Читать книгу Płomienie - Stanisław Brzozowski - Страница 4
Tom pierwszy
I. Na zgliszczach
3
ОглавлениеStare drzewa szumią, szumią, szumią.
Deszcz o szyby bije niby łzy.
Cicho… stary zegar szepce, chrapie, stęka.
Napracował się on – nie byle co on mierzył. Mierzył noce, kiedy na wielkim łożu konał stary pan. Stary pan umierał, a wciąż nasłuchiwał:
Podejdzie do okna, zapuka. Stary słuch może zawieść, może nie dosłyszeć.
Zrywał się, siadał na łóżku i słuchał, słuchał, a zegar: cyk, cyk… – mierzył. Mierzył krótkie, szybkie, ostatnie już chwile. Stare serce cicho kołatało.
Jeszcze, jeszcze – nadejdzie, zobaczy, usłyszy – powiem mu.
Cyk… cyk… – syczał zegar.
Nie wraca, nie wraca nic, nic… Nie wraca, nie wraca nikt, nikt…
Deszcz o szyby chlupał, gałęzie stukały; i mijały chwile: jedna za drugą – szybkie, nieubłagane.
A każda, kiedy nadchodziła, to mówiła: jeszcze – a kiedy mijała, to szeptała: już nie, już nie.
Już nie, już nie – syczał zegar.
A wreszcie przyszła chwila i szepnęła: nigdy – spadła na oczy noc, a na myśli kamień.
Stare serce jeszcze tylko zaszeptało:
Michaś, błogosła…
Oj, bogacz ty – bogacz – Miszuk-Niewidimka. Dobrzy ludzie ci podarowali skarb.