Читать книгу Wszystkie odcienie pożądania - Samantha Young - Страница 6

1

Оглавление

Edynburg, Szkocja

Spojrzałam na obraz, zachodząc w głowę, na co tak naprawdę, do cholery, patrzę. Dla mnie to były tylko kolorowe, tu i ówdzie cieniowane, linie i kwadraty. Wyglądało znajomo. Przypomniałam sobie, że gdzieś w domu mam schowany obrazek, który narysował dla mnie Cole, gdy miał trzy lata. Podobieństwo było uderzające. Różnica polegała na tym, że pewnie nikt nie zapłaciłby za jego dzieło trzystu siedemdziesięciu pięciu funtów. Podawałam jednak w wątpliwość zdrowie psychiczne każdej osoby gotowej wybulić taką kwotę za obraz, który miałam przed oczami. Wyglądał tak, jakby ktoś ustawił płótno przy torach kolejowych w miejscu, gdzie chwilę później wykoleił się i rozbił pociąg z farbą.

Rozejrzałam się dyskretnie i zauważyłam, że większości obecnym w galerii ludziom podobają się wystawione obrazy. Może byłam za głupia, żeby je zrozumieć i docenić. Ze względu na mojego chłopaka chciałam sprawiać wrażenie osoby wyrafinowanej, więc przybrałam zadumaną minę i podeszłam do kolejnego płótna.

– Hm, no cóż, nie ogarniam tego – powiedział ktoś niskim, lekko ochrypniętym głosem, który poznałabym zawsze i wszędzie. W wypowiadanych słowach mieszał się melodyjny akcent amerykański z ostrzejszym, szkockim, co wynikało z faktu, że właścicielka tego głosu od prawie sześciu lat mieszkała w Szkocji.

Spłynęło na mnie uczucie ulgi. Spuściłam wzrok i napotkałam spojrzenie mojej najlepszej przyjaciółki Joss. Pierwszy raz tego wieczoru na mojej twarzy zagościł uśmiech. Jocelyn Butler była do bólu szczerą i charakterną amerykańską dziewczyną, która pracowała ze mną za barem w całkiem eleganckim lokalu o nazwie Club 39. Urządzony w suterenie lokal znajdował się przy George Street, jednej z najsłynniejszych śródmiejskich ulic. Pracowałyśmy razem od pięciu lat.

Wystrojona w drogą czarną sukienkę i buty od Louboutina moja niewielkiego wzrostu przyjaciółka wyglądała seksownie. Podobnie jak jej chłopak, Braden Carmichael. Stojąc obok Joss z ręką władczo położoną nad jej pośladkami, Braden wprost emanował pewnością siebie. Na jego widok niejednej kobiecie mogła pociec ślinka. Takiego faceta szukałam od lat. Gdybym tak bardzo nie uwielbiała Joss, a on by jej tak nie ubóstwiał, byłabym w stanie ją stratować, żeby tylko go dostać. Braden mierzył prawie dwa metry, idealnie dla kogoś o moim wzroście. Ja liczyłam sobie sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, a w butach na obcasach przekraczałam metr osiemdziesiąt. Chłopak Joss był seksowny, bogaty i zabawny. I zakochany w niej po uszy. Byli ze sobą od prawie półtora roku. Czułam, że w powietrzu wiszą zaręczyny.

– Wyglądasz niesamowicie – powiedziałam, przebiegając wzrokiem po jej kobiecych kształtach. W przeciwieństwie do mnie Joss miała duże piersi oraz godne pozazdroszczenia biodra i tyłek. – Wielkie dzięki, że przyszliście.

– Cóż, jesteś moją dłużniczką – zauważyła, z uniesioną brwią spoglądając na resztę malowideł. – Będę musiała nieźle ściemniać, kiedy autorka zapyta mnie, co sądzę o jej dziełach.

Braden objął Joss w talii i uśmiechnął się do niej.

– Jeśli jest tak pretensjonalna, jak jej sztuka, to po co kłamać, skoro możesz być brutalnie szczera?

Joss odwzajemniła jego uśmiech.

– Masz rację.

– Nie! – zaprotestowałam, wiedząc, że nie mogę do tego dopuścić. – Becca jest eksdziewczyną Malcolma, ale ciągle się ze sobą przyjaźnią, więc nie zgrywaj przy niej Roberta Hughesa, bo za wszystko ja oberwę.

Joss zmarszczyła czoło.

– Kim jest Robert Hughes?

Westchnęłam.

– Był słynnym krytykiem sztuki.

– Ach, tak. – Odsłoniła zęby w diabolicznym uśmiechu. – Powiadają, że szczerość zbliża nas do boskości.

– Chyba czystość, skarbie.

– Czystość, oczywiście. Ale szczerość na pewno jest na drugim miejscu, prawda?

Przekorny błysk w oku Joss sprawił, że zaschło mi w gardle. Była żywiołem, którego nie należy lekceważyć – jeśli miała do wygłoszenia jakąś opinię albo cokolwiek do powiedzenia, mało co było w stanie ją powstrzymać. Kiedy się poznałyśmy, była niesamowicie skrytą osobą i wolała nie angażować się w osobiste sprawy przyjaciół. Odkąd spotkała Bradena, bardzo się zmieniła. Nasza przyjaźń się rozwinęła, a Joss była teraz jedyną osobą, która znała całą prawdę o moim życiu. Byłam wdzięczna za tę przyjaźń, ale w chwilach takich jak ta tęskniłam za dawną Joss, która skrywała swoje myśli i emocje.

Od prawie trzech miesięcy spotykałam się z Malcolmem Hendrym. Był dla mnie mężczyzną idealnym. Miły, na luzie, wysoki i bogaty. Malcolm był najstarszym z moich „sponsorów”, jak żartobliwie nazywała ich Joss. Miał trzydzieści dziewięć lat, ale przecież nie był starcem. Był natomiast piętnaście lat starszy ode mnie. To mi nie przeszkadzało. Przekonana, że może być tym jedynym, nie chciałam, aby Joss naraziła na szwank nasz związek przez obrażanie Bekki, jego bliskiej przyjaciółki.

– Jocelyn – Braden przytrzymał ją mocniej, widząc, że jestem coraz bardziej zdenerwowana – myślę, że dziś wieczorem powinnaś jednak poćwiczyć sztukę kłamstwa.

Joss wreszcie dostrzegła moją minę i położyła mi rękę na ramieniu.

– Żartowałam, Jo. Będę się zachowywać najlepiej, jak umiem. Obiecuję.

Skinęłam głową.

– Chodzi o to, że… wszystko dobrze się układa, wiesz?

– Malcom wygląda ma porządnego gościa – zgodził się Braden.

Joss wydała z siebie odgłos, jakby wymiotowała, ale ja i Braden to zignorowaliśmy. Przyjaciółka jasno wyraziła swoją opinię na temat mojego wyboru narzeczonego. Była przekonana, że wykorzystuję Malcolma – tak samo jak on mnie. To prawda, że był hojny, a ja potrzebowałam tej hojności. A jednak ważniejsze było to, że naprawdę mi na nim zależało. Od czasu Johna, mojej „pierwszej miłości”, którego poznałam jako szesnastolatka, miałam słabość do czarujących „żywicieli” oraz poczucia bezpieczeństwa: mojego i Cole’a. John jednak nie mógł się pogodzić z tym, że rodzina zawsze będzie dla mnie ważniejsza niż on, i rzucił mnie po pół roku.

To była dla mnie cenna lekcja.

Zrozumiałam, że od partnera oczekuję jeszcze czegoś: musi mieć dobrą pracę i odpowiednie dochody. Bez względu na to, jak ciężko pracowałam, z powodu zerowych kwalifikacji i braku umiejętności nigdy nie mogłabym zarabiać tyle, aby zagwarantować mojej rodzinie stabilną przyszłość. Byłam jednak na tyle ładna, żeby znaleźć mężczyznę, który ma kwalifikacje, umiejętności oraz pieniądze.

Kilka lat po tym, jak podreperowałam złamane serce po nieudanym związku z Johnem, w moim życiu pojawił się Callum. Trzydziestoletni zamożny adwokat, bosko przystojny, kulturalny, wyrafinowany. Pełna determinacji, aby ten związek przetrwał, stałam się, jak sądziłam, jego idealną dziewczyną. Udawanie kogoś innego weszło mi w nawyk – zwłaszcza że było skuteczne. Przez jakiś czas Callum rzeczywiście uważał, że jestem idealna. Byliśmy parą przez dwa lata, aż w końcu dłużej już nie mógł znieść, że unikam tematów dotyczących mojej rodziny, „nie dopuszczam” go do siebie i stawiam między nami zbyt wysoki mur, więc mnie zostawił.

Po rozstaniu z nim przez wiele miesięcy nie mogłam się pozbierać. Kiedy wreszcie mi się to udało, wpadłam prosto w ramiona Tima. To była kiepska decyzja. Tim pracował w firmie inwestycyjnej. Był tak niewiarygodnie zaabsorbowany własną osobą, że tym razem to ja zakończyłam tę znajomość. A potem był Steven, dyrektor do spraw sprzedaży w jednej z tych znienawidzonych firm akwizytorskich, które każą pracownikom chodzić po domach w poszukiwaniu klientów. Steven często zostawał dłużej w pracy, co, jak sądziłam, okaże się korzystne dla nas, ale tak niestety nie było. Joss była przekonana, że Steven dał mi kosza, bo byłam za mało „elastyczna” z powodu moich obowiązków rodzinnych. Prawda jest taka, że to ja z nim zerwałam. Sprawiał, że czułam się bezwartościowa. Jego komentarze na temat mojej ogólnej bezużyteczności przywoływały zbyt wiele złych wspomnień. Chociaż faktycznie uważałam, że, pomijając urodę, mam niewiele do zaoferowania mężczyźnie, kiedy twój chłopak mówi ci to samo, czujesz się jak panienka do towarzystwa, czas więc zakończyć znajomość.

Ludzie często mną pomiatają, ale mam ograniczoną odporność, a im jestem starsza, tym staję się słabsza.

Malcolm był inny. Przy nim nigdy nie myślałam o sobie źle. Na razie nasze relacje układały się dobrze.

– Gdzie jest twój Pan Lotto?

Zignorowałam sarkastyczną uwagę Joss i rozejrzałam się po sali.

– Nie wiem – mruknęłam.

„Pan Lotto” – to trafne określenie. Malcolm był adwokatem, który trzy lata temu wygrał w EuroMillions i rzucił pracę – a raczej zawiesił swoją karierę – aby cieszyć się życiem milionera. A ponieważ przyzwyczaił się do tego, że jest wiecznie zajęty i zapracowany, postanowił spróbować sił w deweloperstwie i zgromadził ładną kolekcję nieruchomości.

Galeria, w której zorganizowano wernisaż, znajdowała się w starym budynku z czerwonej cegły, który straszył z zewnątrz rzędami brudnych, małych okien, częściej widywanych w magazynach przemysłowych niż galeriach sztuki. W środku było jednak zupełnie inaczej. Wnętrze zostało wyremontowane: podłogi z twardego drewna, niesamowite oświetlenie oraz ścianki działowe do wieszania obrazów. Idealne miejsce na galerię. Malcolm rok przed wygraną rozwiódł się z żoną, ale oczywiście przystojny i zamożny mężczyzna przyciąga do siebie młode kobiety. Wkrótce po rozwodzie spotkał Beccę, bystrą i obrotną dwudziestosześcioletnią artystkę z Irlandii. Spotykali się przez kilka miesięcy, a po rozstaniu pozostali dobrymi przyjaciółmi. Malcolm inwestował pieniądze w jej sztukę, wynajmując galerię oddaloną o kilka ulic od mojego starego mieszkania na Leith Walk.

Musiałam przyznać, że zarówno galeria, jak i wystawa robiły duże wrażenie. Nawet jeśli nie rozumiałam, co ta szuka chce mi przekazać.

Najnowsze obrazy Bekki przemawiały jednak do grupki kolekcjonerów, których Malcolm zaprosił na wernisaż. Niedługo cieszyłam się jego towarzystwem. Od razu przybiegła do nas Becca w metalicznych legginsach i workowatym swetrze, plaskając bosymi stopami o lodowatą, drewnianą podłogę. Obdarzyła mnie stremowanym uśmiechem, a od Malcolma zażądała, aby przedstawił ją wszystkim przybyłym na wystawę gościom. Zaczęłam przechadzać się po galerii, nękana dylematem: nie mam gustu czy może te obrazy są po prostu wyjątkowo paskudne?

– Myślałem o tym, żeby kupić coś do mieszkania, ale… – Braden zagwizdał pod nosem na widok ceny płótna, przed którym staliśmy. – Wyznaję zasadę, aby nie przepłacać przy kupowaniu gówna.

Joss parsknęła śmiechem i kiwnęła głową, zgadzając się w zupełności z partnerem. Uznałam, że najlepiej będzie zmienić temat, zanim zaczną się podjudzać nawzajem do niegrzecznego zachowania.

– Gdzie Ellie i Adam? – zapytałam.

Ellie była kochaną dziewczyną. Posiadła umiejętność widzenia wszystkiego w pozytywnym świetle. Pilnowała też ostrego języka swojej najlepszej przyjaciółki i swojego brata. Właśnie z tego powodu zaprosiłam ją na wernisaż.

– Została w domu z Adamem – odparła Joss poważnym tonem, który mnie zaniepokoił. – Dzisiaj dostała wyniki badań. Wszystko jest oczywiście w porządku, ale znowu najadła się strachu.

Minął już ponad rok, odkąd Ellie przeszła operację usunięcia guzów w mózgu. Wtedy jeszcze tak naprawdę nie znałam Ellie, ale Joss pewnego dnia, w trakcie jej rekonwalescencji, wpadła bez zapowiedzi do mojego starego mieszkania zupełnie załamana i o wszystkim mi opowiedziała. To był dla nich wszystkich bardzo trudny okres. „Postaram się ją odwiedzić” – obiecałam, zastanawiając się, czy znajdę na to czas. Pracowałam wtedy na dwa etaty, zajmowałam się mamą i bratem oraz towarzyszyłam Malcolmowi zawsze, ilekroć chciał mnie gdzieś ze sobą zabrać, więc żyłam w gorączkowym rytmie.

Joss skinęła teraz głową z zatroskaną miną. Martwiła się o Ellie bardziej niż wszyscy inni. No, dobra, może nie wszyscy – pomyślałam, zerkając na Bradena, który też stał z posępną miną, marszcząc brwi.

Braden był prawdopodobnie najbardziej nadopiekuńczym bratem, jakiego w życiu spotkałam, ale sama wiedziałam co nieco o przesadnym chuchaniu na młodsze rodzeństwo, więc wcale nie miałam ochoty z niego żartować.

Chcąc odciągnąć ich uwagę od ponurych myśli, zaczęłam w żartobliwy sposób opowiadać o moim beznadziejnym dniu w pracy. We wtorki, czwartek i piątki w nocy stałam za barem w lokalu Club 39. W poniedziałki, wtorki i środy w dzień pracowałam jako osobista asystenka Thomasa Meikle’a, księgowego w biurze rachunkowym Meikle & Young. Szef był humorzastym bydlakiem, a moje stanowisko „osobista asystentka” było tylko eleganckim określeniem „popychadła”, więc ciągle obrywało mi się z powodu jego wybuchowego temperamentu. Niektóre dni mijały gładko i nie dochodziło między mną a nim do żadnych spięć, ale często, tak jak na przykład dzisiaj, podobno nie potrafiłam, cytuję, „odróżnić swojego zadka od łokcia” i jestem absolutnie nieprzydatna. Ponoć dzisiaj moja bezużyteczność ustanowiła nowy rekord: do kawy szefa nie trafiła odpowiednia ilość cukru, ekspedientka w sklepie z pieczywem zignorowała moją prośbę, aby zdjąć z jego kanapki plastry pomidora, i nie przesłałam listu, którego pan Meikle zapomniał mi dać. Na szczęście jutro miałam mieć dzień przerwy od pana Meikle’a i jego jadowitego jęzora.

Braden znowu usiłował nakłonić mnie do rzucenia tej roboty i zasilenia – na pół etatu – jego agencji nieruchomości, ale odmówiłam, tak jak zawsze odrzucałam pomoc, którą oferowała mi Joss. Mimo że wzruszała mnie uprzejmość Bradena, chciałam dalej żyć według zasady, że sama daję sobie radę. Kiedy zaczynasz polegać na ludziach, którzy nie są ci obojętni, obdarzasz ich tak ogromnym zaufaniem, że oni za każdym razem sprawiają ci zawód. A ja naprawdę nie chciałam rozczarować się Joss i Bradenem.

Dzisiaj jednak z jeszcze większym przekonaniem opowiadał o korzyściach, jakie daje praca w jego firmie. Nagle poczułam, że stają mi włoski na karku. Wszystkie mięśnie mi się napięły. Odwróciłam lekko głowę, a słowa Bradena docierały do mnie jak zza ściany. Chciałam sprawdzić, co lub kto w taki dziwny sposób przyciągnął moją uwagę. Omiotłam wzrokiem salę i moje oczy zatrzymały się na facecie, który wpatrywał się we mnie. Nasze spojrzenia spotkały się i z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu ten kontakt wzrokowy odczułam w całym ciele. Stałam w bezruchu, ale moje serce wybijało szybszy rytm, a krew szumiała mi w uszach.

Z tej odległości nie widziałam koloru jego oczu, ale przyglądał mi się badawczo. Nieznajomy zmarszczył brwi, jakby był tak samo jak ja zdumiony niewidzialnym napięciem pomiędzy nami. Dlaczego przyciągnął moją uwagę? Nie był w moim typie. Nie przypominał facetów, którzy zazwyczaj wpadają mi w oko. Owszem, był atrakcyjny. Miał prawdopodobnie trochę ponad metr osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ale nie więcej. W butach na obcasach, które włożyłam, byłam o kilka centymetrów od niego wyższa. Dostrzegłam jego bicepsy oraz grube żyły na rękach, ponieważ ten idiota miał na sobie T-shirt w środku zimy, ale nie był zbudowany jak faceci, z którymi się spotykałam. Nie był barczysty i napakowany, tylko szczupły i delikatnie umięśniony. Czy wspomniałam o jego tatuażach? Nie widziałam z daleka, co dokładnie przedstawiają, ale spostrzegłam na jego rękach kolorowe obrazki.

Nie byłam fanką facetów z dziarami.

Gdy jego spojrzenie zaczęło wędrować po moim ciele, wciągnęłam gwałtownie powietrze, czując, jak przechodzi mnie silny dreszcz. Poddawana bezwstydnym oględzinom, prawie się skręcałam, choć gdy jakiś facet tak się na mnie gapi, zazwyczaj odpowiadam zalotnym uśmiechem. Jego oczy znowu spoczęły na mojej twarzy, po czym przeszył mnie ostatnim przenikliwym spojrzeniem, które poczułam na całym ciele niczym szorstką pieszczotę, a potem oderwał ode mnie wzrok. Oszołomiona i podniecona, patrzyłam, jak odmaszerowuje za jedną ze ścian dzielących wnętrze galerii.

– Kto to był? – Głos Joss przebił się przez mgiełkę spowijającą mój umysł.

Zamrugałam i odwróciłam się do niej ze zdezorientowaną miną.

– Nie mam pojęcia.

Uśmiechnęła się pod nosem.

– Niezłe z niego ciacho.

Braden chrząknął głośno.

– Cóż to za komentarz?

Jej oczy zamigotały łobuzersko, ale gdy odwróciła się twarzą do swojego naburmuszonego partnera, przybrała niewinny wyraz twarzy.

– Rzecz jasna, oceniłam go z czysto estetycznego punktu widzenia.

Braden mruknął coś pod nosem, ale przyciągnął ją bliżej do siebie. Joss uśmiechnęła się. Ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Braden Carmichael był rzeczowym, szczerym, deprymującym biznesmenem, a jednak jakimś cudem Jocelyn Butler zdołała owinąć go sobie wokół małego palca.

Myślę, że staliśmy tam jeszcze z godzinę, popijając darmowego szampana i przeskakując z tematu na temat. Czasami czułam się nieco onieśmielona, przebywając w towarzystwie tej pary, ponieważ oboje byli inteligentni i wykształceni. Rzadko czułam, że mam coś głębokiego czy błyskotliwego do powiedzenia, więc po prostu śmiałam się i z przyjemnością patrzyłam, jak się ze sobą droczą. Kiedy byłam sama z Joss, zachowywałam się inaczej. Znałam ją lepiej niż Bradena, więc wiedziałam, że przy niej nie muszę udawać kogoś innego, co było miłą odmianą, biorąc pod uwagę resztę mojego życia.

Pogadaliśmy z niektórymi gośćmi, usiłując ukryć fakt, że w zdumienie wprawia nas entuzjazm, z jakim wypowiadają się o wystawionych obrazach, ale po godzinie Joss spojrzała na mnie z przepraszającą miną.

– Musimy już teraz się zbierać, Jo. Wybacz, ale Braden jutro z samego rana ma spotkanie. – Widocznie na mojej twarzy odmalowało się rozczarowanie, ponieważ potrząsnęła głową. – Wiesz co? Zrobimy inaczej. Niech Braden sobie idzie. Ja zostanę.

Nie. Absolutnie nie. Sama nieraz znajdowałam się w identycznej sytuacji.

– Joss, wracaj do domu z Bradenem. Nie martw się o mnie. Umieram z nudów, ale przeżyję.

– Jesteś pewna?

– Absolutnie.

Poklepała mnie serdecznie po ramieniu i wzięła Bradena za rękę. Kiwnął do mnie głową. Odwzajemniłam gest, uśmiechnęłam się i powiedziałam „dobranoc”, a potem patrzyłam, jak przechodzą przez galerię do szatni, gdzie wisiały okrycia wszystkich gości. Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Braden przytrzymał Joss płaszcz i pomógł się jej ubrać. Pocałował ją we włosy, zanim sam się ubrał, a następnie objął ją ramieniem i wyprowadził prosto w zimną lutową noc. Zostałam sama z dziwnym bólem w klatce piersiowej.

Zerknęłam na mój zegarek, złotą omegę, którą Malcolm sprezentował mi na Gwiazdkę, i zawsze, ilekroć sprawdzałam czas, ogarniał mnie żal, że jeszcze nie mogę go sprzedać. To był prawdopodobnie najdroższy prezent, jaki kiedykolwiek otrzymałam, i stanowiłby potężny zastrzyk finansowy dla naszego domowego budżetu. Istniała szansa, że mój związek z Malcolmem przeistoczy się w coś poważniejszego, a wtedy spieniężenie zegarka nie będzie stanowiło problemu. Nie pozwalałam sobie jednak żywić zbyt wielkich nadziei.

Było piętnaście po dziewiątej. Mój puls nieco przyśpieszył, gdy grzebałam w swojej małej podróbce torebki od Gucciego, szukając telefonu. Żadnych wiadomości. Do diabła, Cole.

Ledwie wysłałam SMS-a do Cole’a z przypomnieniem, żeby się do mnie odezwał, jak tylko dotrze do domu, gdy nagle czyjeś ramię objęło mnie w talii, a moje nozdrza wypełnił przyjemny zapach płynu po goleniu, którego używał Malcolm. Włożyłam buty na dwunastocentymetrowych obcasach, więc nie musiałam zadzierać głowy, żeby spojrzeć mu w oczy; odwróciłam się do niego z uśmiechem, nie dając po sobie poznać, że martwię się o Cole’a. Miałam na sobie czerwoną, obcisłą sukienkę z metką Dolce & Gabbana, którą Malcolm sprezentował mi podczas ostatnich wspólnych zakupów. Kiecka doskonale podkreślała moją szczupłą sylwetkę. Uwielbiałam ją. Z ciężkim sercem dorzuciłabym ją do reszty rzeczy, które sprzedawałam na eBayu.

– Tu jesteś – powiedział z uśmiechem. Jego brązowe oczy, obramowane atrakcyjnymi zmarszczkami, rozjaśniły się. Lśniące, ciemne włosy były na skroniach przyprószone seksowną siwizną. Zawsze chodził w garniturach i dzisiaj nie zrobił wyjątku. Miał na sobie przepiękny garnitur od krawców z Savile Row. – Myślałem, że wpadną dzisiaj twoi znajomi. W przeciwnym razie nie zostawiłbym cię ani na chwilę.

Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na jego torsie.

– Nie martw się. Nic mi nie jest. Wpadli, ale musieli wcześniej wyjść. – Zerknęłam na telefon, który ściskałam w dłoni. Gdzie jest Cole? Byłam coraz bardziej zdenerwowana.

– Kupuję jeden z obrazów Bekki. Chodź i udawaj razem ze mną, że jest świetny.

Zaśmiałam się po nosem, ale po chwili przygryzłam wargi, aby stłumić chichot.

– Cieszę się, że nie jestem jedyną osobą, która nie rozumie tej sztuki.

Malcolm rozejrzał się po galerii. Jego usta wykrzywił grymas rozbawienia.

– Cóż, mam nadzieję, że ci ludzie znają się lepiej na sztuce niż my i przynajmniej zwróci mi się moja inwestycja.

Nadal obejmując mnie ramieniem, poprowadził mnie przez galerię i skręcił za ścianę, gdzie Becca stała przed ogromnym, koszmarnym płótnem pochlapanym farbą. Prawie się potknęłam, gdy dostrzegłam, z kim rozmawia. A raczej z kim się kłóci.

Facet z tatuażem.

O cholera!

– Dobrze się czujesz? – zapytał Malcolm, wpatrując się w moją twarz. Widocznie wyczuł, że nagle zesztywniałam.

Uśmiechnęłam się promiennie. Zasada numer jeden: Zawsze bądź przy nim czarująca i tryskająca pozytywną energią.

– Tak, doskonale.

Facet z tatuażami szeroko uśmiechał się do Bekki, a jednocześnie trzymając rękę na jej biodrze, usiłował przyciągnąć ją do siebie. Wstrzymałam oddech na widok jego szelmowskiego, olśniewającego uśmiechu. Becca nadal wyglądała na nieco podminowaną, ale nie zdziwiłam się, gdy nagle uległa i pozwoliła mu się objąć. Pomyślałam, że każda kobieta wszystko wybaczyłaby temu draniowi, gdyby w taki sposób się do niej uśmiechał.

Odrywając wzrok od nieznajomego, ruszyłam dalej za Malcolmem, aż zatrzymał się, a Becca i Tatuaż odwrócili się w naszą stronę. Na policzkach Bekki malował się rumieniec, a oczy lśniły.

– Nie zwracajcie na nas uwagi. Kłócimy się, bo on jest przygłupem.

Nie patrzyłam na niego, ale usłyszałam jego gardłowy śmiech.

– Nieprawda. Kłócimy się, bo mamy odmienne upodobania, jeśli chodzi o sztukę.

– Cam nie trawi mojej twórczości – wyjaśniła Becca z obrażoną miną. – Nie może zachować się jak każdy inny facet i przynajmniej kłamać. Musi być brutalnie szczery. Na szczęście Malcolmowi podobają się moje obrazy. Czy już ci powiedział, że kupi mój obraz, Jo?

Można by pomyśleć, że byłam zazdrosna o wyraźną słabość, jaką Malcolm miał do Bekki, i wiem, że to zabrzmi okropnie, ale dopóki nie zobaczyłam jej twórczości, rzeczywiście byłam trochę zazdrosna. Nie byłam wyjątkowo bystra, nie umiałam rysować, tańczyć ani śpiewać. Tylko w kuchni jako tako sobie radziłam… Na szczęście byłam ładna. Wysoka z nieskończenie długimi nogami. Straciłam rachubę, ile razy słyszałam, że mam świetne ciało i skórę. Dodajmy do tego wielkie zielone oczy, długie i gęste rudoblond włosy, oraz delikatne rysy twarzy, a otrzymamy atrakcyjną całość. Już jako nastolatka przyciągałam spojrzenia facetów, którzy oglądali się za mną. Tak, nie miałam zbyt wiele, ale to, co miałam, wykorzystywałam dla dobra mojej rodziny.

Świadomość, że Becca jest śliczna i utalentowana, rzeczywiście wcześniej trochę mnie niepokoiła. Bałam się, że być może Malcolm znudzi się mną i wróci do niej. Jego mało entuzjastyczne podejście do jej sztuki sprawiło jednak, że poczułam się pewniej, chociaż wiem, że to mało racjonalne rozumowanie.

– Tak, już mi powiedział. Dobrze wybrał. – Uśmiechnęłam się do Malcolma i wyczułam, że ma ochotę parsknąć śmiechem. Jego dłoń przesunęła się z mojej talii na biodro, wtuliłam się w niego, ukradkiem zerkając na telefon. Wciąż żadnej wiadomości od Cole’a.

– Jo, to jest chłopak Bekki, Cameron – powiedział Malcolm. Uniosłam głowę, aby wreszcie przyjrzeć się mężczyźnie, którego przez kilka ostatnich sekund starannie omijałam wzrokiem. Nasze spojrzenia się spotkały i znowu poczułam dreszcz podniecenia.

Jego oczy miały niebieskawą, kobaltową barwę. Gdy teraz po raz drugi zaczął mnie lustrować, odniosłam wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem. Nagle zauważył dłoń Malcolma na moim biodrze. Zesztywniałam, gdy na nas patrzył. Wyciągał jakieś wnioski na nasz temat, a następnie przybrał nieprzeniknioną minę, zaciskając usta w cienką linię.

– Cześć – wydusiłam z siebie.

On prawie niedostrzegalnie skinął głową. Po błysku, który przed kilkoma chwilami widziałam w jego oczach, nie pozostał już ślad.

Becca zaczęła gawędzić z Malcolmem o swoich obrazach, więc wykorzystałam okazję, żeby znowu sprawdzić komórkę. Usłyszałam pogardliwe prychnięcie. Gwałtownie podniosłam głowę. Moje spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem Camerona. Nie rozumiałam grymasu niesmaku na jego twarzy ani nie wiedziałam, dlaczego nagle poczułam potrzebę, żeby powiedzieć mu „spieprzaj”. Z reguły, gdy miałam do czynienia z przejawami wrogości czy agresji, raczej unikałam konfrontacji i trzymałam buzię na kłódkę. W tym wypadku potępienie, które wyzierało z oczu tego wytatuowanego idioty, sprawiło, że miałam ochotę uderzyć go pięścią w twarz i złamać jego daleki od doskonałości nos z małym garbkiem na grzbiecie, który powinien wpływać ujemnie na jego atrakcyjność, ale zamiast tego tylko dodawał mu męskiego uroku.

Ugryzłam się w język, aby nie zrobić czegoś, co byłoby wbrew moim zasadom. Spuściłam wzrok i spojrzałam na jego tatuaże. Na prawym przedramieniu widniał piękny czarny napis – dwa słowa, których nie mogłam odczytać, a nie chciałam gapić się tak, żeby to zauważył. Skórę na jego lewej ręce pokrywał jakiś kolorowy, misterny rysunek. Wyglądało mi to na smoka, ale nie mogłam być pewna, ponieważ Becca przysunęła się do Camerona i zasłoniła mi widok.

Przez chwilę zastanawiałam się, jak Becca mogła spotykać się najpierw z trzydziestoparoletnim Malcolmem, ubierającym się w szyte na miarę garnitury, a potem przerzucić się na dwudziestoparoletniego Camerona noszącego zegarek Aviator, skórzane bransoletki, sprany T-shirt Def Leppard i podarte levisy.

– Mal, zapytałeś Jo o pracę?

Zbita z tropu, spojrzałam na mojego chłopaka.

– Jaką pracę?

– Becca, nie trzeba, naprawdę – odezwał się Cameron głębokim głosem, na dźwięk którego moje ciało przebiegł dreszcz oznaczający coś, do czego nie chciałam się sama przed sobą przyznać. Podniosłam wzrok. Patrzył na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Nie ma się co krępować – rzucił pogodnie Malcolm, a potem spojrzał na mnie i zapytał: – Ciągle szukacie barmana, prawda?

Tak, szukaliśmy. Mój przyjaciel i kolega z pracy (a zarazem jedyny chłopak, z którym miałam jednonocną przygodę – po rozstaniu z Callumem byłam w fatalnym stanie), Craig, wyleciał do Australii. Wtorek był jego ostatnim dniem w pracy, i nasza kierowniczka Su już od tygodnia rozmawiała z kandydatami na nowego barmana. Tęskniłam za Craigiem. Czasami jego podrywy działały mi na nerwy, a ja nigdy, w przeciwieństwie do Joss, nie miałam odwagi kazać mu się zamknąć, ale przynajmniej zawsze był w dobrym humorze.

– Tak, a co? – zapytałam.

Becca dotknęła mojego ramienia z niemal błagalną miną. Nagle zdałam sobie sprawę, że chociaż była o dwa lata ode mnie starsza, wyglądała i mówiła jak mała dziewczynka – z tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami, gładką skórą i piskliwym głosikiem. Byłyśmy od siebie tak różne, jak to tylko możliwe.

– Cam jest grafikiem komputerowym. Pracował dla firmy zajmującej się marketingiem i brandingiem znanych w całym kraju marek, ale wprowadzili cięcia budżetowe. Zwalniali tych, których zatrudnili jako ostatnich, a Cam zaczął u nich pracować dopiero rok temu.

Rzuciłam mu nieufne, ale współczujące spojrzenie. Utrata pracy nie jest niczym przyjemnym. Nadal jednak nie wiedziałam, co ja – albo posada barmana – może mieć z tym wszystkim wspólnego.

– Becca – odezwał się Cameron rozdrażnionym tonem – powiedziałem ci, że sam to załatwię.

Zaczerwieniła się nieco pod naporem jego ostrego spojrzenia. Nagle poczułam z nią pewną więź. Jak widać, nie tylko na mnie działał deprymująco. To dobrze.

– Cam, chcę ci tylko pomóc. – Odwróciła się do mnie. – On usiłuje…

– Usiłuję znaleźć pracę jako grafik – przerwał jej, wyraźnie sfrustrowany. Nagle dotarło do mnie, że jego paskudny humor mógł nie mieć nic wspólnego ze mną, tylko z sytuacją, w której się znalazł. – Malcolm powiedział, że szukacie barmana na pełny etat. Pracowałem za barem. Potrzebuję roboty, dzięki której przeżyję, zanim nie znajdę czegoś lepszego. Gdybyś mogła mi załatwić formularz zgłoszeniowy, byłbym wdzięczny.

Dlaczego postanowiłam mu pomóc, zwłaszcza że nie darzyłam go sympatią ani nie podobała mi się jego postawa? To pozostanie zagadką.

– Mam inny pomysł – odparłam. – Porozmawiam z moją kierowniczką i dam jej twój numer.

Przez chwilę gapił się na mnie, a ja nie miałam pojęcia, co o tym sądzi. Wreszcie powoli skinął głową.

– Dobra, dzięki. Mój numer to…

W tej samej chwili zawibrowała moja komórka, którą ściskałam w dłoni. Podniosłam ją i zerknęłam na ekran.

Wróciłem do domu od Jamiego. Przestań panikować. Cole

Poczułam, jak ulatuje ze mnie napięcie. Szybko mu odpisałam.

– Jo?

Uniosłam głowę i zobaczyłam uniesione brwi Malcolma.

Cholera. Numer telefonu Camerona. Oblałam się rumieńcem; zdałam sobie sprawę, że zupełnie się wyłączyłam, gdy otrzymałam wiadomość. Posłałam mu przepraszający uśmiech, który odbił się rykoszetem od jego kamiennej twarzy.

– Wybacz. Twój numer?

Wyrecytował go szybko z pamięci, a ja wstukałam go w komórkę.

– Dam go jutro szefowej.

– Tak, jasne – odparł znudzonym tonem, jakby uważał, że nie dysponuję odpowiednią liczbą szarych komórek, aby o tym pamiętać.

Świadomość, że tak o mnie myśli, zabolała mnie, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Przytuliłam się do Malcolma, już spokojniejsza dzięki pewności, że Cole siedzi bezpieczny w naszym mieszkaniu przy London Road.

Wszystkie odcienie pożądania

Подняться наверх