Читать книгу Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał - Sławomir Nieściur - Страница 6
5
ОглавлениеTorpedowiec PF-2
Układ planetarny Epsilon Eridani
– Pułkownik Dressler do eskadry.
Ponieważ torpedowiec nie został jeszcze wciągnięty do oficjalnej ewidencji okrętów floty, a został mu nadany jedynie tymczasowy numer na potrzeby komunikacji z systemami krążownika „Rubież”, wywołując fregaty, Ian zmuszony był posługiwać się swoim nazwiskiem i stopniem wojskowym, zamiast zwyczajowo nazwą i symbolem jednostki, którą aktualnie dowodził.
– Jestem na pozycji, możecie rozpoczynać operację.
Zgodnie z ustaleniami, które wcześniej poczynił z kapitanem Sellige’em, fregaty miały otworzyć ogień do skuńskiego wraku zaraz po zajęciu przez torpedowiec pozycji umożliwiającej wykrycie i unieszkodliwienie potencjalnego zagrożenia, jakie mogły stanowić wciąż aktywne stanowiska bojowe przeciwnika.
– Przyjąłem – zabrzmiał z głośniczka interkomu nieco ochrypły głos dowódcy fregat. – Podchodzimy do wraku. Rakiety bliskiego zasięgu uzbrojone. Proszę podświetlić cele, pułkowniku.
– Wysyłam sondy. – Ian uruchomił system namierzania. Jednocześnie podniósł osłony przedniego wizjera.
Wrak Oumuamua z tej odległości wyglądał jak błyszczący okruch szkła zawieszony w nieskończenie czarnej pustce kosmosu. Gdyby nie punkt odniesienia w postaci brunatno-szarej tarczy księżyca Sigil, trudno byłoby się domyślić, że wrak w dalszym ciągu mknie z prędkością niemal dwudziestu tysięcy kilometrów na sekundę.
Z zamocowanych do torpedowca wyrzutni wystrzeliły miniaturowe sondy i ciągnąc za sobą warkocze zjonizowanego gazu, pomknęły w kierunku oddalonego o cztery kilometry celu. Kilkadziesiąt sekund później na umieszczonym z boku wizjera wyświetlaczu pojawił się transmitowany z sondy obraz dryfującego fragmentu Oumuamua.
– Sondy w celu – poinformował Ian, ujrzawszy na ekranie mrowie punkcików pokrywających spękany, pełen większych i mniejszych kraterów, zewnętrzny skalny pancerz zniszczonego molocha. – Osiemdziesiąt siedem źródeł promieniowania podczerwonego, głównie w środkowej części – zameldował, powiększając jednocześnie obraz. – Dysze główne wyglądają na zimne, żadnych emisji, w rejonie przełamania brak aktywności, wrota hangarów pozamykane, wyloty kanałów wentylacyjnych również… – wyliczył, powoli przesuwając obraz.
Wzdłuż ocalałego fragmentu kadłuba okrętu obcych ciągnął się ukosem kilkudziesięciometrowej głębokości kanion, potworna szrama w kamiennym pancerzu, na której dnie połyskiwał w świetle reflektorów metal poszycia wewnętrznego. Zbocza kanionu były gładkie i szkliste, skała wyglądała jak wyżłobiona gigantycznym gorącym ostrzem. Ian od razu domyślił się, że to, na co patrzy, to nic innego jak ślad po rykoszetującym okruchu materii neutronowej, sercu kompensatora grawitacji pochodzącym z Habitatu Czwartego. Gdyby nie ta ważąca miliardy ton drobina, stosunkowo lekka i ażurowa konstrukcja habitatu nawet nie zarysowałaby zwartej, masywnej bryły Oumuamua, nie mówiąc już o jej zniszczeniu.
– Co z dyszami manewrowymi? – zapytał Sellige.
Ian cofnął obraz, po czym przyjrzał się kolejno sześciu przypominającym spiczaste, skalne iglice wypustkom dysz manewrowych, wyrastających z tylnej części wraku. Ich końcówki również wyglądały na zimne, jednak gdy przełączył widok na podczerwień, okazało się, że cztery z nich otacza jasnopomarańczowa poświata.
– Emitują ciepło – odpowiedział.
– W takim razie zaczniemy od nich – stwierdził Sellige.
– Słusznie, kapitanie – zgodził się Ian. – A potem środkowa część. Widzę tam wyloty wyrzutni kinetyków i coś, co przypomina baterie rakiet.
Wpatrywał się w szereg zlokalizowanych w dwóch zagłębieniach metalowych konstrukcji, na których umieszczone były ciemne, podłużne przedmioty z zaokrąglonymi czubkami.
– Przesyłam lokalizację i pakiet zdjęć.
– Cholera, to samonaprowadzające pociski jądrowe – odezwał się po kilku chwilach Sellige. – Już takie widziałem… Niedobrze, bardzo niedobrze… – westchnął ciężko.
– Nie wyglądają na aktywne.
– I nie będą, dopóki Skunksy ich nie odpalą. To autonomiczny system ofensywny. Widzi pan te zgrubienia na boku każdej z nich?
– Tak – potwierdził Ian.
– To silniki korygujące. Przed tego typu pociskami nie można zrobić uniku, my zaś nie posiadamy systemów zakłócania, rac, wabików ani niczego w tym stylu. Jesteśmy tylko artylerią dalekiego zasięgu, nie okrętami liniowymi.
– Będę miał je na oku. Magazyn amunicyjny mam wypchany kinetykami pod sufit, i to dosłownie. Proszę się nie martwić, kapitanie – uspokoił go Ian, choć doskonale rozumiał te obawy. Skuńskie pociski samonaprowadzające wyposażone były w samouczące się oprogramowanie, do tego przesyłały sobie nawzajem informacje o potencjalnym zagrożeniu. Pod tym względem przypominały nieco młoty, tyle że były od nich zwrotniejsze i szybsze. – W razie czego ustawię wyrzutnie na ogień ciągły. Żadna rakieta się nie prześlizgnie.
– Trzymam za słowo, pułkowniku. Podchodzimy bliżej.
– Ja również skracam dystans. – Ian zacisnął mocniej pasy uprzęży, po czym ustawił napęd główny na pojedynczy, najsłabszy impuls i wcisnął guzik zapłonu.
Torpedowiec, który do tej chwili leciał jedynie siłą inercji, skoczył do przodu, popchnięty energią kontrolowanej eksplozji nuklearnej.
Wrak za szybą zaczął gwałtownie rosnąć i po kilkunastu sekundach wypełnił całe pole widzenia. Niedługo później rzygnęły strumieniami plazmy dysze hamujące.
– Zakończyłem podejście – poinformował Ian.
Obraz na głównym monitorze, transmitowany przez orbitujące wokół wraku sondy, wyostrzył się, a następnie pokrył dodatkową siatką współrzędnych, gdy urządzenia uruchomiły szerokozakresowe skanery optyczne.
Na jednym z mniejszych wyświetlaczy pojawił się znienacka komunikat o braku miejsca w banku pamięci i niemożliwości zapisania strumienia danych przesyłanych z sond. Ian natychmiast przypomniał sobie słowa mechanika o konieczności wymiany kości pamięci.
– Kapitanie, mam problem z zapisem danych – powiedział. – Przekieruję transmisję bezpośrednio na wasze serwery.
– Rozumiem – odparł Sellige. – Przesyłam kody dostępu. My również zakończyliśmy podejście. Za dziesięć minut skończymy uzbrajać pociski.
– Doskonale. – Ian rozpiął uprząż i przesiadł się szybko na drugi fotel, by mieć łatwiejszy dostęp do panelu dostępowego systemu operacyjnego torpedowca. – Przesyłam dane – zakomunikował, gdy na maleńkim wyświetlaczu pojawiło się potwierdzenie nawiązania połączenia z komputerami na fregatach.
– Mamy sygnał – potwierdził Sellige.
Przez kilka następnych chwil w słuchawkach panowała cisza.
– Ależ tego tam jest… – odezwał się w końcu kapitan. – Przetrwać taką kolizję… Niesamowita konstrukcja. – W jego głosie zabrzmiał niekłamany podziw.
– To Oumuamua – odrzekł Ian. – Planetoida, forteca i miasto w jednym. Dom dla dziesiątków pokoleń Skunów – przypomniał. – Teoretycznie niezniszczalny – dodał z lekkim przekąsem.
– Ciekawe, jakie rozmiary będzie miała następna generacja? Zaczną drążyć pomniejsze księżyce? – zastanowił się Sellige.
– Najpierw musieliby takowe gdzieś znaleźć. Na razie zagoniliśmy ich do ciemnego kąta, z którego nieprędko się wyrwą. O ile kiedykolwiek.
– Co racja, to racja, pułkowniku. Autonomia i Związek przerobiły na proszek każdą większą skałę w całym pasie asteroid. Wie pan co? Tak się zastanawiam, czy ten okręt nie leciał przypadkiem do tego nowego gruzowiska…
– Ma pan na myśli rumowisko za układem? To, do którego wysłali niedawno ekspedycję górniczą?
– Tak. Oumuamua leciał po dosyć dziwnej trajektorii. Niby prosto na AEgira, ale jak się temu uważniej przyjrzeć, to w drugiej fazie, zaraz po wejściu do sektora, skorygował kurs o jakieś pół stopnia szerokości kątowej. Minimalna różnica, ale wystarczająca, by przejść obok planety i skorzystać z jej asysty grawitacyjnej. Pobawiłem się trochę w symulacje i wyszło mi, że wyrzuciłoby ich dokładnie w stronę rumowiska, z podwojoną w stosunku do pierwotnej prędkością.
– Zaraz, zaraz… – Ian zmarszczył brwi. – Twierdzi pan, że nie mieli zamiaru atakować planety, że niepotrzebnie panikowaliśmy i że to wszystko… – Uczynił szeroki gest, zapominając, że tamten i tak tego nie zobaczy. – Poświęcenie habitatu, ewakuacja planety, całe to zamieszanie było niepotrzebne?
– Tego nie powiedziałem – odrzekł Sellige. – Niemniej wyniki symulacji wyszły takie, a nie inne.
– Cholera jasna! – wyrwało się Ianowi. – Tylu obserwatorów, boje, instalacje defensywne, wszyscy mieli ten okręt na ekranach. Nikomu nie przyszło do głowy, że to wcale nie jest atak, a tylko próba opuszczenia układu? Matko Ziemio…
– Komandor Lupos wspomniał coś o takiej możliwości w kontekście potencjalnego przelotu Oumuamua przez Fałdę do Układu Słonecznego. Obawiał się, że przejście tak dużego obiektu wyczerpie limit jej przepustowości i odetnie nas od Ziemi na zawsze. Inna sprawa, że Skunowie, lecąc przez układ, poczynali sobie dość śmiało, więc trudno się dziwić postawie naszych służb. Poza tym, pułkowniku, moja symulacja oparta została na danych pozyskanych w końcowej fazie operacji, gdy Skunowie już skorygowali kurs.
W tym samym momencie w głośniczkach hełmu rozległa się seria trzasków. Sygnalizatory na pulpicie sterowniczym torpedowca rozjarzyły się wszystkimi kolorami tęczy. Pisk głośniczków przeniknął nawet przez grube powłoki hełmu Iana. Równocześnie z ekranu taktycznego zniknęła siatka współrzędnych, wygenerowana na podstawie danych z sond przez system namierzania.
– Kapitanie, chyba ocknęły się ich systemy obronne. Ostrzeliwują moje sondy z dział plazmowych – powiedział Dressler, kolejno wyłączając alarmy.
– Właśnie widzę – potwierdził jego obserwację Sellige. – Tego się między innymi obawiałem.
– Wycofam orbitery, zanim wszystkie zniszczą. Zapisaliście wyniki ostatniego skanowania?
– Tak. Mamy szczegółowe koordynaty wykrytych celów, plus trochę dodatkowych, w tym leża głównych silników manewrowych. Nawet jeśli nie uda nam się ostatecznie unieszkodliwić systemów bojowych, pozbawimy wrak możliwości manewrowania. Potem wystarczy zepchnąć go z kursu i niech sobie leci do usranej śmierci. W każdym razie pociski już uzbrojone, pierwsza salwa za sześćdziesiąt sekund. Potem robimy odskok.
– Doskonale. – Ian również aktywował systemy uzbrojenia. Zamontowane na zewnątrz kadłuba lufy działek plazmowych obróciły się w stronę okaleczonego Oumuamua, podobnie jak osadzone na module torpedowym miniplatformy z wyrzutniami pocisków kinetycznych.
– Rakiety wystrzelone – zakomunikował Sellige. – Rozpoczynamy odwrót.
Ian podniósł się z fotela i oparłszy łokciami o konsolę sterowania, przysunął twarz do wizjera, niemal dotykając szyby przesłoną hełmu. Wystrzelone z fregat rakiety krótkiego zasięgu mknęły właśnie na spotkanie z wrakiem, pozostawiając za sobą bladobłękitne smugi spalin i zjonizowanego gazu. Na ich spotkanie z pozornie martwego okrętu Skunów wytrysnęła nagle chmara oślepiająco białych wiązek plazmy i rozgrzanych do czerwoności pocisków kinetycznych. Sekundę później przestrzeń wokół Oumuamua wybuchła huraganem energii.
Rozbłysk był tak intensywny, że Ian aktywował polaryzację przesłony hełmu.
– Rakiety w celu – oznajmił Sellige. – To znaczy część rakiet – poprawił się natychmiast.
– Konkretnie ile? – spytał pułkownik, mrugając szybko w daremnej próbie pozbycia się powidoków.
– Siedemdziesiąt procent. Odchodzimy na bezpieczny dystans.
– Co z dyszami manewrowymi? – Chociaż powidoki z wolna ustępowały, otaczający Oumuamua obłok gazu i szczątków uniemożliwiał Ianowi dokonanie bezpośredniej obserwacji.
– Trudno powiedzieć, pułkowniku, straszny bajzel, ale na razie obiekt wciąż porusza się niezmienionym kursem. Istnieje duża szansa, że obezwładniliśmy ich na dobre.
Ian nie odpowiedział. Od kilku chwil kątem oka rejestrował zmieniające się szybko cyfry na wyświetlaczu detektora promieniowania. Gdy odwrócił się w tamtą stronę, urządzenie wskazywało dokładnie dziesięć sivertów. Tuż nad ekranikiem świeciły rubinowe diody, sygnalizujące czwarty, najwyższy stopień zagrożenia radiologicznego.
– Jakiego rodzaju głowic pan użył, kapitanie? – zapytał Ian, siląc się na spokój.
– Penetracyjnych, ze wzbogaconym rdzeniem. Mają najwyższy współczynnik przebicia – wyjaśnił Sellige. – O co chodzi, pułkowniku? – zapytał podejrzliwie.
– Nie jestem pewien… – Ian wygramolił się zza konsoli i otworzył drzwi kabiny. Stalowa gródź odsunęła się na bok ze zgrzytem, który Ian nie tyle usłyszał, co raczej wyczuł jako lekką wibrację podłoża. – Albo wleciałem w jakąś radioaktywną chmurę, albo mam wyciek z reaktora.
– Skażenie? – domyślił się Sellige.
– Delikatnie mówiąc.
– Ile?
– Dziesięć i rośnie.
– Wyciek z reaktora, zdecydowanie – stwierdził kapitan. – Nasze czujniki wskazują tylko nieznaczny wzrost radiacji… Z całym szacunkiem, pułkowniku, ale widziałem, w jakim stanie są dysze tej pańskiej łajby. Domniemywam, że wymienili panu wszystko oprócz nich?
– Reaktor, tak. Został przełożony z kanonierki, co do dysz, to nie mam, szczerze mówiąc, zielonego pojęcia… – Mówiąc to, Ian wszedł do wąskiego, skąpo oświetlonego korytarzyka, który prowadził wprost do masywnej grodzi oddzielającej przedział załogowy od modułu napędowego. – Technicy wspominali coś o problemach z układem chłodzenia – przypomniał sobie słowa sierżanta Marlowa.
– W takim razie sugeruję sprawdzić wskaźniki temperatury rdzenia. Systemy chłodzące na kanonierkach to zwykłe nieporozumienie. Zresztą akurat tego chyba nie muszę panu tłumaczyć.
– Nie musi pan – potwierdził Ian, krzywiąc się na samo wspomnienie niesamowicie ciasnej i gorącej niczym piekarnik kabiny pilota, z której kilka tygodni wcześniej półżywego wyciągnął go Larson, gdy awaryjnie wylądował pokiereszowanym przez Skunów stateczkiem w Habitacie Czwartym.
Wycofał się z korytarza i usiadł za pulpitem sterowania. Wskaźniki stanu systemu napędowego potwierdziły przypuszczenia dowódcy fregat – temperatura rdzenia reaktora niebezpiecznie oscylowała wokół wartości krytycznych. System chłodzenia niby działał, ale przyrządy sygnalizowały potężny spadek ciśnienia w przewodach doprowadzających mieszankę chłodzącą. Gdyby nie awaryjny system radiatorów, których żebrowane płyty odprowadzały nadmiar energii cieplnej prosto w próżnię, moduł napędowy wyglądałby teraz zapewne jak bryła stopionego wosku.
– Miał pan rację, kapitanie. Wysiadł system chłodzący, komora rdzenia uległa rozszczelnieniu, stąd ten skok promieniowania. Wygląda to nieciekawie – westchnął Dressler, kładąc dłoń na dźwigni automatycznego zwolnienia zaczepów spajających moduł napędu z resztą okrętu. – Jestem zmuszony odrzucić cały segment, inaczej za chwilę wytopi mi rufę.
– Cholera jasna! – tym razem zaklął Sellige. – Czyli nici z naszej ochrony.
– Przykro mi, kapitanie. Bez zasilania nie uruchomię systemów bojowych. Odpalcie, co tam wam jeszcze zostało, i wynoście się stąd. Ja spróbuję jakoś dowlec się do najbliższej stacji na silnikach manewrowych. Zbiorniki mam pełne.
– Możemy pana ewakuować – zaproponował Sellige, choć bez wielkiego entuzjazmu.
– Doceniam chęci, ale nie ma takiej potrzeby – odrzekł Ian. – Dla mnie to nie pierwszyzna – dodał, macając się odruchowo po plecach skafandra. Zregenerowane w komorze medkomu włókna mięśni grzbietowych wciąż jeszcze potrafiły zamrowić boleśnie, od czasu do czasu czuł też nieprzyjemne kłucie w pachwinie. – Mam tylko jedną prośbę.
– Słucham.
– Nie mam już orbiterów, a chciałbym jednak mieć podgląd od zewnątrz na rufę okrętu.
– Żaden problem – oświadczył Sellige. – Wypuścimy sondę i przekierujemy transmisję bezpośrednio do pana.
– Byłbym zobowiązany. Jeżeli uda mi się odpowiednio ustawić, zrzucę Skunksom ten cholerny reaktor prosto na łby.
– Dwie tony materiałów rozszczepialnych! – Sellige niemal się zachłysnął. Przez kilka sekund ze słuchawek dobiegały odgłosy suchego kaszlu. – To będą gigatony energii… – wykrztusił w końcu. – Pułkowniku, to jest więcej niż wszystkie nasze rakiety razem wzięte! Odparujemy im na tym głazie całą zewnętrzną infrastrukturę. To jest… to jest kapitalny pomysł!
– Najpierw muszę zająć dogodną pozycję, a to nie będzie takie proste – ostudził jego zapał Ian, przyglądając się wskazaniom przyrządów.
Temperatura w komorze reaktora wciąż rosła, na głównym ekranie jeden po drugim zaczęły się wyświetlać komunikaty informujące o uszkodzeniu podzespołów napędu, licznik dozymetru wibrował jak opętany, a jego elektroniczny wskaźnik wyświetlał już tylko jaskrawoczerwone wykrzykniki.
– Mamy pana na ekranach – poinformował dowódca eskadry. – Transmisja w toku.
Na wyświetlaczu pojawiła się sylwetka torpedowca, przypominająca z daleka skupisko połączonych ze sobą metalowych sześcianów o najprzeróżniejszych odcieniach, z których najbardziej rzucała się w oczy nowiuteńka, stalowo-srebrna bryła modułu napędowego, zakończona baniastymi, opancerzonymi wylotami dysz pulsacyjnych.
– Może pan dać zbliżenie na łącznik modułu reaktora? – spytał Ian, bezskutecznie próbując powiększyć obraz, by sprawdzić, w jakim stanie są zaczepy spajające segment z sąsiadującym z nim, okrytym warstwą pancerza reaktywnego pudłem modułu torpedowego. Po bokach tego ostatniego zlokalizowane zostały kopułki działek kinetycznych oraz korpusy silników manewrowych.
– Już się robi – odpowiedział Sellige.
Obraz na wyświetlaczu wyostrzył się, a następnie powiększył. Wskazany przez Iana fragment torpedowca wypełnił cały ekran.
– I jak?
– Wygląda na to, że wszystko w porządku. Zaczepy bez śladów korozji, przewody siłowników też nienaruszone. Działa nawet sygnalizator optyczny… – Pochylony nad ekranem Ian dostrzegł przy największej z obejm pulsującą błękitem lampę. Obraz był teraz na tyle szczegółowy, że dało się nawet zauważyć drucianą siatkę osłaniającą jej klosz. – Silniki manewrowe działają bez zarzutu – dodał, zerknąwszy pobieżnie na przyrządy. – No dobrze, spróbujemy podrzucić Skunksom ten gorący kartofel – oznajmił, uruchamiając jeden z silników.
– Eskadra na pozycjach. Odpalimy resztę rakiet i odlatujemy – poinformował w odpowiedzi Sellige. – Życzę powodzenia, pułkowniku. Niech im pan da solidnego kopa.
– Zrobię, co w mojej mocy.
Za szybą spowity chmurą odłamków i kryształków zmrożonego gazu fragment Oumuamua przesuwał się powoli od lewej do prawej, w miarę jak pchany bocznym ciągiem torpedowiec obracał się w jego stronę tak, by odrzucony moduł mógł spaść dokładnie na środkową część wrogiego obiektu. Gdy wrak zniknął z pola widzenia, Ian wyłączył boczny napęd. Oumuamua dryfował teraz niemal dokładnie za rufą torpedowca, oddalony o niecały kilometr. Odległość między nim a torpedowcem zwiększała się powoli, choć sukcesywnie, w miarę jak trafiały weń kolejne, ostatnie już salwy rakiet.
– Pociski w celu – zakomunikował po raz kolejny kapitan. – Wracamy do punktu zbornego.
Ponieważ nadawał na kanale ogólnym, Ian nie był do końca pewien, czy informacja skierowana jest do niego, czy dowódców poszczególnych jednostek wchodzących w skład eskadry. Nie zwlekając dłużej, mocnym ruchem pchnął dźwignię zwalniającą zaczepy segmentu głównego napędu.