Читать книгу Na polanie wisielców - Robert Dugoni - Страница 8
Prolog
ОглавлениеPiątek, 5 listopada 1976 hrabstwo Klickitat, stan Waszyngton
Buzz Almond przyjął zgłoszenie, wcisnął gaz do dechy i uśmiechnął się, słysząc pod maską pomruk dwustuczterdziestopięciokonnego ośmiocylindrowego silnika V8. Przyspieszenie wcisnęło go w fotel. W biurze szeryfa gadali, że politycy chcą ograniczać produkcję benzynożernych dinozaurów na rzecz pojazdów, które spalają mniej paliwa. Może i tak, ale na razie miał jednego z tych krążowników szos, chevroleta caprice ze sztywnym dachem, i nie zamierzał go nikomu oddawać, chyba że wyrwą mu siłą z rąk kierownicę.
Zastrzyk adrenaliny sprawił, że wyprostował się w fotelu. Synapsy w jego mózgu zaiskrzyły. Był otwarty na każde wyzwanie. „Gotów do boju”, jak mówili, kiedy służył w piechocie morskiej. Obecnie, jako zastępca szeryfa w hrabstwie Klickitat, nie widział powodu, by to zmieniać.
Tylko dlaczego nikt nie krzyczy głośno: „Hurra!”?
Buzz zwolnił, opuścił szybę od strony kierowcy i przesunął reflektor, wypatrując bocznej uliczki. Większość była oznakowana, ale niektóre, wąskie i nieutwardzone, nie różniły się wiele od leśnych duktów. Bez latarni i przy nisko wiszących gęstych chmurach było ciemno choć oko wykol. Człowiek mógł minąć przecznicę, w ogóle jej nie zauważając.
Reflektor wyłuskał z mroku zamocowane na drewnianych palikach sfatygowane skrzynki pocztowe. Buzz podniósł nieco światło i zobaczył zieloną odblaskową tablicę z nazwą ulicy. Clear Creek Road. To tutaj. Skręcił. Samochód zaczął się kołysać i podskakiwać na wertepach. Wiosną i latem mieszkańcy poprawiali nawierzchnię niektórych dróg. O tej najwyraźniej zapomnieli.
Przez kilkaset metrów mijał rosnące gęsto dęby, osiki i sosny. W końcu zobaczył po lewej stronie migoczące między gałęziami światło. Skręcił tam i dojechał żwirowanym podjazdem do długiej przyczepy mieszkalnej. Na podwórku, pod rozwieszonymi sznurami na pranie, walały się złom i drewno na opał. Jeszcze nim zaparkował, drzwi przyczepy otworzyły się, wyszedł z niej mężczyzna, zbiegł po trzech schodkach i ruszył w jego stronę. Buzz sprawdził nazwisko, które zapisał wcześniej w notesie, i wysiadł z samochodu. W powietrzu pachniało żywicą; zanosiło się na pierwszy w tym roku śnieg. Jego córki powinny być zachwycone.
Temperatura szybko spadała. Zamarzająca po deszczowym tygodniu ziemia skrzypiała mu pod butami.
– Pan Kanasket? – zapytał.
– Earl – odparł mężczyzna, podając mu szorstką, suchą dłoń. Śniada cera i związane w kucyk czarne włosy wskazywały, że należy do plemienia Klickitatów. Większość Indian przeniosła się przed kilkudziesięciu laty na północny wschód, do rezerwatu Yakama, ale część pozostała. Kanasket miał na sobie solidną brezentową kurtkę, dżinsy i buty z grubymi podeszwami. Jego obsypana pieprzykami, ogorzała twarz świadczyła o tym, że dużo pracuje na świeżym powietrzu. Buzz oceniał, że może mieć około czterdziestki.
– To pan dzwonił w sprawie córki? – zapytał.
– Po pracy Kimi wraca do domu na piechotę. Przed wyjściem zawsze dzwoni z baru. Nigdy się nie spóźnia.
– Z baru Kolumbia? – zapytał Buzz, zapisując to w notesie. Jadąc drogą stanową numer 141, półtora kilometra wcześniej minął zbudowaną z bali knajpę.
Z przyczepy wyszła, otulając się długim płaszczem, kobieta i ruszyła w ich stronę. W ślad za nią pojawił się młody mężczyzna, sądząc po rysach twarzy, dorosły syn.
– To moja żona Nettie i syn Élan – przedstawił ich Earl.
Spod płaszcza Nettie wystawał rąbek koszuli nocnej. Miała na nogach kapcie. Élan był boso, w dżinsach i białym T-shircie. Od samego patrzenia na niego Buzza przeszedł zimny dreszcz.
– O której godzinie córka wraca zwykle do domu? – zapytał.
– O jedenastej. Nigdy się nie spóźnia.
– Dziś też zadzwoniła?
– Zawsze dzwoni. Zawsze, kiedy pracuje – odparł z lekkim zniecierpliwieniem Earl.
– Co powiedziała? – Buzz starał się zachować spokój, ale czuł, że to nie jest przypadek młodej dziewczyny, która naruszyła domowy regulamin.
– Że wraca do domu.
Nettie położyła dłoń na ramieniu męża, żeby go uspokoić.
– To nie w stylu naszej Kimi – powiedziała. – Nie zrobiłaby niczego, co mogłoby nas zaniepokoić. To dobra dziewczyna. W przyszłym roku zacznie studia na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. Skoro powiedziała, że idzie do domu, powinna już tu być.
Élan odwrócił głowę w bok i skrzyżował ręce na piersi, co Buzz uznał za dziwną reakcję.
– Więc chodzi do szkoły średniej? – zapytał.
– Do ostatniej klasy liceum w Stoneridge – odparła Nettie.
– Czy mogła pójść do jakiejś koleżanki?
– Nie – rzucił Earl.
– I nigdy jej się to wcześniej nie zdarzyło? Nigdy się nie spóźniła?
– Nigdy – odpowiedzieli chórem Earl i Nettie.
– W porządku – mruknął Buzz. – Czy w domu albo w szkole zaszło ostatnio coś, co mogłoby ją skłonić do zmiany zachowania?
– Na przykład co? – zapytał gniewnym tonem Earl.
Buzz był nadal spokojny.
– Jakieś nieporozumienia? Szkolne miłości, które zakończyły się dramatycznie? – Tak naprawdę brakowało mu w tych kwestiach doświadczenia; jego córki miały dopiero cztery i dwa lata. Pamiętał jednak swoje siostry i ich koleżanki, które potrafiły nieźle dawać do wiwatu, kiedy wchodziły w wiek dojrzewania.
– Zerwała ze swoim chłopakiem – odezwał się nagle Élan i na podwórku zapadła cisza.
Buzz popatrzył na młodego mężczyznę, ale nie doczekawszy się z jego strony dalszego ciągu, skupił ponownie uwagę na Earlu i Nettie. Sądząc po ich minach, ta wiadomość albo była dla nich czymś nowym, albo uważali ją za niewartą wzmianki.
– Kiedy to było? – spytał.
– Kilka dni temu.
Do czegoś w końcu dochodzimy, pomyślał Buzz.
– Kim jest jej chłopak? – zapytał.
– To Tommy Moore – odparł Élan.
– Znasz go?
– Chodziłem z nim do szkoły, ale wtedy nie był jej chłopakiem. Przedstawiłem ich sobie później.
– Kiedy to było?
– Dwa lata temu.
– Byli ze sobą dwa lata?
– Nie – zaprzeczyła stanowczym tonem Nettie.
– Dwa lata temu chodziłem do szkoły – wyjaśnił Élan.
– Élan nie skończył liceum – dodała jego matka.
Buzz odniósł silne wrażenie, że rodzice nie akceptowali związku córki.
– Jak długo Kimi chodziła z Tommym Moore’em? – zapytał.
Nettie machnęła lekceważąco ręką.
– To nie było nic poważnego. Kimi idzie na studia.
Buzz spojrzał na Élana.
– Sześć miesięcy – odparł tamten. – Zaczęli ze sobą chodzić pod koniec ubiegłego roku szkolnego.
Buzz postawił w notesie gwiazdkę przy nazwisku Tommy’ego Moore’a.
– Wiesz, gdzie on mieszka? – zwrócił się do chłopaka.
Élan wskazał ręką las.
– W Husum.
W biurze szeryfa mogli ustalić adres.
– Czym się zajmuje?
– Jest mechanikiem. I bokserem. Zdobył Złote Rękawice.
– Dlaczego ze sobą zerwali?
Élan pokręcił głową i objął się ramionami, żeby się ogrzać.
– Nie wiem.
– Czy siostra mówiła ci kiedyś, że mają jakieś problemy?
– Nie gadamy ze sobą.
To była dla Buzza kolejna ważna informacja.
– Ty i twoja siostra nie rozmawiacie ze sobą?
– Nie. Tommy mówił, że między nimi wcale nie było tak dobrze. Kimi potrafi być przykra.
– Élan! – przerwał synowi najwyraźniej wzburzony Earl.
– Chwileczkę – wtrącił się Buzz. – Czy Tommy mówił, dlaczego nie jest między nimi dobrze?
– Tylko tyle, że Kimi zrobiła się strasznie przemądrzała.
– To nie było nic poważnego – powtórzył Earl.
Élan przewrócił oczami i uciekł wzrokiem w bok.
Zanim Buzz zdążył zadać kolejne pytanie, Earl i Nettie zainteresowali się czymś za jego plecami. Obejrzawszy się, zobaczył migoczące między drzewami światła samochodów.
– Czy to może być ona? – zapytał.
– Nie. To znajomi, których wezwałem na pomoc.
Trzy pojazdy wjechały na gliniane podwórko i stanęły za radiowozem. Z aut wylegli mężczyźni i kobiety, trzasnęły zamykane drzwi. Kobiety podeszły do Nettie i zaczęły ją pocieszać. Mężczyźni popatrzyli na Earla. Ten zerknął na syna.
– Jedź z nimi – rzucił.
Buzz podniósł rękę.
– Zaczekaj, Earl. Co to za ludzie?
– Przyjaciele. Będą szukali Kimi.
– Dobrze, ale chcę, żeby tu jeszcze przez chwilę zostali – powiedział Buzz.
– Musiało jej się coś stać – stwierdził Earl. – Jedź – powtórzył, zwracając się do Élana.
Ten zabrał stojące na schodku buty, ruszył za mężczyznami do ich samochodów i szybko odjechali.
– Dlaczego uważa pan, że coś mogło się jej stać? – zapytał Buzz.
– Z powodu protestów – odparł Earl.
– Protestów związanych ze szkolnymi meczami?
„Stoneridge Sentinel” i mający większy nakład „Oregonian” pisały ostatnio o protestach plemion z rezerwatu Yakama sprzeciwiających się temu, by drużyna futbolu z liceum w Stoneridge używała nazwy Red Raiders i maskotki przedstawiającej białego ucznia z twarzą w wojennych barwach, który wjeżdża na pomalowanym koniu na pole i wbija w nie włócznię.
– Czy ktoś panu groził… panu albo pańskiej córce? – zapytał Buzz.
– To wzburzyło naszą społeczność. Kimi jest moją córką. Jako członek starszyzny jestem symbolem protestu.
Buzz potarł zarost na podbródku.
– Potrzebna mi będzie najnowsza fotografia córki i jej rysopis, a także lista jej najbliższych znajomych.
Earl skinął głową na Nettie, a ta szybko wróciła do przy czepy.
– Żona poda panu nazwiska i zacznie dzwonić do znajomych Kimi.
– Wie pan, jaką ścieżką wracała do domu? – zapytał Buzz.
– Tak.
– Sprawdźmy ją, zanim zacznie padać śnieg.
Ruszyli szybko do radiowozu i wsiedli do środka.
– Na pewno znajdziemy pana córkę, panie Kanasket – powiedział Buzz, wyczuwając jego niepokój i myśląc o własnych córeczkach.
Earl nie odpowiedział; patrzył po prostu w przednią szybę, w ciemność.