Читать книгу Ponad niebem - Scott Parazynski - Страница 7
ОглавлениеPRZEDMOWA
W NASA, nim stamtąd odszedłem, by poświęcić się innym zawodowym zajęciom, zajmowałem się głównie szkoleniem astronautów w zakresie obsługi sprzętu naukowego – początkowo w ramach programu „Spacelab”, a następnie w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Nigdy nie uczestniczyłem bezpośrednio w żadnej misji z udziałem Scotta Parazynskiego jako członka załogi pojazdu, ale bardzo wiele o nim słyszałem. Po raz pierwszy poleciał na orbitę okołoziemską wahadłowcem „Atlantis” w misji to symbolu STS-66 (z wykorzystaniem rakiety nośnej Atlas III) w ramach programu „Spacelab” nadzorowanego przez moje macierzyste Centrum Lotów Kosmicznych im. George’a C. Marshalla w Huntsville w stanie Alabama. Opowieści o Scotcie zaczęły bardzo szybko krążyć w naszym środowisku szkoleniowym. Prowadzący zajęcia twierdzili, że to bardzo bystry i inteligentny facet, a przy tym sumienny, pracowity i uprzejmy. Czyli nie tylko świetnie nadający się do szkolenia, ale również sympatyczny. Później dowiedzieliśmy się, że jest też odważny, silny i zdecydowany, jednak dla personelu szkoleniowego oraz kursantów najważniejsze były dwie wspomniane już cechy: owa pojętność oraz to, że był miły i przyjacielski. Gdy poznaliśmy go bliżej, zapragnęliśmy, by uczestniczył we wszystkich naszych misjach, o czym jasno poinformowaliśmy nasze kierownictwo. Nie wiem, czy ukierunkowało to w jakiejś mierze jego przyszłą karierę zawodową, mam jednak nadzieję, że tak.
W NASA pracowałem również przy symulatorze pływalności neutralnej[1] w Centrum Lotów Kosmicznych. Jest to gigantyczny zbiornik wody o pojemności milionów galonów, w którym astronauci trenują poruszanie się na zewnątrz pojazdu kosmicznego i czynności wykonywane w przestrzeni, oswajając się ze skafandrami ciśnieniowymi. W zespole symulatora byłem najczęściej nurkiem ubezpieczającym uczestników treningu, wskakiwałem jednak w taki skafander po to, by poznać procedury obowiązujące astronautę w rzeczywistych warunkach. W takim ubiorze, o oficjalnej nazwie Extravehicular Mobility Unit, człowiek czuje się jak owinięty kilkoma płaszczami uszytymi ze sztywnej tkaniny. Również rękawice, wypełnione powietrzem pod ciśnieniem, niwelują zmysł dotyku, tak że na przykład utrzymanie w dłoni zwykłego klucza francuskiego wymaga znacznej siły. Nie wszyscy kosmonauci potrafią przyzwyczaić się do tych kombinezonów. My, personel symulatora, dobrze wiedzieliśmy, którym przychodzi to łatwo, a którym się to nie udaje. Scott należał do tej pierwszej grupy, był wśród tych naprawdę dobrych. Wyczuwał jakby szóstym zmysłem, co gdzie się znajduje, ponadto bez żadnych łamańców potrafił zawsze wybrać właściwe narzędzia, a potem skutecznie ich używać, nawet mając pole widzenia ograniczone przez hełm, albo gdy napompowany skafander uniemożliwiał mu najbliższe podejście tam, gdzie było to konieczne. Ta niejako wrodzona zdolność okazała się bardzo przydatna podczas późniejszej pracy w NASA, kiedy Scott miał tylko wyjść na zewnątrz stacji, potem zaś – nie mając żadnego doświadczenia w wykonywaniu takiego zadania – zdołał, unikając porażenia prądem i za pomocą naprędce zmajstrowanego narzędzia, ocalić Międzynarodową Stację Kosmiczną.
Oczywiście życie Scotta Parazynskiego to nie tylko czas, kiedy był astronautą. Powiem po prostu i na pewno nie skłamię: Scott to cud natury, gość mający na koncie więcej wyczynów i dokonań, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić czy choćby pomarzyć, by stały się jego udziałem. A choć niejedna z jego przygód była niebezpieczna i miała nikłe szanse powodzenia, Scott nie rezygnował, bo należy do osób, które, gdy już wyznaczą sobie cel, wytrwale i uparcie do niego dążą i zawsze, tak czy inaczej, go osiągają. Zatem teraz, kiedy mamy przed sobą jego wspomnienia, niech zabierze nas w podróż – a będzie ona z pewnością fascynująca.
Homer Hickam,
autor książki Rocket Boys: A Memoir