Читать книгу Kurs na miłość - Roma J. Fiszer - Страница 8

Rozdział 4

Оглавление

Wojtek pokonywał ostatnie sto metrów do Mingi z uśmiechem na twarzy. Nie potrafił wytłumaczyć sobie, po co tam idzie, chociaż od kilku dni miał przed oczami Joannę, z którą po krótkiej rozmowie w marinie we wrześniu ubiegłego roku umówił się na dzisiaj w tej knajpce.

– Gdybym komukolwiek powiedział, że umówiłem się dziewięć miesięcy temu, to chyba każdy popukałby się w czoło – odezwał się półgłosem i rozejrzał wokół, ale na szczęście nikt ze spacerujących nie zwrócił na jego słowa uwagi. Sam popukał się zatem lekko w czoło. To jest całkiem irracjonalne, ale skoro już idę, to nie będę wracał, pomyślał i wzruszył ramionami. Na jego twarzy wciąż malował się uśmiech.

Jeszcze wczoraj przed wieczorem zadzwonił do Kaśki, która była menedżerką sali w tej knajpce, i na wszelki wypadek, pamiętając, że następnego dnia jest Święto Morza, zamówił stolik.

– A gdzie chcecie siedzieć? – spytała.

– Dlaczego pytasz mnie w liczbie mnogiej?

– A co, będziesz sam, bez Kryśki?

– Rozstaliśmy się z Krysią. To dłużej nie miało sensu. Bez żagli nie ma dla mnie życia, a ona ich nie lubiła, wręcz była o nie zazdrosna, a do tego chciała mnie zawłaszczyć na sto procent. Trudno jej było zrozumieć, że ja kocham przede wszystkim WOLNOŚĆ. Rozstaliśmy się w lutym… To jak, będzie stolik? – zmienił temat.

– Ale… ja nic o tym nie wiedziałam… przepraszam… – wyjąkała. – Stolik wewnątrz, jak zwykle?

– Kasiu… Tym razem na pokładzie. W pełnym słońcu – spróbował się roześmiać.

– Nie rozumiem cię… A z kim będziesz?

– Jeśli… to z Joanną – znowu próbował przykryć śmiechem swoje dziwne słowa.

– Wydawało mi się, że nie chcesz rozmawiać o Kryśce, a sam z kolei mówisz o jakiejś Joannie.

– Nie przejmuj się, ja siebie też nie za bardzo rozumiem. Potrzebuję słońca i powietrza, bo parę miesięcy bez żagli dało mi w kość. Wkrótce wypływam na pół roku. Nie pojawił się u was czasem jeszcze ktoś chętny na mój rejs? – zmienił temat.

– Były dwie osoby w marcu, ale rejs w jedną stronę ich nie interesował.

– No tak, pamiętam… skleroza.

– Aha! W ubiegłym tygodniu pytała jeszcze o ten rejs jakaś dziewczyna, ale dałam jej telefon do bosmanatu, bo nie mogła się zdecydować. To mówisz, że się z kimś spotykasz, chociaż zaraz znowu znikniesz na długo? Ciekawe… żeby nie powiedzieć, dziwne.

– Fajnie się z tobą rozmawia, ale może dokończymy jutro, okej? Będę w samo południe. To znaczy kilka minut wcześniej.

– Ale ma być cały stolik, tak?

– Tak, bo może…

– Rozumiem…

– To do jutra, Kaśka.

– Do jutra. Pa.

Wyszedł spod drzew ocienionej alei wprost na słońce i gmach Riwiery. Zawsze mu się podobał. Wiedział, że po ostatniej wojnie przejęła go Marynarka Wojenna i teraz mieści się w nim jej klub. Kompleks został wybudowany, zanim Gdynia uzyskała prawa miejskie, a od 1925 roku mieścił się w nim hotel. Nałożył okulary przeciwsłoneczne i poprawił na głowie kolorowy daszek, który miał na sobie dziewięć miesięcy temu, kiedy rozmawiał w marinie z Joanną. Włożył nawet tę samą koszulkę co wtedy, żeby mogła go łatwiej rozpoznać.

– Ależ ja jestem pokręcony – rzucił półgłosem i uśmiechnął się do własnych myśli.

Wkroczył na taras Mingi i ruszył wzdłuż drewnianej balustrady, przy której stały stoliki z widokiem na plażę. Na ostatnim zauważył tabliczkę: Zarezerwowane. Zerknął przez szybę do wnętrza lokalu. Dojrzał Kaśkę, podniósł dłoń. Machnęła do niego, żeby usiadł. Po chwili pojawiła się z wodą i szklaneczkami. Przywitali się.

– Cześć. Jesteś sam?

– Jeszcze sam… na razie – odparł i mrugnął.

– Podać ci jeszcze coś czy poczekasz?

– Może nic więcej nie będzie potrzeba… – Wzruszył ramionami. – Jakby co, to znam drogę. Usiądź na chwilę, jeśli możesz – poprosił. Przysiadła chętnie, jakby czekała na zaproszenie. – Kiedy we wrześniu ubiegłego roku wypływałem w rejs, potknąłem się o nogi dziewczyny, która opalała się w marinie… Wyłożyłem się jak długi, aż poturlał mi się ten daszek… – Dotknął go palcem i uśmiechnął się.

– To była… ta Joanna?

– Jej bardzo długie nogi. Żeby opalać się w marinie na leżaku! – Rozłożył ręce i pokręcił głową. – Zakląłem, bo pędziłem do bosmanatu po mapę rejsu.

– Czasem potrafisz – zachichotała Kaśka. – A ona co?

– Wstała, podniosła mój daszek, przeprosiła mnie i zaczęła ze mnie ściągać źdźbła trawy. – Wojciech przymknął oczy.

– Ej, ty masz gęsią skórkę! – Kaśka zrobiła wielkie oczy i pacnęła go w przedramię.

– No widzisz? Wtedy też tak miałem. Ma coś w dotyku, uśmiechu, w ogóle… Zaczęliśmy rozmawiać o żaglach, morzu… Ona poprzedniego dnia przypłynęła do Gdyni z rejsu estońskim jachtem. Powiedziała mi, że mogłaby rozmawiać ze mną bez końca, a pływanie to jej pasja.

– I co, poszliście na kawę?

– Przecież wtedy wychodziłem w rejs! Płynąłem jako kapitan! Załoga w komplecie na burcie, a do tego już dwie godziny po planowym terminie wyjścia.

– Wymieniliście się telefonami, pisaliście do siebie…? – Zaciekawiona opowieścią Kaśka zajrzała Wojtkowi w oczy.

– Nie było czasu na nic! Po chwili w ramach przeprosin zaproponowała kawę, ale ja, zupełnie bezwiednie, powiedziałem, że może dopiero wiosną… jakoś tak. Ona spytała, kiedy może mi znowu podłożyć nogi i dokończyć rozmowę – wyrzucił z siebie i zmarszczył czoło. Kaśka przymrużyła oczy.

– No i…? – spytała po chwili.

– To była lekka, naturalna, choć irracjonalna rozmowa, nie chciało mi się jej przerywać, dawno z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze. W każdym razie nie pamiętam. Rozumiesz…?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Kurs na miłość

Подняться наверх