Читать книгу Wszystkie odcienie pożądania - Samantha Young - Страница 8
3
ОглавлениеWpatrywałam się sfrustrowana w rachunek za prąd i postanowiłam, że przyjrzę mu się ponownie, gdy nie będę taka zmęczona. Złapałam tylko kilka godzin snu, bo musiałam wstać rano razem z Cole’em. Robiłam to zawsze, ponieważ lubiłam szykować go i odprowadzać do szkoły. Później wróciłam do domu i cały dzień sprzątałam mieszkanie, budząc mamę tak długo, aż wreszcie wstała. Pomogłam jej się umyć i ubrać, a potem zostawiłam ją w pokoju, żeby oglądała jakiś durny talk show, i poszłam zrobić spożywcze zakupy.
Teraz znowu usiadłam, gapiąc się na rachunek. Wątpiłam, czy kiedykolwiek uda mi się go rozgryźć. Nigdy nie rozumiałam, na czym polegają te wszystkie wyliczenia. W każdym razie zawsze naliczali tak, że musiałam dokładać z własnych kieszonkowych.
– Zasrani krwiopijcy – syknęłam, rzucając rachunek na stolik i udając, że nie widzę zszokowanego spojrzenia Cole’a, który nadal miał na sobie szkolny mundurek. Odkąd stał się na tyle duży, że zaczął mnie naśladować, uważałam przy nim na słownictwo i nie cierpiałam, kiedy coś mi się wypsnęło.
Pomyślałam, że jeśli będę udawała, że nic nie powiedziałam, to może on będzie udawał, że niczego nie usłyszał.
Opadłam ciężko na kanapę i przymknęłam powieki w nadziei, że dzięki temu ustąpi ból, który czułam za oczami.
Usłyszałam, jak Cole wstaje, szura butami i otwiera szufladę. Po kilku sekundach coś małego wylądowało na mojej klatce piersiowej. Podniosłam powieki, żeby sprawdzić, czym we mnie rzucił.
Guma Nicorette.
Skrzywiłam się, spoglądając spod rzęs na stojącego nade mną brata.
– Nie potrzebuję już tych gum.
Cole zrobił to, co powoli stawało się jego specjalnością: mruknął coś i wzruszył ramionami.
– Dużo przeklinałaś, kiedy próbowałaś rzucić palenie.
Uniosłam brew.
– Rzuciłam ponad trzy miesiące temu.
Cole znowu, ku mojej irytacji, wzruszył ramionami.
– Dobra, jak sobie chcesz.
Nie potrzebowałam papierosa. Potrzebowałam snu. No, dobra, czasami naprawdę chciałam zapalić. Ale nie towarzyszyła temu desperacja. Nie czułam, że każdy nerw w moim ciele wrzeszczy na mnie, domagając się papierosa. Przysięgam, że w czasie tych kilku pierwszych tygodni po rzuceniu byłabym w stanie za jedną fajkę gołymi rękami zedrzeć komuś skórę z twarzy. Chciałabym powiedzieć, że rzuciłam, ponieważ uznałam, że tak będzie lepiej i zdrowiej. Ale to nieprawda. Byłam świadkiem, jak kilku moich znajomych próbuje odstawić papierosy. Nie miałam ochoty przechodzić przez ten koszmar. Miałam w swoim życiu dość problemów i obowiązków, żeby dodawać do tego bolesne zrywanie z nałogiem. Nie, rzuciłam palenie specjalnie dla najważniejszej osoby w moim życiu. Dla chłopca, który teraz, zginając swoje długie ciało, z powrotem siadał na podłodze przed telewizorem, gdzie jego rysunki leżały porozrzucane.
Cole pierwszy raz poprosił mnie o rzucenie fajek kilka lat temu, gdy dowiedział się, że papierosy „to zło”. Wtedy tego nie zrobiłam, ponieważ szybko o tym zapomniał, pewnie dlatego, że był wtedy siedmiolatkiem bardziej zainteresowanym Iron Manem niż moimi złymi nawykami.
Parę miesięcy temu w szkole pokazano im obrzydliwy film na temat szkodliwości palenia, w którym była mowa między innymi o raku płuc. Cole to bystry dzieciak. Już wcześniej wiedział, że palenie zabija. Przecież na każdym pudełku widnieje wielki napis: PALENIE ZABIJA. Prawdę mówiąc, byłabym zaniepokojona, gdyby tego nie wiedział.
Jednak dopiero tamtego dnia dotarło do niego, że palenie może zabić mnie. Wrócił do domu w paskudnym nastroju i wyrzucił do kibla wszystkie moje fajki. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby na coś tak gwałtownie zareagował. Jego oczy płonęły, a twarz była niemal purpurowa od kotłujących się w nim emocji. Zażądał ode mnie rzucenia papierosów. Nie musiał nic więcej dodawać – wszystko było wypisane na jego twarzy.
Nie chcę, żebyś umarła, Jo. Nie mogę ciebie stracić.
No więc rzuciłam.
Kupiłam sobie plastry i gumy. Poznałam koszmar głodu nikotynowego. Teraz, kiedy już nie musiałam wydawać forsy na plastry i gumy, więcej oszczędzałam, zwłaszcza że ceny papierosów bez przerwy rosły. Zresztą palenie nie jest społecznie akceptowane. Joss wpadła w zachwyt, gdy powiedziałam jej, że przestaję palić, i muszę przyznać, że miło było nie widzieć, jak marszczy nos za każdym razem, gdy wracałam z przerwy, cuchnąc dymem.
– Już nie mam z tym problemu – uspokoiłam Cole’a.
Dalej szkicował stronę komiksu, który tworzył. Mój braciszek jest naprawdę utalentowany.
– To dlaczego przeklinałaś?
– Prąd zdrożał.
Cole prychnął.
– A co nie zdrożało?
Chłopak był zorientowany. Odkąd skończył cztery lata, codziennie oglądał wiadomości telewizyjne.
– No właśnie.
– Nie powinnaś szykować się do pracy?
Westchnęłam.
– Tak, masz rację, tato.
Uraczył mnie kolejnym wzruszeniem ramionami, po czym znowu nachylił się nad rysunkami, dając mi do zrozumienia, że już dla niego nie istnieję. Jasnorude włosy opadały mu na czoło. Odparłam pokusę, aby odgarnąć je do tyłu. Miał zbyt długie włosy, ale nie dawał się zaciągnąć do fryzjera, żeby je ostrzyc.
– Odrobiłeś pracę domową?
– Mmm-hmm.
Głupie pytanie.
Zerknęłam na zegar stojący na kominku. Cole miał rację. Czas szykować się na wieczorną zmianę w Club 39. Dzisiaj miałam stać za barem z Joss. Praca w tym samym miejscu z najlepszą przyjaciółką ma pewne zalety.
– Masz rację – powiedziałam do Cole’a. – Lepiej zacznę się już…
Trach!
– Kurwa mać!
Łomot i przekleństwo rozeszły się echem po całym mieszkaniu. Podziękowałam Bogu, że sąsiad pod nami się wyprowadził. Drżałam na myśl o dniu, kiedy puste mieszkanie zajmie nowy lokator.
– Jooooo! Johannaaaaa!
Cole wbił we mnie wzrok. W jego oczach płonął bunt, ale na chłopięcej twarzy malował się ból.
– Zostaw ją, Jo.
Potrząsnęłam głową. Poczułam skurcz w brzuchu.
– Pomogę jej, żebyś potem nie musiał o niej myśleć.
– JOOOOOO!
– Idę! – zawołałam, wyprostowałam ramiona i wzięłam głęboki wdech.
Otworzyłam drzwi. Nie zdziwiło mnie to, co zobaczyłam. Leżała na ziemi, chwytając się prześcieradła i próbując się podnieść. Butelka dżinu roztłukła się na stoliku przy łóżku. Kawałki szkła spadły na podłogę. Dostrzegłam, że jej ręka opada w stronę szkła. Podbiegłam i mocno szarpnęłam ją za ramię.
– Nie ruszaj się – powiedziałam cicho. – Szkło.
– Spadłam, Jo – wyjęczała.
Skinęłam głową, nachyliłam się i chwyciłam ją pod pachami. Wciągnęłam jej kościste ciało na łóżko i okryłam nogi kołdrą.
– Posprzątam.
– Potrzebuję więcej, Jo.
Westchnęłam i zwiesiłam głowę. Moja matka, Fiona, była nałogową alkoholiczką. Zawsze lubiła sobie wypić, ale gdy byłam młodsza, jeszcze nie stanowiło to problemu. Przez pierwsze dwa lata po przeprowadzce z Glasgow do Edynburga mama zdołała utrzymać pracę w dużej prywatnej firmie zajmującej się porządkowaniem i sprzątaniem. Jej problemy z alkoholem zaostrzyły się, gdy wujek Mick wyjechał do Stanów, ale dopiero kiedy zaczęła narzekać na ból pleców i wykryto u niej przepuklinę kręgosłupa, rozpiła się na dobre. Rzuciła pracę i przeszła na zasiłek dla niepełnosprawnych. Miałam wtedy piętnaście lat. Dopóki nie skończyłam szesnastu, nie mogłam pójść do pracy, więc przez rok wiedliśmy gówniane życie, mając tylko zasiłek i skromne oszczędności, które mama uskładała. Z uwagi na chory kręgosłup, lekarze radzili jej dalej prowadzić aktywny tryb życia, albo przynajmniej trochę chodzić, ale ona pogorszyła swój stan, żyjąc jak pustelnik, miotając się pomiędzy długimi okresami upijania się w łóżku a gniewnymi, pijackimi napadami przed telewizorem. W wieku szesnastu lat rzuciłam szkołę i rozpoczęłam pracę w salonie fryzjerskim jako recepcjonistka. Harowałam jak wół, żeby związać koniec z końcem. Plusem było tylko to, że podczas gdy w liceum nie miałam przyjaciółek, w salonie nawiązałam parę bliskich znajomości. Po przeczytaniu jakiegoś artykułu na temat syndromu chronicznego zmęczenia zaczęłam opowiadać ludziom, że moja mama też go ma, co pozwalało mi nie trzymać się sztywno grafiku, tak żebym mogła opiekować się bratem. Niewiele wiedziałam na temat tej skomplikowanej dolegliwości, więc udawałam, że to dla mnie zbyt trudna sprawa, żeby o niej rozmawiać. Okłamywanie ludzi było dla mnie znacznie mniej upokarzające niż wyznanie im prawdy.
Z niechęcią spojrzałam na leżącą w łóżku kobietę, ale nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia, nawet nie drgnęła. Uroda mojej mamy kiedyś zapierała dech w piersiach. To po niej mam wzrost, smukłą figurę, kolor włosów i odcień skóry. Teraz jednak, z przerzedzonymi włosami i fatalną cerą, wyglądała na sześćdziesięciolatkę, a nie na swoje czterdzieści jeden lat.
– Nie masz już dżinu.
– Dokupisz mi? – zapytała drżącymi wargami.
– Nie. – Nigdy nie kupiłabym jej alkoholu. Bratu też tego zabraniałam. – I tak nie mam czasu. Muszę szykować się do pracy.
Objęłam się ramionami, czekając na jej reakcję.
Jej usta natychmiast wykrzywił grymas odrazy. Zmrużyła nienawistnie przekrwione zielone oczy. Głos wręcz ociekał jadem.
– Nie możesz kupić swojej mamusi pieprzonej wódy? Ty leniwa dziwko. Nie myśl sobie, że nie wiem, co robisz. Puszczasz się na lewo i prawo. Rozkładasz nogi dla każdego faceta, który ma na ciebie ochotę! Wychowałam dziwkę! Cholerną kurwę!
Przyzwyczajona do rozdwojonej jaźni mojej matki, wyszłam z pokoju. Gdy mijałam drzwi do salonu, poczułam gniew, który bił od Cole’a. Wzięłam z kuchni zmiotkę. Matka jeszcze głośniej zaczęła wypluwać z siebie obelgi. Znowu mijając salon, zerknęłam na Cole’a i zobaczyłam, że zaciska pięść na kartce papieru. Spojrzałam mu w oczy i potrząsnęłam głową, dając znak, że nie musi się o mnie martwić, po czym wróciłam do pokoju mamy.
– Co robisz? – Urwała swoją tyradę, kiedy nachyliłam się, aby posprzątać rozbitą butelkę.
Zignorowałam jej pytanie.
– Zostaw to!
– Pokaleczysz się, mamo, jeśli nie posprzątam.
Usłyszałam, jak pociąga nosem, i poczułam, że zaszła w niej zmiana. Znałam ją już dostatecznie długo i wiedziałam, które jej oblicze zaraz ujrzę. Istniały tylko dwie możliwości: słodka bidulka albo wredna jędza. Właśnie pojawiała się ta pierwsza.
– Przepraszam. – Głos jej zadrżał i zaczęła cichutko płakać. – Wcale nie miałam na myśli tego, co powiedziałam. Kocham cię.
– Wiem. – Wstałam. – Ale nie polecę dla ciebie po butelkę, mamo.
Usiadła w łóżku i ściągnęła brwi. Trzęsącymi się dłońmi sięgnęła po torebkę leżącą na nocnym stoliku.
– Cole mi przyniesie. Mam pieniądze.
– Mamo, Cole jest nieletni. Nie sprzedadzą mu alkoholu. – Wolałam, by nie wiedziała, że brat po prostu nie chce pomagać jej w piciu. Nie chciałam, żeby opluwała go jadem podczas mojej nieobecności.
Jej ręka opadła.
– Pomożesz mi wstać?
To oznaczało, że sama chce wyjść do sklepu po alkohol. Ugryzłam się w język, nie chciałam się z nią sprzeczać. Nie mogłam zostawić jej w takim stanie, skoro musiałam iść do pracy.
– Posprzątam rozbite szkło i zaraz ci pomogę.
Wychodząc z pokoju, wpadłam na Cole’a, który czekał przy drzwiach. Wyciągnął ręce.
– Daj mi to. – Pokazał głową szkło. – Idź jej pomóc.
Poczułam ucisk w sercu. To taki dobry chłopak.
– Kiedy to zrobisz, przenieś się z rysowaniem do swojego pokoju. Nie wchodź jej dzisiaj w drogę.
Przytaknął, ale kiedy odwrócił się ode mnie, dostrzegłam, że jest spięty. Z wiekiem odczuwał narastającą frustrację spowodowaną sytuacją rodzinną oraz własną bezradnością. Musiałam pomóc mu przetrwać kolejne cztery lata. Kiedy skończy osiemnaście lat, legalnie będę mogła go stąd zabrać, z dala od matki.
Gdy Joss się dowiedziała, w jakiej jestem sytuacji, zapytała, dlaczego po prostu nie zabiorę ze sobą Cole’a i nie ucieknę. Nie zrobiłam tego, ponieważ mama już się odgrażała, że zadzwoni na policję, jeśli tylko spróbuję – to była jej gwarancja, że dalej będziemy ją karmili i dotrzymywali jej towarzystwa. Nie mogłabym nawet złożyć wniosku o przyznanie mi opieki nad bratem, ponieważ istniało ryzyko, że moja prośba zostałaby odrzucona, a gdyby opieka społeczna dowiedziała się prawdy o mojej matce, prawdopodobnie wsadziliby Cole’a do jakiegoś ośrodka. Co więcej, musieliby skontaktować się z ojcem, a naprawdę nie chciałam, żeby znowu pojawił się w naszym życiu.
Pół godziny doprowadzałam mamę do jako takiego stanu, żeby mogła wyjść z domu. Nie musiałam się obawiać, że zacznie szwendać się po barach i restauracjach przy naszej ruchliwej ulicy, ponieważ wyglądało na to, że wstydziła się siebie tak samo jak my jej. Unikała wychodzenia z domu. Tylko brak alkoholu mógł wyciągnąć ją na zewnątrz. Polubiła robienie zapasów przez internet, żeby nie opuszczać zbyt często mieszkania.
Ubrałam się, umyłam i byłam już gotowa do wyjścia, kiedy wróciła mama, zaopatrzona w dżin. Zajęła miejsce przed telewizorem, więc dobrze zrobiłam, że kazałam Cole’owi iść do swojego pokoju. Zajrzałam do niego i jak zwykle powiedziałam, żeby zadzwonił do mnie, jeśli będzie mnie potrzebował.
Nie pożegnałam się z matką przed wyjściem z domu. Nie miało to sensu.
Wyszłam z budynku i próbowałam przygotować się psychicznie na nadchodzący wieczór, zapomnieć o gniewie i problemach, aby móc skupić się na pracy. Specjalnie wyszłam z domu trochę wcześniej, ponieważ chciałam się przejść. Maszerowałam żwawo wzdłuż London Road. Drogę, którą zazwyczaj pokonuję w kwadrans, teraz przeszłam w dziesięć minut, ale gdy tylko dotarłam do Leith Walk, przy której kiedyś mieszkaliśmy, zwolniłam kroku. Wspaniałe aromaty niosące się od hinduskiej restauracji pod naszym poprzednim mieszkaniem mieszały się z ostrym i zimnym nocnym powietrzem i nieco mnie ożywiły. Szłam po szerokiej, tętniącej życiem ulicy pełnej sklepów i lokali, mijając teatr Edinburgh Playhouse i kino Omni Centre. Żałowałam, że nie czeka mnie wieczór w teatrze czy kinie. Dotarłam do końca ulicy, przeszłam na drugą stronę, skręciłam w Picardy Place, a następnie ruszając w kierunku George Street, modliłam się, żeby zapomnieć o tym, co wydarzyło się w domu.
]
Nasza kierowniczka Su ustalała sobie godziny pracy. Rzadko pojawiała w weekendy, ufając, że sprawdzony personel i ochroniarze zatroszczą się o lokal. Czasami pracowała przez trzy noce z rzędu, od poniedziałku do środy, a potem robiła sobie wolne od czwartku do soboty, chociaż właśnie w soboty bar przeżywał największe oblężenie. Mnie to nie przeszkadzało. Przeciwnie, miło było nie czuć na karku oddechu kierowniczki, zwłaszcza że ciągła obecność Thomasa Mikle’a, drugiego szefa działała mi na nerwy.
Nawet nie przemknęło mi przez myśl, żeby nie dać Su numeru telefonu Camerona. Tak, uważałam go za dupka, ale współczułam mu z powodu braku zajęcia. Dzisiaj miał szczęście, ponieważ pierwszy raz od długiego czasu złapałam Su, zanim wyszła. Wpadłam na nią na szczycie schodów prowadzących do baru. Musiałam dosłownie zagrodzić jej drogę, żeby mi nie uciekła. Widać było, że wręcz desperacko chce się znaleźć jak najdalej od klubu.
– Co tam, Jo? – zapytała, niemal odbijając się piętami od ziemi i zadzierając głowę, aby spojrzeć mi w oczy. Mierząc niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów, Su była maleńką, energiczną czterdziestoparolatką z kręconymi włosami. Sprawiała wrażenie wiecznie rozkojarzonej, roztrzepanej i skupionej nie na tym, co trzeba. Zawsze mnie zastanawiało, jakim cudem udawało jej się kierować lokalem, ale jak się okazało, właściciel, jakiś tajemniczy gość o imieniu Oscar, był jednym z najbliższych przyjaciół Su.
Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
– Ciągle szukasz barmana?
Westchnęła ciężko, wbijając ręce w kieszenie płaszcza.
– Tak. Chcę kogoś takiego jak Craig, ale jak na złość zgłaszają się do mnie tłumy dziewczyn. Ani jednego faceta tak przystojnego jak Craig.
Urocze.
Co prawda nie uszło mojej uwagi, że wszyscy członkowie ekipy stojącej za barem w Club 39 byli atrakcyjnymi ludźmi, ale kiedy usłyszałam od kierowniczki, że właśnie tym kieruje się przy zatrudnianiu barmanów i barmanek, zamiast podejściem do pracy, miałam ochotę wygłosić cierpki komentarz, ale udało mi się powstrzymać.
– Wiesz, możliwe, że znalazłam rozwiązanie twojego problemu. – Wyjęłam komórkę. – Na imię ma Cameron, pracował już za barem, może zaczynać od zaraz i jest całkiem seksowny.
Totalny palant, ale przystojny, dodałam w myślach.
Su wstukała w swoją komórkę jego numer, uśmiechnęła się szeroko i zaraźliwie.
– Brzmi obiecująco. Dzięki.
– Nie ma za co.
Pożegnałyśmy się, mówiąc sobie „dobranoc”, a następnie zbiegłam po schodach, obdarzyłam promiennym uśmiechem Briana, naszego ochroniarza, oraz Phila, bramkarza.
– Wieczór, Jo. – Brian mrugnął do mnie okiem, gdy go mijałam.
– Wieczór. Małżonka już ci wybaczyła, że zapomniałeś o jej urodzinach? – zapytałam i zwolniłam kroku, czekając na odpowiedź. Biedny Brian pojawił się w sobotę wieczorem w paskudnym humorze. Zapomniał o urodzinach żony. Jennifer, jego żona od dziesięciu lat, zamiast się rozgniewać, poczuła się zraniona. Polały się łzy. Brian, który wyglądał jak niedźwiedź grizzly, ale był raczej jak pluszowy miś, wręcz się załamał.
Sądząc po uśmiechu na jego twarzy, kryzys został już zażegnany.
– Zrobiłem tak, jak powiedziałaś. Zadziałało.
Zachichotałam.
– Miło mi to słyszeć.
Zasugerowałam Brianowi, żeby pogadał z Sadie, jedną ze studentek, która pracowała u nas za barem i należała do klubu filmowego na Uniwersytecie Edynburskim. Pomyślałam, że może uda się jej uzyskać zgodę na wykorzystanie jednego ze szkolnych rzutników, żeby Brian mógł zorganizować dla żony specjalny, intymny seans i puścić na wielkim ekranie jej ulubiony film, Oficer i dżentelmen.
– A ty ciągle chodzisz z tym facetem, co wygrał na loterii, Jo? – zapytał Phil, lustrując mnie wzrokiem od stóp do głowy. Nie miał się na co gapić, byłam szczelnie okutana w ciepłą zimową kurtkę.
Przechyliłam głowę na bok i posłałam mu zalotny uśmiech. Phil był tylko kilka lat starszy ode mnie. Nie miał dziewczyny, był przystojny i bez przerwy, ale też bez sukcesu, zapraszał mnie na randkę.
– Ciągle z nim, Phil.
Westchnął ciężko, w jego ciemnych oczach odbijały się migoczące światełka, zdobiące wejście do klubu.
– Daj mi znać, jak się rozstaniecie. Będziesz mogła wypłakać się na moim silnym ramieniu.
Brian prychnął.
– Może miałbyś u niej szanse, gdybyś nie walił takich tekstów.
Phil zaczął obrzucać go mięsem. Ta scenka stała się już niemal tradycją. Zaśmiałam się i zostawiłam ich, żeby dalej się kłócili.
– O, jest. – Joss przywitała mnie uśmiechem, gdy wkroczyłam do pustego lokalu. Stała oparta o bar. Uśmiech zgasł, gdy dostrzegła moją minę. – Coś się stało?
– Miałam dzisiaj problemy… – rozejrzałam się dokoła, by upewnić się, że jesteśmy same – z mamą. – Podeszłam do baru i zanurkowałam pod ladę. Minęłam Joss, a potem usłyszałam, jak idzie za mną do małego pomieszczenia dla personelu.
– Opowiadaj – poprosiła cichym głosem, gdy wepchnęłam torbę do swojej szafki.
Odwróciłam się do niej i zrzuciłam z ramion kurtkę. Pod spodem miałam identyczny uniform jak Joss – biały obcisły top z napisem CLUB 39 na prawej piersi oraz czarne rurki dżinsowe, w których moje długie nogi wyglądały na jeszcze dłuższe.
Spojrzałam na Joss. Pomyślałam sobie – oto cała ona. Gęste blond włosy związane w niedbały kucyk. Szare, jakby kocie oczy, wpatrujące się we mnie z wyraźną troską. Pełne, ale zaciśnięte usta. Nie należała do klasycznych piękności, ale była prawdziwą laską. Nie dziwiłam się, że Braden się w niej zakochał. Nieco oziębła przemądrzałość nie pasowała do jej naturalnej, ale intensywnej seksualności. Ta dziewczyna była w stanie zaintrygować każdego faceta.
Tak, tworzyłyśmy niezły duecik. Dlatego dostawałyśmy hojne napiwki.
– Mama spadła z łóżka, stłukła ostatnią butelkę dżinu, i jak zwykle wpadła w szał, gdy powiedziałam, że nie pójdę jej kupić alkoholu. Kiedy się uspokoiła, musiałam jej pomóc doprowadzić się do porządku, żeby sama mogła wyjść do sklepu po wódkę. – Westchnęłam. – A potem musiałam wyjść i zostawić z nią Cole’a.
– Nic mu nie będzie.
Pokręciłam głową.
– Cały wieczór będę się o niego martwiła. Masz coś przeciwko temu, żebym trzymała przy sobie komórkę?
– Pewnie, że nie. Ale wiesz, jakie jest rozwiązanie tego problemu, prawda?
– Dobra wróżka?
– Tak. – Uśmiechnęła się kącikiem ust. – Tyle że on nie jest dobrą wróżką, tylko jaskiniowcem w garniturze.
Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
– Mam na myśli Bradena! Tyle razy proponował ci pracę, Jo. Na pół etatu albo cały etat. Po prostu weź tę robotę. Jeśli zdecydujesz się na cały etat, będziesz pracowała w dzień, a wieczorami siedziała w domu z bratem, i problem zniknie.
Ruszyłam w stronę baru, wymijając Joss. Starałam się czuć tylko wdzięczność i nie dopuszczać uczucia irytacji.
– Nie, Joss.
Poszła za mną. Bez patrzenia na nią wiedziałam, że ma zaciętą minę, taką samą jak wtedy, gdy ktoś zadał jej pytanie, na które nie chciała udzielać odpowiedzi.
– Po co mi o tym wszystkim opowiadasz, skoro nie chcesz rozwiązać problemu?
– To, co proponujesz, nie jest rozwiązaniem – odparłam cicho, zawiązując na sobie krótki biały fartuszek. – To jałmużna. – Posłałam jej uśmiech, aby złagodzić brutalną ripostę.
Moja przyjaciółka najwyraźniej dzisiaj nie zamierzała łatwo się poddać.
– Wiesz, dużo czasu zajęło mi odkrycie, że sami nie zawsze jesteśmy w stanie dać sobie radę.
– Ja nie jestem sama. Mam Cole’a.
– Dobra. – Potrząsnęła głową i zrobiła kolejny krok w moją stronę. Odwróciłam się do niej bokiem. Poczułam ukłucie w żołądku, słysząc jej ostrzejszy ton: – Muszę to wreszcie powiedzieć.
Trzymaj się, Jo, pomyślałam.
– Możesz przyjmować pomoc od Malcolma i wszystkich innych facetów, a od swojej przyjaciółki nie?
Ponieważ to zupełnie co innego!
– To co innego – odparłam łagodnym głosem. – To część bycia w związku z facetem, który ma kasę. Nie mam żadnych talentów, Joss. Nie jestem erudytką jak Ellie ani pisarką jak ty. Umiem być tylko czyjąś dziewczyną. Jestem w tym dobra, a mój chłopak lubi okazywać swoje zadowolenie, nie szczędząc mi pieniędzy.
Zaskoczył mnie widok dzikiej furii, która rozbłysła w oczach Joss. Odruchowo zrobiłam krok do tyłu.
– Po pierwsze: jesteś o wiele bardziej wartościową dziewczyną, niż myślisz. Po drugie: zdajesz sobie sprawę, że przed chwilą opisałaś siebie jako luksusową kurwę?
Równie dobrze mogłaby uderzyć mnie pięścią w twarz. Ostry ból przeszył mnie na wylot. Poczułam, jak łzy zaczynają szczypać mnie w oczy.
– Joss…
Żałowała swoich słów. Miała to wypisane na twarzy. Spuściła głowę i powiedziała:
– Jak możesz mieć o sobie tak niskie mniemanie, Jo? Jak może ci nie przeszkadzać, że ludzie myślą o tobie w taki gówniany sposób? Zanim cię poznałam, uważałam, że jesteś fajną laską, ale lecisz tylko na kasę. Źle cię oceniłam, tak jak inni. Pozwalasz, żeby ludzie tak właśnie ciebie postrzegali. Wiesz, ile razy miałam ochotę kopnąć Craiga w jaja za to, jak się o tobie wyrażał? Nikt cię nie szanuje, Jo, bo nie chcesz, żeby cię szanowali. Znam prawdę już od roku, ale nadal nie mogę jej udźwignąć. Nie wiem, jak ty potrafisz z tym żyć. Sądzę, że ciebie to wszystko też przerasta i przeraża.
Od strony wejścia do klubu rozległy się odgłosy śmiechu i rozmów. Joss odsunęła się ode mnie, szykując się do obsłużenia pierwszych gości. Patrzyłam na nią, wstrząśnięta i boleśnie zraniona. Miałam wrażenie, jakby ktoś odarł mnie ze skóry i zostawił ociekającą krwią.
– Szanuję cię – odezwała się łagodnym tonem. – Naprawdę. Wiem, dlaczego to wszystko robisz. Wiem co nieco o byciu męczennicą i nie chcę powtórki z rozrywki… Weź się w garść, dziewczyno, i poproś o pomoc.
Odwróciłam się, żeby obsłużyć klientów, przywołując na usta promienny sztuczny uśmiech, udając, że moja najlepsza przyjaciółka przed chwilą nie wygarnęła mi prosto w twarz prawdy, której najbardziej się bałam.
Wraz z upływem wieczoru udało mi się zepchnąć słowa Joss gdzieś w zakamarki głowy. Flirtowałam z atrakcyjnymi klientami, nachylając się nad barem, aby szeptać im do ucha, śmiać się z ich dowcipów – zarówno dobrych, jak i kiepskich – i generalnie udawałam, że fantastycznie się bawię.
Słoik z napiwkami szybko się napełnił.
Chwilę po tym, jak jakiś atrakcyjny trzydziestolatek ze sportowym zegarkiem Breitling na nadgarstku podał mi na karteczce swój numer telefonu, zanim się ze mną pożegnał, stanęła przy mnie Joss, mieszając drinka.
Uniosła brew, spojrzawszy na karteczkę.
– Czyżbyś wczoraj mi nie mówiła, jak bardzo lubisz Malcolma?
Nadal czując się poharatana po jej brutalnym ataku, wzruszyłam nonszalancko ramionami.
– Po prostu jestem otwarta na różne możliwości.
Westchnęła ciężko.
– Przepraszam, jeśli zraniłam twoje uczucia.
Nie przyjmując jej przeprosin i nie mając nawet pewności, czy jestem gotowa na przeprosiny, skinęłam głową w stronę baru.
– Twój klient czeka.
Przez resztę wieczoru unikałam rozmów z Joss i co chwila sprawdzałam, czy Cole nie próbował się ze mną skontaktować. Nie próbował.
Po zamknięciu i posprzątaniu baru Joss podeszła do mnie, gdy wkładałam kurtkę.
– Jesteś strasznym wrzodem na tyłku, wiesz? – rzuciła rozdrażniona, również się ubierając.
Prychnęłam.
– To najgorsze przeprosiny, jakie w życiu słyszałam.
– Przepraszam, że użyłam takich drastycznych słów, ale nie żałuję, że ci o tym wszystkim powiedziałam.
Wyjęłam torbę z szafki i rzuciłam jej zmęczone spojrzenie.
– Kiedyś pozwalałaś ludziom żyć tak, jak chcą. Nie wtrącałaś się w cudze sprawy. Lubiłam to w tobie.
Teraz to ona prychnęła.
– Tak, wiem. Ja też to w sobie lubiłam. Braden tak na mnie wpływa. – Jej usta wykrzywił grymas. – Ma w zwyczaju wtykać nos w sprawy ludzi, na których mu zależy, bez względu na to, czy im się to podoba czy nie.
Poczułam, jak uczucie zranienia nieco ustępuje, jakby ktoś posmarował moją ranę ciepłym balsamem.
– Chcesz powiedzieć, że ci na mnie zależy?
Joss chwyciła swoją torbę i podeszła do mnie. Jej wyzywające szare oczy miały teraz łagodniejszy wyraz.
– Okazało się, że jesteś jedną z najlepszych osób, jakie znam, i boli mnie, że jesteś w takiej gównianej sytuacji, ale nie chcesz niczyjej pomocy. Parę miesięcy po tym, jak poznałam Ellie, powiedziała mi, że chce, żebym bardziej jej ufała. Wreszcie rozumiem, jakie to musiało być dla niej frustrujące – zorientowała się, że potrzebowałam pomocy, ale trzymałam ją na dystans. Teraz ja się tak czuję przez ciebie, Jo. Widzę dobrą dziewczynę, która ma przed sobą całe życie, ale wybrała drogę prowadzącą prosto do nieszczęścia. Jeśli mogę cię powstrzymać przed błędami, które sama popełniłam… cóż, to właśnie zrobię. – Uśmiechnęła się arogancko. – Przygotuj się więc na to, że będziesz moją zbłąkaną owieczką, którą wyprowadzę na prostą. Zaufaj mi. Uczyłam się od mistrza. – Jej oczy zabłysły radością. – Czeka na mnie na zewnątrz, więc powinnam iść.
Odeszła, zanim zdążyłam odpowiedzieć na jej pogróżkę. Nie byłam do końca pewna, co miała na myśli, ale wiedziałam, że kiedy Joss coś postanowi, potrafi być najbardziej upartą osobą na ziemi. Nie chciałam być jej „zbłąkaną owieczką”. Nie chciałam, żeby mnie ratowała.
Nie miałam na to siły.