Читать книгу Wszystko przed nami - Samantha Young - Страница 8

1

Оглавление

Donovan, stan Indiana

czerwiec 2011

Właściwie to nie chciałam wracać do domu. Czułam w nozdrzach woń baru szybkiej obsługi i martwiłam się, że wkrótce nie będę się mogła pozbyć tego zapachu ze skóry i włosów. Mimo to nie chciałam iść do domu.

– Miłego dnia – powiedziałam ostatniemu klientowi, podając mu hamburgera z frytkami.

Odstąpiłam krok od kontuaru, by przyciągnąć spojrzenie Molly. Stała przy dystrybutorze i napełniała wielki papierowy kubek napojem gazowanym. Skrzywiła się.

– Dlaczego ja się zgodziłam na te nadgodziny?

Uśmiechnęłam się do niej. Miałam ochotę krzyknąć: zastąpię cię! Jednak powiedziałam tylko:

– Bo składasz na tego rozklekotanego grata, którego chcesz odkupić od Laurie.

– No tak. Nie ma to jak wielkie marzenia.

Parsknęłam śmiechem.

– Są większe niż moje. Ja nadal przemieszczam się na tym sprzęcie. – Wskazałam na nogi.

– Taaa… I dzięki temu twój tyłek jeszcze długo będzie się opierał grawitacji.

– Opiera się grawitacji? – Zerknęłam za siebie. – Serio? A ja myślałam, że zupełnie go nie mam.

Molly się roześmiała.

– Ależ skąd. Masz tyłek. Śliczny i zgrabny, jak cała reszta ciebie. Słodki, okrągły tyłeczek.

– Chyba za bardzo skupiasz się na mojej pupie.

– To się nazywa analiza porównawcza. – Wskazała na swoje pośladki. – Moja pupa jest dwa razy większa.

– Eeee… czy mógłbym złożyć zamówienie?

Spojrzałyśmy na klienta, nabzdyczonego ucznia szkoły średniej, który spoglądał na nas jak na coś obrzydliwego, co przed chwilą wypełzło spod kamienia.

– Do jutra – rzuciłam Molly na odchodnym, ale zanim zniknęłam za rogiem korytarza, wychyliłam się i zawołałam: – Zabiłabym za taki tyłek jak twój. I za takie cycki. Powinnaś to wiedzieć.

Molly uśmiechnęła się promiennie, a ja poszłam do szatni. Miałam nadzieję, że trochę poprawiłam jej humor. Była cudowną dziewczyną, ale za bardzo przejmowała się swoją wagą.

Gdy wyjmowałam swoje rzeczy z szafki na zapleczu baru, próbowałam odpędzić poczucie winy za to, że wolałabym zostać tutaj i podawać ludziom frytki, niż wrócić do domu. To wiele mówiło. Nie byłam tylko pewna, czy o mnie, czy o moim życiu. I czy w ogóle jest tu jakaś różnica.

Po skończeniu szkoły średniej zaczęłam pracować na pół etatu w barze szybkiej obsługi, chociaż nie było to moim marzeniem. Inni planowali studia lub podróże, a ja byłam wśród tych nielicznych, którzy nie mogli sobie pozwolić ani na jedno, ani na drugie. Miałam osiemnaście lat i tkwiłam w pułapce.

Molly była moją najbliższą przyjaciółką. Załatwiła mi to zajęcie, ponieważ pracowała tu w weekendy przez ostatnie dwa lata. Teraz przeszła na pełny etat. Żartowała o braku wielkich marzeń, ale naprawdę ich nie miała. Nie byłam pewna, czy wynikało to z jej natury, z lenistwa czy jeszcze z czegoś innego. Wiedziałam tylko, że moja przyjaciółka nie znosi szkoły. Wydawała się zadowolona z pracy w fast foodzie i mieszkania z rodzicami, ponieważ nigdy nie zajmowała się przyszłością. Żyła chwilą.

Natomiast ja cały czas myślałam, co będzie dalej.

Lubiłam szkołę.

Nie byłam zadowolona z tego, co życie oferowało mi tu i teraz.

Ogarnęło mnie uczucie klaustrofobii, ale stłumiłam je w sobie. Czasami czułam się tak, jakby z pięćdziesiąt osób usiadło mi na piersi i naśmiewało się ze mnie. Chwyciłam torebkę i starałam się miarowo oddychać.

Czas wracać do domu.

Gdy przechodziłam przez salę restauracji, pożegnałam się z Molly. Poczułam niemiłe ukłucie w środku, kiedy zobaczyłam Stacey Dewitte, siedzącą z grupką znajomych przy stoliku niedaleko drzwi. Spojrzała na mnie zwężonymi oczami, a ja odwróciłam wzrok. Moja sąsiadka była ode mnie kilka lat młodsza i kiedyś żyła w przekonaniu, że jestem kimś innym, niż naprawdę byłam. Nie wiedziałam, kto jest bardziej rozczarowany tym, że pracuję w fast foodzie: Stacey czy ja.

Marzyłam tylko o tym, żeby ten dzień się wreszcie skończył. Otworzyłam drzwi, nie zwracając uwagi na dwóch chłopaków, którzy żartobliwie siłowali się na ulicy.

Nagle jeden z nich popchnął drugiego wprost na mnie z taką siłą, że z impetem wylądowałam na ziemi.

Byłam tak zaskoczona, że dopiero po chwili poczułam ból spowodowany upadkiem. Bolało mnie lewe kolano i piekły dłonie.

Usłyszałam podniesione głosy.

– Cholera, bardzo przepraszam.

– Nic ci nie jest?

– Pomogę ci wstać.

– Daj sobie spokój. Ja jej pomogę, fujaro.

Mocna dłoń chwyciła mnie za ramię i podciągnęła do góry. Spojrzałam na chłopaka, który mnie podtrzymywał. Dostrzegłam pełne współczucia spojrzenie ciemnych oczu. Nie był wiele starszy ode mnie – wysoki, o szczupłej i umięśnionej sylwetce.

– Tu jest twoja torba. Bardzo mi przykro. – Jego towarzysz wręczył mi torebkę.

Rozumiałam jego słowa, ale zbił mnie z tropu cudzoziemski akcent.

– Co? – wykrztusiłam zdezorientowana.

– Mów wyraźnie. Ona cię nie rozumie. – Ten, który trzymał mnie za ramię, trącił łokciem kolegę. Znów spojrzał na mnie. – Wszystko w porządku?

Mówił teraz starannie i powoli. Ostrożnie cofnęłam ramię i skinęłam głową.

– Tak.

– Naprawdę nam przykro.

– Rozumiem. Spokojnie. Od otarcia na kolanie się nie umiera.

Skrzywił się lekko i spojrzał na moją nogę. Na spodniach miałam plamy od pyłu i brudu.

– Cholera! – Podniósł wzrok i wyczułam, że znów będzie mnie przepraszał.

– Daj spokój. – Uśmiechnęłam się. – Naprawdę nic mi nie jest.

Odpowiedział miłym uśmiechem.

– Jestem Jim. – Wyciągnął rękę. – Jim McAlister.

– Przyjechaliście ze Szkocji? – zapytałam, zachwycona taką możliwością. Uścisnęłam jego dłoń o stwardniałej skórze.

– A tak. – Jego przyjaciel również wyciągnął rękę. – Roddy Livingston.

– Nora O’Brien.

– Amerykanka irlandzkiego pochodzenia? – W oczach Jima dostrzegłam rozbawienie. – Wiesz, tutaj, w Ameryce, niewiele osób potrafiło się domyślić, skąd pochodzimy. Brali nas za…

– Irlandczyków – dopowiedział Roddy. – Za Anglików. A nawet na Szwedów. To mi się najbardziej podobało.

– Przepraszam za swoich rodaków – zażartowałam. – Mam nadzieję, że was nie uraziliśmy.

Jim uśmiechnął się szeroko.

– Ani trochę. Skąd wiedziałaś, że jesteśmy Szkotami?

– Udało mi się zgadnąć – przyznałam. – Do naszego miasteczka nie zagląda wielu Europejczyków.

– Podróżujemy po Stanach – wyjaśnił Roddy.

Miał gęste, pofalowane rude włosy i jak większość ludzi był ode mnie wyższy, ale niższy od swojego towarzysza.

Przy niezbyt wysokim, krępym Roddym Jim wydawał się jeszcze roślejszy. Miał sylwetkę pływaka, ogorzałą cerę, ciemne włosy i brązowe oczy, ocienione gęstymi rzęsami.

I wpatrywał się we mnie intensywnie, podczas gdy Roddy opowiadał, co do tej pory zwiedzili. Zaczerwieniłam się pod jego uważnym spojrzeniem, ponieważ jeszcze nigdy nikt tak nie skupiał na mnie uwagi, a co dopiero taki przystojny facet.

– Właściwie to pomyślałem, że moglibyśmy tu zostać trochę dłużej – przerwał koledze, kiedy ten oznajmił, że jutro wyjeżdżają.

Wypowiedział te słowa do mnie i uśmiechnął się z chłopięcym wdziękiem.

Czyżby ze mną flirtował?

Roddy parsknął śmiechem.

– Mówisz serio? Po pięciominutowej znajomości?

– Jasne.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, zachwycona, że jakiś cudzoziemiec chce odwlec swój wyjazd z Donovan, żeby się ze mną spotkać po tym, jak zamieniliśmy ledwie kilka zdań. To było niemądre, odważne i przemówiło do mojej romantycznej natury, którą na co dzień starałam się ukrywać. Zupełnie nie pasowało do szarego życia. Pewnie dlatego postanowiłam w to wejść.

– Byliście już nad jeziorem?

Twarz Jima pojaśniała.

– Nie. Chcesz mnie tam zabrać?

– Zabiorę was obu. – Ze śmiechem przypomniałam mu o towarzyszu. – Lubicie łowić ryby?

– Ja lubię. – Roddy’emu najwyraźniej zaczął się podobać pomysł, żeby zostać tu dłużej.

– Ja nie. Ale jeśli ty tam będziesz, nic innego się nie liczy.

Poczerwieniałam, zauroczona, a Jim zrobił krok w moją stronę, co mnie nieco zaskoczyło. On również wydawał się zdziwiony, jakby to nie było całkiem świadome.

– Cholera, przez cały czas będę się czuł jak piąte koło u wozu – stwierdził Roddy, znów niezadowolony.

Jim nieco spochmurniał, ale zanim zdążył powiedzieć coś, co mogłoby się skończyć kłótnią, wtrąciłam się do ich rozmowy.

– Przewróciłeś mnie na ziemię – przypomniałam Roddy’emu. – Jesteś mi coś winien.

Westchnął ciężko, ale uśmiechnął się kącikiem ust.

– Niech ci będzie.

– Muszę wracać do domu – powiedziałam i niechętnie cofnęłam się o krok.

Jim zrobił kolejny krok do przodu, a ja poczułam się jak jeleń na linii strzału myśliwego. Nadal patrzył na mnie przenikliwie i z determinacją. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam się z tego cieszyć, czy zacząć się bać.

– Gdzie się spotkamy?

Następnego dnia miałam pracować na popołudniową zmianę. Będę musiała skłamać rodzicom, że biorę nadgodziny.

– Tutaj. O dziewiątej.

– O dziewiątej rano? No, nie wiem… – zaczął Roddy.

Jim zakrył mu usta dłonią i uśmiechnął się do mnie.

– Dziewiąta pasuje. Do zobaczenia, Noro O’Brien.

Skinęłam głową i się odwróciłam. Czułam spojrzenie Jima na karku, kiedy szłam Main Street, która przecinała centrum Donovan, a po sześciu kilometrach rozwidlała się na północ i południe. Większość firm i instytucji w Donovan można było znaleźć przy północnej części ulicy, North Main Street, począwszy od przychodni weterynaryjnej Fostera, która mieściła się za szkołą podstawową i średnią. Mieliśmy tu wiele małych firm – sklep Wilsona, kancelarię prawną Montgomery i Synowie, pizzerię oraz wiele innych sieciowych biznesów, rozpoznawalnych z daleka, jak stacja benzynowa czy mały czerwono-biały budynek, w którym pracowałam. Przy South Main Street mieściły się głównie prywatne domy.

Jakiś czas szłam North Main, a potem skręciłam w prawo, w West Sullivan, gdzie mieszkałam w małym, parterowym domku z dwiema sypialniami, o którego wygląd dbałam bardzo skrupulatnie. Droga z pracy do domu zabierała mi piętnaście minut. Kiedy zbliżyłam się do celu, westchnęłam na widok niewielkiego trawnika, który domagał się koszenia. Nasz dom był najmniejszy w okolicy. Większość była piętrowa i miała ładne werandy przed wejściem. U nas nie było werandy. Budynek wyglądał jak prostokątne pudełko o jasnoszarych ścianach i ciemniejszym dachu. Jednak okiennice, chroniące małe okna, dodawały całości uroku, ponieważ co roku malowałam je na biało.

Chociaż domy w Donovan na ogół stały z dala od siebie, co zapewniało mieszkańcom przestrzeń i dużo światła, nasz nie był zbyt jasny ze względu na wielkie drzewo zajmujące cały frontowy trawnik. Zasłaniało słońce, przez co w mojej sypialni stale panował półmrok.

– Spóźniłaś się. – Mama z westchnieniem wyminęła mnie w korytarzu, kiedy przekroczyłam próg. Chwyciła płaszcz wiszący na wieszaku i szarpnęła tak mocno, że wyrwała haczyk ze ściany. Znów westchnęła i spojrzała na mnie z wyrzutem. – Miałam nadzieję, że to naprawisz.

– Zrobię to dzisiaj. – Zdjęłam buty.

– Już zjadł, a teraz ogląda mecz. – Włożyła płaszcz. – Jest w podłym nastroju – dodała ciszej.

Czy w ogóle bywał w innym?

– Rozumiem.

– Zostało dla ciebie trochę jedzenia w lodówce.

– Mam jutro nadgodziny – oznajmiłam, zanim wyszła.

Zacisnęła usta.

– Zdaje się, że miałaś nie brać nadgodzin? Jesteś potrzebna tutaj.

– Ale moja praca też jest dla nas ważna. Jeśli nie będę brała nadgodzin, znajdą sobie kogoś, kto to zrobi. Tak powiedzieli – skłamałam, po raz pierwszy w życiu.

Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersi. Jednak chęć spędzenia czasu z chłopakiem, który patrzył na mnie, jakbym była ósmym cudem świata, była silniejsza niż to uczucie.

– Chryste! – warknęła mama. – Pracuję na dwóch posadach. Wiesz, że nie zostaje mi wiele czasu na obowiązki domowe.

Zagryzłam wargę, policzki mi poczerwieniały. Czułam się okropnie.

Ale nie na tyle okropnie, żeby zmienić plany.

– Dobrze. – Mama skapitulowała. – Będziemy musiały poprosić Dawn, żeby do niego kilka razy zajrzała. – Dawn była naszą sąsiadką, bardzo życzliwą niepracującą mamą. – Skończysz przed szóstą?

Skinęłam głową.

– W tym tygodniu pracuję normalnie, więc jutro skończę przed drugą – wyjaśniła.

– A dzisiaj? – Mama pracowała jako barmanka pięć wieczorów w tygodniu w barze U Ala. Była też kelnerką na niepełny etat przez pięć dni w Geena’s.

– Będę w domu około pierwszej trzydzieści.

Tata zwykle czegoś od niej chciał, kiedy wracała późno, a to oznaczało, że nie kładła się spać przed trzecią nad ranem. Już o siódmej musiała wstawać, żeby zdążyć na ósmą do restauracji.

Nie musiało to tak wyglądać. Mogłabym pracować za dnia, a ona wieczorami lub odwrotnie i też dalibyśmy radę. Jednak podobnie jak ja nie lubiła przebywać w domu. Pracowała, odkąd sięgam pamięcią.

Patrzyłam, jak znika za drzwiami, i przypominałam sobie, jak bardzo kiedyś mnie to bolało.

Teraz nie bolało już tak mocno. Obawiałam się wręcz, że ogarnia mnie znieczulica.

– Jesteś tam, Noro? – Usłyszałam wołanie ojca.

Znalazłam go w salonie. Siedział na wózku inwalidzkim i gapił się w telewizor. Nie spojrzał na mnie ani razu, nawet kiedy warknął:

– Spóźniłaś się.

– Wiem. Przepraszam. Potrzebujesz czegoś?

Skrzywił się.

– Czy czegoś potrzebuję? Bóg już dawno zdecydował, że nie potrzebuję tego, co ma każdy inny.

Stłumiłam westchnienie. Od kiedy skończyłam jedenaście lat, słyszałam to zdanie niemal każdego dnia. Mój wzrok spoczął na jego lewej nodze. A raczej na tym, co z niej zostało. Siedem lat temu amputowano mu ją na wysokości kolana.

– Coś do picia?

– Nie. – Zerknął na mnie zirytowany. – Zawołam cię, jeśli będę czegoś chciał.

Innymi słowy: spadaj.

Z przyjemnością.

W lodówce znalazłam resztki makaronu, który zostawiła dla mnie mama, i przełożyłam go na talerz. Zamierzałam zjeść go na zimno. Spojrzałam na kuchenne drzwi, które zostawiłam otwarte, na wypadek gdyby chciał mnie zawołać.

Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek na mnie krzyczał, zanim zaczęło się to piekło. Teraz wrzeszczał z byle powodu.

Ku mojemu zaskoczeniu niczego nie potrzebował, więc mogłam w spokoju zjeść zimny makaron. Zmyłam naczynia, które zostawiła dla mnie mama, i wyjęłam narzędzia, żeby przykręcić haczyk do innej części ściany w korytarzu. Stary otwór zaszpachlowałam.

Wzięłam prysznic, a potem zaniosłam ojcu kolejne piwo.

– To ostatnie na dziś – przypomniałam mu.

Lekarz powiedział, że nie powinien pić więcej niż dwa piwa dziennie.

Spojrzał na mnie oburzony.

– Jeśli będę miał ochotę, to wypiję następne cholerne piwo! Co mi zostało? Siedzę tu całymi dniami i gniję, patrząc na twoją martwą twarz. Matka ciągle gdzieś wychodzi. Nigdy jej nie ma. A ty chcesz mi odebrać jedyną przyjemność, jaka mi w życiu została. Jeśli będę chciał wypić cholerne… Gdzie ty idziesz? Wracaj natychmiast!

Kiedy wpadał we wściekłość, po prostu odchodziłam. Nie było innego sposobu. Czasami, gdy mówił do mnie tak jak teraz, miałam ochotę zagłuszyć go, krzycząc mu prosto w twarz. Ale nawet gdybym wrzeszczała nieprzerwanie przez pięć minut i tak nie zrównoważyłoby to jego niezliczonych ataków złości.

Zostawiłam uchylone drzwi do sypialni, na wypadek, gdyby znów mnie zawołał. Telewizor grał teraz głośniej. O wiele głośniej. Mimo to nie wystarczająco głośno, żebym wróciła do salonu i poprosiła ojca, żeby go ściszył.

Nauczyłam się nie zwracać uwagi na jego sztuczki, więc spokojnie zaszyłam się w swoim sanktuarium. Sypialnia była mała i skromnie umeblowana. Stały tam niewielkie biurko i szafa mieszcząca nieliczne ubrania. Nie miałam wielu książek. Większość lektur wypożyczałam z biblioteki.

Większość.

Nie wszystkie. Niektóre trzymałam w ukryciu.

Przykucnęłam i wyjęłam spod łóżka stare pudło po butach. Ostrożnie postawiłam je na narzucie. Otwierałam je z namaszczeniem, jakby to była skrzynia pełna skarbów. Na widok tajnej kolekcji ogarnął mnie spokój. Trzymałam w pudle sztuki teatralne i tomiki wierszy z drugiej ręki. Niektóre książki kupowałam przez internet i chowałam, żeby mama nie zobaczyła, na co „trwonię” pieniądze.

Nie uważałam tego za rozrzutność. Na pewno nie.

Wyjęłam stos książek z pudełka i pogładziłam łuszczącą się okładkę Czarownic z Salem. Pod nimi leżały Doktor Faust oraz Romeo i Julia. Na dnie trzymałam Wieczór trzech króli, Otella i Makbeta. Miałam bzika na punkcie Szekspira. Najzwyklejsze uczucia i tuzinkowe myśli potrafił zmienić w coś niezwykłego. Co ważniejsze, o skomplikowanych, mrocznych emocjach mówił w piękny, absorbujący sposób. Tak bardzo chciałam zobaczyć którąś z jego sztuk na scenie prawdziwego teatru.

A jeszcze bardziej chciałam w którejś zagrać.

Nikt o tym nie wiedział. Nawet Molly. Nikt nie wiedział, że marzyłam o scenie. Wyśmialiby mnie. I całkiem słusznie. Jako dziecko należałam do amatorskiej grupy teatralnej, ale musiałam z tym skończyć, kiedy tata zaczął wymagać opieki. To było całe moje doświadczenie sceniczne. Jednak bardzo je sobie ceniłam. Uwielbiałam wcielać się w różne postaci, opowiadać historie, które urzekały publiczność. Kochałam oklaski. Nieprzerwane brawa. Były jak długi serdeczny uścisk, który mógł zastąpić wszystkie uściski, jakich nie doczekałam się od mamy.

Oparłam się o łóżko, ganiąc się za takie myśli. Mama nie była złym człowiekiem. Dawała mi dach nad głową, jedzenie i ubranie, żebym nie chodziła głodna i bosa. Nie miała dla mnie wiele czasu. Ciężko pracowała. Tak wyglądało jej życie. Nie mogłam się na nią za to gniewać.

Drgnęłam, kiedy z salonu dobiegł mnie ryk tłumu na meczu, który tata oglądał w telewizji.

A jeśli chodziło o niego… nie wiem, czy to, co do niego czułam, to był gniew.

Chyba raczej niechęć.

Wiedziałam, że to okropne. Czasami przychodziło mi do głowy, że nie jestem dobrym człowiekiem.

Włożyłam wszystko z powrotem do pudełka, zamknęłam je i spróbowałam zagłuszyć ból w piersi oraz to dojmujące uczucie, od którego ściskało mnie w żołądku od długiego czasu. Żeby temu zaradzić, chwyciłam jedną z książek, sprawdziłam tytuł i ułożyłam się wygodnie na łóżku.

Na chwilę znalazłam się w innym świecie. Pochłonęła mnie historia o dziewczynie zamkniętej w więzieniu, przy którym moje wyglądało jak dom wczasowy. W końcu zerknęłam na zegarek i niechętnie odłożyłam książkę.

Ojciec drzemał w salonie. Głowa opadła mu na pierś. Kiedy wyłączyłam telewizor, uniósł ją gwałtownie i zdezorientowany, rozejrzał się wokół. W tym stanie, zaspany i zagubiony, wydawał się taki bezbronny. Kiedy wspominałam, jaki był kiedyś, czułam głęboki smutek.

Zanim został przykuty do wózka inwalidzkiego, nigdy nie musiał na nikim polegać. Dlatego teraz był stale wściekły na cały świat. Nienawidził tego, że jest uzależniony od innych.

– Hej, tato. – Gdy dotknęłam lekko jego ramienia, spojrzał na mnie i zamrugał. – Pora do łóżka.

Skinął głową, a ja odsunęłam się na bok. Wolno poszłam za jego wózkiem do sypialni rodziców. Mama zawsze przed wyjściem pomagała mu włożyć spodnie od piżamy, więc ja już nie musiałam tego robić. Zdjął koszulę i został tylko w T-shircie. Kiedyś miał szerokie ramiona i mocne bicepsy, dzięki pracy przy budowie domów. Przez ostatnie lata mięśnie bardzo mu zwiotczały.

Nadal jednak był na tyle silny, żeby pomóc mi przy przenoszeniu go na łóżko.

– Nie jest ci zimno, tato?

– Nie.

– W takim razie dobranoc.

– Noro. – Chwycił mnie za rękę i poczułam, że kurczy mi się żołądek, ponieważ wiedziałam, na co się zanosi. – Tak mi przykro.

– Wiem, tato.

Smutnym wzrokiem prosił mnie o zrozumienie.

– Ciągle jestem wkurzony i odgrywam się na tobie, chociaż tego nie chcę. Wiesz, że jesteś najlepszym, co mamy z mamą, prawda?

Poczułam łzy napływające pod powieki i gorący ucisk w gardle.

– Wiem – wyszeptałam.

– Na pewno? – Mocniej ścisnął moją dłoń. – Kocham cię, córeczko.

Powstrzymując łzy, nabrałam powietrza.

– Też cię kocham, tato.

Dopiero kiedy wróciłam do swojego pokoju, wcisnęłam twarz w poduszkę i zaszlochałam.

Nienawidziłam chwil, kiedy przypominał mi, co straciłam.

Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym nie pamiętała ojca, który obdarzał mnie ciepłymi uczuciami, jakich skąpiła mi mama. Często i chętnie mnie obejmował i całował, dużo opowiadał o wspaniałych planach na przyszłość. Miałam pójść do college’u i zawojować świat.

A potem wszystko się zmieniło.

Odkąd pamiętałam, tata harował do upadłego, więc tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego mama tak dużo pracuje. Był właścicielem największej firmy budowlanej w naszym okręgu. Zatrudniał wiele osób, mieszkaliśmy w ładnym, dużym domu, który sam zbudował, na przedmieściach Donovan. Jednak zachorował na cukrzycę. Im firma lepiej prosperowała, tym żył w większym stresie. Nie dbał o dietę i nie wystrzegał się alkoholu, więc w końcu w nodze wdała się gangrena i nie było innego wyjścia niż amputacja poniżej kolana. Miałam wtedy jedenaście lat. Byłam jeszcze dzieckiem.

Tata tracił zamówienia, aż Kyle Trent odkupił od niego firmę za grosze i przywrócił jej dawną świetność. Trentowie odkupili od nas nawet dom. Zapewne miał zadłużoną hipotekę, ponieważ – o ile mi wiadomo – z tej transakcji również nie zostały żadne pieniądze.

Mama zaczęła pracować jeszcze więcej. Nawet nie wiedziałam, jak to się stało, ale zostałam opiekunką taty. Nie było to łatwe zajęcie, ale przecież chodziło o mojego ojca. Miał ciężkie życie, tak samo jak mama, więc żeby im pomóc, robiłam, co do mnie należało. Oznaczało to, że często bywałam zmęczona i nie miałam już tyle czasu na naukę. Jednak robiłam wszystko, żeby nie obniżać wyników w szkole. Nawet kiedy tata stał się innym człowiekiem i zniszczył moje marzenia o przyszłości. Dał mi jasno do zrozumienia, że nie mam żadnych widoków na studia. Powtarzałam sobie, że nadal mam szanse choć na szkołę pomaturalną.

Kiedyś.

Kiedy będę miała więcej czasu.

Poduszka tłumiła płacz, a ja kurczowo zaciskałam palce na cienkiej kołdrze. Opłakiwałam samą siebie. Przez pierwsze jedenaście lat mojego życia ojciec budował we mnie wiarę we wspaniałą przyszłość. Głównie jednak opłakiwałam swojego dawnego tatę. Płakałam nad bohaterem, który całował mnie, kiedy płakałam, przytulał, kiedy się bałam, i traktował jak najważniejszą osobę pod słońcem.

W dzieciństwie kochający ojciec był dla mnie czymś oczywistym, naturalnym. A kiedy nagle zniknął, zastąpiony przez kogoś zgorzkniałego, smutnego i bezbronnego, poczułam się, jakbym straciła grunt pod nogami. Unosiłam się w powietrzu, wystawiona na targające mną wiatry i burze.

Nie potrafię nawet wyrazić, jakie to przerażające uczucie. Czasami myślę, że lepiej byłoby nigdy nie doświadczyć bezpiecznego dzieciństwa.

Ponieważ teraz nie miałabym za czym tęsknić.

Objęłam się ramionami i starałam się uspokoić.

Pomyślałam o spotkanym dzisiaj chłopaku, o tym, jak na mnie patrzył. Jak na kogoś niezwykłego…

Tak patrzył na mnie tata, kiedy odzywał się w nim ten dawny człowiek.

Powoli zaczęłam się uspokajać, a poczucie winy za okłamanie mamy ustąpiło. Bardzo chciałam wyjść. Potrzebowałam takiego wyjątkowego dnia. Dnia, w którym mogłabym odetchnąć swobodnie i głęboko. Tylko jednego dnia. Żebym miała co wspominać podczas długich chwil, kiedy oddychanie stanie się trudniejsze.

Wszystko przed nami

Подняться наверх