Читать книгу Drugi okręt - Richard Phillips - Страница 7
ROZDZIAŁ
2
ОглавлениеHeather McFarland zawsze wstawała wcześnie, lecz teraz sny budziły ją na długo przed świtem. Nie pamiętała, czego dotyczyły. Znała jedynie grozę, jaką po sobie pozostawiały.
Gdy tego ranka zeszła po schodach, cyfrowy zegar na kuchence mikrofalowej wskazywał czwartą czterdzieści trzy. Zdecydowanie za wcześnie, nawet jak na nią. Koszmary zaczęły się niedługo po rozpoczęciu letnich wakacji i po tygodniu przestała już próbować zasnąć ponownie po wybudzeniu z nich. Było to niemożliwe, miała bowiem silne wrażenie jakiejś nieprawidłowości. Żywiła nadzieję, że gdy w kolejnym tygodniu ruszy szkoła, sny się skończą.
Przygotowała sobie poranny kubek herbaty ziołowej i przeszła z nim na tylną werandę, gdzie spoglądała na słońce wyłaniające się zza górskiego horyzontu. Na wyżynie Nowego Meksyku świt miał w sobie coś czysto magicznego. Być może to dzięki powietrzu rozrzedzonemu na wysokości ponad dwóch kilometrów nad poziomem morza promienie migotały i tańczyły na skalnych urwiskach, zabarwiając je kolorem róży pokrytej rosą. A może dzięki sposobowi, w jaki czerwienie i żółcie jutrzenki rozlewały się po wschodnim niebie. Woń wysokich sosen wisiała w porannym powietrzu, chłodnym, jak na tę porę dnia, nawet na początku sierpnia.
White Rock było dla Heather domem przez niemal całe jej życie. W tym sypialnianym osiedlu Narodowego Laboratorium Los Alamos znajdowały się domy jej najbliższych przyjaciół, choć wielu znajomych ze szkoły żyło kilka kilometrów dalej, w granicach większego z miast. Heather zachichotała. Los Alamos i White Rock były pięknymi miejscowościami usytuowanymi w olśniewającym otoczeniu kanionów północnego Nowego Meksyku, lecz określenie „miasto” było nieco na wyrost.
Pomimo utrzymującego się niepokoju, jaki sen zaszczepił w jej umyśle, Heather czuła podekscytowanie. Jennifer i Mark mieli dziś wrócić z letnich wakacji. Choć wyprawa wzdłuż wybrzeża Alaski wydawała się fajna i dziewczyna nie czuła zawiści, że bliźniaki spędzały czas z bliskimi, to przez ostatnie kilka tygodni bardzo za nimi tęskniła.
Wciąż mieli parę dni, by popracować nad umiejętnościami wspinaczkowymi, zanim zacznie się szkoła i koszykówka skradnie wszystkie wolne chwile Marka. Jako trzecioklasista został na ten rok wybrany do licealnej drużyny. Będą jedynie musieli oderwać Jennifer od książek i przekonać ją, że aktywne przeżycie ostatnich dni lata jest ważniejsze niż czytanie o najnowszych teoriach komputerowych. Zadanie zapewne okaże się łatwiejsze, jeśli pozwolą jej zabrać ze sobą jakieś tomiszcze.
Gdy Heather piła trzeci już kubek herbaty ziołowej, czuła się niemal wystarczająco zrelaksowana, by rozważyć powrót do łóżka. Nagle rozległ się brzęk naczyń w kuchni – a więc matka już wstała i niedługo będzie wołać na śniadanie. Rozsuwane drzwi otworzyły się i na werandę wyszedł ojciec z parującym kubkiem kawy w dłoni.
– Dzień dobry, kochanie.
– Cześć, tato.
Gilbert McFarland był wysoki i szczupły, miał piwne oczy i usta wykrzywione w wiecznym uśmiechu. Jego gęste brązowe włosy zawsze kryły się pod starą, sfatygowaną czapką wędkarską, do której przyczepiono kilka ręcznie robionych much oraz przypinkę z napisem: „Taaaka ryba...”.
– Wygląda na to, że czeka nas kolejny piękny dzień.
– Ano. Ale przegapiłeś najlepszą część świtu.
– Razem z mamą oglądaliśmy go przez okno w sypialni.
– To się nie liczy. Szkło pogarsza widok.
– Hmm. Nie każdy się urodził, by wstawać przed słońcem. Jesteś głodna?
– Zaczynam być.
– To dobrze. Śniadanie już prawie gotowe.
Heather weszła za tatą do domu. Matka, Anna McFarland, krzątała się po kuchni i przy stole ze skutecznością sprawiającą wrażenie, jakby wszystko ustawiało się na swoich miejscach z własnej woli.
– Oj, wyglądasz dzisiaj na trochę zmęczoną – stwierdziła, dotykając czoła Heather. – Dobrze się czujesz?
– Tak, mamo. Po prostu trochę nie mogłam się doczekać, aż się obudzę.
Matka uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Tak, ciekawe dlaczego. Pewnie powinnam dostawić jeszcze dodatkowe krzesła.
Heather chciała właśnie powiedzieć, że nie jest pewna, kiedy wracają Smythe’owie, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Bliźniaki Smythe od lat jadały w domu Heather śniadanie i wszelkie inne posiłki, na które mogły się wprosić. Umiejętności kulinarne pani Smythe osnuwała legenda, ponieważ wykonane przez nią potrawy nie nadawały się do zjedzenia. Sama również ich nie lubiła, nie mogła więc winić Marka i Jennifer, że korzystali z gościnności McFarlandów. Za tę przysługę rodzina rewanżowała się regularnymi grillami, urządzanymi przez pana Smythe’a.
Heather otworzyła gościom i cofnęła się o krok.
– Wow. Wyglądacie świetnie. Nie sądziłam, że na Alasce można się opalić.
– Taa, jasne. – Mark wyszczerzył zęby. – Trochę wspinałem się po skałach i lodowcach. Spodobałoby ci się tam.
– To też dobre miejsce, by nadrobić zaległości w lekturze – rzekła Jennifer, ściskając się krótko z Heather.
Heather się roześmiała.
– Jesteście głodni? – spytała.
– Wygłodzeni – odparł Mark. – Dziś rano mało brakowało, by mama usmażyła omlety. – Wyraz zgrozy na jego twarzy sprawił, że Heather zaśmiała się jeszcze donośniej.
Jej matka mocno przytuliła bliźniaki na powitanie, skierowała je do krzeseł i puściła w obieg półmisek z naleśnikami, do którego opróżniania natychmiast wszyscy się zabrali. Zanim śniadanie dobiegło końca, McFarlandowie usłyszeli już wszystko o podróżach po Alasce, a także entuzjastyczną recenzję przeczytanej przez Jennifer biografii madame Skłodowskiej-Curie.
Z zewnątrz dobiegł klakson i ojciec Heather wstał, wycierając sobie brodę serwetką.
– Oho. Moja podwózka. Muszę lecieć.
– Baw się dziś dobrze w laboratorium – powiedziała Heather.
– Zawsze dobrze się bawię.
Choć nie miał doktoratu ani nawet magisterium, był jednym z tych nieodzownych ludzi znanych w laboratoriach jako technicy. Podobnie jak pan Smythe, czekający teraz na ich podjeździe. W tym tygodniu to jemu przypadło obsługiwanie kierownicy.
Ojciec Heather miał smykałkę do budowania mechanicznych wynalazków spełniających konkretne wymagania, nawet jeśli otrzymał jedynie pobieżne informacje. W zasadzie piastował stanowisko mechanika, lecz wyniósł swą pracę do rangi sztuki. Uwielbiał laboratorium, które zapewniało mu dostęp do świetnie wyposażonego warsztatu oraz możliwość budowania rozmaitych dziwactw dla naukowców.
Podczas gdy Gilbert McFarland był mistrzem wszystkiego, co związane z mechaniką, Fred Smythe rządził elektroniką. Nie istniało nic, czego nie potrafiliby wspólnie stworzyć albo ulepszyć. I jeszcze mieszkali obok siebie.
Gdy pan McFarland sięgnął do klamki, drzwi otworzyły się zamaszyście i został niemal przewrócony przez zwalistą sylwetkę wpadającego do salonu Freda. Zanim zdążył zareagować, sąsiad złapał pilota i włączył stary telewizor.
– Gil, chodź tu zaraz. Musisz to zobaczyć!
Na pasku u dołu ekranu widniały logo CNN oraz napis: WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI. Obraz z prezentera przeskoczył nagle na prezydenta siedzącego przy swoim biurku w Gabinecie Owalnym, na tle herbu oraz amerykańskiej flagi.
Prezydent zaczął przemawiać bezpośrednio do kamery:
– Drodzy rodacy. Z wielką przyjemnością oraz ekscytacją pojawiam się dziś przed wami z oświadczeniem, na które bardzo długo czekaliście, nawet o tym nie wiedząc. Przez te lata rządziło kilku prezydentów, wybuchło kilka wojen, odbyło się lądowanie człowieka na Księżycu i świat znalazł się w dzisiejszej niespokojnej sytuacji. W tym czasie rząd starannie strzegł sprawy o niezgłębionym znaczeniu naukowym. Jak okaże się już za chwilę, należało utrzymywać ją w tajemnicy, aby można było zbadać konsekwencje tego odkrycia dla bezpieczeństwa narodowego oraz publicznego. Ostatnie przełomy w badaniach sugerują jednak tak wielkie korzyści dla ludzkości, że w porozumieniu z czołowymi członkami Kongresu postanowiłem je upublicznić.
Prezydent przerwał na chwilę, a Heather zastanawiała się, czy się nie zgubił, czytając tekst z telepromptera. Wziął głęboki oddech i kontynuował:
– Pod koniec marca tysiąc dziewięćset czterdziestego ósmego roku armia Stanów Zjednoczonych odkryła tuż pod Aztec w stanie Nowy Meksyk miejsce katastrofy niezidentyfikowanego pojazdu latającego. Od tego czasu ponad wszelką wątpliwość ustalono, że miejsce jego pochodzenia znajduje się poza naszym systemem słonecznym. Mówiąc w skrócie, jest to okręt kosmiczny z innego świata, skonstruowany przy użyciu zaawansowanych technologii, z których części wciąż nie potrafimy rozszyfrować. Przez kilka ostatnich lat zespół naszych czołowych naukowców badał ów pojazd w ramach programu nazwanego Projektem Rho. Przekażę teraz głos naukowcowi kierującemu tym zespołem.
W domu McFarlandów zapanowało pandemonium. Pełne podekscytowania wrzaski zostały w końcu zagłuszone przez żądania ciszy ze strony państwa McFarlandów i pana Smythe’a.
Zamiast prezydenta na ekranie pojawił się stojący przy pulpicie w pomieszczeniu prasowym mówca. Wszyscy mieszkańcy okolic Los Alamos natychmiast go rozpoznali. Był to Donald R. Stephenson, zastępca dyrektora Narodowego Laboratorium Los Alamos, kierujący specjalnymi projektami, z których wiele pozostawało tajemnicą. Najwyraźniej jeden z nich miał właśnie zostać ujawniony.
Spoglądając na tego człowieka, Heather z jakiegoś powodu zawsze czuła się dziwnie, zupełnie jakby jego bystre spojrzenie wyłapywało ją z tłumu i przewiercało się przez nią na wylot. Był żylastym, szczupłym mężczyzną o atrakcyjnej twarzy, wysokim czole i wyrazistych ustach, wyglądających, jakby nigdy nie zostały zmuszone do wykrzywienia się w uśmiechu. W brązowych włosach wciąż nie było widać śladu siwizny, choć skończył już pięćdziesiątkę.
Ponadczasowy. Tak właśnie Heather określała w myślach profesora Stephensona. Mógł być w dowolnym wieku – podobnie jak Pat, zabawna postać nieokreślonej płci pojawiająca się w powtórkach starych odcinków Saturday Night Live. Na pewno nie można było odgadnąć, ile Stephenson miał lat, jedynie na niego patrząc.
Profesor Donald Stephenson był powszechnie uważany za najmądrzejszego człowieka na planecie. Opuścił wojsko w wieku mniej więcej dwudziestu pięciu lat i szybko obronił na MIT doktoraty z astrofizyki, matematyki oraz chemii. Trzy Nagrody Nobla przed ukończeniem czterdziestki wystarczyły, by zapewnić mu obecne wysokie stanowisko w laboratorium. Heather słyszała od ojca, że gdyby naukowiec nie był tak absolutnie niesympatyczny, bez wątpienia zostałby mianowany dyrektorem, a nie zastępcą, choć nie okazywał żadnej chęci odejścia od projektów, które trzymał pod ścisłą kontrolą.
Jej ojciec oraz pan Smythe nie cierpieli go, ale uczucie to podzielało w laboratorium tak wielu naukowców oraz techników, że nikogo nie dziwiło. Dziewczyna miała wrażenie, że Stephenson upajał się nienawiścią innych.
Teraz, w sali pełnej dziennikarzy, przemawiał spokojnie na tle sekwencji slajdów przedstawiających podłużny kształt obstawiony instrumentami, pracowników chodzących po kładkach przyklejonych do jego powierzchni oraz rampę sięgającą do wnętrza. Nie pokazano jednak ujęć środka pojazdu.
Choć Heather była zbyt podekscytowana, by śledzić monotonną przemowę, jej przekaz był jasny: niedawne przełomy w odcyfrowywaniu elementów obcej technologii zaowocowały wynikami tak istotnymi i zaskakującymi, mogącymi mieć taki wpływ na produkcję energii oraz zdrowie wszystkich ludzi, że po prostu nie można było dalej trzymać ich w sekrecie.
W nadchodzących tygodniach owe rezultaty miały zostać ujawnione wyselekcjonowanej grupie naukowców z całego świata celem przeanalizowania i zewnętrznej oceny, pozwalającej stwierdzić, czy można je bezpiecznie przekazać innym krajom.
Prezentacja slajdów skończyła się. Stalowoszare oczy profesora Stephensona omiotły salę.
– Teraz odpowiem na państwa pytania.
Zapanował harmider. Dopiero po pięciu minutach udało się na tyle uspokoić dziennikarzy, by dało się słyszeć wypowiadane w podnieceniu słowa:
– Dlaczego przez cały ten czas utrzymywano sprawę w tajemnicy przed mieszkańcami Ameryki?
– Czy niezależni naukowcy otrzymają dostęp do okrętu?
– Czy to odkrycie nie powinno zostać przekazane Organizacji Narodów Zjednoczonych?
Wciąż padały kolejne pytania, z których część przekazywano rządowi. Jednak natychmiast stało się oczywiste, że choć amerykański gabinet deklarował chęć podzielenia się technologią uzyskaną w ramach projektu, owa otwartość nie wiązała się z dostępem do samego pojazdu.
Gdy konferencja prasowa dobiegała końca, Heather przeszedł dreszcz. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że zdoła sobie przypomnieć szczegóły ostatniego snu. Wrażenie zniknęło jednak, zastąpione utrzymującym się poczuciem grozy, z którym się obudziła.