Читать книгу Grób mojej siostry - Роберт Дугони - Страница 9
Rozdział 1
ОглавлениеInstruktor od wyszkolenia taktycznego w akademii policyjnej lubił ich dręczyć podczas porannej musztry powtarzaniem, że waga snu jest mocno przeceniana.
– Nauczycie się żyć bez niego – mawiał.
Oczywiście kłamał.
Sen był jak seks – im było go mniej, tym bardziej go brakowało, a ostatnio Tracy Crosswhite nie uskarżała się na nadmiar jednego ani drugiego.
Rozprostowała ramiona i kark. Nie miała czasu na poranne bieganie, więc była usztywniona i jeszcze się całkiem nie obudziła, choć nie pamiętała, by za dużo spała, jeśli spała w ogóle. Mniej fast foodu i kofeiny, powiedział jej lekarz. Dobra rada, tyle że prawidłowe odżywianie i ćwiczenia wymagają czasu, a tego w trakcie śledztwa zawsze jej brakowało, ograniczenie ilości kofeiny zaś byłoby jak odcięcie dopływu benzyny do silnika. Bez kawy chybaby umarła.
– O, Profesorka coś dziś wcześnie. Ktoś umarł?
Vic Fazzio naparł swą imponującą masą na ściankę jej boksu. Żarcik od lat funkcjonował w ich gronie, ale wypowiadany chrapliwym głosem i akcentem z New Jersey, nie przestawał śmieszyć. Dzięki szpakowatym i gładko przylizanym włosom oraz mięsistej twarzy Fazzio – nazywany przez wszystkich, łącznie z nim samym, Makaroniarzem – mógłby bez trudu wystąpić w gangsterskim filmie w roli mrukliwego mafijnego osiłka. W jednej ręce trzymał stronicę „New York Timesa” z krzyżówką, w drugiej książkę z biblioteki – wyraźne znaki, że kawa zrobiła swoje. Wiadomo było, że gdy Faz zasiądzie na tronie, nikt przez dłuższy czas nie będzie mógł skorzystać z toalety. Potrafił siedzieć w kabinie pół godziny, szukając w myślach haseł do krzyżówki lub wczytując się w jakiś szczególnie pasjonujący fragment książki.
Tracy podała mu fotografię z miejsca przestępstwa, którą tego ranka wydrukowała.
– Tancerka z Aurory – rzuciła.
– Słyszałem. Komuś coś odbiło, nie?
– Widywałam już gorsze jatki na tle seksualnym.
– Zapomniałem, że zrezygnowałaś z seksu na rzecz śmierci – powiedział.
– Śmierć jest łatwiejsza – odrzekła, wykorzystując inną z jego ulubionych odzywek.
Tancerkę, niejaką Nicole Hansen, znaleziono związaną w pokoju w tanim motelu przy Aurora Avenue, w północnym Seattle. Ktoś jednym końcem sznura obwiązał jej szyję, przeciągnął go wzdłuż kręgosłupa i drugim końcem spętał ręce i nogi, wykazując nie lada pomysłowość. Tracy wzięła do ręki raport patologa.
– „Ofiarę zaczęły nękać bolesne skurcze w kończynach i by sobie ulżyć, starała się je prostować. To powodowało zaciskanie pętli i dziewczyna praktycznie sama się dusiła” – przeczytała. – Dobre, co?
Faz przyjrzał się fotografii.
– Nie sądzisz chyba, że zawiązałby sznur na kokardkę lub coś w tym rodzaju, żeby mogła się uwolnić?
– Byłoby to logiczne.
– To jaką masz teorię? Facet ją związuje, a potem siada i z lubością się przygląda, jak umiera?
– Albo zawalił sprawę, spanikował i zwiał. Jedno jest pewne: sama się nie związała.
– A może właśnie tak? Może była nowym wcieleniem Houdiniego?
– Houdini uwalniał się z więzów, Faz. Na tym to polegało. – Tracy wzięła od niego fotografię i rzuciła na biurko. – No i teraz siedzę tu o tej nieludzkiej porze. Tylko ty, ja i poranne świerszcze.
– Ja i świerszcze jesteśmy tu już od piątej, Profesorko. Znasz to powiedzenie: poranne ptaszki wydziobują więcej robaków.
– Tak, no cóż, ten konkretny poranny ptaszek jest tak skonany, że nie dojrzałby robaka, nawet gdyby ten wylazł z ziemi i ugryzł go w tyłek.
– A co z Kinsem? Dlaczego ty sama się z tym borykasz?
Spojrzała na zegarek.
– Miejmy nadzieję, że właśnie kupuje mi kawę. Chociaż tak się z tym guzdrze, że równie dobrze mogłam to sama zrobić. – Spojrzała na tytuł książki. – Zabić drozda? Imponujesz mi, kolego.
– Chcę się dowartościować.
– Żona ci kazała, przyznaj się.
– Jasne. – Faz oderwał się od ścianki boksu. – Dobra, czas na mnie. Drozd już śpiewa, a ja aż pękam w szwach.
– Oszczędź mi szczegółów, Faz.
Zrobił parę kroków, po czym stanął i z ołówkiem w dłoni się obejrzał.
– Hej, Profesorko, pomocy. Coś, co czyni gaz ziemny bezpieczniejszym, na cztery litery.
Przed zmianą zawodu i wstąpieniem do akademii policyjnej Tracy była nauczycielką chemii w liceum, co zresztą było źródłem jej ksywki.
– Tiol – powiedziała.
– Co?
– Tiol. Substancja używana do nawaniania gazu ziemnego, dzięki czemu nieszczelność instalacji gazowej można wyczuć nosem.
– Żartujesz. I czym to śmierdzi?
– Siarką. Jak zgniłe jaja. – Tracy przeliterowała słowo.
Faz zwilżył koniuszek ołówka i wpisał je do krzyżówki.
– Dzięki – rzucił.
Chwilę po jego odejściu do pomieszczenia zespołu A wszedł Kinsington Rowe i wręczył Tracy jeden z dwóch dużych kubków.
– Przepraszam – bąknął.
– Już chciałam wysyłać ekipę poszukiwawczą.
Zespół A stanowił jedną z czterech czteroosobowych ekip śledczych w Sekcji Ciężkich Przestępstw Kryminalnych i składał się z Tracy, Kinsa, Faza i Delma Castigliano, drugiego obok Faza krzykliwego Włocha w zespole. Wszyscy czworo siedzieli zwróceni do siebie plecami przy biurkach ustawionych w narożnych boksach, bo Tracy tak wolała. Dział zabójstw jest jak akwarium i każda odrobina prywatności jest na wagę złota. Środek pomieszczenia zajmował duży drewniany stół, pod którego blatem było miejsce na akta. Teczki z dokumentacją aktualnie prowadzonych spraw piętrzyły się na poszczególnych biurkach.
Tracy pieszczotliwie objęła kubek.
– Chodź do mamusi, ty słodko-gorzki nektarze bogów – wyszeptała czule, pociągnęła pierwszy łyk i zlizała piankę z górnej wargi. – To co tak długo?
Kins skrzywił się i usiadł. Miał za sobą cztery lata gry w uniwersyteckiej drużynie futbolowej i roczną karierę w NFL na pozycji biegacza, którą przerwała błędnie zdiagnozowana kontuzja, co w rezultacie doprowadziło do zwyrodnienia stawu biodrowego. Wiadomo było, że bez operacyjnej wymiany stawu się nie obędzie, jednak zwlekał z podjęciem decyzji, by – jak twierdził – zrobić to raz a dobrze. Na razie zmagał się z bólem, wspomagając się żuciem advilu.
– Tak cię boli? – zatroszczyła się Tracy.
– Najbardziej, kiedy robi się zimno.
– No to daj to sobie zoperować. Na co czekasz? Podobno to już teraz rutynowy zabieg.
– Jak lekarz zakłada maskę na twarz i mówi ci „dobranoc”, nic nie jest rutynowe.
Odwrócił głowę i ponownie się skrzywił, jakby nie chodziło tylko o ból w biodrze. Po sześciu latach pracy biurko w biurko Tracy znała jego reakcje, miny i grymasy. Rano wystarczył jej jeden rzut oka i wiedziała, czy kolega ma za sobą ciężką noc i czy uprawiał seks. Był jej trzecim partnerem w dochodzeniówce. Detektyw Floyd Hattie, pierwszy, do którego ją przydzielono, oznajmił, że prędzej zwolni się z pracy, niż będzie pracować z babą, co zresztą zrobił. Drugi partner przetrwał sześć miesięcy do chwili, gdy jego żona poznała Tracy na koleżeńskim grillu i uznała, że mąż nie może mieć tak bliskich kontaktów z wówczas trzydziestosześcioletnią singielką, blondynką, metr siedemdziesiąt osiem.
Gdy Kins zgłosił się na ochotnika do partnerowania Tracy, była trochę zaniepokojona.
– Fajnie, ale co z twoją żoną? Nie będzie z nią pieprzonego problemu? – spytała.
– Mam nadzieję, że nie. Jak się ma trójkę dzieci w wieku do ośmiu lat, to człowiekowi rzadko takie rzeczy w głowie.
Uznała wtedy, że się dogadają. Ustalili żelazną zasadę, że obowiązuje ich absolutna szczerość. I żadnego dąsania. Od sześciu lat się tego trzymali.
– Coś cię jeszcze gryzie, Kins?
Westchnął i spojrzał jej prosto w oczy.
– W korytarzu zatrzymał mnie Billy – powiedział. Sierżant Billy był ich bezpośrednim zwierzchnikiem, szefem zespołu A.
– Mam nadzieję, że trzymanie mnie bez kawy miało istotny powód. Bo nawet za mniejsze przewinienia mogę zabić.
Kins nie uśmiechnął się jednak. Z pokoju zespołu B dochodziły odgłosy porannych wiadomości telewizyjnych, na jednym z biurek dzwonił telefon, którego nikt nie odbierał.
– Coś w związku z Hansen? Szefostwo daje Billy’emu popalić? – spytała.
Pokręcił głową.
– Dzwonili do Billy’ego z biura patologa. – Poszukał wzrokiem jej oczu. – Dwóch myśliwych natknęło się w pobliżu Cedar Grove na ludzkie szczątki.