Читать книгу Wojownik Altaii - Robert Jordan - Страница 8

III Najwyżsi

Оглавление

III

Najwyżsi

-

Po wyjściu z wielkiej sali natychmiast przyspieszyliśmy kroku — pełen godności marsz przeobraził się w szybki trucht. Wiedzieliśmy z jednej strony, że jeśli Sayene i Elana wezmą górę w kłótni, to zapewne wyjdziemy z miasta cali i zdrowi, acz nie do końca pojmowałem, czemu zechciały się wykłócać o życie dwóch barbarzyńców. Z drugiej strony, gdyby wygrała Eilinn, w każdej chwili ze wszystkich otworów w murze mogli się wysypać wojownicy. W odległości kilku kroków od drzwi zatrzymałem się z poślizgiem. Harald, który omal nie wpadł na mnie, zaklął głośno, kiedy zobaczył, dlaczego stanąłem.

Z bocznego korytarza wyłoniły się trzy sylwetki ludzkiej wielkości, zakapturzone i odziane od stóp do głów w mieniące się niebieskawe szarości. Każda z nich trzymała w ręku długi pręt zwany też Laską Władzy. W pałacu byli Najwyżsi.

My, Altaii, mamy niewiele wspólnego z bogami, czy to żywymi, czy to innymi, ale człowiek winien jest jakiś szacunek istotom, które posiadają latające wozy i dysponują mocami tak wielkimi albo i nawet większymi niźli Siostry Mądrości. Tak więc owszem, byłem gotów okazać szacunek tym tutaj, ale po tym wszystkim, co dotąd przeszedłem, bardziej niż czegokolwiek pragnąłem wiedzieć, co oni tu robią.

Najwyżsi nie nawiedzają ludzkich siedzib ot tak. Ich pojawienie się zawsze zwiastuje wielkie zdarzenia, takie, które wstrząsają ziemią i poruszają niebem. To, że udzielali swych łask Lancie w czasie, gdy w pałacowych murach panoszyli się Morassa, nie zapowiadało niczego dobrego dla Altaii.

W tej samej chwili, w której my ich spostrzegliśmy, oni spostrzegli nas. Ku memu zdumieniu odskoczyli w tył, jakby coś ich przestraszyło. Jakby ktoś potrząsnął gniazdem timirów, usłyszeliśmy trele podobne do ptasich, a które oni nazywają mową, i zanim którykolwiek z nas zdążył wykonać jakiś ruch, jeden z Najwyższych uniósł laskę w naszą stronę i potem już nie mogliśmy się ruszać.

Wytężyłem wszystkie siły, ale moje ciało obróciło się w kamień i nie miałem nad nim żadnej kontroli. Nawet nie mogłem obrócić głowy, by spojrzeć na Haralda, ale jego urywany oddech mówił mi, że on wciąż tu jest, tak samo stężały jak ja.

Najwyżsi jakby nas ignorowali. Prawdę powiedziawszy, nie mieli większych powodów, by nas nie ignorować. Stanęli w kręgu twarzami do siebie i choć trele ucichły, to miałem uczucie, że nadal rozmawiają.

W końcu przestali i obrócili się ku nam, zdając się lustrować nas przez chwilę. Następnie, zwracając na nas tyle samo uwagi co na dwa posągi, przemknęli posuwistymi krokami obok nas, udając się w głąb korytarza.

Kiedy się oddalali, czułem, że sztywność odpływa z moich kończyn jak woda wylewająca się z dzbana. Zrobiłem drżący wdech i było to wspaniałe uczucie.

— Co oni tu mogą robić? — spytał Harald.

— Nie wiem — odparłem — ale obstawiam, że nasze szanse na wydostanie się z tego miasta żywcem maleją.

Zaśmiał się.

— Lepiej nie traćmy czasu na obstawianie zakładów.

Gwardziści przy wyjściu mierzyli nas ciekawskimi spojrzeniami, ale pewnie nie dostali żadnych rozkazów, bo pozwolili nam opuścić pałac. Nasi ludzie ożywili się na nasz widok; wyraźnie coś wyczuli, jakieś niebezpieczeństwo, bo wysuwali miecze z pochew i chwytali lance, z pozoru od niechcenia.

Orne przyprowadził konia i wychylił się z siodła, by wręczyć mi wodze.

— Jakieś kłopoty? Walczymy?

— Nie teraz. A w każdym razie mam taką nadzieję. — Dosiadłem konia. — Jedziemy!

Galopowaliśmy teraz z większą mocą, prędzej niż wtedy, gdy wjeżdżaliśmy do miasta. Nawet bez słów ta nagłość udzieliła się wszystkim i o ile wcześniej mało kto zwracał na nas uwagę, przez co z trudem przedzieraliśmy się przez zatłoczone ulice, o tyle teraz było w nas coś takiego, że tłumy rozstępowały się przed nami i ludzie spoglądali na nas czujnie, jakby obawiali się raptownej przemocy. Ale nie musieli się obawiać: chcieliśmy tylko dotrzeć do bram miasta. Do bram, bo za nimi roztaczały się Rozłogi. Ani w głowie nam była przemoc, dopóki nikt nie próbował nas zatrzymywać.

Ja jednak podczas tej jazdy miałem umysł zaprzątnięty czymś innym. Przede wszystkim usiłowałem znaleźć odpowiedź na pytanie „dlaczego?”. W wydarzeniach tego dnia był jakiś wzór, wzór, który dla nas był tak ważny, jak samo życie, ale nie potrafiłem go dostrzec.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wojownik Altaii

Подняться наверх