Читать книгу Tour de France - Richard Moore - Страница 3
Wstęp do polskiego wydania
Nie tylko przednie koło…
Dariusz Baranowski i Tomasz Jaroński rozmawiają o najważniejszych etapach Tour de France
ОглавлениеTomasz Jaroński: Hasło Dariusz Baranowski i Tour de France… Wiesz, który rok mi się kojarzy? Rok 2000. Dlaczego?
Dariusz Baranowski: Miałem wygrać?
TJ: No właśnie, dobrze kojarzysz. Bodajże dwa lata wcześniej, po twoim 12. miejscu w Wielkiej Pętli, przeprowadzałem z tobą wywiad dla „Przeglądu Sportowego” i taki rok mi podałeś. Obiecywałeś! Nie wyszło, bo w 2000 roku zająłeś 30. miejsce. Zadaję więc zasadnicze pytanie: dlaczego Dariusz Baranowski nie wygrał Tour de France ani na przełomie wieków, ani w ogóle
DB: Miałem wygrać w 2000 roku. Ale po przejściu wiosną 1999 roku do nowej drużyny Banesto podczas jednego z treningów miałem nieprzyjemne zdarzenie. Przez długi czas jechałem na rowerze za samochodem i zakończyło to się niedotlenieniem mózgu. Zostałem odwieziony do szpitala z oczopląsem i problemami z błędnikiem. W pierwszej diagnozie usłyszałem, że już nigdy nie wrócę do kolarstwa! Po tygodniu lekarze orzekli, że jak dobrze pójdzie, to po kilku latach może wsiądę na rower. A ja po około dwóch miesiącach wznowiłem treningi i już w tym samym roku wystartowałem w kilku wyścigach, ale już jako pomocnik liderów. Cieszyłem się, że mogę się ścigać, choć lekarze myśleli inaczej. W 2000 roku startowałem normalnie w wyścigach, moja rola polegała jednak na pomocy liderom. Pełniąc funkcję pomocnika, nie myślałem już o zwycięstwie w TdF.
TJ: Szkoda, bo moglibyśmy opisać któryś z twoich zwycięskich etapów, a tak musimy skupiać się na innych.
DB: Zenon Jaskuła!
TJ: Zgadzam się. To pierwsze moje tak mocne przeżycie związane z francuskim wyścigiem. W roku 1993 można było Tour de France oglądać w telewizji, w Eurosporcie, choć jeszcze bez polskiego komentarza. Potrzebny był konwerter i antena satelitarna. W redakcji „PS” antena była i dzięki temu mogłem pisać szczegółowe sprawozdania z jazdy Zenka w Alpach i Pirenejach. Oczywiście najważniejsze było „znikanie” Jaskuły z ekranu. Polak jechał w przedziwny sposób, zostawał dwa, trzy metry za najlepszymi i kamera często go nie obejmowała. „Jest, jest, Jaskuła jest” – darliśmy się w redakcji. Cały „PS” oglądał Tour de France. Jaskuła i… ja byliśmy głównymi bohaterami. Doszło nawet do tego, że miałem pojechać na ostatni etap tego Touru, do Paryża. Ale się rozchorowałem i zamiast mnie reportaż z miejsca zdarzenia napisał ekspert piłkarski, Janusz Basałaj. A ty, Darku, miałeś wtedy 21 lat i byłeś już obiecującym, ale i utytułowanym kolarzem. Poczułeś się następcą Jaskuły?
DB: Do tej pory myślałem, że istnieje tylko kolarstwo amatorskie. Miałem już na koncie sporo zwycięstw, między innymi dwukrotnie wygrałem Tour de Pologne. A dopiero od pamiętnego TdF, w którym walczył Zenon Jaskuła, zobaczyłem, że istnieje zawodowy peleton, i zapragnąłem się w nim znaleźć. W rodzinnym domu w Wałbrzychu nie mieliśmy Eurosportu i aby obejrzeć któryś z etapów, musiałem iść do pobliskiej restauracji. Wyglądało to mniej więcej tak, że rano trening, a potem bieg do telewizora, by śledzić Wielką Pętlę. W zasadzie oglądałem tylko górskie etapy.
TJ: Dodam jeszcze, że choć w 1993 roku nie było polskiego komentarza, to w sieci można znaleźć skrót 16. odcinka z Andory do Saint-Lary-Soulan z relacją Krzysztofa Wyrzykowskiego i moją. Nasza stacja wymyśliła taki substytut na 20-lecie zwycięstwa Zenona Jaskuły w Pirenejach. Historia jednak toczy się dalej i w 2014 roku Rafał Majka skopiował wyczyn starszego kolegi, wygrywając w tym samym miejscu.
DB: Ale Rafałowi i wam większą sławę przyniósł etap rozegrany w Alpach, do Risoul. Słynne już: „Pchamy, pchamy”. Był to pierwszy wygrany etap TdF przez Rafała Majkę i w ogóle polski triumf w Wielkiej Pętli, na który czekaliśmy od wielu lat. Te emocje, gdy Rafał samotnie zbliżał się do mety, uciekając przed goniącym go Vincenzo Nibalim, i wasze „Pchamy, pchamy” to było coś niesamowitego.
TJ: Fajnie, że „Pchamy, pchamy” weszło już do słownika kolarskiego. I Rafał Majka, i my z Krzysztofem, mówiąc po kolarsku, „daliśmy z siebie wszystko”. O ile u Rafała było to pięknie zaplanowane, to my działaliśmy absolutnie spontanicznie. Patrząc jednak na polską historię Tour de France, nie sposób pominąć Leszka Piaseckiego i jego koszulki lidera w zachodnim Berlinie. Pamiętasz? Cały Tour jechał za Piaskiem – tak brzmiał tytuł w „PS”. Stał jeszcze wtedy mur berliński, a Leszek tylko dzień cieszył się z żółtej koszulki. No ale nikt jeszcze tego wyczynu nie skopiował. Piasecki pozostaje jedynym polskim liderem Tour de France. Pewnie też do czasu. Kwiatkowski, Majka… Który pierwszy zostanie liderem? Jak sądzisz? Może już w tym roku?
DB: Wydaje mi się, że zdobycie żółtej koszulki lidera przez Polaka to tylko kwestia czasu. Oczywiście może tak się stać i w tym roku, na trzecim etapie bowiem jest jazda drużynowa na czas, po której Michał Kwiatkowski może zostać liderem wyścigu. Kiedy przyjdą góry, żółtą koszulkę może założyć Rafał Majka.
TJ: Richard Moore wnikliwie i pięknie opisuje etapy Tour de France, które przeszły do historii tego wyścigu i sportu w ogóle. Pantani, Hinault, Ullrich, Armstrong… Pisze tak obrazowo, jakby był w środku peletonu, wszystko widział. Ty, Darku, przejechałeś pięć Wielkich Pętli, więc pytanie narzuca się samo: który etap z tych około setki zaliczonych przez Baranowskiego zapamiętałeś najlepiej? I nie mów mi tylko, że z tych lat, jak kiedyś zażartował Ryszard Szurkowski, pamiętasz tylko przednie koło…
DB: Tak, Tomku. Po przejechaniu pięciu Tour de France takich niesamowitych etapów mógłbym opisać całkiem sporo. Pozwolisz, że skupię się na dwóch, których nigdy nie zapomnę. Pierwszy z roku 1998. Chodzi mi o 15 etap z Grenoble do Les Deeux Alpes o długości 189 kilometrów. Był to morderczy alpejski odcinek w zimnie i deszczu, który wygrał Marco Pantani. „Pirat” po tym etapie został liderem wyścigu, gdyż duże straty poniósł Jan Ullrich. Dokładnie chodzi mi o słynny atak Pantaniego podczas wspinaczki na Col du Galibier. Ja poczułem ten skok na własnej skórze i widziałem to z bliska na własne oczy, jadąc w małej grupce niemalże na kole Marco. Teraz w tym miejscu stoi pomnik upamiętniający to wydarzenie. Ten niesamowity etap skończyłem na 10. miejscu. Drugi z etapów, który chciałbym opisać, to rok 2002. Odcinek 14 z Lodeve na szczyt Mont Ventoux, 221 kilometrów. Jechałem w dość licznej ucieczce. Rozpoczęliśmy finałową wspinaczkę z kilkuminutową przewagą nad peletonem. Gdy w połowie góry zostało nas na czele pięciu, w mojej głowie pojawiła się myśl, że mogę walczyć o zwycięstwo etapowe TdF na słynnej Górze Wiatrów. Nagle usłyszałem w słuchawce polecenie mojego dyrektora sportowego z Banesto, bym odpuścił ucieczkę i czekał na swojego lidera, aby mu pomóc w walce o czołowe miejsce w klasyfikacji generalnej. Ciężko było mi się z tym pogodzić, ale wykonałem polecenie. Pomogłem Hiszpanowi Paco Mancebo, sam kończąc ten etap na 9. miejscu. A Richard Virenque, z którym uciekałem, został zwycięzcą.
TJ: A ja ci powiem, że z punktu widzenia komentatora, dziennikarza utkwiły mi w pamięci jeszcze dwa etapy, z zupełnie rzecz jasna innych przyczyn. W 1995 roku, kiedy pierwszy raz byłem na Tour de France, zginął Włoch Fabio Casartelli. Oczywiście nie byłem świadkiem tego wydarzenia na zjeździe z Portet d’Aspet. Ba, w dobie „przedinternetowej”, docierając na metę samochodem do Cauterets w Pirenejach, tak jak zwycięzca Richard Virenque (zarzucano mu później, że się cieszył na „kresce”), w ogóle nie wiedziałem o tej tragedii. W biurze prasowym dzwonię do redakcji, mówią, że mam napisać więcej w związku ze śmiercią Włocha, a ja nic nie wiem, nie znam szczegółów. „OK – odpowiadam – wy macie więcej informacji, więc piszcie w Warszawie, a ja złapię jadącego w tym wyścigu Zenka Jaskułę, naocznego świadka”. Pędzę na metę do góry, bo biuro prasowe było ze dwa kilometry w dół, kolarze już przyjechali, a w całym rozgardiaszu nie sposób znaleźć polskiego kolarza. W końcu ktoś mówi, że Jaskuła pojechał do hotelu klubowym samochodem, a hotel był kilkanaście kilometrów od mety, gdzieś na dole. To ja do biura i telefonuję do hotelu (komórek jeszcze nie było), łapię w końcu Zenka, a on mi mówi: „Wiesz, Tomku, ja tego w ogóle nie widziałem, dowiedziałem się później, na mecie”. No i druga historia, związana już z „twoim Tour de France”. 1998 rok. Po „aferze Festiny”, nocnych zatrzymaniach kolarzy, 17 etap miał przedziwny przebieg. Pamiętasz? Kolarze najpierw protestowali, zatrzymywali się, aż wreszcie wyruszyli na trasę z Albertville do Aix-les-Bains w tempie spacerowym i bez numerów startowych. Etap później został anulowany, ale nie w telewizji! Siedziałem sam w studiu przez ponad cztery godziny pewnie do ósmej wieczorem i co kwadrans powtarzałem tylko: „O co chodzi w tym zamieszaniu?”. To był naaaaajdłuuuuższy etap w mojej karierze komentatora, choć liczył ledwie 140 km.
DB: Śmierć kolarza podczas wyścigu to ogromny wstrząs dla wszystkich. Pozostaje w głowie bardzo długo, wprowadzając do peletonu strach. Ja w 1995 roku byłem jeszcze amatorem, ale po tym zdarzeniu czułem lęk na wyścigach. W kolejnych latach podczas TdF w tym feralnym miejscu oddawaliśmy cześć tragicznie zmarłemu kolarzowi. A opisany przez ciebie, Tomku, etap z 1998 roku przejechałem, spędzając wiele godzin na rowerze. Siedząc na asfalcie w oczekiwaniu na jakąś decyzję, nie wiedząc do końca, o co chodzi. Dla mnie to też był bardzo długi etap.
TJ: No to sobie, Darku, powspominaliśmy, więc w ramach podsumowania możesz pierwszy wybrać swój typ na najciekawszy etap Tour de France. I pozostawiam ci wybór z punktu widzenia zawodnika, kibica lub komentatora.
DB: Dobrze, Tomku. Oczywiście zwycięstwa Rafała Majki czy Zenona Jaskuły to piękne triumfy wywalczone w górach. Dla mnie ogromnym przeżyciem stał się 20 etap TdF z 2017 roku, jazda indywidualna na czas w Marsylii. Po wspaniałej jeździe i walce z czasem wygrywa Maciej Bodnar, a drugie miejsce zajmuje Michał Kwiatkowski. Był to niesamowity dublet naszych kolarzy. Czegoś takiego jeszcze nie było w wykonaniu Polaków. Tym bardziej cenię sobie zwycięstwa w czasówkach, gdyż była to moja specjalność. A w Tour de France wywalczyłem jedynie czwarte miejsce podczas walki z czasem na 20 etapie w 1998 roku.
TJ: Ja stawiam na wygraną Rafała Majki w Risoul, ten pierwszy z trzech zwycięskich etapów „Zgreda”. Przy zwycięstwie Zenona Jaskuły nie byłem jednak tak zaangażowany emocjonalnie, a tu razem z Rafałem jechaliśmy pod alpejską przełęcz, razem z nim oglądaliśmy się na rywali, chłonęliśmy kilometry, metry do mety, sekundy przewagi, nazwiska goniących, widzieliśmy napis arrivee jako kres walki, a po wszystkim pewnie byliśmy bardziej zmęczeni niż sam Majka.
TJ, DB: A teraz zapraszamy do lektury…