdurne zada­nie.

Wózek skrzy­piał, a Noan szedł drogą i roz­my­ślał. Jeśli ojciec odda go na służbę w armii, to ile prze­trwa? Gotów był zało­żyć się, że nie doczeka pierw­szej bitwy, prę­dzej zabiją go towa­rzy­sze. Czy wro­giem będzie mu armia Sine­varu, czy tylko wła­sny dowódca i żoł­nie­rze w takich samych mun­du­rach?

Zwol­nił, gdy tylko dachy farmy skryły się za pagór­kiem. Otrzą­snął się z ponu­rych myśli. Nie pój­dzie do woj­ska. Rzą­dzący wie­dzą prze­cież, co się opłaca. Wyży­wie­nie dla armii i pro­duk­cja broni są rów­nie ważne. Nie będzie poboru.

Skrę­cił w boczną, zaro­śniętą dróżkę. Nie­uży­wana od lat, pro­wa­dziła wprost do miej­sca, gdzie koń­czył się kamienny mur i zaczy­nał drew­niany płot. Mur budo­wano w cza­sach, gdy rodzina Rama­chów była naj­bo­gat­sza w oko­licy. Kiedy za sprawą spadku cen mięsa zubo­żeli, gro­dze­nie pastwisk dokoń­czono drew­nianymi pło­tami. Było to ponad dwa­dzie­ścia lat temu i teraz, nie­mal jed­no­cze­śnie, wszyst­kie płoty zaczy­nały się roz­pa­dać.

Nowa gwiazda… to znacz­nie przy­jem­niej­sza myśl od poboru i dziu­ra­wego płotu. Uniósł głowę, ale oczy­wi­ście było jesz­cze za jasno, aby doj­rzeć gwiazdy.

Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Dziew­czyna w pro­stej bia­łej sukience bie­gła po łące. Złote włosy falo­wały w powie­trzu jak łany zboża na wie­trze. Tanur, córka sta­rego Pami­sha, nie musiała pra­co­wać. Kie­dyś Pamish był biedny, ale to było kie­dyś. Teraz Pami­shom wio­dło się zde­cy­do­wa­nie lepiej niż Rama­chom. Mieli wielu parob­ków, wię­cej bydła, wię­cej ziemi. Wię­cej wszyst­kiego. Ojciec Noana ciężko to prze­ży­wał. Prze­stał się nawet odzy­wać do sąsiada.

Chło­pak oparł się o chy­bo­tliwy płot. Trawa po dru­giej stro­nie była lep­sza, zie­leń­sza, bar­dziej soczy­sta. Tanur bie­gła po zie­leń­szej tra­wie. Przy­sta­wała, zry­wała kwiat i bie­gła dalej. Chło­pak obser­wo­wał ją ukryty za pło­tem, aż jasna postać znik­nęła za wznie­sie­niem. Zaci­snął dło­nie na żer­dzi. Czuł jakąś dziwną sła­bość w kola­nach. Mieć tyle czasu i mar­no­wać go na zry­wa­nie kwia­tów!

Przez resztę dnia z zapa­mię­ta­niem przy­bi­jał żer­dzie, wko­py­wał głę­biej spróch­niałe słupki. Nie dbał o to, ile prze­trwa jego par­ta­nina. Musiał dać upust nagłej wście­kłej sile, któ­rej źró­dło nie było dla niego jasne.

Do domu dowlókł się o zmroku. Ramiona, nie­przy­wy­kłe do takiej pracy, bolały jak obite. Obszedł całą dłu­gość ogro­dze­nia i napra­wił je.

W głów­nej izbie, przy lam­pie oliw­nej sie­dział ojciec, oparty łok­ciami o stół. Noan nało­żył sobie sty­gną­cego rzad­kiego gula­szu i usiadł naprze­ciwko. Czer­stwa twarz ojca wydała mu się obca. Noan stwier­dził z zasko­cze­niem, że ojciec wygląda staro, pomarsz­czył się, bra­ko­wało mu kilku zębów. Nie pamię­tał, kiedy ostatni raz przy­glą­dał mu się z bli­ska. Zwy­kle uni­kał jego wzroku, prze­my­kał chył­kiem, by nie została mu przy­dzie­lona kolejna praca. Jadł posiłki, gapiąc się w talerz. Teraz jed­nak ojciec patrzył mu pro­sto w oczy. To nie był zwy­kły wie­czór, ani zwy­kłe sie­dze­nie ojca przy stole. Noan z tru­dem prze­ły­kał kolejne kęsy. Lampa oliwna oświe­tlała połowę twa­rzy. Domow­nicy gdzieś znik­nęli, jakby wie­dzieli, co ma nastą­pić.

— Masz osiem­na­ście lat, synu — obcy czło­wiek poru­szył zaci­śnię­tymi war­gami. — Jesteś doro­sły. Pora skoń­czyć z dzie­ci­nadą. Nawet parob­ko­wie już się z nas śmieją.

— Rąk nie czuję. Pra­co­wa­łem cały dzień.

— Nie cały dzień, tylko od połu­dnia do zmierz­chu. — Ojciec gestem uci­szył pro­te­sty, szorstką dło­nią potarł czoło. — Zbliża się zima. Mamy mało zapa­sów, a podatki rosną z powodu wojny. Nowe prawo mówi, że pań­stwu należy się trze­cia część wszyst­kiego. Rok temu była tylko piąta część, a i tak ledwo docze­ka­li­śmy wio­sny. Nie wykar­mimy całego stada kóz. Sprze­damy połowę. Jedną świ­nię ubi­jemy. Będziemy musieli ode­słać trzech parob­ków, bo nie mam im czym zapła­cić. Zaczy­nają się wykopki. Pracy będzie wię­cej, rąk mniej.

— Ale…

— Od przy­szłego tygo­dnia koniec z wyle­gi­wa­niem się. Będziesz wsta­wał o świ­cie i pra­co­wał jak inni.

Noan zamknął oczy. Jak wytłu­ma­czyć, że on, Noan, jest stwo­rzony do cze­goś innego? Jak powie­dzieć, że prze­wa­la­nie gnoju to dla niego strata czasu?

— Mar­nu­jesz czas i siły na bez­u­ży­teczne gapie­nie się w niebo — cią­gnął ojciec. — Naj­wyż­sza pora, żebyś poka­zał, że jesteś męż­czy­zną, i zadbał o rodzinny dom. Nie możesz być dar­mo­zja­dem.

To robota Pach­zana! – zro­zu­miał Noan.

— Nie mogę zre­zy­gno­wać… — ode­zwał się nie­zde­cy­do­wa­nie.

— Synu. — Ojciec nachy­lił się nad sto­łem. — To nie jest prośba. Jak się nie opa­nu­jesz i nie weź­miesz do uczci­wej pracy, będziesz szu­kał nowego domu.

Noan wal­nął pię­ściami w stół, zerwał się i wbiegł na swój strych. Rzu­cił się na łóżko. Praca! Macha­nie kosą, zbie­ra­nie siana, kar­mie­nie zwie­rząt… Przy­kry doda­tek do praw­dzi­wego życia! Zaję­cie dla pro­sta­ków… Ile­kroć musiał pra­co­wać, czuł się poni­żony, wyko­rzy­stany. Teraz miało się to dziać codzien­nie!

Jed­nak, kiedy nieco ochło­nął, oczyma wyobraźni zoba­czył bie­gnącą po łące Tanur. I znów poczuł tę dziwną nie­moc w kola­nach. Trwało dobrych parę minut, nim pozbył się i tego obrazu. Wstał, zro­bił kilka głę­bo­kich odde­chów, pochy­lił się nad oku­la­rem tele­skopu i sku­pił na obser­wa­cji nieba – jedy­nej czyn­no­ści, która dawała mu spo­kój ducha, wpra­wiała w dobry nastrój. W pierw­szym momen­cie poczuł roz­cza­ro­wa­nie, nowej gwiazdy nie było bowiem w miej­scu, gdzie powinna być, na górze gwiaz­do­zbioru Lisa. Jakby ode­brano mu wła­sność, uko­chaną zabawkę. Spoj­rzał na niebo gołym okiem. Gwiazda tam była! Spraw­dził szu­ka­czem i sko­ry­go­wał usta­wie­nie pokrę­teł. Była tam. Obok. Prze­su­nęła się nie­znacz­nie wzglę­dem innych gwiazd. Gwiazda ruchoma czy błąd poprzed­niego pomiaru? Otwo­rzył księgę i zapi­sał pozy­cję sko­ry­go­waną o dwa stop­nie. Pochy­lił się nad papie­rem, zmarsz­czył brwi. Dwa stop­nie… duży błąd. Długo wpa­try­wał się w nią, zupeł­nie pomi­ja­jąc inne obszary sfery noc­nej. Po raz pierw­szy od wielu mie­sięcy nie zano­to­wał pozy­cji innych gwiazd wędrow­nych. Wresz­cie wypro­sto­wał się, czu­jąc zna­jomy ból w ple­cach. Zesta­wił tele­skop z pode­stu i cicho zamknął klapę. Poło­żył się do łóżka wcze­śniej niż zwy­kle – praca przy ogro­dze­niu jed­nak dała mu się we znaki.

Zamknął oczy.

Tanur bie­gnąca po łące.

Nowa gwiazda bie­gnąca po nie­bie.

Kameleon

Подняться наверх