Читать книгу Tajemnice kadry - Sebastian Staszewski - Страница 14

PODZIĘKOWANIA

Оглавление

Stół był biały, ale zawalony setkami kartek przypominał nieco paletę malarza. Leżało na nim kilkanaście niedbale rozrzuconych stenogramów, które pokreśliłem kolorowymi flamastrami. Po kilku miesiącach spędzonych przed komputerem śmiałem się z własnej wizji autora, z którego palców słowa płyną nie mniej sprawnie niż akcje, które na kolejnych powtórkach rozgrywała reprezentacja. Zamiast tego długodystansowe pisanie okazało się pokraczną hybrydą pracy intelektualnej i fizycznej. Za oknem zima zmieniała się w wiosnę, wiosna w jesień, a jesień znów w zimę. I tak co kilka dni. A ja wciąż patrzyłem na pstrokato pomazane papiery. I kiedy odechciewało mi się tego biegu na 500 tysięcy znaków, przypominałem sobie słowa Mariana Kmity, szefa sportu w Polsacie. Siedzieliśmy wtedy w jego pełnym pamiątek gabinecie. Kilka dni wcześniej wróciłem z Francji, gdzie jako reporter Polsatu Sport na Euro 2016 spędziłem 39 dni – najwięcej spośród całej ekipy. Za turniej dostałem premię, ale dużo cenniejsza od pieniędzy okazała się krótka rada. „Proszę wszystko zapisywać. Notować najmniejszy szczegół. Czy pan myśli, że w 1974 roku nasi dziennikarze mogli wiedzieć, że zaraz napisze się historia? Wszystko to, czego nie zanotowali albo nie zapamiętali, przepadło na zawsze. Proszę więc pisać, żeby i tym razem nie przepadło. Bo historia lubi zaskakiwać”.

Zacząłem więc pisać. I z każdym dniem coraz bardziej było mi wstyd. Okazało się, że będąc tak blisko najważniejszej polskiej drużyny, widziałem i słyszałem tak niewiele. Efekt zaczęły jednak przynosić tysiące przebytych kilometrów – wizyty w Turynie, Moskwie, Dortmundzie, Gdańsku, Katowicach, Monako, Krakowie, Sinsheim i kilku innych miastach w całej Europie. Warto było przegadać przez telefon kilkadziesiąt godzin, przeczytać kilkaset tekstów, wrócić do kilku książek, obejrzeć dwa cykle eliminacyjne kadry Adama Nawałki. Warto szczególnie, jeżeli dobrnęliście do tych słów, nie przerzucając naraz wszystkich kartek tej książki.

Żadna ze stron nie powstałaby jednak, gdyby nie wiele wyjątkowych osób, które spotkałem. Pierwsze podziękowanie kieruję do mojej ukochanej Eweliny. To ona przez długie tygodnie widziała mnie codziennie – ale zawsze na chwilę. Bo albo pisałem, albo czytałem, albo oglądałem. I tylko ona wie, jakim cudem bez mojej ingerencji mieszkanie zawsze było czyste, a lodówka pełna! Jeśli to czary, chcę je poznać. A jeszcze cenniejsze od przepysznych obiadów były Jej cierpliwość i słowa wsparcia. Riri, dziękuję i kocham Cię.

Ukłony aż po pas należą się człowiekowi, bez którego ta książka by nie powstała – dziś szefowi Gazeta.pl, a jeszcze niedawno dyrektorowi Sport.pl Marcinowi Gadzińskiemu. Wciąż podziwiam jego wytrwałość w odpowiadaniu na setki moich pytań, gdy rok temu w mroźne styczniowe popołudnie kolejny raz zachęcał mnie do zmiany redakcyjnych barw. To on dał zielone światło do pracy nad tym, co trzymacie w dłoniach. Dziękuję nowej pani dyrektor Marlenie Jezierskiej, bratniej duszy, która nie tylko pomoże, ale i wysłucha, a także Bartkowi Rajowi, redaktorowi naczelnemu, któremu się chce – dzwonić, motywować, inspirować. No i całej Redakcji dzielnie znoszącej potok e-maili z poprawkami. Obiecuję, że się poprawię!

Zgrzeszyłbym, nie wyrażając wdzięczności kolegom z Polsatu, którzy na dziennikarskim szlaku pomagali mi i pomagają z nieprzymuszonej, jak sądzę, woli. Marianowi Kmicie za jedną z najważniejszych rad, które dostałem. Michałowi Wilińskiemu, który znalazł sposób na poskromienie moich temperamentu, ego i ambicji, przy jednoczesnej zgodzie na to, żebym ciągle był sobą. Dziękuję wytrwałym i wyrozumiałym: Jarkowi Stróżykowi i Janowi Łepecie, Czarkowi Kowalskiemu, Romkowi Kołtoniowi, Mateuszowi Borkowi, Bożydarowi Iwanowowi, Szymonowi Rojkowi i Marcinowi Feddkowi, który zestresowanemu 22-latkowi z Myszyńca zawiązał krawat przed telewizyjnym debiutem podczas meczu reprezentacji. Moc pozdrowień ślę także do zawsze gotowych do krycia zaspanego kumpla „Bubuli”.

Słowa uznania dla redaktora Marka Wawrzynowskiego, twórcy znanej tylko nam dwóm „akcji Arruabarrena”, przyjaciela i recenzenta, który zawsze służy szczerą radą, i Piotra Kuczy za 10 lat wspólnego podróżowania i pstrykania mi setek zdjęć. Dziękuję również tym, którzy mi kiedyś zaufali: Jackowi Kmiecikowi, Robertowi Zielińskiemu, Arturowi Szczepanikowi.

Rodzicom – tak jak w dedykacji – dziękuję za wszystko. Przyjaciołom, którzy rok w rok zjeżdżają do stolicy z całej Polski, aby w moje urodziny zaszkodzić swoim wątrobom: Kolin, Pindrak, Daro, Opona, Litera, Bartek, Lizka, Pałka, Anka, Kasia, Marta, Młynek, Piotrek – za rok znów w tym samym miejscu! Najlepszym nauczycielom na świecie – Jarosławowi Kobusowi, Danucie Jarmolińskiej, Agnieszce Masal, Agnieszce Sobiech i Iwonie Muraszko, której kończąc liceum, obiecałem, że kiedyś wrócę do szkoły z podpisaną moim nazwiskiem książką. Pani Profesor, słowa dotrzymuję. Dziękuję tym, którzy wszystko zaczęli i skończyli: Marcie Stremeckiej, Izie Bartosz, Krzyśkowi Wiśniewskiemu i Sewerynowi Dmowskiemu.

Całej reprezentacji Polski – Adamowi Nawałce, jego asystentom, wszystkim piłkarzom wciąż w kadrze grającym i tym, którzy oglądają ją już tylko z trybun. Ludziom z drugiego szeregu, którzy, choć widać ich mniej, wcale nie są mniej istotni – Jackowi Jaroszewskiemu, Bartkowi Spałkowi, Wojtkowi Hermanowi, Pawłowi Ptakowi, Pawłowi Kosedowskiemu, Remikowi Rzepce, Tomkowi Leśniakowi, „Siwemu” i „Marchewie”. „Tajemnice kadry” to ich historia.

Na końcu dziękuję siedzącemu nad nami Pawłowi Zarzecznemu, który dostrzegał piękno tam, gdzie inni widzieli szlam, i widział szlam w miejscu, gdzie słychać było szum zachwytu. Spoczywaj w pokoju.

Tajemnice kadry

Подняться наверх