Читать книгу Krew świętego - Sebastien de Castell - Страница 10

Оглавление

ROZDZIAŁ 4

UZDROWICIELE

W pojedynku zabawne jest to, jak mało uwagi poświęca się walczącym po jego zakończeniu. Gdy jeden z przeciwników pada, wszyscy zrywają się na równe nogi – jedni, by opłacić przegrany zakład lub wymknąć się z widowni, zanim zaczną ich szukać wierzyciele. Inni wiwatują i przechwalają się dokładnością swoich przewidywań, zupełnie jakby to oni walczyli w pojedynku, podczas gdy jeszcze inni złorzeczą i narzekają na słaby poziom szermierzy.

W tej samej chwili szermierze, uświadamiając sobie swoje obrażenia, poczynają wydawać z siebie rozmaite jęki i czołgać się ku czemuś, na czym mogliby usiąść. Lekarze lub kapłani (w zależności od tego, kto jest pilniej potrzebny) ruszają do pracy, ale ja wtedy najbardziej pragnę, by to Ethalia zajęła się moimi ranami. Szermierz stający w obronie Korony musi jednak najpierw zostać zbadany przez królewskiego lekarza, krępego mężczyznę w średnim wieku imieniem Histus, z którym łączyła mnie dokładnie jedna rzecz: obaj nie cierpieliśmy chwil, gdy musiał mnie leczyć.

– Pewien jesteś, że wygrałeś ten pojedynek? – mruknął, rozpoczynając raczej mało delikatne oględziny.

Skrzywiłem się.

– Pewien jesteś, że nie pracujesz dla drugiej strony? – odpowiedziałem.

Wyciągnął butelkę odkażającego alkoholu i obficie polał każdą z moich ran.

– Będę musiał amputować jedną z twoich kończyn, jeśli nie przestaniesz.

– Moje rany nie są zakażone.

– Nie powiedziałem, że zrobię to z przyczyn medycznych.

Zerknąłem na Undriela, leżącego na podłodze obok jednej z kolumn. Zwykle istnieje pewien rodzaj więzi tworzącej się między przeciwnikami, jeśli żaden z nich nie kończy pojedynku martwy. Tym razem nie liczyłem, że tak się stanie.

Kilku ludzi Kunceta – co ciekawe, nie było wśród nich samego margrabiego – stało nad Undrielem, wydając odgłosy świadczące o zaniepokojeniu, choć nie o jego obecny stan, jak można by się spodziewać. Usłyszałem: „Czy myślisz, że kiedykolwiek jeszcze będzie mistrzem?”, i w odpowiedzi: „Nie widzę tego, nie po takim laniu”. Potem pojawiły się też eksperckie komentarze: „Stracił wprawę jak nic. Dostrzegłem to u niego, jak tylko wszedł na arenę”. Może jednak myliłem się z tym brakiem więzi.

Kuncet zajął się tymczasem inną pojedynkową tradycją: tą, w której przegrany natychmiast zaczyna rzucać oskarżenia o nieczystą grę i oszustwo. Wybuchnął nieprzerwanym strumieniem zarzutów, począwszy od niegodnego zachowania z mojej strony (dotykać przeciwnika podczas pojedynku? „To się nie godzi!”), przez zakwestionowanie wykonania okręgu, aż po dość zawiłe oskarżenia o czarnoksięstwo, w które miałem być zaangażowany wraz Valianą, Aline, Kestem i Brastim. Miało ono polegać na dość śmiałych wyczynach seksualnej natury dokonanych w ramach rytuału poświęconego Świętemu Zaghevowi Co Śpiewa o Łzy.

Kapłani, bez wątpienia zaniepokojeni, że ich finansowy układ z margrabią miał wkrótce stracić ważność, gorliwie go popierali.

Przeszło mi przez myśl, by rzucić wyzwanie tłustemu draniowi, po chwili jednak zdałem sobie sprawę, że w moim obecnym stanie prawdopodobnie udałoby mu się mnie pokonać. Na szczęście w pobliżu był ktoś jeszcze bardziej wściekły ode mnie.

– Jeszcze jedno słowo, margrabio – powiedziała Valiana głosem zimnym jak północny wiatr – zwłaszcza skierowane do następczyni tronu Tristii, a przysięgam, że zaraz ze mną przyjdzie ci zatańczyć na arenie.

Kuncet wydał dźwięk, który miał zapewne być szyderczym parsknięciem, ale odgłos z jego ust zabrzmiał o wiele mniej dostojnie.

Trzeba pamiętać, że Valiana może i jest młoda, może i została wychowana tak, aby być piękną i nikczemną w równym stopniu. Ale to wszystko przeszłość. Dawno już porzuciła podobne gierki i okazała się inteligentną, śmiałą i gotową oddać życie, by chronić Aline i bronić Tristii. Co ważniejsze, mimo nowego tytułu i obowiązków, które się z nim wiązały, każdy, kto spojrzałby jej w oczy, zobaczyłby, że jest Wielkim Płaszczem do szpiku kości.

Kuncet też to dostrzegł.

Możni nie lubią być publicznie poniżani; kiedy są postrzegani przez swoje towarzystwo jako słabi, wiążą się z tym same problemy. O ile mogłem się przekonać, jedyną nadzieją margrabiego było teraz wsparcie księżnej Ossii…

…która spojrzała na niego bez wyrazu.

– Wspaniale było cię zobaczyć, margrabio – powiedziała, popijając herbatę z pięknie malowanej porcelanowej filiżanki. – Twoje wizyty są zawsze cudowną rozrywką.

– Oburzające – powiedział w końcu Kuncet.

Najwyraźniej Valiana to jedno słowo mogła zaakceptować, ponieważ pozwoliła margrabiemu, jego świcie i kapłanom wycofać się z sali sądowej.

Dwóch z nich wlokło oszołomionego Undriela, póki margrabia nie warknął:

– Zostawcie go na zewnątrz wraz z resztą śmieci. Niech wraca do brudnej wioski, w której go znalazłem.

Przez chwilę współczułem mojemu byłemu przeciwnikowi. Nie znajdzie już innego patrona, może pożegnać się z szansą na bogactwo i awans. Wyobrażałem sobie, że dzisiejszy dzień zmieni go w nieprzyjemnego człowieka.

Kuncet spojrzał na mnie groźnie, gdy dotarł do podwójnych drzwi, ale jako że dzisiaj byłem już celem wystarczającej liczby ciosów, poczułem, iż zdobyłem prawo do zadania jednego.

– Pamiętaj, żeby przekazać swoim przyjaciołom, margrabio.

– Co takiego? – odburknął.

– Że Wielkie Płaszcze już po nich idą.

Skoro słowo „oburzające” uszło mu na sucho za pierwszym razem, margrabia Gerlac zdecydował się użyć go jeszcze kilkakrotnie w drodze do wyjścia.

– Naprawdę, musi popracować nad zasobem słownictwa – zauważył beztrosko Brasti. – Nie uchodzi wypaść ze spotkania jak burza, powtarzając w kółko to samo. Mógł przynajmniej dorzucić, że to „niedorzeczne” lub „niewybaczalne”.

– „Skandaliczne”? – zaproponował Kest.

– „Odrażające” ma więcej smaku – skontrował Brasti.

– Masz na myśli „odstręczające”?

– To co właściwie znaczy „odrażające”?

– Coś innego.

Brasti próbował wyglądać na oburzonego.

– W porządku. Czy możemy zgodzić się na „niewyobrażalne”?

– Nie wygłupiaj się.

– Czy już za późno, by sprowadzić Undriela z powrotem i pozwolić mu po prostu mnie zabić? – jęknąłem, odsuwając się od Histusa, który odwalał godną podziwu pracę polegającą na bolesnym uświadamianiu mi faktu istnienia każdej rany na moim ciele. W końcu zauważyłem Ethalię przepychającą się przez tłum.

Bardatti mawiają, że życie jest słodsze w tych cennych chwilach tuż po otarciu się o śmierć. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że „życie” w tym konkretnym momencie najczęściej pachnie potem, zasychającą krwią i… tym podobnymi. Ethalia była wyjątkowa. Poczułem nagłe pragnienie, by ją przytulić, zatopić twarz w jej długich czarnych włosach i wdychać jej zapach. Gdyby moja koszula nie była cała we krwi i gdybym nie miał pewnych trudności z utrzymaniem się na nogach, pobiegłbym do niej. Na szczęście to ona przyszła do mnie.

O Ethalii można dowiedzieć się wszystkiego z jej oczu. Są jasnoniebieskie jak linia, gdzie niebo spotyka się z morzem na horyzoncie, i oczywiście piękne, ale to bez znaczenia. Chodzi o sposób, w jaki na mnie patrzy. Gdy tylko mnie zobaczy, w jej spojrzeniu pojawia się natychmiastowy błysk radości, który rozświetla jej tęczówki. Jest to coś tak ujmującego, że całkowicie zaprzecza tym wszystkim, którzy są głęboko przekonani, że świat byłby lepszym miejscem, gdybym był martwy. Potem przychodzi ta trudniejsza część, kiedy dostrzega najświeższe owoce mojej głupoty. Widzę pierwsze łzy w kącikach jej oczu, potem troska i smutek ustępują miejsca determinacji, gdy jej oczy zwężają się i zaczynają przebiegać po siniakach, skaleczeniach i otarciach, gdy decyduje, od czego zacząć.

– Dziękuję, doktorze Histus – powiedziała, podnosząc krzesło i przynosząc mi je. – Zajmę się pacjentem.

Histus niesłabnącą pogardą darzył szkolenie, które Ethalia odebrała w Zakonie Miłosiernego Światła. Podobnie jak zbyt wielu innych, uważał, że Zakon jest niczym więcej niż tylko burdelem z drogimi prostytutkami. Podejrzewam, że tej opinii nie poprawiał fakt, iż Ethalia była o wiele lepszym uzdrowicielem niż on.

– Postaraj się nie zarazić go jakąś nieuleczalną chorobą zakaźną – rzucił Histus, zamykając torbę.

– Upewnię się, że jego rany są odpowiednio oczyszczone, doktorze.

– Nie o to mi chodziło – powiedział Histus i odszedł.

– Nie można go winić za poczucie humoru. – zaśmiała się Ethalia.

– Wierz mi, bardzo go za nie obwiniam – odparłem.

Posadziła mnie na krześle i pomogła zdjąć koszulę, a następnie wyciągnęła z torby tuzin niebieskich słoiczków. Wszystkie wyglądały tak samo, doświadczenie zdążyło mnie już nauczyć, że w istocie tak nie jest. Ustawiła je obok siebie na podłodze.

– Wiem, co miał na myśli, Falcio. Myślisz, że mógłby mi powiedzieć coś, czego nie słyszałam, od kiedy skończyłam trzynaście lat?

„Trzynaście lat. Święci, na jakim świecie żyjemy, jeśli…?”

– Wystarczy – powiedziała. – Otworzą ci się wszystkie rany, jeśli nadal będziesz spinać ramiona w ten sposób. – Wybrała jeden słoik, obejrzała go, a następnie zamieniła na inny.

– Chciałbym, żebyś dała chociaż część z nich Histusowi. Jego maści w ogóle mi nie pomagają.

– Obawiam się, że jemu w ogóle by się nie przydały. – Nabrała na dłoń grubą warstwę maści ze słoika, zamknęła oczy i zaczęła wcierać ją w duże rozcięcie na moim brzuchu, którego podczas walki nawet nie zauważyłem, a które teraz piekło jak diabli. – Maść jest łącznikiem pomiędzy sercem uzdrowiciela a ranami pacjenta. – Gdy jej palce dotknęły rany, zadziwiająco ciepłe uczucie rozlało się wzdłuż cięcia, zabierając ze sobą sporo bólu.

– Wiesz, co myślę? – powiedziałem, czując się trochę nieswojo w otaczającym nas tłumie. – Myślę, że zmyślasz to wszystko. Po prostu masz lepsze lekarstwa niż Histus!

– Cicho bądź – powiedziała – albo użyję najsilniejszej maści.

– Jak ona działa? – spytałem.

Nagle objęła mnie ramionami, zatopiła twarz w mojej szyi i przytuliła mnie.

– Sprawia, że człowiek odzyskuje rozum, Falcio – powiedziała, płacząc cicho. – Sprawia, że przyznaje się, że jest ranny, że prześladują go wspomnienia z przeszłości. Sprawia, że przestaje chcieć dać się zabić tylko po to, by udowodnić, że się nie boi. Nie jestem pewna, czy twoje głupie serce by to zniosło.

Sięgnąłem niezgrabnie prawą ręką i przytrzymałem jej głowę, ignorując ból w ramieniu. „Teraz, idioto”, pomyślałem, „przestań się wahać. Przestań szukać wymówek. Poproś ją, by za ciebie wyszła”.

Przysięgam, że te słowa już miały popłynąć z mych ust, ale w tej samej chwili Obrończyni Królestwa skończyła się cierpliwość.

Krew świętego

Подняться наверх