Читать книгу Krew świętego - Sebastien de Castell - Страница 8

Оглавление

ROZDZIAŁ 2

KRWIOPUSZCZ

– Zdajesz sobie sprawę, że przegrywasz, Falcio? – spytał Brasti, opierając się o kolumnę tuż obok siedmiobocznej areny pojedynkowej w pałacu książęcym w Baern.

– Zamknij się, proszę – odpowiedziałem.

Mój przeciwnik, jak mi powiedziano, niepokonany dotąd w sądowych pojedynkach, a którego imię już wyleciało mi z głowy, uśmiechnął się lekko, robiąc wypad szpadą pod gardą mojego rapiera. Odpowiedziałem półkolistym wymachem, parując cios w udo, ale on w ostatniej chwili uchylił się, unosząc ostrze ku górze. Wyciągnął broń przed siebie i skoczył do przodu z szybkim wypadem. Gdyby na świecie istniała sprawiedliwość, nie udałoby mu się mnie dosięgnąć.

– Na jaja świętego Zagheva – mruknąłem, gdy prawe ramię zapłonęło bólem od niewielkiego zranienia: kara za błąd w ocenie odległości.

„Dlaczego zawsze mi się to przytrafia, gdy przeciwnik walczy szpadą?”

Mimo delikatnego i cienkiego ostrza szpady są zwodniczo groźne. Ta, którą posługiwał się mój przeciwnik, była tylko o kilka cali krótsza niż mój rapier, jednak rywal nadrabiał to nadzwyczaj długimi wypadami w rodzaju tych uwiecznionych na ilustracjach drogich podręczników szermierki.

Po przeciwnej stronie placu hrabia Kuncet, margrabia Gerlac, parszywy grubas, który zaaranżował ten pojedynek, zakrzyknął: „Bravasa!” do swojego czempiona. Gromada popleczników margrabiego dołączyła do wiwatów, dorzucając „Fantisima!”, „Dei blesse!” i kilka innych niewłaściwie dobranych okrzyków szermierczych.

Choć bardzo mnie to irytowało, praktyka kibicowania szermierzom była powszechnie akceptowana – miałem oczywiście prawo do podobnych wybuchów entuzjazmu moich stronników.

– Niezwykle utalentowany gość z tego Undriela – zauważył Kest.

Undriel. Więc tak miał ten bękart na imię.

Brasti zdecydował się na swój sposób stanąć w mojej obronie.

– To nie wina Falcia. Starzeje się. Robi się coraz wolniejszy. Do tego wygląda na to, że mu się przytyło. Spójrz tylko na niego, minęły ledwie cztery miesiące, odkąd pokonał Shurana, a już jest tylko w połowie tak dobry jak kiedyś.

„Zawsze dobrze mieć przy sobie przyjaciół w potrzebie”, pomyślałem, niezgrabnie parując ostrze Undriela, co potwierdziło moje rosnące zmęczenie.

– Nie rozpraszajcie go – powiedziała Ethalia.

Chciałem spojrzeć na nią, by rzucić jej uspokajający uśmiech, ale zamiast tego poczułem, że obcas mojego prawego buta ślizga się, i musiałem zatoczyć się do tyłu, by złapać równowagę.

„Idiota! Uspokoisz ją, nie ginąc w pojedynku”.

Undriel i ja krążyliśmy wokół siebie przez kilka sekund, szukając u przeciwnika słabości, które można by wykorzystać.

„Bogowie, ależ mam dość. Dlaczego on nie wygląda, jakby się męczył?”

Głośne siorbnięcie przyciągnęło uwagę wszystkich: Ossia, chuda, elegancko postarzała księżna Baern zasiadała u szczytu sali na tronie z wysokim oparciem. Aline, spadkobierczyni Korony Tristii i Valiana, Obrończyni Królestwa, zajmowały miejsca u jej boku na znacznie mniejszych siedziskach, niczym dzieci, którym kazano się opiekować starą ciotką. Aline od czasu do czasu spoglądała na księżną z irytacją, ale z trudem hamowana wściekłość Valiany była zarezerwowana wyłącznie dla mnie.

Właściwie nie mogłem jej za to winić.

To, co zaczęło się jako ceremonia przedstawienia Aline szlachcie Księstwa, przybrało nieoczekiwany obrót, gdy margrabia Gerlac, jeden z sześciu mężczyzn mających widoki na zastąpienie na tronie starzejącej się i bezdzietnej księżnej Ossii, wykorzystał naszą obecność do wszczęcia procesu przeciwko Koronie. Posługując się nieznośnie pokrętną logiką, stwierdził, że połączył włości z majątkiem świątynnym na swoich ziemiach, w związku z czym, mimo że nadal nimi włada, jest zwolniony z płacenia podatków. Powołał nawet na świadków kilku kapłanów w imponująco ozdobnych szatach, by potwierdzili jego wersję.

Księżna Ossia, dyplomatycznie jak zawsze, postanowiła przekazać wydanie wyroku w tej sprawie Valianie, która jako Obrończyni Królestwa cierpliwie wysłuchała każdego argumentu, przejrzała każdy dokument, a następnie bez wahania oddaliła sprawę. Kuncet – jak mają w zwyczaju mężczyźni w tych rzadkich przypadkach, kiedy nie dostają tego, czego chcą – zrobił wielką awanturę. Zakwestionował ważność werdyktu i praw Valiany do tytułu Obrończyni Królestwa, a następnie zaczął na naszych oczach wysuwać niezbyt subtelne groźby wobec Aline.

Wtedy zdecydowałem się wkroczyć do akcji.

Niecałe sześć miesięcy temu przelałem litry krwi, by Shuran i jego Czarne Tabardy nie przejęli tego przeklętego kraju. Ryzykowałem nie tylko własnym życiem, ale i życiem swoich najbliższych, ratując tych samych książąt, którzy z prób pozbawienia mnie życia uczynili swoje ulubione hobby. Byłem bity, torturowany i ocierałem się o śmierć, aby córka mojego króla mogła pewnego dnia zająć należne jej miejsce na tronie.

Czy ktoś naprawdę wierzył, że zamierzam pozwolić, by taki zapchlony szlachetka jak Kuncet publicznie jej groził?

„Do diabła, zapłaci mi za to”.

Undriel niespodziewanie zanurkował pod moim ostrzem, przetaczając się po ziemi i atakując z lewej, po czym odskoczył, nim zdążyłem wyprowadzić cięcie. I zostawił po sobie kolejną krwawą pamiątkę, tym razem na moim lewym ramieniu.

– Trzeba było założyć płaszcz – powiedział Brasti.

– Zamknij się – powtórzyłem.

Pancerz jest zabroniony w pojedynkach sądowych, ale większość interpretuje to jako zakaz korzystania z kolczugi czy zbroi płytowej. Jako że nasze płaszcze wykonane są ze skóry, to chociaż mają wszyte kościane płytki, technicznie nie są zbroją. Zresztą takie było założenie ich twórcy.

Dlaczego w takim razie nie miałem go na sobie? Ponieważ Kuncet, margrabia Gerlac, uznał taką ochronę za „tchórzliwą”, i Kest, połączeniem uniesionych brwi i cichego kaszlnięcia, najwyraźniej się z nim zgodził. Innymi słowy, ponieważ jestem idiotą, a moi przyjaciele próbują mnie zabić.

Czerwień zaczęła plamić lewe ramię mojej białej lnianej koszuli, niemalże idealnie dopasowując się do plamy po prawej stronie. Undriel chciał nadać symetrię swojej kompozycji na płótnie, którym najwyraźniej dla niego byłem.

Sukinsyn próbuje wykrwawić mnie na śmierć.

Podobnych Undrielowi nazywa się wśród szermierzy krwiopuszczami: ich główną strategią jest zadawanie małych cięć – ran, które pieką, krwawią i rozpraszają cię, aż zaczniesz zwalniać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Krwiopuszcz nie spieszy się, tnąc cię raz za razem, by skończyć walkę jednym, zamaszystym cięciem – zwykle mierzą w tętnicę, byś mógł spektakularnie wykrwawić się na placu. Publiczność ich uwielbia.

Ja ich nienawidzę.

Same rany były bardziej irytujące niż groźne. Później, zakładając, że przeżyję, Ethalia użyje którejś z jej prawie magicznych maści do zaleczenia rany, a następnie zamknie ją kleistym balsamem. Jeden z wielu powodów, dla których powinienem był już dawno poprosić ją o rękę, to delikatny sposób, w jaki przesuwała palcem po ranie, aby zetrzeć nadmiar lekarstwa. Było to tak przedziwnie zmysłowe, że niemal sprawiało, iż chciałoby się mieć takich cięć jeszcze kilka…

Z moich ust wydostał się niechciany i żenująco wysoki okrzyk, gdy ostrze Undriela kolejny raz sięgnęło celu, tym razem po lewej stronie mojej szczęki. „Skup się, głupcze. Udaje mu się wykrwawić cię i bez twojej pomocy”.

Undriel natarł w wirującym ataku, kreśląc ostrzem ósemki, by po chwili nagle uderzyć niczym wąż i wycofać się, gdy tylko próbowałem odparować.

„Dashini”, pomyślałem, ledwo powstrzymując się przed ucieczką z pojedynkowego kręgu. „Używa techniki dashini”.

Undriel zauważył strach na mojej twarzy i uśmiechając się, zwiększył szybkość i brutalność swojego ataku. Machnąłem rapierem w niezdarnej zasłonie, by nie dać mu zbliżyć się za bardzo, ale ciężar rapiera uczynił z tego bardzo męczący manewr. Pociłem się teraz już nie tylko z wysiłku.

Co za bzdura! Dashini wymarli, a nawet jeśli nie, to nie ma mowy, żeby ten brykający fircyk był jednym z nich. Zrobił to tylko po to, by wytrącić mnie z równowagi.

– Więc prawdą jest, co o tobie słyszałem – powiedział Undriel. Odezwał się po raz pierwszy i to głosem tak spokojnym, jakby dopiero co wstał z łóżka.

– Jeśli słyszałeś, że dostanie ci się tak bardzo, że nie będziesz w stanie wsiąść na konia przez rok, to owszem. To najprawdziwsza prawda. – Moje słowa brzmiałyby bardziej przekonująco, gdyby nie towarzyszyło im ciężkie dyszenie.

– Plotka głosi, że od Lamentu co wieczór budzisz się z krzykiem, błagając, by skończyć twoją udrękę.

– Ciężko powiedzieć – odparłem. – Miłosne zapasy przed zaśnięciem sprawiają, że ostatnio jestem zbyt zmęczony, by pamiętać sny.

„Dlaczego to powiedziałem? Gadam od rzeczy. Bogowie, czym Ethalia sobie na mnie zasłużyła?”

Zadałem niski cios rapierem po łuku z siłą wystarczającą, by roztrzaskać kości w kolanie Undriela, ale on uniknął go z wdziękiem tancerza, by po chwili powtórzyć paradę dashini, którą tak mnie denerwował.

„Dlaczego pozwalam mu się rozpraszać? Co gorsza, dlaczego tak dobrze mu to idzie?”

Elementy układanki zaczęły do siebie pasować: Undriel celowo przedłużał pojedynek. Zwykle nie stanowiłoby to problemu, teraz jednak szybko się męczę z powodu ran odniesionych kilka miesięcy wcześniej. Wybrał szpadę, bo przez ostatnie lata walczyłem z rycerzami i żołnierzami, którzy używali cięższej i wolniejszej broni jak miecze czy buzdygany. Szkoła dashini, nawet jeśli nie była szczególnie zabójcza, to przy użyciu lżejszej szpady, sprawiała, że stawałem się nerwowy i niezgrabny. Innymi słowy, Undriel był idealną osobą do walki ze mną. Jak to możliwe, że Kuncet miał akurat w zanadrzu mistrza potrafiącego połączyć te wszystkie elementy w jeden niepowtarzalny styl?

Sukinsyn szkolił się specjalnie do tej walki.

Undriel wyszczerzył zęby, jakbym miał wszystkie te myśli wypisane na twarzy, i natarł na mnie, a kiedy potknąłem się i cofnąłem, próbując uniknąć szybkiego, tanecznego ataku, reszta brakujących fragmentów historii wskoczyła na swoje miejsce. Kuncet nie stracił dziś panowania nad sobą. Nie dbał o cholerne podatki. Cała sprawa była dla niego tylko pretekstem do starcia z Koroną i wmanewrowania mnie w pojedynek.

Czy można lepiej obwieścić swoje roszczenie do tytułu księcia Baern niż przez zabicie Wielkiego Płaszcza i publiczne sprzeciwienie się Obrońcy Królestwa, a wszystko to bez złamania ani jednego z Królewskich Praw?

Co więcej, Kuncet robił to w obliczu osoby, której stanowisko chciał zająć.

Księżna – otwarcie sprzyjająca dziedziczce tronu – mogła tylko bezsilnie obserwować bieg wydarzeń. Tak oto pokazuje się wszystkim roszczenie do tytułu księcia.

Mógł wzmocnić swoją pozycję w jeden tylko sposób: zabijając nie jednego z Wielkich Płaszczy, a ulubieńca przyszłej Królowej. Zabijając Pierwszego Kantora.

Którym, zupełnie przypadkiem, byłem ja. Undriel uśmiechnął się jeszcze szerzej: drobne rany zaczynały mnie spowalniać. W głowie miałem już tylko jedno: kiedyś byłem w tym naprawdę dobry.

Krew świętego

Подняться наверх