Читать книгу Kurs na miłość - Roma J. Fiszer - Страница 7

Rozdział 3

Оглавление

Mimo że Krysia zawsze go witała na nabrzeżu podczas powrotu z rejsu, tym razem nie pojawiła się w marinie. Uprzedziła go o tym o świcie esemesem, kiedy mieli na trawersie Hel:

Musiałam pilnie zastąpić koleżankę. Przepraszam – Krysia

Zirytowała go ta informacja. Oczywiście, mogło tak się zdarzyć, ale przeczucie podpowiedziało mu, że to coś poważniejszego. Jej maile po Nowym Roku stawały się coraz krótsze, prawie oficjalne, a na pytania: „Co u ciebie?” odpowiadała sucho: „Praca”. Tak dotychczas nigdy nie było. Spotkali się więc dopiero następnego dnia. Przyjechał pod wieczór do jej mieszkanka na Legionów z bukietem kwiatów i drobiazgami kupionymi dla niej w Afryce.

Przywitała go dziwnie sztywno, z bardzo smutnym spojrzeniem. Nie wtuliła się na powitanie pod jego ramię, jak to zawsze czyniła. Kiedy podał wiązankę, jej oczy na moment stały się weselsze, ale po wstawieniu kwiatów do wazonu nie zerkała więcej w tamtym kierunku. Zawsze kwiaty ją cieszyły, podchodziła do nich raz po raz, żeby coś poprawić, lepiej ułożyć, ale tym razem nie. Przyniosła kawę i kruche ciasteczka i nawet nie zapytała, czy napiłby się lampki wina czy innego trunku. Wciąż wpatrywała się w niego badawczo. Nawet kiedy zaczął wyciągać z torby prezenty, oglądała je z dosyć roztargnioną miną. Zawsze marzyła o prawdziwym olejku waniliowym z Zanzibaru, dostała go teraz razem z pakietem afrykańskich ziół. Potrzymała je w dłoniach, powąchała palce, uśmiechnęła się delikatnie i odłożyła. Kiedyś chciała mieć figurkę słonia z hebanu, z podwiniętą do góry trąbą na szczęście. Dostała go dzisiaj w pakiecie z figurką hebanowej afrykańskiej księżniczki, lekko uśmiechniętej, ale o podobnie smutnych oczach jak ona sama. Na moment zapomniała o czymś, co ją dręczyło, rozchmurzyła się i przytuliła figurki do piersi. Po chwili jej oczy znowu stały się smutne, nawet chyba bardziej niż zwykle. Wojtek spoglądał na nią pytająco.

– Minęło kolejne prawie pół roku – odezwała się po chwili milczenia i ponownie zamilkła, wpatrując się w Wojtka badawczo.

Czuł, że Krysia ma coś na końcu języka, ale nie jest jeszcze zdecydowana, jak to powiedzieć. Waha się. Ich narzeczeństwo trwało już ponad siedem lat, kilka razy naprowadzała Wojtka na rozmowę o ślubie, ale on zawsze omijał ten temat. Dla niego to były rafy. Starał się jej to wynagrodzić inaczej, ale z każdym kolejnym razem było trudniej. Czasami robiło mu się jej żal, ale po prostu nie był gotowy do ożenku. W głowie zawsze zapalała mu się lampka: WOLNOŚĆ… i rozmowa zbaczała na inne tory.

– Posłuchaj mnie, ja tak nie chcę, Wojtku… – Krysia jakby zebrała się na odwagę – …przez ostatnie miesiące myślałam o tym codziennie. Życie ucieka, a ja przecież marzyłam, wciąż marzę o domu. Przyglądam się koleżankom, jest im czasami ciężko, bo przecież różnie w życiu bywa, ale kiedy mówią o domu, dzieciach, mężach, zawsze się rozchmurzają. A ja nie mam o czym opowiedzieć… – zakończyła ciszej. – Poznałam się na sylwestra z pewnym mężczyzną… – zamilkła nagle, bo Wojtek podniósł dłoń.

Wsłuchiwał się uważnie w to, co mówi, widział jej mimikę od momentu przywitania, czuł, że jej słowa zmierzają w jedynym możliwym kierunku. Postanowił ją ubiec, oszczędzić jej dalszych zwierzeń, stresu, żeby nie czuła się niepotrzebnie winna. Niech wyjdzie na to, że to moja wina, postanowił.

– Poczekaj, Krysiu, zaraz dokończysz, ale może najpierw ja ci coś powiem, bo to będzie chyba bardziej radykalne.

Ujrzał zaskoczenie na jej twarzy. Skinęła jednak przyzwalająco głową.

– Dobrze, wysłucham – zgodziła się.

– Otóż chcę ci dać wolność, bo ja chyba jeszcze długo nie będę w stanie się ogarnąć.

– Ale…

Wojtek położył palec na ustach. Delikatnie skinęła głową, że się zgadza.

– Ile razy siedziałem w nocy przy sterze, zawsze wracałem myślami do naszej ostatniej rozmowy. Powiedziałem wówczas coś bardzo złego, samolubnego… – zawiesił głos, bo teraz on się zawahał. Krysi oczy powiększyły się. – Przyznaję, jestem samolubem i chyba… nieprędko się zmienię – rzekł przepraszającym tonem i rozłożył ramiona. – Pod tym względem raczej nie dorosłem do… twoich oczekiwań. Nie… jeszcze nie skończyłem! – powiedział dobitnie, widząc, że Krysia chciała koniecznie coś wtrącić. – Mojej obsesji, którą nazwałem WOLNOŚĆ, raczej nie widać końca. Nie wiem, co mam z nią zrobić. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to, póki nie jest za późno, zwrócić ci twoją wolność. Wiem, że masz piękny pomysł na życie, ale ja w tym względzie wciąż noszę krótkie spodenki. Nie śmiej się! Taka jest prawda! Kiedyś musiałem wreszcie powiedzieć to głośno. Nie wiem tylko, czy jesteś w stanie wybaczyć mi te wszystkie lata, które ci zmarnowałem.

Obserwował jej twarz. Wydało mu się, że na moment jej oczy stały się mniej smutne i głęboko odetchnęła, jakby spadł jej ciężar z serca. Zbierała się, żeby coś odpowiedzieć. Tym razem nie przeszkodził jej.

– Dlaczego mi nigdy nie powiedziałeś, że czujesz się… nieszczęśliwy?

Wojtek zdziwił się, że Krystyna wyciągnęła akurat taki wniosek z jego słów, a do tego postawiła kwestię w formie pytania. Odniósł wrażenie, że chciała powiedzieć zupełnie co innego i w ostatniej chwili zmieniła zamiar.

– Bo tak nie było. To raczej ja ciebie unieszczęśliwiałem, gdyż choć zmieniłem wiele w swoim życiu, to jednak te zmiany działały wyłącznie na moją korzyść. Co prawda dużo mi dały, bo wreszcie robię to, co lubię, ale nie bardzo mogłem tymi rozwiązaniami zadowolić ciebie. I najgorsze jest to, że mam dalsze pomysły na to, jak sobie ułatwić czy uatrakcyjnić życie i pracę, a ty dla siebie wciąż szukasz kolejnych obciążeń.

– Czy myślisz, że jestem jakąś masochistką? – zdziwiła się.

– Tego nie powiedziałem. Jestem pełen podziwu dla ciebie za tyle lat studiów, zdobywanie kolejnych specjalizacji, ciągły pęd do pracy…

– Ale tak przecież wygląda dorosłe życie! Praca!

– No więc sama widzisz. Ja mam co innego w głowie. Szukam dla siebie takich rozwiązań, które będą sprawiać mi przyjemność, a efekty moich działań przynosić radość także innym.

– Można powiedzieć, że nasza rozmowa odbywa się o siedem lat za późno, czy tak?

– Tak bym nie powiedział, chociaż prawdą jest, że jedni dojrzewają szybciej, a inni, jak ja, znacznie wolniej.

– Chyba jesteś dla siebie zbyt surowy.

– Ale to prawda! Chciałem pływać od małego chłopaka, jednak dopiero po ukończeniu uczelni doszło do mnie, że musiałbym być niewolnikiem, gdybym się zgodził pływać na kontenerowcach, masowcach czy tankowcach. Ja tak nie chcę! Zapamiętałem, że pływanie to romantyka.

– Wojtek, co ty mówisz?! Przecież pływających w Gdyni zawsze była masa. Wielu ojców moich znajomych pływało i dalej pływa, żyją dostatnio, więc o co ci chodzi?

– Postanowiłem, że ja na takich warunkach jak oni nie chcę pływać. To prawda, że zacząłem jak oni, przez dwa lata próbowałem, ale… zwolnij mnie dzisiaj z dalszego wyjaśniania tego problemu. Jedno mogę ci powiedzieć, że na razie zrobiłem kilka kroków w kierunku własnego modelu pracy i myślę o dalszych. Mam w planie odbywać tylko jeden rejs w roku, a nie dwa jak obecnie, a w pozostałym czasie chcę więcej udzielać się jako youtuber.

– No tak. Ja wyrosłam w innym etosie. Skażona jestem zawodem lekarskim rodziców. Codzienną pracą. Wydaje mi się, że inaczej nie można.

– No właśnie. Ładnie to ujęłaś, etos pracy. U mnie w domu, jak wiesz, panowała pod tym względem wolność… – zaśmiał się, bo zobaczył, że oczy Krysi rozweseliły się trochę. – To nie była ta moja WOLNOŚĆ związana z pływaniem, ale teraz mnie naprowadziłaś na to, że one mają ze sobą dużo wspólnego. Że też ja nigdy o tym nie pomyślałem!

– Teraz to się chyba ze mnie nabijasz…

– Krysiu! Prawdę powiedziałem! Widzisz teraz?! Nie dorosłem do ciebie.

– Daj już spokój, bo myślałam, że musimy poważnie porozmawiać, a tymczasem ja się śmieję, bo ty… – próbowała coś powiedzieć, ale nie dokończyła, tylko zrobiła dłońmi młynek.

– Obracam twoje słowa w żart? – spytał Wojtek, zaglądając narzeczonej w oczy. – To wyszło w sposób niezamierzony, ale akurat mnie się podoba. Tak już dawno powinniśmy rozmawiać.

– Czyli więcej sobie żartować z własnych słów?

– Oczywiście nie… chociaż żarty, tak w ogóle to fajna rzecz. Nie uważasz?

– Miało być poważnie, zasadniczo, a ja się już pogubiłam, o co mi szło.

Krysia wzruszyła ramionami i niepewnie się uśmiechnęła.

– Wiesz co? Myślę sobie, że powiedziałem ci przez przypadek wszystko to, co powinienem już dawno powiedzieć, i teraz mam pewną propozycję.

– Tak, słucham?

– Zgódź się z moimi słowami, z moim podejściem, propozycją, czy jak to chcesz jeszcze nazwać. Oddaję ci wolność, ale zostańmy przyjaciółmi. Nie boczmy się na siebie. Co ty na to?

Krysię zamurowało. Wpatrywali się w siebie, milcząc. Przełknęła ślinę i oblizała lekko językiem wargi. Wojtek był zadowolony z tej dziwnej, nie przez niego sprowokowanej rozmowy, którą jednak w pewnym momencie pokierował w pożądanym przez siebie kierunku. Krysia była prostolinijną kobietą, chciała mu powiedzieć o czymś szczerze, wziąć na siebie winę, choć musiała czuć do niego żal za ostatnie lata. On nie chciał o tym wiedzieć. Zrobiło jej się przykro, że pomimo kilku prób nie zgodził się nawet jej wysłuchać. Przecież to by im ulżyło! Nabrała powietrza.

– Ale przecież to ja… – zaczęła, jednak Wojtek nie pozwolił jej skończyć. Przysiadł się obok niej i położył dłoń na jej usta. Ich oczy wciąż wpatrywały się w siebie. Wojtek pocałował ją w czoło.

– Jednak… – spróbowała raz jeszcze coś powiedzieć.

Wojtek pokręcił głową.

– Dziękuję ci za piękne lata, niech ci się cudownie ułoży – rzekł i ucałował ją w dłoń. Smutne oczy Krysi zaszkliły się.

– Jednak chcę ci powiedzieć, że to, co wydarzyło się na imprezie sylwestrowej… – próbowała znowu dojść do głosu.

Wojtek ponownie położył jej dłoń na ustach. Nie broniła się. Skinęła głową, że już nie będzie.

– Nie kasuj mojego numeru telefonu, ja twojego również nie skasuję – rzekł Wojtek. Krysia skinęła kolejny raz głową. – Proszę cię jeszcze tylko o jedno. Oglądaj moje kanały na YouTubie, żebyś wiedziała, co się ze mną dzieje. Maila też nie zmienię. Do widzenia, Krysiu.

Raz jeszcze nachylił się do jej dłoni i ucałował.

Ruszył w kierunku wyjścia. Włożył kurtkę i szal.

– A pierścionek? Poczekaj! – zawołała.

– Potraktuj to jako pamiątkę miłych lat. – Zatrzymał się przed drzwiami i spojrzał w jej kierunku. – Proszę cię. Nie musisz go nosić, ale zostaw w swoich pamiątkach. Chcę tego.

Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję, wtuliła się w niego mocno. Nie chciał przedłużać pożegnania, więc pocałował ją w czoło. Poczuł, że jej dłonie po chwili obsunęły się w dół. W oczach miała łzy. Odwrócił się i otworzył drzwi, a po chwili cicho je zamknął. Nie czekał na windę. Schodził wolno schodami z piątego piętra.

Kiedy wyszedł przed blok, rozejrzał się wokół. Nie miał ochoty na jazdę autobusem. Skierował się więc w stronę alei Zwycięstwa. Kiedy odszedł kilkadziesiąt kroków, spojrzał w górę. Stała w oknie. Podniósł rękę i nie czekając na jej odzew, ruszył w stronę centrum Gdyni.

Doczekałem się! Zostałem sam! – wrzasnął bezgłośnie. Jaki ja jestem głupi, a do tego samolub! Zacisnął pięści w kieszeniach. Rozejrzał się przed pasami i przeszedł na drugą stronę ulicy. Przecież to wszystko moja wina. Tyle że ja naprawdę kocham WOLNOŚĆ! Kopnął jakiś patyk leżący na chodniku. Człowieku, ale masz już trzydzieści pięć lat. Czy tak ma wyglądać twoje życie? Szedł, wpatrując się w światła kolejki podmiejskiej zmierzającej w kierunku Gdyni Głównej Osobowej. Chodnik przed nim był pusty. Wzdrygnął się od chłodu. Wiatr podmuchuje, że hej! To nie jest pogoda na spacer. Wyciągnął wełnianą czapeczkę z kieszeni kurtki i wcisnął ją na głowę. A Krysia…? Może ten mężczyzna to lekarz? Będą przynajmniej mieli wspólne tematy. Nie lubiła żagli… Mój Boże. Dlaczego? Przecież jest stąd! Ale czy wszyscy stąd muszą lubić żagle? Pięknie za to pływa i nie boi się wody. Zazdrościł jej nienagannego stylu, bo sam pływał dobrze tylko crawlem. Szkoda, że nigdy mi nie powiedziała, czy moja muzyka jej się podoba. Lubi muzykę celtycką, więc może moją też trochę lubi? Może kiedyś mi o tym napisze?

Wróciwszy do domu, bez namysłu wyciągnął z barku butelkę szkockiej whisky The Macallan, przeznaczonej na specjalne okazje. Nie miał się z czego cieszyć, ale uznał, że jest dzisiaj specjalna okazja. Rzuciła go narzeczona, chociaż stanęło na tym, że to on odchodzi. Było mu smutno i głupio. No i masz za swoje, Grzegorzu Dyndało.

Podniósł szklaneczkę.

*

Od następnego dnia po wieczorze spędzonym u Krysi Wojtek rzucił się w wir nagrywania audycji żeglarskich na YouTubie oraz komponowania utworów. Szukał czegoś, co pozwoli mu zapomnieć o trudnej rozmowie oraz pustce i ciszy, jakie po niej nastąpiły. Został zupełnie sam, co mu się nigdy nie zdarzało. Praca nad filmami i komponowanie pochłaniały go z dnia na dzień coraz bardziej, ale wieczorami, gdy jego wzrok przypadkiem zatrzymywał się na fotografii Krysi, robiło mu się nijako na duszy.

Tematem nowego cyklu audycji żeglarskich stał się rejs do Kapsztadu. W jego trakcie nakręcił wiele filmów, a jeszcze więcej zrobił zdjęć, miał więc sporo ciekawego materiału. Do połowy maja zrealizował dziesięć programów, tyle ile było odcinków rejsu wzdłuż wybrzeży Afryki. Po pierwszym z nich dostał wiele komentarzy, głównie od osób cieszących się nowym programem, ale wytykających mu milczenie w ostatnich pięciu miesiącach. Zauważył, że podobnie zaczęło dziać się wkrótce, kiedy umieścił na kanale muzycznym pierwszy utwór z serii „Africa”. Odbiorcom spodobała się jego nowa muzyka, a liczba słuchających jego utwory szybko rosła. Radowało go to, ale też skłania do myślenia. Gdybym tak mógł zajmować się tym jeszcze podczas rejsów?

Na trasę kolejnego rejsu namówił go Bartek, stary przyjaciel z jego Gochów, też żeglarz, analityk mediów społecznościowych, a jednocześnie właściciel wziętego portalu muzycznego. Po dłuższych etapach przelotowych do Gibraltaru potem miała ich czekać włóczęga po Morzu Śródziemnym.

– Nie możesz wciąż zdobywać jakichś mount everestów morskich czy oceanicznych – przekonywał go Bartek. – Należy ci się trochę odpoczynku, poleniuchowania. Złożymy się na ten rejs – wyjaśniał, na co Wojtek zrobił wielkie oczy. – Mam pomysł, żeby z własnych pieniędzy wydać jak najmniej, i myślę, że tobie też to się uda.

– Ale jak?! Przecież to będzie znacznie ponad sto tysięcy złotych!

– Gdybyś płynął sam. Podziel to przynajmniej na dwa!

– Bartek, ale to jest dalej sporo.

– Damy radę. Załatw tylko taką umowę, że będziemy wpłacać należności w miesięcznych ratach, a nie jednorazowo całość przed wypłynięciem.

– To jest prawie niemożliwe, bo o czymś takim wielu już kiedyś myślało.

Udało się jednak. Znaleźli kilku sponsorów, przygotowali z ich udziałem biznesplan i przekonali do niego kierownictwo Jacht Klubu. Oczywiście, teraz pozostał problem, skąd wziąć miesięcznie kwotę bliską dwudziestu tysiącom złotych, bo tyle musieli pokryć z własnych kieszeni, po odliczeniu podobnej kwoty uzyskanej na miesięczne raty od sponsorów. W ich cenie znalazło się stworzenie przez Wojtka kilku filmów edukacyjnych.

– Pomogę ci – uspokoił go Bartek.

Początkowy sceptycyzm przerodził się u Wojtka w umiarkowany entuzjazm. Narzekał tylko, że podczas rejsu trzeba będzie pracować nad programami czy filmami, a on do tej pory nigdy tego nie robił. Spotkali się kolejny raz na dogadywaniu szczegółów.

– Wojtek! Zaplanuj rejs elastycznie. Pływamy tylko w dni z gwarantowaną pogodą. Powyżej trójki i w deszczach nie pływamy, no chyba, że coś nas przydybie na morzu.

– Ale jak to tak? Rejs spacerowy?

– Człowieku, zaczynamy rozmowę od początku?

– No nie, ale…

– Damy radę. Ja mam zamiar na tym rejsie zarobić jeszcze na wyjazd na narty zimą.

– A kiedy będziesz pracować?!

– Przecież ty też jesteś freelancerem, więc o co ci chodzi?

– Ech, czasami sam zapominam.

– Myśl więc o tym, że dajesz ludziom dużo dobra, i to się liczy. Ja wezmę dwa silne i dobre komputery, prawie jak wojskowe. Jeden z nich dostaniesz na miesiąc przed rejsem, żebyś się z nim oswoił i wgrał na niego programy, jakie chcesz.

– O! To byłoby doskonale!

– No widzisz? Aha! My z Antoniną wsiadamy dopiero w Lizbonie.

– Ale jak to tak?

– W lipcu muszę być na targach mediów społecznościowych w Hiszpanii, a potem obiecałem jej wycieczkę, a właściwie pielgrzymki do Santiago de Compostela i Fatimy. Przecież wiesz…

– Wiem… – odparł Wojtek i pokiwał głową.

Wiedział doskonale, że u Antoniny stwierdzono osiem lat temu niepłodność, a po pielgrzymce na Jasną Górę zaszła w ciążę i teraz radują się cudownym malcem.

– Czaruś uwielbia dziadków i cieszy się na myśl o wakacjach na ich letnisku – wyjaśnił Bartek. – Ma tam kolegę w swoim wieku, sześciolatka, ale tak naprawdę chodzi o coś innego.

– Nie rozumiem?

– Czaruś zdradził mi w męskiej rozmowie, że się zakochał.

– Sześcioletni brzdąc?! No, nie żartuj!

– Nie liczy się wiek, nie liczy się płeć, gdy w grę wchodzi uczucie! – zaśmiał się Bartek.

– Wiesz, że taki nowoczesny to ja nie jestem.

Wojtek zrobił dziwną minę, czym wzbudził jeszcze większą wesołość Bartka.

– Zakochał się w siostrze tego kolegi, tamto to był dowcip. – Bartek nie przestawał się śmiać.

– Bo już myślałem… Tyle nowego się dzieje, że nie nadążam.

– Daj spokój. A jak u was?

– To znaczy u kogo?

– Jak to u kogo? U ciebie i Kryśki.

– Niestety, nie jesteśmy już razem – rzucił markotnie Wojtek.

– Nie pochwaliłeś się.

– Bo to nie jest powód do chwalenia.

– A co się stało?

– Niezgodność charakterów, a dokładniej różnice w podejściu do zasad egzystencjalnych, pracy, domu i takie tam… – Wzruszył ramionami Wojtek.

– To niedobrze. – Bartek pokręcił głową. – I co masz zamiar zrobić?

– Z Kryśką?

– Nie, z sobą.

– Ale co z sobą?

– A co ty tak pytaniem na pytanie?

– A ty nie podobnie?

– Wojtek, bez jaj. Teraz pytam poważnie. Masz jakąś kobietę?

– W tej chwili nie.

– Długo już tak?

– Od końca lutego… Ale czego ty się mnie czepiasz!

– Ja tylko się o ciebie martwię. To nie jest raczej zdrowe dla faceta w twoim wieku, mogą ci spuchnąć… – przerwał, widząc irytację w oczach Wojtka – …a poza tym to mało do ciebie podobne – dokończył, potrząsając głową.

– Dlaczego ja ci w ogóle odpowiadam na takie głupie pytania?

– Bo jesteśmy przyjaciółmi i zawsze opowiadaliśmy sobie największe sekrety i największe pierdoły. Częstowaliśmy się jeszcze głupszymi pytaniami. Tak było, czy nie?

– No tak.

– Dobra, dzisiaj ci odpuszczę, ale następnym razem już nie.

– Łaskawca.

– A żebyś wiedział.

Wojtek miał pewien kłopot ze skompletowaniem załogi, bo założył, że potrzebuje na trasie do Lizbony pięciu lub sześciu ludzi, którzy popłyną tylko w jedną stronę, a w Lizbonie zejdą na brzeg. I to był jego największy problem, gdyż początkowo chętnych na rejs tylko w jedną stronę trudno było znaleźć. Po Wielkanocy zrobił się pewien ruch i znalazł jednak pięciu chętnych, w tym trzech z patentem sternika jachtowego, co w pełni odpowiadało jego potrzebom. Wszyscy byli studentami Uniwersytetu Morskiego, dzięki czemu miał prawie pewność, że z rzemiosłem żeglarskim jest u nich w porządku. Dobrze byłoby znaleźć jeszcze jednego, myślał, bo wówczas byłyby trzy pełne wachty, licząc, że on sam będzie jako kompletna wachta. Mieli z Bartkiem pomysł, żeby jeszcze ktoś do nich dołączył, chociaż konkretów na razie brakowało. W połowie maja jeden z załogantów się wykruszył, ale za to dwaj zarekomendowali swoje znajome z patentami żeglarza jachtowego. Spotkał się z całą grupą zwyczajowo w tawernie Erin, żeby przy desce z serem i kiełbaskami oraz szklanicach z grzańcem poznać się i porozmawiać o rejsie. Tam się zorientował, że obie dziewczyny, nowe załogantki, są partnerkami dwóch chłopaków. Całej grupie podobał się przebieg rejsu, nie mieli żadnych dodatkowych oczekiwań, co go jeszcze bardziej ucieszyło, kiedy zaś doszli do dyskusji o szczegółach współfinansowania, ani przez moment nie widział, by się zawahali. Od następnego dnia wszyscy prawie codziennie pojawiali się w marinie. Wypłynęli kilka razy zgrać się na zatokę, raz nawet podczas deszczowej „trójki” i wszystko wyglądało obiecująco. Uspokoił się.

Teraz już zostały mu na głowie tylko pewne zapasy żywności i napoje. Jeszcze kilkanaście lat temu inaczej to wyglądało, a z opowieści starszych żeglarzy wynikało, że czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu na jacht w momencie wypłynięcia ładowano wszystkiego tyle, żeby starczyło na cały rejs. Dzięki Bogu pozmieniało się.

Coś go podkusiło, żeby sprawdzić, czy nie ma przypadkiem jakichś brudów, paprochów za sprzętem. Wsunął mu się tam w poprzednim rejsie ulubiony automatyczny ołówek. Poodkręcał więc wszystkie urządzenia, porozłączał kabelki, wyczyścił wszelkie zakamarki, a potem poskręcał i przetestował. Ołówka nie znalazł, ale było czysto. Wszystko grało, no bo jakże mogłoby być inaczej. Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Na jego pracę natknęli się załoganci, którzy koniecznie, szczególnie dziewczyny, chcieli mu pomóc w wycieraniu „kurzu”.

– To jest odpowiedzialna praca i zawsze wykonuję ją sam – podziękował za dobre chęci.

Kiedy wyszedł na pokład, dojrzał, że na dziobie, na dużym ręczniku frotté leży na wznak jedna z dziewczyn. Zawsze go złościło takie traktowanie jachtu, ale tym razem odpuścił, bo jego uwagę przykuły jej długie nogi, barwa szortów i kolor rozpuszczonych włosów. Coś mu ten widok przypomniał.

– O kurczę! – powiedział niezbyt głośno. Dziewczyna musiała mieć dobry słuch, bo z wrażenia usiadła i spoglądała na niego. Pokręcił głową z dezaprobatą i zszedł na keję. – Zaraz, zaraz…

Podrapał się po głowie i spojrzał w kierunku knajpki Mingi, to ją kilka miesięcy temu wskazał pewnej Joannie, która też miała długie nogi jak ta dziewczyna, przed chwilą przydybana podczas opalania na pokładzie, szorty w podobnym kolorze i rozpuszczone włosy.

Oba zdarzenia łączyła jeszcze jedna sprawa. Opalały się w miejscach nieodpowiednich.

Joanna. Umówiliśmy się na Dzień Morza, na dwunastą, uśmiechnął się do siebie. Że też o tym zapomniałem.

Przymknął oczy, żeby przypomnieć sobie jej twarz. W tej samej chwili poczuł gęsią skórkę nie tylko na przedramionach, ale też na plecach. W czasie rejsu do Kapsztadu kilka razy stawała mu przed oczami, ale za każdym razem odganiał myśli i przywoływał twarz Krysi. Odkąd z nią zerwał, wszystkie twarze kobiet, dziewczyn, źle mu się kojarzyły, chociaż zdjęcia Krystyny, nie wiedzieć czemu, z biurka nie zdjął. Teraz jednak czuł, że się śmieje jak głupi do sera. Spojrzał za siebie. Dziewczyna wciąż siedziała i patrzyła na niego. Wojtek wzruszył ramionami i machnął ręką. Położyła się. Odebrała to jako znak, że się zgadza! No nie! Co za dziunia?!

Pokręcił głową i ruszył przed siebie. Nogi niosły go w kierunku Mingi. Kiedy wyszedł na skwer Kościuszki, zatrzymał się. Spoglądał na fontannę z kielichami, na siedzących wokół ludzi i na kwiaty na klombach. Pasowałaby tutaj Joanna, uśmiechnął się. Usiadł na jedynej wolnej ławce w pobliżu.

Jakaś mała dziewczynka, śmiejąc się w głos, biegała po murku okalającym fontannę. A dlaczego jej kielichy nie są zielone?! Musieli to zmienić, ale zupełnie nie zauważyłem, kiedy to się stało. Rozejrzał się wokół. Dawno tutaj nie siedziałem, pomyślał. Popatrzył na boki. Teraz dziewczynka stała przy jednej z ławek, a starsza pani, pewnie babcia, wkładała jej do buzi kawałek po kawałku jakieś jedzonko. Jak ładnie. No tak, bo dziecko biega, łapie rączkami za to, za owo. Babcia pilnuje. Uśmiechnął się. Pani uznała, że to uśmiech dla niej i odpowiedziała tym samym. Skłonił głowę. Pani uczyniła podobnie. Ale miło! Może ja też przyjdę tutaj kiedyś ze swoją wnuczką? Ty głupcze, najpierw trzeba by mieć dziecko! Przymknął oczy. Nie wiedzieć czemu, w oczach stanęła mu Joanna. Znowu, jak kilka minut wcześniej, poczuł gęsią skórkę.

Kurs na miłość

Подняться наверх