Читать книгу Drugi okręt - Richard Phillips - Страница 8

ROZDZIAŁ
3

Оглавление

Mesa. Hiszpańskie słowo oznaczające „stół”. Heather nie pamiętała, dlaczego zaczęli nazywać swój ulubiony górski azyl tym określeniem. Wysoki skalny paluch rozciągający się pomiędzy dwoma głębokimi kanionami nie przypominał stołu ani nawet jego blatu.

W zasadzie przypominał setki innych miejsc w tym składającym się z czerwonych skał rejonie nowomeksykańskiej wyżyny. Wyglądał, jakby ziemia rozszczepiła się i popękała z trzech stron, po czym runęła do stromej rozpadliny, głębokiej na kilkadziesiąt metrów i rytej w skale przez tysiąclecia dzięki działaniu wody oraz wiatru.

Na rowerach górskich dotarli do tej odległej kryjówki, którą odwiedzali już przez dziesiątki weekendów. W tę pierwszą sobotę roku szkolnego do Mesy nie przywiodła ich jednak chęć wspinaczki ani poszukiwania zagubionych mitycznych kopalni złota, lecz zawartość dużego pudełka przymocowanego do pojazdu Marka.

Heather zatrzymała się z poślizgiem, opuściła stopkę, ściągnęła kask i zawiesiła go na kierownicy. Upajała się delikatnym podmuchem rozwiewającym jej włosy. Mark odpiął już pudełko i troskliwie przeniósł je między drzewami na polanę.

Na odcinku czterystu metrów grzbiet był płaski i pozbawiony drzew, po czym opadał stromo do kanionu. Przypominał Heather olbrzymi włochaty palec wskazujący na południowy zachód. Być może sam Coronado wykorzystywał go jako punkt orientacyjny w drodze powrotnej do Meksyku.

– Pomóż mi – poprosił Mark, odwijając opakowanie otulające jego cenny samolot.

Wyciągnęli pięknie pomalowany model samolotu Piper Cub wraz z silnikiem i nadajnikiem zdalnego sterowania. Budowali już wcześniej inne modele, ten był jednak najbardziej szczegółowy. Konstrukcja zajęła im większość lata i na razie mogli polatać tylko w pobliskim parku. Tym razem samolot miał odbyć prawdziwy dziewiczy lot poza bezpiecznym terenem szkoleniowym.

Mark trzymał mały lejek, zaś Heather napełniała zbiornik paliwa, uważając, by nie rozlać nic na ziemię.

Jennifer podeszła do nich, majstrując przy nadajniku. To jej pomysłem było przymocowanie do kadłuba mikrokamery nadającej bezprzewodowo sygnał wyłapywany przez aplikację w tablecie lub telefonie. Owszem, obraz nie miał szczególnie dobrej rozdzielczości i wymagał braku zakłóceń na linii pomiędzy kamerą a odbiornikiem, jednak ciekawie wzbogacał całość.

Heather skierowała sygnał do swojej komórki. Dzięki temu mogli zapisać kilka minut materiału wideo na karcie pamięci i odtworzyć je później. Ich ojcowie trochę pomogli, dając drobne wskazówki co do trudniejszych kwestii, jednak w większości wykonali pracę w trójkę, samodzielnie.

Widząc podniesiony kciuk Jennifer, Mark obrócił się do Heather.

– Jak prędkość wiatru?

Uniosła niewielki anemometr. Tworzące go cztery połówki piłeczek pingpongowych obracały się w lekkich podmuchach.

– Stabilna na czterech węzłach. Zapowiada się dobrze.

– OK, to ruszamy. – Mark obrócił niewielkie śmigło i silnik przy drugiej próbie ożył chrapliwie.

Jennifer przesunęła dźwignię przepustnicy i mechanizm zawył, po czym umilkł z powrotem. Jego odgłosy poniosły się przez cichą górską okolicę niczym jasny promień żarówki przez ciemną jaskinię. Sprawdziła sterowanie. Tym razem to Mark uniósł podniesiony kciuk, widząc, że powierzchnie kontrolne samolotu prawidłowo odpowiadają na komendy.

– Jak przekaz wideo? – spytała Jennifer, starając się przekrzyczeć wizg silnika.

– Wygląda dobrze, zwłaszcza gdy Mark nie wpycha twarzy w kamerę. – Heather się uśmiechnęła.

– Zabawne. – Mark pokręcił głową.

Jennifer podniosła pięć palców i opuszczała je po kolei, odliczając w dół. Silnik nabrał obrotów, gdy Mark wypuścił samolocik. Jennifer skierowała go w górę, po czym zatoczyła krąg ponad nimi. Chciała stopniowo zaznajomić się ze sterowaniem, zanim zabierze się do gwałtowniejszego wznoszenia i nurkowania.

Po kilku minutach Mark podszedł do niej.

– Moja kolej, Jen.

Dziewczyna uniosła brew, spoglądając w stronę brata, lecz oddała mu nadajnik i zbliżyła się do Heather.

– Jak obraz? – spytała.

Heather wzruszyła ramionami.

– Dobrze – odparła – ale gdy się tak kręcicie, dostaję choroby powietrznej.

Jennifer wyciągnęła rękę, by wziąć od niej telefon.

– Hej, Mark, może polataj trochę na stałej wysokości? – zaproponowała. – Leć przez chwilę prosto – poleciła, wpatrując się w ekran. – Właśnie minął krawędź.

– Nie oddalaj się zanadto – ostrzegła Heather.

Nagle samolocikiem szarpnęło w bok i w dół.

– Cholera, wpadł w podmuch – stwierdził Mark.

Chłopak walczył o odzyskanie kontroli nad górnopłatem, manewrując kciukami na bliźniaczych dżojstikach. Przez chwilę zdawało to egzamin, lecz nagle, akurat gdy czerwony model próbował wspiąć się z powrotem nad krawędź, obrócił się gwałtownie i pomknął w dół, znikając im z pola widzenia.

– Niech to diabli! – krzyknął chłopak, odkładając nadajnik, po czym pobiegł w stronę grani. Heather pędziła tuż za nim.

Gdy dotarli do miejsca, gdzie samolot zniknął, zatrzymali się. Na szczęście zbocze, choć strome, nie opadało tam pionowym urwiskiem tak jak kawałek dalej na prawo. Niestety, pokryte było gęstymi, ciernistymi krzewami. Rozglądając się z góry, nie widzieli miejsca, w którym spadła ich drogocenna zabawka.

– Chryste – jęknął Mark. – Możemy go nigdy nie znaleźć.

– Znajdziemy – odrzekła Heather, choć też nie miała na to wielkiej nadziei. – Ale będzie niefajnie.

Dogoniła ich Jennifer, trzymając telefon, na którym nagrało się wideo.

– Hej, spójrzcie na to. Odtwarzam ostatnie trzydzieści sekund przed katastrofą.

Mark i Heather ustawili się za jej plecami i spoglądali przez ramię, gdy uruchamiała klip. Obraz obracał się szaleńczo, po czym się uspokoił. Jennifer nacisnęła pauzę.

– Widzicie tamto miejsce? – spytała, wskazując samotną sosnę rosnącą wśród zbitych krzaków. – To drzewo?

Mark podszedł z powrotem do krawędzi i rozejrzał się po zboczu.

– Tak, chyba widzę.

– Dobra. A teraz obejrzyjcie końcówkę.

Przeskakując ostatnich kilka sekund klatka po klatce, obserwowali, jak ekran pokazywał na zmianę niebo i ziemię. Na końcowych kadrach widać było model wpadający w krzaki jakieś trzydzieści metrów w górę zbocza od sosny.

– Co to? – spytała Heather, wskazując ciemny ekran.

Mark zmrużył oczy, wpatrując się w wyświetlacz.

– To? – odparł. – Tylko ciemność po zderzeniu z ziemią.

– Nie. Tam. – Heather pokazała bladoczerwony blask w lewym górnym rogu ekranu.

Jennifer poprawiła okulary i nachyliła się nad małym wyświetlaczem.

– Nie wiem. Pewnie kamera się zawiesiła.

– Zejdę tam po niego – stwierdził Mark, wstając.

– Niefajnie. – Jennifer pokręciła głową, zerkając na gęste krzewy.

– Nie chcesz losować, kto pójdzie? – spytała Heather.

Mark roześmiał się.

– To miłe, ale nie. Ja go rozbiłem.

– OK – uznała Heather. – Płać cenę za bycie macho.

Mark schodził po skalistym zboczu, przesuwając się ostrożnie po wąskiej koźlej ścieżce, po czym wkroczył między krzaki. Dziewczyny obserwowały z góry, jak się przez nie przedziera.

Gdy zbliżył się do miejsca katastrofy, krzyknął z przestrachem i wychylił się w przód, nagle znikając. Z wysoka Jennifer i Heather dobrze widziały zbocze, jednak nie dostrzegały śladu towarzysza.

– Mark! Wszystko w porządku?

Jennifer dalej krzyczała, a Heather w tym czasie schodziła szybko po kamienistym stoku w stronę miejsca, gdzie ostatni raz widziała chłopaka.

– Zaczekaj! – zawołała Jennifer, pędząc ku niej z telefonem w dłoni. – Spójrz na to.

– Nie mamy czasu, by dalej oglądać nagranie.

– To przekaz na żywo.

– Co?

– Kamera wciąż nadaje. Nie zauważyłam tego, bo było niemal zupełnie ciemno. Ale popatrz na to.

Heather w zdumieniu otworzyła usta. Na ciemnym ekranie widziała nieruchomą sylwetkę Marka, słabo podświetloną czerwonym blaskiem.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Drugi okręt

Подняться наверх