Читать книгу Córka pszczelarza - Santa Montefiore - Страница 8

Rozdział 1

Оглавление

Wyspa Tekanasset, Massachusetts, 1973

Jednym z najładniejszych domów na wyspie Tekanasset, w większości krytych szarymi łupkowymi dachówkami, jest siedziba klubu golfowego Crab Cove. Zbudowało ją pod koniec dziewiętnastego wieku dwóch przyjaciół z Bostonu, którzy uważali, że wyspa bez pola golfowego jest pozbawiona jedynej prawdziwej atrakcji mającej jakieś znaczenie. Siedziba klubu znajduje się na zachodnim brzegu i rozciąga się z niej piękny widok na ocean. Po prawej stronie na trawiastym wzgórzu wznosi się latarnia morska pomalowana na biało-czerwono, obecnie częściej wykorzystywana przez miłośników ornitologii niż przez zagubionych na morzu żeglarzy. Po lewej widać piaszczyste plaże i porośnięte trawą faliste wydmy z gęstymi kępami dzikich róż na wierzchołkach. Ściany klubu ozdabia mniej odporna odmiana róży pnącej, a wokół posadzono rzędy różowych, matowych hortensji, które wypuszczają ogromne kuliste kwiatostany. Efekt jest tak uroczy, że trudno pozostać obojętnym. Nad budynkiem, przykrytym dachem z szarego łupku, wznosi się maszt z amerykańską flagą, trzepocącą w słonym wietrze wiejącym od morza.

Wyspa Tekanasset, na którą można dotrzeć tylko samolotem lub łodzią, jest odcięta od reszty Stanów Zjednoczonych, toteż nie widać na niej żadnych śladów rewolucji przemysłowej, która zmieniła oblicze Ameryki. Staroświeckie wartości łączą się harmonijnie z tradycyjną architekturą; domy należące niegdyś do kwakrów i drogi wybrukowane kocimi łbami są takie same jak w przeszłości, a wyspa wydaje się pogrążona w nostalgicznej drzemce.

Na Tekanasset nie ma brzydkich znaków drogowych ani świateł ulicznych; większość sklepów w mieście to urocze butiki sprzedające ubrania, prezenty, eleganckie artykuły toaletowe, wiklinowe kosze i rzeźbione kły morsów – wytwory miejscowych rzemieślników. To melancholijne, romantyczne miejsce, lecz niepozbawione wyrafinowania. W lecie na Tekanasset przebywają z rodzinami bogaci biznesmeni ze światowych centrów finansowych, wyspę odwiedzają też sławni pisarze, aktorzy i muzycy z całej Ameryki, gdy pragną uciec z hałaśliwych, zadymionych miast, odetchnąć świeżym morskim powietrzem i szukać inspiracji w pięknym krajobrazie.

Sercem wyspy ciągle jest klub golfowy Crab Cove, który zawsze miał pełnić tę funkcję, lecz w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy społeczeństwo z trudem dotrzymywało kroku błyskawicznym przemianom obyczajowym, a nowe zderzało się ze starym niczym wzburzone fale podczas sztormu, był również głównym ośrodkiem plotek. Młodzi ludzie, którzy niegdyś z takim uporem domagali się zmian, są w tej chwili starsi i bardziej tolerancyjni od swoich rodziców; w czasie podwieczorków rozmowy przy stołach mają łagodniejszy charakter. Ale wieczorem w lipcu 1973 roku panie spędzające czas w klubie golfowym Crab Cove były podekscytowane incydentem, który dziś nie wywołałby żadnych komentarzy. Ledwo zasiadły do brydża, natychmiast zaczęły z oburzeniem dyskutować o nagannym zachowaniu Trixie Valentine.

– Cóż, moje drogie, uważam jej postępowanie za niemoralne i wstydzę się za nią – oświadczyła Evelyn Durlacher z gardłowym, rozwlekłym bostońskim akcentem i z dezaprobatą zacisnęła karminowe wargi. Śmietanka towarzyska Tekanasset uznawała Evelyn za arbitra w kwestiach moralności. Całe środowisko, w jakim się obracała, wyznawało te same konserwatywne zasady; wysokie standardy etyczne Evelyn uchodziły za wzór godny naśladowania. Nosiła nieskazitelne kaszmirowe sweterki i bluzki, miała pięknie ufryzowane kasztanowe włosy, mieszkała w eleganckim domu, jej dzieci były dobrze wychowane i nic nie umykało jej uwadze. Lubiła wygłaszać surowe, pozbawione współczucia sądy o otaczających ją ludziach. – W dniach naszej młodości, kiedy kobieta chciała zostać z mężczyzną sam na sam, musiała najpierw zgubić przyzwoitkę. Teraz młodzież robi, co chce, i nikt jej nie kontroluje. – Kilkakrotnie postukała pomalowanymi na czerwono szponami w blat stołu i z roztargnieniem zerknęła na swoje karty. – Same blotki, koszmar. Przykro mi, Belle, obawiam się, że cię zawiodę.

Belle Bartlett spojrzała na swoje karty, które były równie kiepskie. Zaciągnęła się papierosem i melancholijnie potrząsnęła jasnymi lokami.

– Ach, ta dzisiejsza młodzież... – rzekła ze smutkiem. – Nie chciałabym teraz być młoda. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych życie było prostsze, bo wszyscy wiedzieli, na czym stoją. Teraz granice się rozmyły i nie mamy wyboru: musimy się przystosować. Uważam, że młodzi ludzie są po prostu zagubieni i nie wolno ich oceniać zbyt surowo.

– Belle, stale próbujesz doszukiwać się w każdym dobrych stron. Z pewnością nawet ty musisz przyznać, że Trixie Valentine się skompromitowała – odparła z naciskiem Evelyn. – Nie zachowała się jak dziewczyna z dobrej rodziny. Dziewczęta z dobrych rodzin nie uganiają się za chłopakami po całym hrabstwie. To chłopcy się za nimi uganiają. Doprawdy, to niesmaczne.

– Nie tylko niesmaczne, Evelyn, również nierozważne – odezwała się Sally Pearson, potrząsając długimi kasztanowymi włosami o złocistym połysku. – Narzucając się mężczyznom, na zawsze niszczą swoją reputację. – Skinęła dłonią, trzymając papierosa dwoma palcami z nienagannym manikiurem, i uśmiechnęła się z zadowoleniem na wspomnienie swojej przykładnej młodości. – Mężczyzna jest z natury myśliwym, a kobieta powinna być nagrodą, o którą warto walczyć. W dzisiejszych czasach dziewczęta zbyt łatwo kapitulują. My oszczędzałyśmy cnotę na noc poślubną. – Zachichotała, po czym prychnęła cicho. – Nawet jeśli było inaczej, dbałyśmy, by nikt się o tym nie dowiedział!

– Biedna Grace! To bardzo przykre, że córka przynosi jej taki wstyd – dodała ze współczuciem Belle. – Rzuciłyśmy się na nią jak sępy, okropność.

– Cóż, dziwi was, że Trixie tak się zachowuje, moje drogie? – wtrąciła Blythe Westrup, gładząc się po policzkach ze sztuczną opalenizną. – To Anglicy. Wygrali wojnę, ale stracili zasady moralne. Mój Boże, opowiadają o tamtych czasach szokujące historie! Dziewczęta traciły głowy...

– I nie tylko głowy – dodała sucho Evelyn, unosząc brew.

– Och, Evelyn! – wykrzyknęła Sally i dotknęła warg zapalniczką, by ukryć uśmieszek. Nie chciała, by przyjaciółki widziały, że skandal sprawia jej przyjemność.

– Ale czy naprawdę wiadomo, że z nim uciekła? – spytała Belle. – W końcu mogą to być tylko złośliwe plotki. Trixie to ziółko, ale nie jest zepsuta. Wszyscy zbyt łatwo ją krytykują. Gdyby nie była taka śliczna, nikt nie zwracałby na nią uwagi.

Evelyn spojrzała wściekłym wzrokiem na Belle, zdradzając, że rywalizuje z Grace.

– Moja droga, słyszałam to dziś rano od Lucy – rzekła zdecydowanym tonem. – Wierzcie mi, moja córka wie, o czym mówi. Widziała ich o świcie na pokładzie prywatnego jachtu, wyglądali na skacowanych. Chłopak również jest Anglikiem, a poza tym... – Umilkła i tak mocno zacisnęła wargi, że prawie zniknęły. – Poza tym to solista w zespole rockandrollowym! – Wypowiedziała te słowa z taką odrazą, jakby wydzielały brzydki zapach.

Belle się roześmiała.

– Evelyn, rock and roll to już historia. Mam wrażenie, że śpiewa bardziej w stylu Boba Dylana niż Elvisa Presleya.

– Ach, więc o nich słyszałaś?! – spytała zaskoczona Evelyn. – Dlaczego nic nie powiedziałaś?!

– Mówi o nich całe miasto, Evelyn. To przystojni angielscy chłopcy, Evelyn; podobno również dość grzeczni. – Uśmiechnęła się, widząc kwaśną minę przyjaciółki. – Spędzają lato w domu Joego Hornby’ego.

– Starego Joego Hornby’ego? Doprawdy, sama wiesz, jaki to ekscentryk... – wtrąciła Sally. – Twierdzi, że jest wielkim przyjacielem Micka Jaggera, ale czy ktoś kiedyś widział Micka Jaggera na wyspie?!

– Albo kogokolwiek ważnego? Joe twierdzi, że zna wszystkie grube ryby. To stary chwalipięta, nic więcej – stwierdziła Blythe.

– Zdaje się, że ci chłopcy przygotowują album i Joe im pomaga – ciągnęła Belle. – Ma w piwnicy studio nagrań.

– Joe od pięćdziesięciu lat niczego nie wydał! – odezwała się Belle. – Nawet w swoich najlepszych dniach był bardzo przeciętnym muzykiem. Teraz jest już skończony. Kto właściwie finansuje ten projekt? Joego na pewno na to nie stać.

Belle wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Ale krążą plotki, że jesienią wyruszają w trasę koncertową po Stanach. – Uniosła brwi. – To może kosztować fortunę, nie sądzicie?

Evelyn koniecznie chciała znów zacząć mówić o skandalu. Rozejrzała się ostrożnie po sali i zniżyła głos.

– Cóż, Lucy twierdzi, że w piątek wieczorem Trixie Valentine i jej przyjaciółka Suzie Redford weszły na pokład jachtu razem z członkami zespołu i wróciły dopiero dziś rano. Suzie prosiła Lucy, by nikomu o tym nie wspominała. Na pewno nie powiedziały o niczym rodzicom. Nie mam pojęcia, co tam robiły, ale nie trzeba wielkiej wyobraźni, by się tego domyślić. Wiadomo, jak się prowadzą członkowie młodzieżowych zespołów muzycznych. To niesmaczne!

– Może Grace myślała, że Trixie jest u Suzie? – zasugerowała Belle. – Musi być jakieś wytłumaczenie.

– Suzie Redford robi, co jej się podoba – wtrąciła Sally. – W jej rodzinie nie obowiązują żadne zasady.

– Cóż, jestem zaskoczona – rzekła cicho Belle. – Wiem, że Grace ma kłopoty z Trixie, ale nie wierzę, że Trixie zniknęłaby na trzy dni, nie uprzedzając matki. Poza tym Freddie nigdy by na to nie pozwolił.

– Freddie wyjechał w interesach – stwierdziła radośnie Sally. – Myszy harcują, gdy kota nie czują!

– To kwestia wychowania – odezwała się Blythe. – Cherchez la mčre – dodała posępnie.

Belle zgasiła papierosa.

– Czy nie mówi się: Cherchez la femme?

– To mniej więcej to samo – odparowała Blythe. – Najważniejsza jest postawa matki. Grace może być wzorem cnót i najsympatyczniejszą osobą na świecie, ale jest zbyt pobłażliwa. Trixie potrzebuje silnej ręki, a Grace jest słaba.

– Grace rozpieszcza Trixie, bo urodziła ją późno; miała też poronienie – zauważyła Belle. – Trixie to jedynaczka, oczko w głowie matki, więc nic dziwnego, że jest trochę rozpuszczona.

– Grace zajmuje się ogrodami i stara się o tym nie myśleć – stwierdziła Sally. – Czy postępowałybyście tak samo, mając taką córkę jak Trixie?

– Och, Grace jest świetną projektantką ogrodów! – wtrąciła z emfazą Belle. – Ogrody na Tekanasset były bardzo banalne, dopóki nie przyjechała z Anglii i nie zmieniła ich w prawdziwe cuda. Ma fantastyczny gust i ogromną wiedzę.

Evelyn skrzywiła się z irytacją.

– Nikt nie kwestionuje jej talentu, Belle. Dyskusyjne są jej kompetencje jako matki. Kto tym razem rozdawał?

– Ja – odpowiedziała Blythe. – Jeden bez atu.

W tej samej chwili cztery kobiety zaniemówiły na widok Grace, za którą podążała ogromna kobieta zwana przez wszystkich Big. Evelyn natychmiast umilkła. Big była najbardziej szanowaną osobą na wyspie i budziła powszechny strach. Należał do niej najstarszy i największy dom na Tekanasset, wzniesiony przez pierwszego osadnika w 1668 roku; jako jedyna córka magnata naftowego Randalla Wilsona juniora, zmarłego w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat, odziedziczyła całą fortunę ojca. Opowiadano, że nigdy nie wyszła za mąż, ponieważ nie potrafiła znaleźć mężczyzny o równie wielkim majątku i równie wielkiej fantazji. Teraz, gdy miała przeszło siedemdziesiąt lat, nie dyskutowano już o perspektywach jej małżeństwa, a sama Big nie okazywała żalu. Traktowała najbliższych przyjaciół jak członków rodziny i, podobnie jak niegdyś jej ojciec, z wielką przyjemnością dzieliła się bogactwem z potrzebującymi za pośrednictwem Fundacji Charytatywnej im. Randalla Wilsona albo po prostu wypisując czeki, gdy miała na to ochotę.

Grace Valentine wydawała się w klubie golfowym osobą nie na miejscu, niczym koń pociągowy wśród arabów pełnej krwi. Miała długie brązowe włosy z pasmami siwizny, spięte niedbale ołówkiem z tyłu głowy, a szarobrązowe bawełniane spodnie i luźna koszula kontrastowały z nienagannymi kreacjami czterech brydżystek. Jedyną rzeczą, która upodabniała je do siebie, był blask brylantów: Grace nosiła na piersi zaskakująco elegancką broszkę w kształcie pszczoły. Miała krótkie paznokcie i ręce stwardniałe od lat zajmowania się roślinami. Nie nosiła makijażu i jej delikatna anglosaska skóra ogorzała od słońca i wiatrów Tekanasset. Orzechowe oczy Grace były jednak pełne łagodności i współczucia, a twarz zachowała ślady dawnej urody. Kiedy się uśmiechała, niewielu ludzi potrafiło się oprzeć jej urokowi.

– Witaj, Grace! – odezwała się Belle, gdy dwie kobiety mijały stolik. – Witaj, Big!

Grace się uśmiechnęła.

– Jak wam idzie gra?

– Mnie kiepsko – odparła Belle. – Słabo gram w brydża.

– Och, doprawdy, Belle Bartlett, świetnie sobie radzisz! – stwierdziła Evelyn, uśmiechając się do Grace i szukając na jej twarzy oznak wstydu. – Belle jest po prostu skromna.

– Gdzie chciałabyś usiąść, Grace? – spytała Big. Przeszła obok czterech kobiet, które skuliły się na krzesłach, i nawet nie skinęła im głową. Big miała wręcz nadnaturalne wyczucie negatywnych emocji, mrużyła oczy i stukała laską w lśniące deski podłogi, nie przejmując się hałasem.

– Usiądźmy na zewnątrz, jeśli wiatr ci nie przeszkadza, Big – odparła Grace.

– Wcale mi nie przeszkadza. Gdyby zerwał się huragan, schowałabym się jako ostatnia.

Wyszły przez dwuskrzydłowe drzwi na obszerną werandę z widokiem na ocean. W dali widać było żaglówki prujące fale niczym łabędzie, a na wydmach bawiły się dwa czarne psy; ich pan szedł powoli po plaży. Zbliżał się wieczór i słońce wiszące nisko nad horyzontem zabarwiało piasek na czerwonawy kolor; ostrygojad rozszarpywał rybę jasnopomarańczowym dziobem. Grace wybrała stolik stojący najbliżej krańca werandy, tuż przy balustradzie, i przysunęła wiklinowy fotel dla Big. Stara kobieta wręczyła Grace swoją laskę, po czym opadła na poduszki z głośnym klapnięciem. Włosy miała związane w kucyk, lecz wysunęło się z niego kilka siwych kosmyków, którymi targał wiatr. Przypominały ptasie pióra.

– Cóż, kwoka znalazła się w gnieździe – odezwała się Big i westchnęła z zadowoleniem. Pstryknęła palcami i zamówiła dwa koktajle, nim Grace zdążyła usiąść. – Potrzebujesz czegoś mocniejszego, Grace – rzekła zdecydowanym tonem. – Nie zwracaj uwagi na te hieny. Wszystkie straszliwie ci zazdroszczą i trudno się temu dziwić: w przeciwieństwie do ciebie nie mają ani krzty talentu.

– Wszystko w porządku – odpowiedziała Grace. – Wierz mi, bywało gorzej.

– Wcale mnie to nie dziwi. W porównaniu z Brytyjkami te cztery babiszony wyglądają jak grzeczne dziewczynki.

Grace się roześmiała.

– Och, nie obchodzi mnie, co ludzie gadają za moimi plecami, dopóki są mili w bezpośrednich kontaktach. Problem polega na tym, że Brytyjki są zbyt otwarte, a ja nienawidzę konfrontacji.

– Osobiście wolę brytyjski sposób bycia. Jeśli ludzie mają coś do powiedzenia, powinni mówić otwarcie, a nie za plecami. Powinni mieć odwagę wyrażania swoich poglądów; jeśli nie są o czymś przekonani, powinni milczeć. Evelyn Durlacher to koszmarna stara plotkara; jestem gotowa powiedzieć jej to prosto w oczy. Jej gadanina przysporzyła wielu mieszkańcom wyspy ogromnych kłopotów i powinna się tego wstydzić. Bez przerwy szuka tematów do plotek. Jest nieznośnie zadufana. Ma tak wysokie mniemanie o sobie, że upadek będzie dla niej bardzo bolesny.

Kelner postawił na stoliku kieliszki z koktajlem i porcelanową miseczkę z fistaszkami. Big zanurzyła w niej grube, upierścienione palce i wyjęła garść orzeszków. Jej twarz była zwodniczo łagodna; miała szerokie czoło, pełne, uśmiechnięte wargi i obwisły podbródek, który nadawał jej wygląd dobrodusznej babci. Jednak spojrzenie stalowoszarych oczu potrafiło w mgnieniu oka stwardnieć, zmieniając nieszczęsnego rozmówcę w słup soli. Ale kiedy patrzyła na Grace, na jej twarzy malowała się zaskakująca czułość.

– Więc co planuje Trixie? Wyobrażam sobie, że Evelyn wyolbrzymia całą historię dla własnych celów: chce przedstawić Lucy w korzystnym świetle. – Big sapnęła przez nos i w jej oczach na moment pojawił się stalowy błysk. – Gdyby wiedziała o połowie tego, co robi córka, trzymałaby język za zębami.

Grace westchnęła.

– Obawiam się, że Evelyn prawdopodobnie ma rację. Trixie zakochała się w młodym soliście grupy rockowej. Nie mam nic przeciwko temu, z pewnością jest bardzo miły, ale...

– Nie znasz go?

– Nie.

– Mów dalej.

– Powiedziała mi, że zamierza spędzić weekend na Cape Cod ze swoją przyjaciółką Suzie...

Big uniosła brwi z cynicznym wyrazem twarzy.

– Suzie Redford! Ta dziewczyna prowokuje kłopoty. Jeśli gdzieś się pojawiają, jest tam też Suzie Redford.

– Szczerze mówiąc, obie zachowują się tak samo. Ale dobrze się bawią, Big, a Trixie zakochała się po raz pierwszy w życiu.

Big popatrzyła na dobroduszną twarz Grace, na łagodne orzechowe oczy i miękkie włosy rozwiewane przez wiatr, po czym pokręciła głową, zaskoczona łagodnością przyjaciółki.

– Co mam z tobą zrobić, Grace? Masz zbyt dobre serce. Powiedz mi: dokąd naprawdę pojechały?

– Z zespołem.

– Dokąd?

– Na prywatny koncert zorganizowany dla przyjaciela Joego Hornby’ego, który pracuje w branży muzycznej.

Big w zamyśleniu popijała koktajl.

– Ale wszystko się wydało?

– Tak. Dziś rano Lucy zauważyła je na pokładzie jachtu i powiedziała matce. Wyobrażam sobie, że w tej chwili plotkuje o tym cała wyspa. Trixie przyszła do domu przebrać się przed pójściem do pracy. Zatrudniła się na lato w Captain Jack’s. Tak czy inaczej, nie miałam czasu z nią porozmawiać. W głębi serca to dobra dziewczyna, Big, chociaż buntownicza. Dobrze, że przynajmniej się przyznała.

– Tylko dlatego, że zauważyła ją Lucy. Jestem pewna, że nic by ci nie powiedziała, gdyby uważała, że uda się to ukryć. Przyniosła ci wstyd, moja droga, i obawiam się, że powinnaś zabronić jej opuszczania wyspy przez resztę wakacji. W młodości dostałabym w skórę za mniejsze wykroczenie.

– Ale czasy się zmieniły, Big. Wychowałyśmy się w zupełnie innej epoce. Dzisiejsza młodzież ma znacznie więcej swobody od nas i może to dobrze. Może nam się nie podobać muzyka, której słuchają, i niestosowne ubrania, jakie noszą, ale są młodzi i pełni pasji. Demonstrują przeciwko nierówności i wojnie – mój Boże, wystarczy spojrzeć na mojego Freddiego z jednym okiem i okropną blizną na twarzy, by zrozumieć, że na wojnie nie ma zwycięzców. Młodzi ludzie są odważni, otwarcie wyrażają swoje poglądy i w jakiś sposób ich za to podziwiam. – Dotknęła szorstkimi palcami broszki w kształcie pszczoły przypiętej do bluzki. – Może są idealistyczni i niemądrzy, ale zdają sobie sprawę, że najważniejsza ze wszystkiego jest miłość. – Spojrzała orzechowymi oczami na ocean i uśmiechnęła się melancholijnie. – Chyba chciałabym być znowu młoda i mieć przed sobą całe życie.

Big wypiła łyk koktajlu.

– Wielkie nieba, Grace, czasami mnie zdumiewasz! Wszyscy próbują krótko trzymać dzieci, a ty popuszczasz córce wodze. Ciekawe, czy to cecha brytyjska? A może jesteś po prostu przekorna? Powiedz mi: czy Freddie wie o małej eskapadzie Trixie?

Na wzmiankę o mężu na twarzy Grace pojawił się cień.

– Jeszcze mu nie powiedziałam – odrzekła cicho.

– Ale to zrobisz?

– Nie chcę. Będzie wściekły. Ale muszę powiedzieć, bo inaczej dowie się od kogoś innego. Prawdopodobnie od Billa Durlachera podczas gry w golfa! – Roześmiała się bardziej z niepokoju niż wesołości.

Kiedy Big wyobraziła sobie Billa Durlachera plotkującego na polu golfowym, jej obfity biust zaczął falować nad stołem.

– Bill jest równie okropny jak Evelyn – stwierdziła. – Ale masz rację, że chcesz powiedzieć Freddiemu. Nie powinien być ostatnią osobą na wyspie, która się o tym dowie.

– Będzie przerażony, Big. Wygłosi wykład o dyscyplinie i prawdopodobnie zabroni jej opuszczać dom przez resztę lata. Później Trixie będzie bez przerwy kombinowała, w jaki sposób spotkać się za naszymi plecami z tym chłopcem. – Grace się zaśmiała. – Znam Trixie. Sama nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest podobna do mnie.

Big zrobiła zdziwioną minę.

– Nie wyobrażam sobie ciebie łamiącej zasady, Grace.

– Och, nie zawsze byłam taka grzeczna. – Grace uśmiechnęła się melancholijnie, przypominając sobie dawne czasy. – Ale to było wieki temu. – Znów popatrzyła na ocean.

– Co sprawiło, że się zmieniłaś? – spytała Big.

– Sumienie, Big – odparła Grace, marszcząc brwi.

– W takim razie ty na pewno postąpiłaś słusznie.

– Tak, chyba masz rację. – Grace westchnęła ciężko, a w jej głosie zabrzmiał żal i poczucie klęski.

– Czy chciałabyś usłyszeć radę starej matrony, która niejedno widziała? – spytała Big.

Grace wróciła myślami do teraźniejszości.

– Tak, chętnie.

Big rozsiadła się wygodniej w fotelu. Rzeczywiście przypominała kwokę.

– Idź do domu i porozmawiaj poważnie z Trixie. Powiedz jej, że nie może cię więcej okłamać. Musisz koniecznie wiedzieć, gdzie jest i w czyim towarzystwie; to ważne dla jej bezpieczeństwa i twojego spokoju ducha. Powiedz jej także, że przez resztę lata nie wolno jej opuszczać wyspy i że to nie podlega dyskusji. Powinnaś być bardzo zdecydowana. Potrafisz to zrobić?

– Tak, potrafię – odpowiedziała bez przekonania Grace.

– To kwestia szacunku, Grace – stwierdziła z naciskiem Big. – Doprawdy, moja droga, powinnaś być twarda, jeśli chcesz odzyskać kontrolę nad córką, zanim będzie za późno. – Umilkła na chwilę, upiła łyk koktajlu, po czym ciągnęła: – Po powrocie Freddiego powiedz mu, co się stało, i dodaj, że udzieliłaś Trixie surowej reprymendy, toteż sprawa jest załatwiona, koniec, kropka. Uważasz, że to zaakceptuje?

– Nie mam pojęcia. Będzie wściekły. Wiesz, jaki jest wymagający. – Grace wzruszyła ramionami. – Mogę spróbować...

– Nie wolno ci go okłamywać, Grace. To ważne. Powinniście się nawzajem wspierać. Masz delikatne serce i zdaję sobie sprawę, że chciałabyś jej pomóc, ale najważniejszy jest mąż. Wspieranie go we wszystkich sprawach to twój obowiązek jako żony.

Grace miała nieszczęśliwą minę.

– Obowiązek... – mruknęła i Big wyczuła gorycz w jej głosie. – Nienawidzę tego słowa.

– Właśnie to sprawia, że jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, Grace. Najważniejsze to postępować słusznie i myśleć nie tylko o sobie; dzięki temu społeczeństwo się nie rozpada. Młodzi ludzie nie mają poczucia obowiązku; wygląda na to, że nie szanują starszych. Obawiam się, że przyszłość to kraina, gdzie nie istnieje moralność, z zaburzoną hierarchią wartości. Ale nie mam zamiaru wygłaszać kazań. Chciałabym ci pomóc.

– Dziękuję, Big. Twoje wsparcie dużo dla mnie znaczy.

– Przyjaźnimy się od prawie trzydziestu lat, Grace. To dużo czasu. Odkąd przyjechałaś na Tekanasset i zmieniłaś mój ogród w raj na ziemi. Może zaprzyjaźniłyśmy się dlatego, że nie znałaś swojej matki, a ja nie mam dzieci? – Uśmiechnęła się i wzięła następną garść orzeszków. – Poza tym jesteś jedyną osobą, która mi się nie podlizuje – dodała ze śmiechem. – Jesteś dobrą, uczciwą kobietą. Nie wierzę, że przytakujesz mi tylko dlatego, że jestem bogata jak Krezus, stara jak świat i ogromna jak wieloryb.

– Och, doprawdy, Big! – roześmiała się z niedowierzaniem Grace. – Może jesteś bogata jak Krezus, ale nie jesteś stara jak świat i z pewnością nie jesteś ogromna jak wieloryb!

– Bądź błogosławiona za swoje kłamstwa. Moja droga, w kwestii mojego wieku i rozmiaru możesz łgać, ile zechcesz! Masz na to moje pozwolenie!

Kiedy Grace wróciła do domu na Sunset Slip, słońce zabarwiło ocean na złocisty kolor. Wyszła na werandę z dwoma psami rasy retriever i popatrzyła na dzikie trawy, plażę i wodę lśniącą w dali. Z przyjemnością spoglądała na spokojny pejzaż. Jednak najbardziej uspokajało ją ciche brzęczenie pszczół. Napełniało jej serce melancholią, a jednak nie było to przykre uczucie. Wspomnienia przeszłości sprawiały jej dziwną przyjemność, jakby dzięki wywoływanemu przez nie bólowi pozostawała w styczności z kobietą, którą kiedyś była i którą pozostawiła w Anglii, wyruszywszy przed wielu laty do Ameryki.

Podeszła do trzech uli, które stały przy bocznej ścianie domu, osłonięte przed wiatrem i słońcem przez szalej posadzony specjalnie w tym celu. Uniosła daszek jednego z uli, by sprawdzić jego stan. Nie przejmowała się, że czasem pszczoły ją żądliły. Nie bała się ich, chociaż sprawiało jej przykrość, że żądląca robotnica poświęca życie w obronie ula.

Arthur Hamblin przekazał córce całą swoją wiedzę o pszczołach: nauczył, jak o nie dbać, jak przygotowywać specjalne nalewki z propolisu przeznaczone do leczenia przeziębień i innych dolegliwości. Oboje kochali pszczelarstwo; opieka nad ulami i pozyskiwanie miodu zbliżyły ich do siebie, zwłaszcza że nie mieli na świecie nikogo więcej. Kiedy Grace widziała pszczołę, natychmiast przypominał jej się ojciec. Ciche brzęczenie owadów, które tak kochał, wywoływało w wyobraźni obraz jego twarzy; czasami nawet słyszała jego głos, jakby szeptał jej do ucha: „Nie zapomnij sprawdzić, czy pszczoły gromadzą miód w dolnych ramkach” albo: „Widzisz robotnice pilnujące wejścia? Muszą wyczuwać zagrożenie. Osy, a może dzikie pszczoły? Ciekawe, o co chodzi”. Arthur Hamblin potrafił godzinami mówić o pszczołach. Często rozmawiał z nimi, recytując swój ulubiony wiersz, który Grace słyszała tak często, że nauczyła się go na pamięć: „O chrzcinach czy pogrzebie, wieść smutną czy wesołą, zza mórz przybyłą do ciebie, wyjawić musisz pszczołom!”.

Kiedy Grace zajrzała do ula, pszczoły szykowały się do snu. Temperatura spadła i stały się senne. Uśmiechnęła się z czułością i pogrążyła we wspomnieniach jak w ogromnym oceanie obrazów i emocji. Spędzając czas z pszczołami, znowu stawała się sobą, odzyskiwała pamięć.

Kiedy przykryła ul, nagle poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Zdarzyło się to już wiele razy. Wiedziała, że nie powinna się obracać, bo ilekroć w takich sytuacjach zerkała za siebie, były tam tylko gałęzie kołysane przez wiatr. Wiedziała, że nie powinna szukać racjonalnych wyjaśnień swoich odczuć; w końcu mieszkała w starym domu i krążyło wiele opowieści o duchach pojawiających się na wyspie Tekanasset. Tajemnicza zjawa nie budziła w niej lęku; w istocie rzeczy czuła się dziwnie podniesiona na duchu, jakby miała sekretnego przyjaciela, o którym nikt nie wie. Kiedy była młodsza, zwierzała się matce, mając nadzieję, że ta słyszy ją w niebie. Obecnie, gdy wpadała w przygnębienie lub czuła się samotna, przychodziła rozmawiać z pszczołami i pocieszała ją zjawa emanująca dobroczynną energią, może równie samotna jak Grace.

Ostatnio coraz częściej myślała o swoim dotychczasowym życiu. Wydawało się, że z upływem lat żal przybiera na sile i stale powracają wspomnienia. Od dwudziestu lat skupiała się na macierzyństwie, ale Trixie dorosła i wkrótce się wyprowadzi. Grace zostanie sama z Freddiem i ruinami swojego małżeństwa.

– Witaj, stary przyjacielu! – rzekła na głos i uśmiechnęła się na absurdalną myśl, że mówi do kogoś niewidzialnego.

Córka pszczelarza

Подняться наверх