Читать книгу Tajemnice kadry - Sebastian Staszewski - Страница 12

SELEKCJA NEGATYWNA

Оглавление

Sama nominacja na stanowisko selekcjonera nie wywołała aż tak dużego poruszenia jak pierwsze powołania Nawałki. Wówczas o reprezentacji mówiło się przede wszystkim przez pryzmat kilku solidnych bramkarzy i trzech piłkarzy Borussii Dortmund: Jakuba Błaszczykowskiego, Łukasza Piszczka i Roberta Lewandowskiego. Kamila Glika kibice kojarzyli raczej z jego kiksów niż jako ostoję defensywy. Grzegorz Krychowiak dopiero rozkręcał się w Stade de Reims, a Arkadiusz Milik nie mógł odnaleźć się w Bundeslidze. W meczach z Ukrainą i Anglią, którymi Fornalik kończył nieudane eliminacje, zagrał nawet 34-letni Mariusz Lewandowski, „wskrzeszony” w trybie pilnym na potrzeby kadry.

Nawałka zmienił kurs. Na swoje pierwsze zgrupowanie powołał aż 13 piłkarzy z rodzimej ligi, tylu samo, co graczy z zagranicy. Sytuacja była bezprecedensowa, bo wcześniej piłkarze z Ekstraklasy stanowili jedynie tło dla tych grających na Zachodzie.

– Rzadko się zdarza, by trener tak szybko zrezygnował z tego, na czym drużynę opierali jego poprzednicy. Byłem wówczas zaniepokojony, widząc tak dużą liczbę graczy, którzy nigdy nie wybili się ponad poziom polskiej ligi – przyznaje komentator piłkarski Mateusz Borek.

Internauci na pierwsze powołania Nawałki zareagowali falą hejtu. Szczególnie mocno krytykowano zaufanie trenera do jego niedawnych podopiecznych z Górnika: Krzysztofa Mączyńskiego, Rafała Kosznika, Pawła Olkowskiego i Michała Pazdana, który był już zawodnikiem Jagiellonii Białystok. Z tego grona jedynie Pazdan miał jakiekolwiek reprezentacyjne doświadczenie. Żaden z tych piłkarzy nie należał do gwiazd Ekstraklasy.

– Pretensje były bzdurne. Nie byliśmy bandą „ogórków” wziętą do reprezentacji po znajomości. Każdy z nas był w życiowej formie, interesowały się nami zagraniczne kluby. Ja zaraz po powołaniu wyjechałem do Chin, a Olkowski – do Niemiec – przypomina Mączyński.

W gronie testowanych wówczas piłkarzy znaleźli się też m.in. Adam Marciniak z Cracovii, Tomasz Hołota ze Śląska Wrocław, „odkurzony” Piotr Ćwielong z drugoligowego Bochum czy ściągnięty aż znad Wołgi Marcin Kowalczyk. Wszystkich na głowę bił jednak Rafał Leszczyński, 21-letni bramkarz pierwszoligowego Dolcanu Ząbki.

– Zadzwonił trener Nawałka, pogratulował mi powołania i zapytał, czy jestem zaskoczony. Ludzie! Ja marzyłem o Ekstraklasie, a tu nagle przyszła reprezentacja! – kręci głową Leszczyński. Pomysł na to sensacyjne powołanie podrzucił Jarosław Tkocz, asystent Nawałki zajmujący się pracą z bramkarzami. Kilka miesięcy wcześniej Tkocz zaplanował sprowadzenie Leszczyńskiego do Górnika Zabrze. Ten wybór był najszerzej komentowany. Niezwykle rzadko zdarza się, by okazję na debiut w kadrze dostał anonimowy piłkarz występujący na zapleczu najwyższej ligi.

– Kiedy przyjechałem do Grodziska, nie znałem większości twarzy i nazwisk. Nie śledziłem polskiej ligi, nie wiedziałem, kto jest kim – wspomina Wojciech Szczęsny. – Ale zrozumiałem wtedy, że selekcja będzie naprawdę ostra – dodaje.

– Pamiętam pierwszy telefon od trenera. Powiedział, że każdemu chce dać szansę, każdego osobiście sprawdzić. Przy powołaniach nie kierował się opinią mediów i kibiców, ale tym, w co sam wierzył – uważa Łukasz Szukała, podstawowy obrońca reprezentacji w eliminacjach Euro 2016.

– Kiedy spojrzałem na listę powołanych, to pomyślałem, że przyszedł facet, który urządzi ten dom po swojemu. Na odległość poczułem jego siłę. Było jasne, że to nie jest trener, który pozwala sobie wejść na głowę – mówi Sebastian Mila.

Sensację budziły nie tylko powołania, ale również lista graczy, których na zgrupowanie nie zaproszono. Bo Nawałka dał kredyt zaufania żółtodziobom, a jednocześnie pominął podstawowych do niedawna reprezentantów: Eugena Polanskiego, Ludovica Obraniaka, Sławomira Peszkę, Kamila Glika i Sebastiana Boenischa. Trener tłumaczył, że zna ich umiejętności, ale na tym etapie selekcji postanowił sprawdzić kilku debiutantów. Nie spotkało się to z dobrym przyjęciem, zwłaszcza po debiutanckiej porażce ze Słowacją 0:2 we Wrocławiu i bezbramkowym remisie z Irlandią w Poznaniu. Kadra grała wówczas tak tragicznie, że została wygwizdana. Polacy buczeli na swoich zawodników, jakby chcąc powiedzieć Nawałce: „To jest reprezentacja, tu nie ma czasu na nieudane eksperymenty”. Nowy selekcjoner szybciej niż inni poczuł temperaturę krzesła, które zajmował. Już po dwóch spotkaniach zaczęto budować dla niego gilotynę. Na czele kolejki potencjalnych egzekutorów ustawił się tradycyjnie Jan Tomaszewski, dawny kolega Nawałki z boiska.

– Adam się zagalopował. Nie wiem, dlaczego promował zawodników Górnika. Pierwsza reprezentacja to inna piłka, inna publiczność, inny stres. Wprowadzenie tych młodych zawodników było niezrozumiałe. Adam musi pamiętać, że kiedy on wchodził do kadry ze Zbigniewem Bońkiem, to grali końcówki. Żaden z nowych piłkarzy się nie nadaje. Źle zostali wprowadzeni, bo zagrali od pierwszej minuty, a nie weszli w końcówce. Jak się dowiedzieli, że zostali powołani, to nie wychodzili z toalety – krytykował legendarny bramkarz.

Nawałka zdawał się nieprzygotowany na tak ostre słowa i tak słabą dyspozycję drużyny. Ale do złej gry robił minę przynajmniej przyzwoitą. – Byłem przygotowany na ciężką walkę. Na pewno się nie poddam! – zapewniał. I dalej prowadził selekcję negatywną, po kolei rezygnował z najsłabszych piłkarzy. Najpierw powoływał, potem poddał egzaminowi od razu na głębokiej wodzie, by w razie jego niezdania odrzucić kolejnych zawodników. Tomaszewski nie rozumiał tego konceptu, który – jak się później okazało – częściowo obronił się, bo dał kadrze kilku nowych, podstawowych zawodników.

Tamte powołania wbrew ostrej krytyce miały jeszcze jeden cel. Nawałka podkreślał w ten sposób swoją niezależność. Udowodnił, że będzie zapraszał do kadry tylko tych, których sam chce, a nie tych piłkarzy, których widzą w reprezentacji postronni obserwatorzy. Takiej asertywności brakowało Fornalikowi. Przez kolejne lata Nawałka wielokrotnie potwierdzi, że umie słuchać, ale na końcu o wszystkim chce decydować sam.

Zdarzały się jednak także kompromisy. Na początku kadencji trener wyjątkowo zgodził się na zimowe zgrupowanie w Abu Zabi dla polskich ligowców. Później odszedł od organizacji obozów, które przecież były tak bliskie sercu jego mentora Leo Beenhakkera. Ale na początku 2014 roku w samolocie do Zjednoczonych Emiratów Arabskich znaleźli się m.in. bramkarz Wisły Kraków Michał Miśkiewicz, obrońca GKS-u Bełchatów Maciej Wilusz, obrońca Igor Lewczuk i pomocnik Michał Masłowski z Zawiszy Bydgoszcz, pomocnik Filip Starzyński z Ruchu Chorzów, napastnik Mateusz Zachara z Górnika, a także pomocnik Karol Linetty i napastnik Łukasz Teodorczyk z Lecha Poznań.

W ZEA Polaków czekały dwa mecze – z grającymi w krajowych składach Norwegią i Mołdawią. Z Norwegami wygraliśmy 3:0 (bramki zdobyli Tomasz Brzyski, Michał Kucharczyk i Karol Linetty), a z Mołdawią 1:0 (po golu Pawła Brożka).

– Nikt nie miał wątpliwości, że na zaufanie trenera zapracuje tylko kilku chłopaków. Dlatego wszyscy zaciskali zęby – mówi powołany na zgrupowanie w ZEA Łukasz Madej.

– Podniecano się, jak to Nawałka testuje w kadrze, a przecież w Zabrzu robił to pięć razy mocniej. Czasem z 25 próbowanych piłkarzy zostawał jeden, dwóch. To było sito. Kandydat na piłkarza musiał mieć nie tylko umiejętności, ale i charakter – tłumaczy Mączyński.

– Szybko można się było zorientować, że połowa nie dostanie kolejnej szansy. Trener obserwował i notował. Nie spuszczał z nas oka – wspomina Celeban.

Nawałka pracę z reprezentacją rozpoczynał z silnym przekonaniem, że występujący w Polsce zawodnicy nie są gorsi od tych, którzy już wyjechali za granicę. Kiedy zorientował się, że nie zawsze ma rację, zaczął skreślać tych, w których przed chwilą pokładał nadzieje.

– Na początku trener powiedział, że w kadrze zaistnieje młody obrońca, który będzie jej filarem. Chodziło o mnie – przyznaje Marcin Kamiński, grający wówczas w Lechu Poznań. – Trudno zapomnieć o tych słowach, które przytoczył mi jeden z dziennikarzy. Nie powiem, że nadzieje, które wiązał ze mną pan Nawałka, spętały mi nogi. Raczej motywowały do pracy. Ale dziś muszę przyznać, że wówczas zawiodłem. Nie podołałem, nie spełniłem oczekiwań. I zamiast grać w kadrze eliminacje i mistrzostwa Europy oglądałem w telewizji – dodaje.

Rozczarowanie Kamińskim było u Nawałki tak duże, że na kolejne powołanie piłkarz musiał czekać ponad trzy lata, do maja 2017 roku.

Pomimo takich niepowodzeń selekcjoner wciąż wysyłał sygnały do zawodników, którzy wcześniej nie mieli nadziei na przebicie się do kadry: każdy, kto wyróżnia się w Ekstraklasie, otrzyma szansę. Ale nie każdy był w stanie ukończyć tor przeszkód Nawałki, ten bezduszny sprawdzian umiejętności, lojalności i dyscypliny.

Pierwsze miesiące selekcjonera, czas tego typu testów, były trudnym okresem. Atmosfera wokół kadry była słaba, podobnie jak jej styl i wyniki. Najważniejsza drużyna w Polsce stała u progu rewolucji, która nie mogła się obyć bez ofiar.

Tajemnice kadry

Подняться наверх