Читать книгу Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał - Sławomir Nieściur - Страница 5
4
ОглавлениеKrążownik „Pandemonium”
Układ Słoneczny
– Admirale, z „Herkulesa” meldują, że wrogie jednostki zaczęły zwalniać. – Siedzący przy pulpicie łączności komandor Tsugawa zdjął słuchawki i tęsknym wzrokiem popatrzył na swoją wciąż rozbebeszoną przez mechaników konsolę.
Eksperymentalny model holograficznego rzutnika, w którym po raz pierwszy wykorzystany został patent z higroskopijnym oparem jako tłem dla wyświetlanego, trójwymiarowego obrazu, okazał się zabójczy dla delikatnej elektroniki urządzeń zamontowanych na stanowisku. Według diagnozy techników wilgotna mgiełka spowodowała całą serię mikrospięć w podzespołach, co z kolei uszkodziło ponad osiemdziesiąt procent obwodów elektronicznych. Do wymiany było praktycznie wszystko, z jednostką centralną włącznie.
– Torpedowce, nie ma innej opcji – orzekł Krawczenko. – Szykują się do odpalenia pierwszej salwy. Fregaty lub korwety ostrzelałyby nas w biegu, bez uruchamiania silników hamujących. W co konkretnie mierzą? – zapytał, powiększając jednocześnie na głównym ekranie wizualizację zgrupowania.
– Głównie w „Herkulesa”, ale mam też sygnały z „Naomi”. Śledzi ich kilka wiązek – zameldował Tsugawa. – Kapitan Invald prosi o zezwolenie na otwarcie ognia – dodał, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
Uśmieszek pojawił się również na zasępionym dotychczas obliczu Krawczenki. Osiemdziesięcioletni Jorge Invald, od niemal pół wieku nieprzerwanie piastujący funkcję dowódcy krążownika „Herkules” – najstarszego okrętu bojowego w układzie – słynął z temperamentu i nieustępliwości.
– Odmawiam. „Naomi” i „Herkules” mają natychmiast przesunąć się do środka formacji – powiedział admirał, wpatrując się w ekran. – Lukę zapełnić szperaczami eskorty. Włączyć zagłuszanie elektromagnetyczne.
Palce Tsugawy zatańczyły po klawiaturze. Widoczna na ekranie trójkątna formacja, złożona z symboli oznaczających poszczególne jednostki flotylli, zaczęła powoli tracić swój regularny kształt. Jeden z jej boków zapadł się po tym, jak wskazane przez admirała okręty i ich jednostki pomocnicze przemieściły się do środka. Niedługo później od wierzchołka oderwała się grupka punkcików, które jeden po drugim ustawiły się półkolem w powstałej luce, jeszcze bardziej zniekształcając pierwotny szyk.
– Do wszystkich jednostek! Emitery kierunkowe, pełna moc! – zarządził admirał. Pomimo ewidentnie nieprzyjaznej postawy lokalnych władz w dalszym ciągu nie miał ochoty zapisać się na kartach historii jako ten, który rozpętał pierwszą w historii bratobójczą wojnę międzyukładową. Dlatego też do unieszkodliwienia wrogich torpedowców postanowił wykorzystać stosowaną przez skuńskie sondy przechwytujące metodę, polegającą na paraliżowaniu okrętów przeciwnika poprzez oślepienie ich seriami silnych impulsów elektromagnetycznych.
Stukot klawiszy przybrał na sile, a gdy ucichł, na mostku przygasło oświetlenie, zmienił natężenie szum klimatyzacji, a na ekranach wizyjnych pojawiły się pasy zakłóceń.
– Wiązki elektromagnetyczne wyemitowane – zameldował operator systemu uzbrojenia.
– Potwierdzam. – Tsugawa notował coś szybko elektronicznym rysikiem na wyświetlaczu podręcznego terminala.
– Powtarzać emisje co dwie minuty, dopóki nie odskoczymy poza zasięg torped! – rozkazał Krawczenko.
Pomniejszył obraz, tak aby było na nim widać również lokalizację namierzających flotyllę okrętów. Wyświetlane u dołu wartości określające odległość między intruzami a zgrupowaniem w dalszym ciągu się zmniejszały, choć już nie w takim tempie, jak kilka minut wcześniej. Jednocześnie zwiększał się kąt, pod jakim podchodziły wrogie jednostki.
– To naprawdę może się udać… – mruknął Tsugawa. On również uważnie wpatrywał się w główny ekran.
– Poprawka, komandorze, to na pewno się uda – oznajmił chełpliwie Krawczenko. – Stara sztuczka Skunksów. Oślepić, zdezorientować, przypierdolić i w nogi!
– Ostrzelamy ich? – Tsugawa zamrugał ze zdziwienia.
– Ależ skąd! Ktoś w tym popapranym układzie musi wykazać się odrobiną zdrowego rozsądku. A właśnie, byłbym zapomniał…
Krawczenko sięgnął do schowka pod pulpitem i wyjął z niego zapakowany w folię, opatrzony plombami krążek grafenu.
– Proszę wystosować do lokalnych władz oficjalny protest i wysłać go kapsułą dyplomatyczną. Na dysku są moje uwierzytelnione pełnomocnictwa. Proszę je załączyć do korespondencji. – Rzucił przedmiot Tsugawie. – Sonda z kapsułą ma zostać wystrzelona bezpośrednio do ich głównej stacji pocztowej, gdziekolwiek by takowa była, jeszcze przed naszym dotarciem do Fałdy.
– Zajmę się tym – skinął głową komandor, wprowadzając polecenie do systemu.
Po chwili znowu nałożył słuchawki i ze zmarszczonymi brwiami wysłuchał meldunków z obu namierzanych przez torpedowce krążowników.
– „Naomi” wyszła z zasięgu wrogich lidarów, „Herkules” odnotowuje jedynie pojedyncze sygnały w przypadkowych interwałach. To samo dotyczy pozostałych jednostek. Wygląda na to, że powoli znikamy im z ekranów – poinformował.
– Smażyć ich do oporu! – Krawczenko uniósł zaciśniętą w geście tryumfu pięść. – Aż im tam wszystko zacznie skwierczeć!
Nim przebrzmiały jego słowa, na mostku znowu przygasło światło.
– Zmniejszyć interwały do sześćdziesięciu sekund.
– Nadal pełna moc? – upewnił się kanonier.
– Tak.
– Admirale, przeciążymy emitery! – ostrzegł Tsugawa, wskazując ekrany wokół kokonu artylerzysty. Słupki obrazujące temperaturę membran skupiających wiązki elektromagnetyczne przybliżały się niebezpiecznie do wartości granicznych.
Krawczenko podążył za jego spojrzeniem.
– Musimy zaryzykować – odpowiedział. – Walka elektroniczna, jak każda inna, również wymaga poświęceń, komandorze – skwitował sentencjonalnie, przenosząc wzrok na główny ekran. – Gdy unieruchomimy te jednostki, już nic nas nie zatrzyma.
– Zapomina pan o umocnieniach przy Fałdzie – mruknął Tsugawa. Rysikiem wskazał widoczne w rogu głównego ekranu, oznaczone krwistoczerwonymi symbolami X punkciki, układające się w wielki łuk otaczający krzywiznę granicy nieciągłości.
– Czyli pełna moc? – upewnił się kanonier. Wszyte w materiał jego rękawic światłowody rozjaśniały się z wolna pajęczyną błyszczących nitek.
– Tak. Rozkaz dotyczy też reszty naszych jednostek. Rozumiemy się, komandorze? – rzucił przez ramię do wyraźnie niezadowolonego z tej decyzji Tsugawy.
– Tak jest – potwierdził komandor i zabrał się do rozsyłania najnowszych wytycznych, choć już z nieco mniejszym entuzjazmem.
Kilka minut później w kierunku wrogich jednostek pomknęły wiązki promieniowania, przeciążając im sensory i czujniki, przepalając delikatne obwody głowic nuklearnych oraz powodując spięcia w podzespołach elektronicznych, nieprzystosowanych do operowania w warunkach silnych rozbłysków.
Niestety, zgodnie z przewidywaniami Tsugawy nie obyło się bez strat własnych i kiedy flotylla znalazła się już poza zasięgiem nieprzyjaciela, terminal admirała dosłownie zalały komunikaty o awariach emiterów oraz prośby o przysłanie ekip naprawczych. Nie namyślając się długo, Krawczenko przesłał całą tę litanię bezpośrednio na serwer okrętu naprawczego „Grot”, zostawiając cały bałagan jego dowódcy, kapitanowi Karpinskiemu. Wkrótce z pokładu trawlera wysypały się w przestrzeń obsadzone dwuosobowymi zespołami technicznymi awionetki serwisowe i błyskając rytmicznie dyszami silników korekcyjnych, pomknęły w kierunku jednostek monitujących o pomoc.
– Ostrzegałem… – westchnął Tsugawa, widząc to na ekranie. Krawczenko prychnął tylko lekceważąco.
– Odległość od krawędzi anomalii: osiemnaście milionów kilometrów – zameldował jeden z nawigatorów.
– Admirale, ten wielki pancernik zaczął przyspieszać – oznajmił kanonier. – Chyba chce nas przechwycić.
– Дальшеотних, дальшеотдома, нас недогонят, нас недогонят1 – zanucił Krawczenko w języku przodków, fałszując przy tym niemiłosiernie. Ignorując zdziwione spojrzenia najbliżej siedzących, odwrócił się z fotelem w kierunku pulpitu łączności. – Komandorze – powiedział do Tsugawy – proszę poinformować wszystkie jednostki, że za… za… – Umilkł na moment, obliczając coś w pamięci. – Za jakieś…
– Osiem godzin i dwadzieścia minut, panie admirale – podpowiedział usłużnie nawigator.
– Dziękuję, kapralu. – Krawczenko skinął głową. – No więc za osiem godzin przelecimy przez Fałdę – kontynuował. – W przypadku gdyby lokalne instalacje wartownicze otworzyły do nas ogień, pod żadnym pozorem nie podejmować działań ofensywnych. Powtarzam, żadnych działań ofensywnych. Zezwalam jedynie na użycie systemów obronnych, a i to wyłącznie w przypadku realnego zagrożenia. Żadnych tarcz kinetycznych, stawiania pól minowych, czy też otwierania ognia osłonowego. Zanotował pan?
– Tak, admirale.
Rysik Tsugawy śmigał po ekraniku terminala z zawrotną prędkością, kreśląc zgrabne krzaczki pisma kana2, które następnie konwertowane były przez system tłumaczący na język angielski i przesyłane na poszczególne okręty.
– Rozumiem, że „Ukulele” zostaje wykreślony z ewidencji? – spytał w pewnym momencie komandor, podnosząc wzrok. Jego skośne oczy zamieniły się w szparki, na prawym policzku drgał nerwowo mięsień.
– Niestety tak… – westchnął Krawczenko. – Niemniej daję panu oficerskie słowo, że drogo nam za ten okręt zapłacą. Już moja w tym głowa. A tymczasem, komandorze, koniec pańskiej wachty. Proszę ściągnąć tutaj łącznościowców.
Tsugawa skłonił głowę, po czym zebrał rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia.
– I proszę jak najszybciej opracować notę protestacyjną. Kapsuła musi zostać wystrzelona, zanim przelecimy przez Fałdę! – zawołał za nim admirał.
Po kilku minutach na czterech fotelach ustawionych wokół konsoli stanowiska łączności siedział już komplet operatorów. Migające dotychczas nielicznymi tylko diodami panele systemów nadawczo-odbiorczych rozjarzały się stopniowo coraz większą ich ilością, w miarę jak radiowcy uruchamiali kolejne moduły i aktywowali kanały łączności, które niczym pajęcza sieć miały od tego momentu spinać ze sobą poszczególne okręty zgrupowania.
Gdy ostatni z paneli rozbłysnął kompletem sygnalizatorów, na terminalu Krawczenki pojawił się tak długo wyczekiwany komunikat o starcie automatycznego systemu harmonizacji łańcucha dowodzenia, czyli nieludzko wręcz skomplikowanego algorytmu, opracowanego na podstawie zaawansowanego oprogramowania pozyskanego ze zdobycznych skuńskich sond przechwytujących.
Od tego momentu każdy wydany przez głównodowodzącego rozkaz miał być odpowiednio identyfikowany przez koordynującą system sztuczną inteligencję, konwertowany na odpowiadające jego treści komendy i polecenia, a następnie wysyłany drogą radiową do właściwych adresatów w czasie rzeczywistym, z pominięciem oficjalnych kanałów łączności.
– Panie admirale, ta mniejsza jednostka ostrzelała „Ukulele” – poinformował grobowym głosem kanonier.
Krawczenko oparł głowę o zagłówek i przymknął oczy.
– Zapłacą za to – powiedział półgłosem. – Mamy jeszcze podgląd? – spytał, nie otwierając oczu.
– Jest sygnał z orbitera – odpowiedział strzelec. – Trzydziestosekundowe opóźnienie.
– Na główny ekran! – polecił Krawczenko. – A wy ustalcie mi lokalizację, z której nadawała ta gnida, McReady! – zwrócił się do łącznościowców. – Chcę mieć dokładne namiary i w miarę możliwości skan całej lokacji. W razie potrzeby przeczeszcie rejon teleskopem kwantowym. Nie daruję mu tego! – wycedził już nieco ciszej.
– Tak jest! – zasalutował siedzący najbliżej operator. Pozostała trójka w pośpiechu podłączała do gniazd przenośne sterowniki anten namiarowych, by móc na bieżąco korygować ustawienie wielkich czasz odbiorczych, zamontowanych na bocznych płetwach krążownika.
Tymczasem na głównym ekranie pojawił się obraz zdemolowanego „Ukulele”. Do niedawna jeszcze smukła, rekinia sylwetka okrętu była teraz zdeformowana, pozbawiona płetw, zarówno mniejszych bocznych, jak i najdłuższej dolnej. Pozostały po nich jedynie sterczące z kadłuba resztki kratownic i strzępy powyginanej, rozdartej eksplozjami tytanowej blachy. Wyloty dysz napędu głównego zamieniły się w wielkie, mroczne studnie o poszarpanych krawędziach, z których wypływały w przestrzeń kłęby dymu i snopy iskier, szybko gasnących w próżni.
Na oczach wstrząśniętego Krawczenki od kadłuba krążownika oddzieliła się w chmurze odłamków jego dziobowa część i koziołkując, z wolna odpłynęła w pustkę. Ścigały ją trzy rakiety, manewrujące zwinnie wśród warkocza szczątków.
– Skurwysyny… – wyszeptał admirał, widząc, jak z wyrzutni atakującego krążownik kulistego okrętu startują kolejne pociski i mkną do celu, by po chwili ugodzić i tak już śmiertelnie ranny okręt prosto w śródokręcie. – Wyłączyć to! – warknął do kanoniera.
Nim ekran pociemniał, zdążył jeszcze zauważyć jaskrawobiały punkcik wystrzelony gdzieś spod brzucha krążownika i trafiający we wrogi okręt. Konająca jednostka ostatnim zrywem zdołała ukąsić swojego oprawcę.
– Haubica plazmowa – odezwał się kanonier, który również to zauważył. – Uruchomił się któryś z systemów automatycznego prowadzenia ognia, innej możliwości nie widzę.
– I bardzo dobrze – skwitował Krawczenko. – Szkoda, że nie zadziałało ich więcej.
– Panie admirale, zlokalizowaliśmy nadajnik, z którego wyemitowane zostały wezwania do zatrzymania się i z którego łączył się z nami konstabl McReady – oznajmił łącznościowiec i dodał: – Jest całkiem niedaleko.
Admirał odwrócił się z fotelem w jego stronę.
– Gdzie? – zapytał matowym głosem.
– Chwileczkę… – Mężczyzna przełączył coś na pulpicie, a następnie wskazał na główny wyświetlacz.
– Kwadrant trzeci, lewa górna ćwiartka. Obiekt numer sześć – powiedział, powiększając odpowiedni fragment ekranu.
– Typ instalacji? – Krawczenko podniósł się ze swego miejsca, wyszedł na środek pomieszczenia i stanął przed wyświetlaczem.
– Przesyłam współrzędne do sekcji nawigacyjnej – poinformował łącznościowiec.
– Dane przyjęte – zameldował ze swojego stanowiska szef astronawigacji. – Uruchamiam system skanujący.
Gdzieś z boku rozległo się miarowe popiskiwanie sygnalizatora lidarów dalekiego zasięgu.
– Sumaryczne opóźnienie wiązki zwrotnej, plus dwadzieścia sekund.
Czekając na wyniki skanowania, Krawczenko sięgnął do kieszonki uniformu i wyjął z niej zmiętą i wyraźnie uszczuploną paczkę papierosów, po czym ignorując pełne dezaprobaty spojrzenia siedzących nieopodal nawigatorów, zaciągnął się głęboko szczypiącym w gardło, gorzkawym dymem. Na mostku natychmiast zaszumiały wiatraki oddymiaczy, a na jego własnym pulpicie zapaliła się lampka alarmu pożarowego. To również Krawczenko zignorował, tak samo jak nie zwrócił uwagi na stadko miniaturowych botów sanitarnych, które wyroiły się u jego stóp, by zbierać opadające na posadzkę drobinki popiołu.
– Jest specyfikacja – oznajmił szef nawigacji. – Placówka stacjonarna, jeden moduł mieszkalny, dwa techniczne, łączna kubatura tysiąc pięćset metrów sześciennych, liczone na podstawie zewnętrznych obrysów. Szacowana masa trzysta pięćdziesiąt ton, nie licząc zewnętrznych zbiorników paliwa.
Na ekranie pojawił się schemat stacji. Konstrukcja składała się z trzech ułożonych w kształcie gwiazdy sześciokątnych modułów, rotujących wokół kulistego, najeżonego wypustkami anten i czujników środka. Wszystkie trzy moduły połączone były plątaniną przewodów i kratownic, przypominającą pajęczą sieć.
– Dwa impulsowe silniki korekcyjne – kontynuował tymczasem nawigator. – Centralna piasta obracana jest przez wewnętrzny rotor, napędzany najprawdopodobniej reaktorem fuzyjnym.
– Systemy obronne? – Krawczenko podszedł jeszcze bliżej ekranu i przekrzywiając głowę, przypatrzył się uważnie schematowi instalacji.
– Nie widzę niczego, co chociaż z grubsza przypominałoby miotacz lub wyrzutnię – padła odpowiedź. – To dość przestarzała konstrukcja, panie admirale. Niewykluczone, że została zaadaptowana na stację wartowniczą z jakiejś wycofanej z użytkowania placówki badawczej, pamiętającej jeszcze początki kolonizacji tego rejonu.
– Jesteście w stanie ustalić, ile osób tam przebywa?
– Niestety nie. Gdybyśmy byli nieco bliżej, można by prześwietlić moduł konwencjonalnie, skoncentrowaną wiązką elektromagnetyczną. Właściwie można to zrobić nawet teraz, ale nie uzyskamy czytelnych odbić, a efekt będzie taki, że wysmażymy im elektronikę. Niemniej, sądząc po kubaturze modułu mieszkalnego i rozmiarach modułów technicznych, na stałe przebywa tam maksymalnie dwie, a być może trzy osoby. Nie więcej.
– Zaraz, zaraz… – Krawczenko odwrócił się powoli w stronę rozmówcy. – Powiedział pan, że możemy im wysmażyć elektronikę?
Szef sekcji skinął głową.
– Oczywiście. Tak jak wspomniałem, stacja jest mocno przestarzała, słabo ekranowana, nie posiada także osłon elektromagnetycznych. W tej odległości od gwiazdy wiatr słoneczny przestaje być groźny, a przed promieniowaniem kosmicznym chroni ich z jednej strony Fałda, z drugiej zaś Jowisz i jego pole magnetyczne. – Wskazał na okno przedniego wizjera, gdzie widać było fragment tarczy gazowego olbrzyma.
– Doskonale… – Twarz Krawczenki rozjaśniła się w drapieżnym uśmiechu. – Doskonale… – powtórzył.
Wrócił na swój fotel i włączył interkom.
– Komandorze, proszę się stawić na mostku – powiedział do mikrofonu, po czym obejrzał się w kierunku sąsiedniego pulpitu. – Połączcie mnie z kapitanem Karpinskim – rozkazał łącznościowcom, sięgając po słuchawki.
Kilka chwil później na wyświetlaczu konsoli pojawiło się wąsate oblicze dowódcy trawlera naprawczego. W tle widać było obszerny magazyn zastawiony wielkogabarytowym sprzętem, pośród którego przemieszczały się wózki transportowe.
– Słucham, admirale?
– Jak długo potrwa naprawa emiterów?
Karpinski obejrzał się przez ramię, a następnie sprawdził coś na przenośnym terminalu.
– Te najbardziej uszkodzone po prostu wymieniliśmy na nowe – odrzekł. – Doprowadzenie do używalności tych, które da się naprawić, potrwa jeszcze kilka godzin.
– Rozumiem, że tych wymienionych można już używać?
– Jak najbardziej, panie admirale. Ostrzegam jednak, że kończy nam się rezerwa części, nie posiadamy też żadnych zamienników. Kolejna taka akcja i większość floty zostanie bez osłon.
– Będę to miał na uwadze, kapitanie.
– Jeszcze jedna rzecz… – Karpinski zawahał się na moment, po czym znowu zerknął na ekranik.
– Tak?
– Mamy problem z transportem podzespołów na inne okręty. Zgrupowanie porusza się zbyt szybko, transportowce ledwie doganiają jednostki docelowe. Straciliśmy już dwa pojazdy wraz z ładunkiem, na szczęście bezzałogowe.
– Jak to?
– Zostały z tyłu, panie admirale. Przy aktualnej prędkości w żaden sposób nie dadzą rady dogonić zgrupowania przed osiągnięciem Fałdy.
Tym razem zamyślił się Krawczenko.
– Spowolnienie formacji nie wchodzi w grę… – powiedział po chwili zastanowienia. – Jak duże są te jednostki?
– Zwykłe wahadłowce, admirale, tyle że z nieco większymi niż standardowe przedziałami ładunkowymi. Trzydziestometrowe.
– Czyli zmieściłyby się w hangarach krążownika?
Twarz Karpinskiego, dotychczas zasępiona, rozjaśniła się nagle w uśmiechu.
– Oczywiście, że tak, panie admirale. Chce je pan podjąć na swój okręt? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Niewykluczone – potwierdził Krawczenko. – Poza „Ukulele” tylko „Pandemonium” nie posiada ograniczników mocy i w razie czego da radę dogonić zgrupowanie.
– No właśnie! – ucieszył się kapitan. – Zaraz nakażę operatorom wgrać tym jednostkom stosowne protokoły dokowania oraz wprowadzić korekty kursu.
– Nie tak szybko, kapitanie – zastopował go admirał. – Muszę to najpierw skonsultować z sekcją napędu i nawigatorami. Pan tymczasem niech się skupi na emiterach.
– Tak jest, panie admirale! – potwierdził z entuzjazmem Karpinski.
– Resztę informacji otrzyma pan drogą elektroniczną – dodał Krawczenko, po czym wyłączył mikrofon i ściągnął słuchawki. – Wkrótce sobie z tobą zatańczę, suko – wyszeptał, spoglądając spod zmarszczonych brwi na wciąż wyświetlający się na głównym ekranie schemat stacji wartowniczej, na pokładzie której przebywał konstabl McReady.
1
„Im dalej od nich, dalej od domu, nie dogonią nas, nie dogonią nas”.
2
Wspólna nazwa japońskich alfabetów sylabicznych hiragana i katakana.